„Córka chciała zostać zakonnicą, a ja nie potrafiłam pogodzić się z jej decyzją. To wszystko wina moja i mojego męża”

Kobieta, która chce zostać zakonnicą fot. Adobe Stock, Ananass
„Karina zamiast na randki z chłopakami, wolała iść na nabożeństwo albo spotkać się z młodzieżą z katolickiego stowarzyszenia. Nie potrafiłam zaakceptować jej decyzji. Nie chciałam stracić jedynej córki. Tak bardzo pragnęłam, żeby była taka, jak inne dziewczyny”.
/ 28.01.2022 10:31
Kobieta, która chce zostać zakonnicą fot. Adobe Stock, Ananass

Karina zachowywała się dziwnie już od dawna. Zaczęło się, gdy była w piątej klasie. W naszej parafii pracował wtedy młody ksiądz Marcin, który był zarazem katechetą w podstawówce. Moja córka była nim zachwycona. Biegała na lekcje religii jak na skrzydłach.

– Ksiądz Marcin jest super. Przynosi gitarę i śpiewamy piosenki, ostatnio opowiadał o swojej wycieczce do Ziemi Świętej – opowiadała przejęta.

– Mam nadzieję, że się w nim nie podkochujesz? – żartowałam.

– No coś ty, mamo! – oburzyła się.

– Ja przecież wiem, że dla niego wszystkie dziewczyny i kobiety są jak siostry.

To ksiądz Marcin namówił moją córkę, żeby zapisała się do chóru kościelnego.

– Powiedział, że mam mocny głos i talent do śpiewania – cieszyła się.

Odtąd Karina dwa razy w tygodniu chodziła na próby chóru, a w niedziele pół dnia spędzała w kościele. Dziwiło mnie to, bo w naszej rodzinie nikt nie był specjalnie religijny. Nie, żebym miała coś przeciwko, jednak zachowanie córki mnie niepokoiło.

– Nasza Karinka zwariowała. Biega na wszystkie nabożeństwa i ciągle opowiada, co było na religii – skarżyłam się mężowi.

– Nic dziwnego – odburknął niegrzecznie. – Jak ją wychowujesz, tak masz.

– Ty też ją wychowujesz, to także twoja córka – wrzasnęłam. – Powiedz jej coś, porozmawiaj z nią, może trzeba jej jakieś dodatkowe zajęcia po szkole opłacić, żeby pożytecznie czas spędziła, nauczyła się czegoś.

– Daj mi spokój, nie mam forsy na babskie fanaberie. Dorośnie, zacznie się rozglądać za chłopakami, to przejdzie jej.

Jak zwykle nie mogłam się dogadać z Ryśkiem

Nasze małżeństwo nie należało do udanych. Kłóciliśmy się często, albo wcale nie rozmawialiśmy ze sobą. Spaliśmy w oddzielnych pokojach i w ogóle żyliśmy jakby obok siebie, a nie razem.

– Córciu, może lepiej spotkaj się z koleżankami z klasy, albo zostań w domu, obejrzymy razem film, zamówimy pizzę – namawiałam ją, gdy znowu wychodziła do kościoła.

– Dziewczyny z mojej klasy mają pstro w głowie, najlepsze koleżanki mam w oazie i w chórze – odparła. – A w domu nie lubię siedzieć, bo znowu będziecie się z tatą kłócić.

– No, ale znowu do kościoła? Nie przesadzasz trochę z tą gorliwością?

– Mamo, o co ci chodzi? Nic złego nie robię, lekcje już odrobiłam, nie wrócę późno, pa.

Dziwiłam się i martwiłam zarazem, bo inne dziewczyny w jej wieku lubiły się stroić, podkradały matkom kosmetyki, miały pierwszych chłopaków. A moja Karina ciągle tylko do kościoła biegała.

W jej pokoju, zamiast plakatów piosenkarzy i aktorów, wisiały na ścianach święte obrazki. Miała 15 lat, gdy uparła się, że pójdzie razem z młodzieżą z oazy na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Nie chciałam się zgodzić, ale ona tak bardzo mnie prosiła…

– Puść ją, jeśli tak jej zależy – mówiła moja siostra. – Tam przynajmniej nic złego jej się nie przydarzy. Wolałabyś, żeby chciała jechać z chłopakiem pod namiot, jak inne nastolatki?

Porzuci karierę i rodzinę i.. wstąpi do zakonu?

Miałam nadzieję, że w liceum moja córka skończy z tą pobożnością, ale się myliłam. Karina zamiast na randki z chłopakami, wolała iść na nabożeństwo albo spotkać się z młodzieżą z katolickiego stowarzyszenia. W wolnym czasie pomagała jako wolontariuszka dzieciom w nauce w świetlicy środowiskowej lub opiekowała się staruszkami w domu opieki społecznej.

– Cieszę się, że jesteś taka wrażliwa, ale może powinnaś trochę się rozerwać, pójść potańczyć, odpocząć od nauki i pomagania innym – namawiałam ją. – Pojedź ze mną na zakupy do galerii, kupię ci fajne dziewczęce ubrania, jakieś kosmetyki… Niedawno dałam ci w prezencie bluzeczkę, czemu jej nie nosisz?

– Przepraszam mamo, ale wolę sama sobie coś kupić, mamy chyba inny styl ubierania się – powiedziała.

– Tak, ty nosisz tylko golfy i długie spódnice, wyglądasz i zachowujesz się jak zakonnica – śmiałam się. – Jesteś młodą, śliczną dziewczyną, idź na dyskotekę, zabaw się, młodość masz tylko jedną – tłumaczyłam jej.

– Mamo, o co ci chodzi? Taka jestem i jest mi z tym dobrze. Zresztą nie zależy mi na chłopakach, bo najbardziej na świecie kocham Chrystusa, a po maturze planuję wstąpić do zakonu – wyznała.

– Do jakiego zakonu?! Chyba nie mówisz poważnie – zdenerwowałam się. - Nigdy na to nie pozwolę.

– Jesteś naprawdę dziwna, mamo, wołałabyś, żebym wracała z imprez nad ranem pijana i naćpana? Chcesz, żebym prowadzała się z chłopakami, uprawiała przygodny seks, jak inne dziewczyny?
– broniła się.

– Nie, oczywiście że nie. Chcę tylko, żebyś cieszyła się młodością, żebyś została lekarką albo nauczycielką, dziennikarką, kimkolwiek, tylko nie zakonnicą. Chcę, żebyś robiła coś ważnego w życiu, miała dobrą pracę na stanowisku, żeby cię ludzie szanowali – tłumaczyłam.

– Ale ja nie chcę robić kariery, nie zależy mi na awansach, na dorabianiu się, to nie jest w życiu najważniejsze – mówiła. – Chcę żyć skromnie, pomagać biednym, dzieciom, to mi daje prawdziwą radość.

Nie mogłam tego słuchać

– Córeczko, jesteś taka młoda, śliczna, całe życie przed tobą. Chcesz je spędzić za murami klasztoru?! Pomyśl tylko, jakie mogłabyś mieć ciekawe i wygodne życie. Mogłabyś się zakochać, założyć rodzinę, urodzić dzieci… Ja marzę, żeby zostać babcią.

– Mamo, ja nie znam szczęśliwego małżeństwa – stwierdziła. – Wy się z tatą ciągle kłócicie, ciocia Ewa się rozwiodła, nasza sąsiadka zdradza męża, gdy ten jest w pracy. Myślę, że prawdziwa i szczera miłość, to miłość Boga do człowieka.

– Mam nadzieję, że wywietrzeje ci ten pomysł z zakonem, bo ja bym tego nie przeżyła, gdybyś włożyła habit. Wiesz, że mam nadciśnienie i słabe serce – krzyczałam, szukając w apteczce leku na uspokojenie.

– Mamo, dlaczego mi to robisz? Czemu mnie straszysz? – spojrzała na mnie rozżalonym wzrokiem. – Nie chcę robić nic wbrew tobie, nie chcę, żebyś rozchorowała się z mojego powodu, ale zrozum mnie, ja naprawdę chcę wstąpić do zakonu, dopiero tam będę szczęśliwa.

Nie potrafiłam zaakceptować jej decyzji. Nie chciałam stracić jedynej córki. Tak bardzo pragnęłam, żeby była taka, jak inne dziewczyny. Zastanawiałam się, za co mnie to spotkało?!

– Nie rozpaczaj, ludzie mają większe problemy, chore dzieci, niektórzy tracą dzieci w wypadkach, a nasza córka przecież żyje i jest zdrowa – tłumaczył mi mąż.

– Ale niedługo pewnie wyjedzie, ubiorą ją w habit, zamkną w murach klasztoru, odizolują od normalnego świata, a ja tak chciałam zorganizować jej ślub, wesele, bawić wnuki.

– To przestań już o tym marzyć, bo ona pewnie decyzji już nie zmieni. Zawsze była taka uduchowiona, dużo się modliła, a zamiast wesela zorganizujemy jej przyjęcie z okazji ślubów zakonnych.

Karina przygotowywała się do matury, a ja coraz częściej odwiedzałam różnych lekarzy. Źle się czułam, miałam skoki ciśnienia, zawroty głowy, bóle brzucha, nie mogłam spać. Lekarze robili mi różne badania, z których nic nie wynikało.

– Pani dolegliwości mają podłoże psychosomatyczne, być może to początek nerwicy – orzekł jeden z lekarzy i skierował mnie do psychiatry.

– To wszystko przez nią, przez Karinę. Przez te jej pomysły z zakonem tak mnie wszystko boli – krzyknęłam. – I przez ciebie. Gdybyś się ze mną nie kłócił, gdybyśmy byli zgodnym, przykładnym małżeństwem, to nasza córka miałaby dobry przykład w domu i wolałaby zostać szczęśliwą mężatką, a nie zakonnicą.

Mąż tylko machnął ręką lekceważąco.

– Karinko, proszę cię, błagam, wstrzymaj się z tą decyzją, żebyś nie żałowała – prosiłam córkę. – Wybierz jakieś studia i spróbuj żyć normalnie.

– Dobrze mamo, na razie zaczekam ze względu na ciebie – zgodziła się.

Odetchnęłam z ulgą, gdy po maturze Karina zaczęła studia dzienne na pedagogice. Nadal często chodziła do kościoła, ale już nie wspominała o klasztorze. „Może jej przejdzie ten pomysł” – myślałam z nadzieją.

Minęły moje dolegliwości, poczułam się spokojniejsza

Nasza córka była na drugim roku studiów, gdy wyjechała przed Wielkanocą na rekolekcje do klasztoru. Wróciła smutna i zrezygnowana.

– Córciu, co się stało? – dopytywałam się.

– Mamo, ja tu wcale nie chciałam wracać. Te kilka dni w klasztorze to najszczęśliwszy czas w moim życiu, tam jest moje miejsce – wyznała.

– Więc jednak nie zmieniłaś planów – westchnęłam ciężko.

– Mamusiu, zrozum, ja czuję powołanie. Pozwól mi iść swoją drogą w życiu – mówiła, obejmując mnie czule. – Nie chcę cię ranić, nie chcę, żebyś przeze mnie chorowała, ale nie zrezygnuję z moich planów życiowych, a ty spróbuj się z tym pogodzić.

Zrozumiałam wtedy, że już nie ma odwrotu i moja córka wstąpi do zakonu. Karina obroniła licencjat na studiach i zaczęła postulat w zakonie. Nie potrafię pogodzić się z jej decyzją. Młoda, piękna i zdolna dziewczyna dała zamknąć się w klasztorze i zrezygnowała z życia.

Nie chce pracować w wyuczonym zawodzie, rozwijać się, szukać męża, cieszyć się macierzyństwem. Mam ciągle nadzieję, że może jej się tam nie spodoba i wróci do nas. Niestety, córka przysyła listy, że jest szczęśliwa i że nareszcie znalazła swoje miejsce. Jak ona mogła mi to zrobić?

Czytaj także:
„Kiedyś prowadziłem ją do szkoły, a teraz do ołtarza. Pokochałem o 14 lat młodszą sąsiadkę i mam gdzieś, co mówią inni”
„Ewelina miała romans z przyrodnim bratem swojego męża. Uznała, że szwagier to nie rodzina”
„Mąż zostawił mnie, bo przestałam być żoną i jestem tylko matką. Nasz syn był chory, ale on miał to gdzieś”

Redakcja poleca

REKLAMA