„Oddawałam córce wszystko, co miałam i sama przyprawiłam sobie krzyż. Wychowałam pazerną egoistkę, która żeruje na matce”

Kobieta wykorzystana przez córkę fot. Adobe Stock, missty
„Moja córka kończy 60 lat, a ja ciągle opłacam jej czynsz. Oddaję jej dużą część emerytury. Ania mówi, że jest mi wdzięczna, ale wciąż żąda pomocy, nie dając nic od siebie. Do głowy by jej nie przyszło, że mogłabym przestać jej dawać jej pieniądze”.
/ 28.05.2022 17:30
Kobieta wykorzystana przez córkę fot. Adobe Stock, missty

– A może już czas, żeby to ona zaczęła pomagać tobie, Marysiu? – spytała Basia.

– Nie rozumiesz – żachnęłam się. – Ania chciałaby pomóc, ale sama ma bardzo ciężko.

– Wiem – skinęła głową moja przyjaciółka. – Ania zawsze ma bardzo ciężko. Dobrze, że ty jesteś młoda i silna, więc możesz ją wspierać.

Słowa Basi zraniły mnie do żywego

Nie powinna tak mówić o mojej córce. Ania tyle w życiu przeszła, najpierw jedno nieudane małżeństwo, potem drugie. Dwójkę dzieci wychowała praktycznie sama.

Potem jeszcze te problemy z kręgosłupem… To chyba normalne, że jako matka chciałam jej pomóc, ile się dało? O kogo mam się troszczyć, jeśli nie o moją jedynaczkę?

A jednak nie mogę przestać myśleć o rozmowie z Basią. Nigdy bym jej tego nie powiedziała, ale boję się, że w gruncie rzeczy może mieć rację. Zawsze stawiałam Anię na pierwszym miejscu, wspierałam we wszystkim. Ale powoli kończą mi się siły.

Miałam 22 lata, a Władek 25, kiedy urodziła nam się córka, Ania, nasze oczko w głowie. Mądra, zdolna, śliczna. Jako pierwsza w rodzinie dostała się na studia, i to na dobrej uczelni. Kiedy powiedziała mi, że wychodzi za mąż za chłopaka, z którym się spotykała, załamałam się:

– Anusiu, wy nie macie ze sobą nic wspólnego! Jesteś studentką, on mechanikiem. Macie innych znajomych, inne plany – przekonywałam.

– Mamo, my się kochamy. I chcemy założyć rodzinę – odpowiadała.

Nie pomogły prośby ani groźby. Pobrali się, a dzień ich ślubu był jednym z najgorszych w moim życiu. Płakałam, wcale nie ze wzruszenia. Po ślubie ciągle się kłócili – o to, jak spędzać czas, na co wydawać pieniądze, do kogo chodzić na obiady. Staraliśmy się z Władkiem wynagrodzić córce to nieudane małżeństwo.

Zapraszaliśmy młodych do nas na obiady, a Ani podtykaliśmy parę groszy przy każdej okazji. Nie chcieliśmy, żeby czuła się gorsza, bo studiuje i nie zarabia. Kiedy na świat przyszła Kasia, przez chwilę układało im się lepiej, ale nie na długo.

Po 10 latach małżeństwo się rozpadło

Ania została sama z córeczką. Władek i ja pomagaliśmy, ile się dało. Opiekowaliśmy się wnusią zawsze, gdy była chora, zabieraliśmy małą do siebie latem. Zapraszaliśmy Anię z Kasią na niedziele i święta, przy każdej okazji dawaliśmy obu prezenty.

Od czasu rozwodu płaciliśmy też czynsz za kawalerkę, w której mieszkały, bo pensja Ani, nawet z alimentami, nie starczała im na utrzymanie.

Kilka lat później córka znalazła sobie drugiego męża. Byłam taka szczęśliwa. Wreszcie mężczyzna, który na nią zasługiwał – wykształcony, oczytany, z dobrego domu. Zupełne przeciwieństwo tamtego.

Ania myślała, że Pana Boga złapała za nogi. Niestety, po kilku miesiącach okazało się, że Jerzy jest utracjuszem. Wydawał nie tylko własną wypłatę, ale i pieniądze żony. Na bzdety do samochodu, jakieś elektroniczne zabawki, tytoń do fajki.

– Aniu – przekonywałam – odejdź od niego. Nie możecie tak żyć z Kasią!

– To nie jest takie proste, mamo – odpowiadała. – Kocham go. I nie chcę znów być samotną matką.

– Nie będziesz sama – nalegałam.

– Pomożemy ci z tatą!

Ale ona nie chciała odejść. Na świecie pojawiła się moja druga wnusia – Amelka. Czas mijał, a u nich było coraz gorzej. Ania próbowała tłumaczyć mężowi, że nie może wpędzać rodziny w długi, ale to nie pomagało:

– Haruję jak wół. Mam prawo wydawać pieniądze na to, co lubię – mówił. – Przestań mi ciosać kołki na głowie!

I znów staraliśmy się wesprzeć córkę

Podtykaliśmy pieniądze, robiliśmy zakupy, dawaliśmy prezenty. Wszystko, żeby tylko naszej jedynaczce było trochę lepiej. Zasługiwała na to! Po 5 latach Jerzy odszedł.

Ania została z dwójką dzieci. Zaczęliśmy pomagać jeszcze więcej. Znowu opłacaliśmy komorne – tym razem za dwa pokoje. Płaciliśmy za prąd i gaz, kupowaliśmy owoce i słodycze. Jeśli udało mi się coś dorobić do emerytury, zawsze oddawałam to Ani. Bo kto miał jej pomóc, jeśli nie rodzona matka?

Bywało naprawdę ciężko, szczególnie po śmierci Władka. Czasem kilka dni czekałam z wykupieniem leków, bo pieniądze oddałam Ani, a do wypłaty emerytury był jeszcze tydzień.

Mówiłam sobie wtedy: „Wytrzymasz, Marysia, wytrzymasz. Jeszcze kilka miesięcy, może rok i Ania stanie na własne nogi”. Tyle że lata mijały i nic się nie zmieniało.

– Mamo, pożycz mi 100 złotych. Oddam ci zaraz po wypłacie – mówiła.

A kiedy po tygodniu czy dwóch delikatnie jej o pożyczce przypominałam, odpowiadała obruszona:

– Przecież wiesz, że miałam nieplanowane wydatki. Naprawdę nie możesz poczekać?

Więc czekałam. Przypominałam się jeszcze raz, drugi, ale Ania nie spłacała długu, więc przestałam. Prosiła mnie o pieniądze często i zawsze miała dobry powód – a to dentysta, a to mechanik, a to mandat, bo śpieszyła się do mnie. Wiedziałam już, że to nie żadna pożyczka, ale nie umiałam jej odmówić.

Beze mnie Ania sobie nie poradzi!

Za kilka dni urodziny Ani. Moja córka kończy 60 lat, a ja ciągle opłacam jej czynsz i prąd. Oddaję jej dużą część emerytury. Ania mówi, że jest mi wdzięczna. Od czasu do czasu zaskakuje mnie prezentem albo zabiera do lokalu na mieście na obiad. Jednak do głowy by jej nie przyszło, że mogłabym przestać jej pomagać.

Nie wiem kiedy to się stało, że uznała to za mój matczyny obowiązek. Chyba uważa to za naturalne. A ja mam 82 lata i jestem coraz słabsza. Wnuczki wyprowadziły się już z domu. Kasia to bardzo ambitna dziewczyna.

Szybko postanowiła utrzymywać się sama, zaczęła pracować już na studiach. Amelka poszła w ślady siostry. Zawsze ją podziwiała. Bardzo się kochają. Wyprowadziły się do tego samego miasta.

Kasia mieszka z mężem w małej kawalerce, Amelka wynajmuje mieszkanie z koleżankami. Ania nie wspiera finansowo córek, a one uniosły się honorem i o nic nie proszą. Może pomagają im ojcowie? Nie wiem. Nie chcą ze mną o tym rozmawiać:

– Masz własne zmartwienia, babciu – odpowiada zawsze Kasia. – Jestem już dorosła, nie będę dokładać ci swoich.

Kilka lat temu próbowałam porozmawiać o tym z Anią. Chciałam jej wytłumaczyć, że może powinna pomóc swoim dzieciom, tak jak my z Władkiem pomagaliśmy jej.

Ania wpadła w furię

– To ja mam sobie od ust odejmować, bo panienkom zachciało się studiować w innym mieście? – krzyczała. – Nikt im nie kazał! Mogły zostać tutaj!

– Aniu, przecież one wyjechały na studia, nie od ciebie – tłumaczyłam.

– To nie powód, żeby żerować na starej matce! – odpowiedziała wściekła jak nie wiem co.

Ugryzłam się w język, ale pomyślałam, że Ania chyba w ogóle nie widzi, jak dużo pomocy oczekuje od własnej „starej matki”. Kiedy podczas spotkania przy kawie Basia powiedziała, że najwyższy czas, żeby to córka pomagała mnie, a nie na odwrót, strasznie mnie to zraniło.

Może dlatego, że gdzieś po cichu od dawna miałam nadzieję, że przyjdzie dzień, gdy Ania sama z siebie powie, że nie będzie już przyjmowała tej pomocy… Ale nie przyszedł.

Co gorsza, sytuacja Ani wcale się nie zmienia. Myślałam, że dzięki stałemu wsparciu coś odłoży, oszczędzi, lecz ona nie oszczędza. Kupuje za to dużo niepotrzebnych rzeczy. Nieraz próbowałam jej wytłumaczyć, że nie ma na to ani miejsca, ani pieniędzy, ale zawsze kończyło się awanturą.

Wysłuchiwałam, że każda z tych rzeczy jest jej bardzo potrzebna, a ja jestem osobą starej daty, więc nie rozumiem jej, młodej… Moja córka wyjeżdża też kilka razy w roku za granicę. I o tym próbowałam z nią rozmawiać.

– Muszę, mamo. Gdybym tego nie robiła, dawno bym zwariowała – tłumaczyła. – Nie mam żadnych innych radości w życiu. Poza tym jeżdżę tylko z last minute.

Potakuję więc milcząco, choć czasem myślę, że może sama wybrałabym się na wczasy, gdybym jej tyle nie pomagała. Nie wyjeżdżałam od wielu lat, a i mnie przydałby się odpoczynek.

Nie musi być za granicą, wystarczy Jurata albo Karwia. Ale Ania nigdy nie interesuje się, czy chciałabym wyjechać. Rzadko pyta, czy potrzebuję pomocy. Niedawno wymówiłam jej to w gniewie:

– Nawet nie zaproponujesz, że zrobisz mi zakupy – wyrzuciłam z siebie.

– Przecież mieszkasz sama i masz dużo czasu – odparła zdziwiona. – Chyba możesz sobie pomalutku przynosić, co trzeba? No ile ty możesz potrzebować, tyle co nic.

Kocham moją córkę, jednak widzę, że zupełnie nie radzi sobie w życiu. Żąda pomocy od innych, nie dając nic od siebie. Czy to możliwe, że wychowałam pazerną egoistkę?

To niemożliwe, chciałam jak najlepiej

Poświęcałam się dla niej całe życie. Ale Ania chyba tego nie widzi. Albo nie chce widzieć. Traktuje moją pomoc jako coś, co jej się należy. Chyba nigdy nie pomyślała, że czas już, żeby nasze role się odwróciły.

A ja nie będę prosić. Nie chcę, żeby pomagała mi z przymusu. Nie będę dla niej ciężarem. Nie wiem, jak Ania sobie poradzi, gdy mnie zabraknie. Przecież nie będę żyć wiecznie. I co wtedy zrobi? Do kogo wyciągnie rękę po pomoc?

Boję się, że z miłości skrzywdziłam córkę, ale czy można za bardzo kochać własne dziecko? 

Czytaj także:
„Była dziewczyna mojego męża przez 3 lata ukrywała, że ma z nim dziecko. Wyjawiła prawdę dopiero po śmierci Adama”
„Opieka nad chorą matką wysysała ze mnie resztki energii. Przegrałam walkę, oddałam ją do ośrodka i niczego nie żałuję”
„Wnuk udawał, że wspiera mnie w chorobie, ale jego złote serce było tylko marną atrapą. Gówniarz mnie okradał”

Redakcja poleca

REKLAMA