„Odebrałem telefon, że mój syn miał w szkole wypadek. Na szczęście to była pomyłka, dzięki której zyskałem... miłość"

historia miłosna z wypadkiem w tle fot. Adobe Stock, New Africa
„Noga Bartka nie wymagała gipsowania, więc zawiozłem ich do domu po zmianie opatrunku. Iwona zaprosiła nas na herbatę i ciacha, no i zeszło nam do wieczora. Gdy wychodziłem, umówiliśmy się na weekend, potem kolejny i następny… Dziś spotykamy się regularnie".
/ 11.11.2022 15:15
historia miłosna z wypadkiem w tle fot. Adobe Stock, New Africa

Dzień dobry. Mówi higienistka ze szkoły Bartka. Dzwonię, bo jest problem z pana synem. Skręcił kostkę. Spuchła i chłopak nie może na niej stanąć. Trzeba go zabrać do szpitala, zrobić prześwietlenie…

– Ale jak to się stało, gdzie? – Bartek, jak sobie zwichnąłeś nogę? – zapytała, a do słuchawki doszły strzępy słów mało rozpoznawalnego głosu.

– Na przerwie. Biegali po podwórku i wpadł w dziurę.

– A dzwoniliście państwo do jego mamy?

– Tak, ale nie odbiera. To będzie pan?

– Jasne, jasne. Zaraz zwalniam się z pracy i jadę. Za 15 minut powinienem być.

Poderwałem się z krzesła, narzuciłem marynarkę i wyłączyłem komputer. W drodze do wyjścia wpadłem do szefa i powiedziałem, o co chodzi. Spojrzał na zegarek i ciężko westchnął, bo mieliśmy tego dnia do zrobienia ważne zlecenie.

– A Dorota nie może…? – zapytał o moją byłą, mamę Bartka.

– Jak zwykle nie odbiera. Wiesz, jak jest… – skrzywiłem się na samą myśl o tej kobiecie.

Pracoholiczka. Regularnie zaniedbywała obowiązki wobec syna.

– Dobra, leć. Przyjdziesz jutro wcześniej i zostaniesz dłużej. Musimy dokończyć ten Frankfurt, bo wiesz, co nam urwą.

– Wiem, wiem. Dzięki, zadzwonię wieczorem, to się zgadamy.

Wyszedłem z biura, klnąc w myślach swoją eks

Obiecywała, że to ona zajmie się dziś synem, a teraz jak zwykle nie odbierała telefonu. Cholerna karierowiczka! Dlatego się rozstaliśmy. Gdy byliśmy jeszcze małżeństwem, bywały dni, że wracała z pracy późnym wieczorem, przez cały dzień nie dając znaku życia. Wysyłała mi czasem jednego SMS-a o treści „Zostaję po godzinach”, a potem jeszcze się dziwiła, że mam pretensje.

Minęły dwa lata od rozwodu, a ja ciągle musiałem wyręczać ją w rodzicielskich obowiązkach. Prawda jest taka, że i tak bym przyjechał, gdybym dowiedział się, że trzeba zawieźć Bartka do szpitala. I tak zwolniłbym się z pracy, żeby być przy nim. Złościłem się tylko dlatego, że chłopak najpewniej znów zapyta, gdzie jest mama. A ja kolejny raz będę musiał ją tłumaczyć! Co za baba!

Do szkoły wpadłem już nieźle poirytowany

Byłem zły na nią, na ten wypadek, martwiłem się o syna. Kiedy więc wszedłem do gabinetu higienistki, a jego tam nie było, jeszcze bardziej skoczyło mi ciśnienie. W środku siedział jakiś inny dzieciak z zabandażowaną nogą.

– Dzień dobry, Małecki jestem. Dzwoniła pani, że Bartek zwichnął sobie nogę… – powiedziałem, a higienistka spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

– No tak, dzwoniłam.

– To gdzie on jest?

– No tu siedzi… – higienistka wskazała chłopca, a ja zdębiałem.

Co to za żarty, do cholery!

I wtedy dotarło do mnie, że znam tego malca, bo to dobry kolega mojego syna. Kolega, który ma tak samo na imię. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ten biedak sam zauważył, że doszło do pomyłki.

– Ale to jest tata Bartka Małeckiego. Ja się nazywam Bartek Tomczak, proszę pani.

– No i do Tomczaków przecież dzwoniłam – higienistka zerknęła na kartkę papieru. Zerknąłem. Numer był mój.

– Ale syn nie jest mój, proszę pani – powiedziałem wyraźnie poirytowany.

– O matko… – ciężko westchnęła. – Przepraszam bardzo. Musieli coś pomylić w sekretariacie i dać mi zły numer. A ja zadzwoniłam i nie podałam nazwiska, tylko imię. Pana syn jest na pewno w klasie. A my musimy zadzwonić do twojej mamy albo taty… – powiedziała już do chłopaka. Dzieciakowi od razu zaczęła trząść się broda.

Nic dziwnego, był dopiero w drugiej klasie i przytrafiła mu się taka przykra przygoda. Noga pulsuje od bólu, a dzwonią po ojca kolegi.

– Nie martw się, Bartuś… Mama zaraz po ciebie przyjedzie – powiedziałem, żeby się uspokoił, ale nie podziałało.

Zaczął pochlipywać, a w końcu rozpłakał się na całego. Nie mogłem na to patrzeć, musiałem mu jakoś pomóc.

– Słuchaj, a może zabiorę mojego Bartka z lekcji i poczekamy razem na twoich rodziców? – zapytałem.

Popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i pokiwał głową

Powiedziałem mu więc, że idę po syna i zaraz wrócimy. Wyciągnąłem Bartka z lekcji, przepraszając wychowawczynię. Wyjaśniłem jej całą sytuację, żeby nie uznała, że zwalniam syna z zajęć bez ważnego powodu. Dostałem od niej też właściwe numery do rodziców Bartka Tomczaka na wypadek, gdyby w sekretariacie znów się pomylili.

– Niech dzwonią do mamy – pokazała jeden z numerów na kartce.

– Oni są rozwiedzeni i z tego, co wiem, to raczej ona zajmuje się małym – powiedziała.

Wziąłem numery telefonów, zaniosłem je do higienistki i kazałem jej zadzwonić pod wskazany przez wychowawczynię. Sam pomogłem biednemu Bartusiowi wyjść z gabinetu, żeby razem ze mną i synem poczekał na swoją mamę.

Chłopak momentalnie odzyskał humor

Nawet musiałem ich trochę uspokajać, bo zaczęli razem dokazywać. Siedzieliśmy tam przez dobre trzydzieści minut. W tym czasie stoczyliśmy kilka potyczek w nożyczki, papier, kamień, kilka razy rozgromiłem ich w kółko i krzyżyk, a nawet próbowałem wyjaśnić zasady starej jak świat gry w statki, ale średnio ją zrozumieli. Potem była przerwa i cała szkolna wataha wybiegła z sal na korytarz, żeby przyprawić mnie wrzaskiem i piskiem o ból głowy. No a potem, już po przerwie, przyjechała mama Bartka. Nieduża, sympatyczna i zupełnie przerażona blondynka. Miała na sobie ogrodniczki i kolorową bluzkę. Włosy niby to upięte, a jednak zupełnie nie ułożone.

– Bartuś! – przytuliła go natychmiast.

– Mamo… – zawstydził się chłopak, ale ona nie puszczała.

– Mamo! Puuuść… To jest Bartek, a to jego tata.

– Dzień dobry, pani – powiedziałem.

– Dzień dobry, Iwona Tomczak – wyciągnęła rękę.

– A pana synowi też coś się stało?

– Nie, zaszła pomyłka i najpierw wezwali mnie do zwichniętej nogi pani dziecka. Pomylili chłopców i numery telefonów do nas.

– O, matko! – westchnęła, a potem chwilę milczała, zastanawiając nad sytuacją.

– Ale to dlaczego jeszcze obaj tu siedzicie?

– Dotrzymujemy towarzystwa Bartkowi. Chcieliśmy go podtrzymać na duchu. Chyba się udało, co nie, chłopaku? – zapytałem, a malec uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Bardzo dziękuję, strasznie pan miły. Ale teraz musimy jechać do szpitala. Możesz chodzić, kochanie?

– Średnio – odparłem za niego, bo widziałem, jak kuśtyka. – Mogę go zanieść do pani samochodu, jeśli jest potrzeba.

Zaprzyjaźniliśmy się w te pół godziny, więc chyba Bartek nie będzie miał nic przeciwko.

– Ale ja przyjechałam tramwajem… – odparła i zwiesiła w niemocy ramiona.

– Chyba trzeba będzie wziąć taksówkę – dodała i zaczęła szukać w torbie telefonu.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że kolejny raz odezwał się we mnie altruista. Że uznałem konieczność pomocy kobiecie i dziecku w potrzebie. Muszę przyznać szczerze, że gdy ona tak parę razy westchnęła, gdy zaczęła przegrzebywać przepastną torebkę w poszukiwaniu aparatu telefonicznego, poczułem nieodpartą potrzebę, by spędzić w jej towarzystwie więcej czasu…

Zaproponowałem, że ich podwiozę

Po chwili protestów mama Bartka przyjęła moją propozycję. Pojechaliśmy moim samochodem, a na ostrym dyżurze wylądowaliśmy wszyscy razem. Ja Bartka zaniosłem, a mój syn dotrzymywał mu towarzystwa, umilając oczekiwanie na przyjęcie przez lekarza. Chłopaki gadali o swoich sprawach, a my w tym czasie dzieliliśmy się rodzicielskimi spostrzeżeniami. Siedzieliśmy w poczekalni, a czas płynął jak na kawiarnianym spotkaniu – przyjemnie i szybko.

W pewnym momencie zadzwoniła jednak moja żona, żeby spytać, co się stało i trochę zepsuła mi humor. Gdy tylko odłożyłem słuchawkę, Iwona natychmiast mi go poprawiła:

– Niech zgadnę. Przyjechałaby, ale ma bardzo ważne spotkanie? – Nawet więcej, business lunch… Cała jej kariera zależy od tego obiadu – uśmiechnąłem się gorzko i ironicznie.

– Mój były zapytał, czy nie dałoby się zrobić tego prześwietlenia jutro. Bo jutro by mógł przyjechać już na pewno.

– Na milion procent?

– U niego jest raczej na tysiąc.

No i tak zleciało nam tych kilka godzin na izbie przyjęć

Noga Bartka nie wymagała gipsowania, więc zawiozłem ich do domu po zmianie opatrunku. Iwona zaprosiła nas na herbatę i ciacha, no i zeszło nam do wieczora. Gdy wychodziłem, umówiliśmy się na weekend, potem kolejny i następny… Dziś spotykamy się regularnie.

Bardzo ciekawe jest natomiast to, że moja była żona, gdy się o nas dowiedziała, zrobiła mi porządną awanturę. Że to małostkowe i niestosowne. „Podryw w szkole syna” – tak to określiła.

Eksmąż Iwony patrzy na mnie natomiast spod byka, gdy mijamy się z rzadka na szkolnym korytarzu. Nic sobie jednak z tych pretensji z Iwoną nie robimy. Skupiamy się na chłopakach i na tym, co między nami. Pierwszy raz od dawna mam wrażenie, że trafiłem na kogoś normalnego.

Czytaj także:
„Mąż mnie obraża i kontroluje, a ja… nie umiem odejść. Płaczę w poduszkę, a potem znowu wstaję i robię mu śniadanie”
„Nowa pracownica robiła błędy, jak dziecko z podstawówki. Długo mi zajęło nim odkryłam, że to nieoszlifowany diament”
„Gdy siostra dowiedziała się, że nie jest córką naszego ojca, zaczęła traktować go jak obcego. Mściła się, gdy mnie faworyzował”

Redakcja poleca

REKLAMA