Sądziłem, że mieszkanie pod jednym dachem z synem i synową to wybawienie dla samotnego emeryta. Ale…
Korzystając z ciepłego dnia, zamierzałem poleżeć na werandzie, poczytać sobie trochę, popykać fajeczkę. Właśnie szukałem jakiejś interesującej książki na półce, gdy usłyszałem głośne, energiczne pukanie do drzwi mojego pokoju. Nawet nie musiałem odwracać głowy, żeby się domyślić, że to moja synowa.
– Tato, weź Ksawerego i idźcie do parku na spacer, ja mam robotę w domu, a Bartek w garażu – jej słowa nie zabrzmiały jak prośba, były zwyczajnym rozkazem. No cóż, od jakiegoś czasu ta kobieta tak mnie właśnie traktowała, z góry. Nie to, żeby była niegrzeczna wobec mnie, ale swoim tonem pokazywała mi na każdym kroku miejsce w tym domu. Domu, na który przecież ja im dałem wieloletnie oszczędności.
Mało tego, nawet sprzedałem swoje mieszkanie. Dawno dotarło do mnie, że głupio zrobiłem, dając się namówić Bartkowi na tę całą transakcję. Ale syn tak mnie przekonywał, roztaczał przede mną świetlane widoki wspólnego mieszkania, twierdził, że nie mogę na stare lata zostać sam…
– Bo tylko pomyśl, tato – wytaczał kolejne argumenty. – My się gnieździmy w kawalerce, ty tutaj sam jesteś. A jakby sprzedać to wszystko i wspólnie kupić duży dom… – syn popatrzył na mnie znacząco. – Miałbyś ugotowane, poprane, o nic by cię głowa nie bolała, no i Ksawerego miałbyś na co dzień przy sobie. Nie ukrywam, że ten ostatni argument przeważył.
Malutki Ksawery jest moim najukochańszym wnusiem, i właściwie po śmierci żony – całym światem. Mieszkając z nimi, nie czułbym się taki samotny. No i synowa naprawdę dobrze gotuje. Zgodziłem się więc na sprzedaż swojego mieszkania, a nawet dołożyłem młodym sporo kasy na urządzenie naszego nowego, wielkiego, wspólnego domu w atrakcyjnej podmiejskiej dzielnicy. Syn wiedział, że mam sporo odłożonych pieniędzy, jak to mawiałem, na czarną godzinę, i ciągnął ze mnie dotąd, aż wyciągnął wszystko.
Bo to kominek z granitu, a nie ze sztucznego kamienia, automatyczny zraszacz w ogrodzie, sauna, i Bóg wie co tam jeszcze. Nie żałowałem jednak ani złotówki, przecież to dla moich dzieci było, zresztą ja miałem z nimi mieszkać, więc i dla mojej wygody.
Skończyła się kasa, skończył się szacunek
Jednak nie wszystko okazało się takie różowe, jak myślałem. Szybko zorientowałem się, że dopóki miałem pieniądze i finansowałem każdy wydatek, każdą ich zachciankę, dopóty było dobrze. Ledwo jednak przykręciłem kurek (a właściwie całkiem go zamknąłem, bo zabrakło forsy), syn z synową zupełnie zmienili swoje nastawienie. Przestałem być ukochanym tatusiem, zaczęli mnie traktować jak przedmiot i zło konieczne.
Zwłaszcza synowa na każdym kroku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem u siebie, lecz mieszkam w ich domu, wciąż okazywała mi swoją niechęć i niezadowolenie. I czułem się z tym coraz gorzej. Ale nie skarżyłem się, bo niby do kogo? Wiedziałem, że syn stanie po jej stronie.
poza tym, ze względu na mojego ukochanego Ksawerego, chciałem, żeby w domu panował spokój. Tak więc teraz też bez słowa odłożyłem książkę na półkę, żegnając się z planami na spokojne przedpołudnie, zapakowałem wnusia do spacerówki, i poszliśmy. Dzień był naprawdę ładny, przysiadłem więc na ławce, patrząc jak mały przysypia w wózeczku.
Myślałem o swoim położeniu, o przykrości, jaką mi sprawił taki stosunek dzieci do mnie, o tym, że może nie trzeba było sprzedawać mieszkania. Miałbym przynajmniej więcej niezależności i byłbym panem siebie samego. Lecz z drugiej strony ta dokuczająca mi na co dzień samotność… I tak źle było, i tak niedobrze, wszystko zaś rozbijało się o pieniądze, a dokładnie mówiąc, o ich brak. W pewnej chwili zauważyłem, że z przeciwka nadchodzi podobny do mnie facet – podobny, czyli w takim jak ja wieku i też ze spacerówką. W jego wózeczku drzemała mała dziewuszka. Gdy był już całkiem blisko, usłyszałem jego radosny okrzyk:
– Tak właśnie sobie myślałem, że to ty, Heniek – stanął przede mną z wyciągniętą ręką. – Witaj, stary kumplu. Uniosłem głowę, zobaczyłem jego roześmiane oczy i dopiero w tym momencie go poznałem. To był Zenek, mój dobry kolega z dawnych lat, jeszcze z wojska.
– Kopę lat – klepnął mnie po ramieniu i usiadł obok. – Co u ciebie, widzę, że ty też za niańkę robisz – roześmiał się.
– A ja na weekend do córki przyjechałem i od razu mnie zatrudnili przy wnuczce – głową wskazał na dziewczynkę. – No ale popatrz, co za spotkanie… – mówił półgłosem, żeby nie obudzić dzieci.
Z Zenkiem łączyła mnie kiedyś przyjaźń, spędziliśmy dwa lata w doli i niedoli służby wojskowej, w różnych bywaliśmy sytuacjach, ale zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Potem jeszcze utrzymywaliśmy przez jakiś czas kontakt, w końcu jednak nasze drogi się rozeszły. Założyliśmy rodziny, każdy miał swoje życie. I dopiero teraz to nieoczekiwane spotkanie!
Przyjrzałem się uważnie Zenkowi. Widać było, że dobrze mu się powodzi, świetnie wyglądał, nawet jak na te nasze lata. Ubrany w drogie ciuchy, pachniał jakimiś dobrymi perfumami, na palcu nosił gruby, złoty sygnet, a buty miał z prawdziwej skóry. No i ta jego pewność siebie od razu rzucała się w oczy. Jednym słowem, znać było po nim niemałą kasę. Szybko schowałem pod ławkę swoje stopy w starych, rozdeptanych mokasynach, on chyba jednak zauważył ten ruch.
Z ożywieniem opowiadał o swojej firmie, którą wciąż jeszcze prowadził. O dzieciach dobrze ustawionych w życiu, o tym, że wszystkim się powiodło. Nie przechwalał się, po prostu mówił.
– A co u ciebie? – w pewnej chwili popatrzył na mnie uważnie. – Bo ja tak gadam i gadam, a ty cicho siedzisz.
Pomysł kolegi był grubymi nićmi szyty
Już miałem zaczął zmyślać o tym, jakie to mam cudowne życie, ale zrezygnowałem. Bo niby po co to miałem robić, żeby mu zaimponować tylko? W końcu kiedyś byliśmy dobrymi kumplami, nie było sensu teraz go okłamywać. Więc opowiedziałem o tym, jak żyje mi się w domu syna, niby nieźle, ale że czuję się zepchnięty na boczny tor i nieszanowany, bo mam tylko skromną rentę i że z pieniędzmi u mnie krucho. I że dla dzieci liczyłem się, dokąd miałem pełen portfel.
– Tak to czasem bywa – skinął głową. – Wiem coś o tym, bo gdyby nie ta moja firma i kasa, którą przynosi, to też byłbym pewnie nikomu do niczego niepotrzebny. Ale wiesz co? – popatrzył na mnie uważnie. – Tę sytuację dałoby się chyba zmienić, tylko trzeba by twoje niewdzięczne dzieciaki przekonać, że stary ojciec jeszcze wciąż ma forsę…
– Dobrze ci mówić – roześmiałem się. – Tylko niby, w jaki sposób miałbym to zrobić? Na bank napaść? – Podejść ich sposobem – zmarszczył czoło, zastanawiając się nad czymś.
– Po prostu pokaż im, Heniuś, że jesteś jeszcze zasobny w gotówkę, którą możesz poratować… starego przyjaciela w potrzebie. Ot, na przykład mnie.
– Żarty sobie chyba jakieś robisz, Zenek – parsknąłem z goryczą. – Nawet stówy bym ci nie mógł pożyczyć.
– Stówy może nie, ale kilka tysięcy to chyba tak – kolega zaśmiał się przekornie. – Musisz mnie tylko zaprosić do siebie na drinka, może dzisiaj pod wieczór, co? – nachylił się do mnie i ściszając głos, zaczął mi objaśniać swój plan.
Strasznie grubymi nićmi był szyty, ale pomyślałem, że właściwie mogłoby się nam udać. Może dałoby się zamydlić oczy moim dzieciom, a zwłaszcza synowej, która na forsę jest łasa jak nikt. Gdy tylko wróciliśmy z Ksawerkiem do domu, już w progu poinformowałem Adelę, że pod wieczór wpadnie do mnie dawny przyjaciel, i żeby była tak miła i przygotowała coś dobrego na kolację. Ona normalnie najpierw zaniemówiła.
– Jak to przyjaciel taty wpadnie do nas na kolację? – krzyknęła, czerwona ze złości, gdy już wreszcie odzyskała głos. – Tak bez zapowiedzi?
– No, właśnie teraz ci jego wizytę zapowiadam – odparłem ze spokojem i z uniesioną głową poszedłem do siebie, choć serce waliło mi jak młotem.Chwilę potem do pokoju wpadł Bartek, z rękami jeszcze umazanymi smarem.
– Tata, co ty za cyrk jakiś robisz z gośćmi na kolacji? – napadł na mnie.
– Tylko jeden gość, chyba nie zbiedniejemy, zresztą on niewiele je – zażartowałem, ale tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu. – Spotkałem kumpla z wojska, zaprosiłem, w końcu to jest też mój dom, no nie? – postawiłem się, chyba po raz pierwszy, odkąd tu zamieszkaliśmy razem. – Nie wypadało inaczej, synu.
Bartek już się nie odezwał, machnął tylko ręką i poszedł sobie. Wieczorem w naszym domu pojawił się Zenek. Znalazł się jak trzeba – przyniósł jakiegoś kwiatka dla Ady i butelkę wina. Kiedy zaś nikt nie patrzył, ukradkiem wręczył mi grubą kopertę, mrugając porozumiewawczo. Skinąłem w milczeniu głową na znak, że wszystko gra.
Adela podała kolację z nadąsaną miną, nawet to wino, przyniesione przez Zenka, jej nie udobruchało. Ale Bartek wdał się z Zenkiem w rozmowę i nawet całkiem przyjemnie się zrobiło przy stole. Tylko ta skwaszona mina synowej.
– A, słuchaj no, Heniuś – zwrócił się w pewnej chwili do mnie kumpel z poważną miną. – Może ty byś mnie poratował, po starej przyjaźni, mam kłopoty w firmie, ale to tylko przejściowa sytuacja – zawiesił głos. – Nawet bym ci z procentami oddał.
Musiałem odchrząknąć, bo coś mnie w gardle zaczęło uwierać.
– No, a ile potrzebujesz? – wyjąkałem w końcu z trudem, nie patrząc na nikogo.
– Niedużo – zaśmiał się Zenek. – Jakieś dwadzieścia kawałków…
– Ale czego? – spytałem, czując, jak robi mi się coraz goręcej. – Euro, dolary, złote?
– E, widzę, stary, że nie wypadłeś z obiegu, i jak zawsze mogę na ciebie liczyć – zaśmiał się Zenek, klepiąc mnie po ramieniu. – Tym razem tylko złotówki, jeżeli możesz oczywiście.
– Pewnie, że mogę – odparłem z taką nonszalancją, na jaką mnie tylko było stać w tamtym momencie. – Ale tyle nie mam w domu, w poniedziałek wypłacę ci z konta – podniosłem się i dopiero w tym momencie spojrzałem na dzieci. Siedziały jak zamurowane. Zdumiona Adela przenosiła wzrok ze mnie na Zenka, a potem na Bartka…
– Teraz ci dam tyle, ile mam przy sobie, kilka tysięcy, reszta w poniedziałek.
Ledwo wyszedłem z jadalni, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Jednak ta mistyfikacja kosztowała mnie mnóstwo nerwów, cały się trząsłem. Na korytarzu musiałem się na moment oprzeć o ścianę. Otarłem pot z czoła, a potem poszedłem do swojego pokoju, wziąłem kopertę, którą dał mi wcześniej Zenek.
– Proszę, to są trzy tysiące, tyle miałem, przelicz – podałem ją chwilę potem przyjacielowi, a on, na oczach zszokowanych Adeli i Bartka, ostrożnie wyjął banknoty i wolno zaczął je przeliczać.
– Skąd tata ma tyle pieniędzy? – nie wytrzymała Ada, wykrzykując nerwowo.
– Jak to skąd? – popatrzyłem jej prosto w oczy. – Całe życie ciężko pracowałem i forsy nigdy mi nie brakowało. Przecież wystarczy spojrzeć na ten nasz piękny dom… – powiedziałem, kładąc szczególny nacisk na słowo nasz.
– Heniek zawsze był znany z tego, że kasa się go trzymała, i dla przyjaciół nigdy nie był skąpy – pokiwał głową Zenek. – Wielkie dzięki, stary, naprawdę wyrwałeś mnie z wielkiej biedy.
Myślałem, że lepiej wychowałem syna…
Gdy żegnaliśmy się potem na ganku, uścisnąłem mu rękę z wdzięcznością. Bo już teraz widziałem, jak zmienił się wyraz twarzy Ady, gdy na mnie patrzyła. Dla synowej znów stałem się kimś godnym szacunku. I to tylko dlatego, że okazało się, iż nie jestem bez grosza. Wieczorem, gdy szykowałem się do snu, usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Nigdy bym nie przypuszczał, że to Ada, bo przecież zwykle wchodziła jak do siebie.
– Przyniosłam tacie ziółka na noc – synowa położyła na stoliku tacę. – I trochę owoców na lepsze trawienie… Zdumiony ujrzałem na talerzyku obrane i pokrojone w ćwiartki jabłko i kilka śliwek. – To dobrej nocy życzę – uśmiechnęła się do mnie i cicho wyszła.
Pomyślałem, że fortel starego druha udał się, odzyskałem szacunek syna i synowej. Przykre tylko, że dla moich dzieci liczą się jedynie pieniądze, myślałem, że inaczej wychowałem Bartka, w szacunku do innych wartości. Ale trudno, teraz świat nie przypomina tego z moich czasów.
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy