„Oddałam mu wszystko, a on wykorzystał, zbałamucił i porzucił. Serce złamane przez młodzieńczą miłość, krwawi do dziś”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, JackF
„Żyłam samotnie, z rzadka decydowałam się na jakieś randki, ale wszystkie kończyły się tak samo; nie chciałam ich powtarzać. Pamięć pierwszej wielkiej miłości i pierwszego zawodu była nadal żywa i choćbym nie chciała, nic jej we mnie nie zamazało”.
/ 30.06.2022 09:15
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, JackF

Mówi się, że każda miłość na początku przypomina bajkę, choćby dlatego, że piękni zakochani wierzą w szczęśliwe zakończenie swojej historii. Jednak im dalej w czas, tym bardziej bajka traci swoje kolory i staje się szarą rzeczywistością.

Tomasz był studentem pierwszego roku architektury, ja zdałam do ostatniej klasy liceum. Poznaliśmy się na urodzinach u wspólnej koleżanki i od razu zwariowaliśmy na swoim punkcie.

Był początek kwietnia, a my już planowaliśmy wspólne wakacje, choć ja wiedziałam, że moi tradycyjni rodzice nie zgodzą się na to, aby ich ukochana jedynaczka wyjechała z chłopakiem pod namiot.

Wierzyłam w każde słowo

To były inne czasy i nie było mowy o takiej swobodzie obyczajowej jak teraz, więc musiałam się nieźle nakombinować, żeby wymyślić jakieś przekonujące kłamstwo. W końcu się udało.

Stryj mojej koleżanki z klasy mieszkał pod Gdańskiem i miał wielką plantację porzeczek, więc całkiem wiarygodne było, że nie tylko będę mogła spędzić miesiąc nad morzem, ale jeszcze zarobić jakieś pieniądze.

U mnie w domu się nie przelewało, więc ten argument przeważył. Powiedzieli, że mogę jechać! Tomasz był moim pierwszym chłopakiem. On nie ukrywał, że miał przede mną wiele dziewczyn, ale zapewniał, że to były nic nieznaczące przygody i że dopiero przy mnie zaczyna rozumieć, czym jest prawdziwe uczucie.

Byłam tak zakręcona i gotowa do wszelkich poświęceń, że prawie nic nie jadłam, byleby tylko on miał na swoje codzienne piwko i papierosy. Nawet zaczęłam pracować w smażalni ryb, choć od dziecka nienawidzę zapachu ryby i nigdy jej nie jadam.

Mam uczulenie, od razu kręci mi się w głowie, ale dla Tomasza byłam gotowa na wszystko. Rano wstawałam skoro świt i biegłam plażą do budy, gdzie do czternastej tyrałam jak w ukropie. Muszę przyznać, że nasza ryba zawsze była świeża i podobno bardzo smaczna, więc zwykle mieliśmy pełno klientów, a w związku z tym nie dało się usiąść nawet na minutę.

Po czternastej pakowałam w tekturowe pojemniki rybę i surówkę dla Tomasza i biegłam prosto na plażę, gdzie on się opalał albo grał w siatkówkę, zwykle otoczony pięknymi, roześmianymi i opalonymi dziewczynami.

Tomasz wydawał coraz więcej pieniędzy

Kiedyś mi powiedział, żebym się tak nie spieszyła i zanim do niego przyjdę, zmyła z siebie ten zapach frytury i smażonego dorsza, bo wszyscy się śmieją, że ma pannę z taniej garkuchni, a jego to denerwuje.
Do dzisiaj pamiętam, jak bardzo przykro mi się wtedy zrobiło, ale Tomasz mnie przeprosił i więcej o tym nie myślałam.

Co wieczór chodził na dyskoteki, przesiadywał w knajpach i pensjonatowych kawiarenkach, zawsze otoczony wianuszkiem kobiet. Byłam zazdrosna, ale co miałam robić?

Kiedyś nie wytrzymałam i z płaczem wykrzyczałam mu, że mnie lekceważy, że bawi się moim kosztem i że wszystko miało być przecież inaczej, dlatego najlepiej będzie, gdy usunę mu się sprzed oczu i wrócę do domu.

Byłam pewna, że zaprotestuje, zacznie mnie przepraszać, opamięta się, zmieni swe zachowanie i wszystko będzie tak, jak miało być. Niestety, wszystko wyszło inaczej, niż planowałam, bo Tomasz przyznał mi rację i powiedział, że faktycznie lepiej będzie, gdy od siebie odpoczniemy.

Taki dystans jest nam potrzebny, bo wszystko dzieje się za szybko i na wariackich papierach, dlatego on jest gotów mi nawet kupić bilet i odprowadzić na pociąg, a po jego powrocie spokojnie o wszystkim porozmawiamy.

Był czuły i miły jak dawniej

Tak pięknie mi opowiadał o naszej wspólnej przyszłości, że znowu we wszystko uwierzyłam i zrobiłam, jak chciał.

Wsiadłam do przeładowanego pociągu i ruszyłam w drogę do naszego rodzinnego miasta. Tej podróży nie zapomnę do końca swojego życia…

Był straszliwy upał. Siedziałam na plecaku w korytarzu i musiałam co chwilę wstawać, bo pasażerowie bez przerwy chodzili w tę i z powrotem, więc wszystko mnie bolało, a w dodatku od zapachu z pociągowej ubikacji robiło mi się coraz bardziej niedobrze.

Kiedy wreszcie stanęłam w progu mieszkania, moja mama aż krzyknęła z przerażenia, tak okropnie wyglądałam. Na szczęście oboje z tatą dali mi spokój i o nic na razie nie wypytywali, tylko pozwolili mi się umyć i iść spać.

Obudziłam się po dwunastu godzinach i na początku nie wiedziałam, gdzie jestem… Przez następne dni nadal kłamałam, że stryjek mojej koleżanki okazał się nieuczciwym człowiekiem i że nie zapłacił nam tyle, na ile się umówiliśmy, dlatego jestem taka zmarnowana.

Nie wiem, czy uwierzyli, ale przestali wypytywać i dali mi spokój. Na pewno zauważyli, że trudno się ze mną dogadać i że wyraźnie na coś czekam.

Był koniec sierpnia, zbliżał się nowy rok szkolny, dla mnie trudny, bo maturalny, a ja się w ogóle tym nie interesowałam. Nawet powiedziałam rodzicom, że wszystko mi jedno, gdy zapytali, co planuję robić po maturze.

Budziłam się wcześnie i od razu zaczynałam czekać na listonosza, wmawiając sobie, że dzisiaj już na pewno przyjdzie jakiś list do mnie. Wtedy nie znano innych sposobów komunikacji poza listem i telefonem stacjonarnym, więc nie ruszałam się domu, żeby nie przegapić dzwonka telefonu.

Niestety, Tomasz się nie odzywał…

Wytrzymałam przez cały wrzesień. Łudziłam się, że może jeszcze nie wrócił, skoro zajęcia na uczelni zaczynał dopiero w październiku, ale kiedy minął pierwszy tydzień nowego roku akademickiego, postanowiłam się dowiedzieć, co się dzieje?

Wiedziałam, gdzie Tomasz mieszka, ale nie miałam odwagi nachodzić go w domu, więc poszłam na uczelnię, wcześniej się dowiadując w dziekanacie, gdzie i kiedy ma zajęcia. Od razu go zobaczyłam. Stał jak zwykle otoczony wianuszkiem dziewczyn.

Opalony na brąz, w fajnych ciuchach, a włosami rozjaśnionymi od słońca, roześmiany i bardzo przystojny. Zobaczył mnie i na chwilę spoważniał, czyniąc taki ruch, jakby chciał pójść w moją stronę, ale to trwało moment, bo zaraz odwrócił wzrok, a potem tak się przesunął, że widziałam tylko jego plecy.

Nie wiedziałam, co robić? W moich marzeniach nasze spotkanie wyglądało zupełnie inaczej; on się cieszył na mój widok, mówił, że nie zapomniał, że nic się między nami nie zmieniło, że po prostu okoliczności tak się ułożyły, ale teraz już wszystko będzie dobrze.

W ogóle nie dopuszczałam do siebie myśli, że mnie odtrąci, zlekceważy, upokorzy, więc zaczęłam sobie wmawiać, że on mnie po prostu nie zauważył albo nie poznał i że muszę się zdobyć na pierwszy krok.

Byłam bardzo młoda, nie miałam pojęcia o miłości, związek z Tomaszem był dla mnie „na zawsze”, więc nic dziwnego że próbowałam sobie wmówić coś, co nie istniało. W dodatku pochodziłam z rodziny, w której nie było zdrad, kłótni i wzajemnych ciosów.

Mój tata nigdy nie wrzeszczał na mamę, słuchał jej, a gdy mu się coś nie podobało mówił tylko: „No, nie wiem… ja bym się nad tym jeszcze zastanowił”.

Podobno rodzice dysfunkcyjni bardzo krzywdzą swoje dziecko, odbierając mu zaufanie i spokój, ale u mnie poszło w drugą stronę – nie mając pojęcia, jak podły może się okazać kochany mężczyzna, stanęłam kompletnie zaskoczona i nieprzygotowana na sytuację, z którą właśnie przyszło mi się zmierzyć: działałam na oślep, a to jest zawsze najgorsze.

Bał się, że zaskoczę go wiadomością o ciąży

Dlatego podeszłam do grupki, z którą rozmawiał i śmiał się mój ukochany, dotknęłam jego ramienia i powiedziałam, że musimy porozmawiać, bo mam bardzo ważną sprawę.

Wyraźnie się przestraszył. Dzisiaj rozumiem, że bał się, że zaskoczę go wiadomością o ciąży, i dlatego tak szybko pociągnął mnie na schody, a później do wyjścia. O mało się nie przewróciłam na śliskiej posadzce, ale nie zwrócił na to uwagi. Dalej mnie szarpał i szeptał z gniewem:

– No, czego chcesz? Masz zamiar mnie w coś wrabiać? To uważaj, nie trafiłaś na naiwnego, a jak się będziesz upierała, tak ci zepsuję opinię, że żaden sąd się nie doliczy ewentualnych tatusiów, rozumiesz?

– Jakich tatusiów, o czym ty mówisz? – zapytałam. Nie dotarła do mnie ta podłość, którą zaprezentował. Naprawdę nic nie zrozumiałam.

Za to on się uspokoił i puścił moją rękę.

– Dobra, chyba pomyłka… Mów, czego chcesz. Tylko szybko, jestem zajęty.

– Czemu się do mnie nie odezwałeś? Co się stało? – wyjąkałam.

Lepiej jednak byłoby, gdybym o nic nie pytała, bo odpowiedział, że między nami koniec, mam o nim zapomnieć raz na zawsze, wakacje się skończyły, a ja dla niego byłam wyłącznie krótką przygodą, zresztą średnio atrakcyjną.

Mam za nim nie łazić, nie zawracać mu głowy, nie obgadywać do ludzi, najlepiej zapomnieć, że on w ogóle istnieje, bo nic nie pomoże, znudził się mną. A najważniejsze – ma inną dziewczynę, sto razy lepszą ode mnie, i jest w niej zakochany, więc nie mam najmniejszych szans!

Nigdy o nim nie zapomniałam

Minęło tyle lat, a ja pamiętam tamten wstyd i ból, które tak mnie obezwładniły, że nie byłam w stanie nie tylko się odezwać, ale i poruszyć. Tomasz już odszedł, a ja stałam w tym samym miejscu niezdolna zrobić krok.

W końcu jakoś się dowlokłam do krzesła stojącego na półpiętrze i tam przesiedziałam kilka godzin. Nawet ktoś mnie pytał, czy się dobrze czuję i czy niczego mi nie trzeba, ale pewnie myślał, że oblałam jakiś egzamin i tak to przeżywam, więc zostawił mnie w spokoju.

Po powrocie do domu udałam, że mnie boli ząb i dlatego jestem taka nie do życia. Tata chciał ze mną jechać na pogotowie, ale się wykręciłam, mówiąc, że właśnie wzięłam proszki przeciwbólowe i po prostu muszę się przespać.

Rodzice o nic więcej nie pytali, choć na pewno widzieli, że coś jest nie tak. Byli tylko jeszcze bardziej niż zwykle uważni i serdeczni i nie spuszczali mnie z oka, choć to wszystko długo trwało, co najmniej kilka miesięcy…

Chciałabym napisać, że przebolałam i zapomniałam o Tomaszu, ale to nieprawda. Zdałam maturę, potem dostałam się na studia matematyczne, jeszcze potem zaczęłam pracować jako nauczycielka, najpierw w szkole podstawowej, potem w średniej.

Z Tomaszem nie miałam kontaktu. Docierały do mnie przelotne informacje, że ma już trzecią żonę, że robił błyskotliwą karierę w architekturze, ale coś się załamało i zaczął mieć kłopoty zawodowe, że jedni go chwalą, a inni zarzucają plagiaty i brak talentu.

To była dobra i słuszna decyzja

Przyznam szczerze, że łatwiej mi się czytało i słuchało o jego porażkach niż sukcesach… Zbliżałam się do czterdziestki i właśnie miałam obchodzić piętnastolecie mojej pracy w zawodzie, gdy wszystko wróciło, bo do klasy, w której byłam wychowawczynią, przyszedł nowy uczeń, tak podobny do Tomasza, że nie musiałam nawet sprawdzać danych, żeby się zorientować, że to jego syn.

Chłopiec od początku sprawiał kłopoty wychowawcze, zresztą w poprzedniej szkole było podobnie. Był hałaśliwy, roszczeniowy, arogancki, szybko dał się poznać jako niesystematyczny, z podstawowymi brakami i niestety, mocno średnimi zdolnościami.

Ze wszystkich sił chciałam patrzeć na niego jak na każdego innego nastolatka z problemami, ale od razu wiedziałam, że to niemożliwe. Dlatego poprosiłam dyrekcję o zmianę wychowawstwa.

Rok szkolny dopiero się zaczynał, bez specjalnych trudności można było zamienić klasę „a” na klasę „b” czy „d”. Szczerze powiedziałam, że chodzi mi o sprawy osobiste, o których nie mogę i nie chcę rozmawiać, ale są dla mnie na tyle poważne, że zdecydowałam się o to poprosić. Co więcej, nie chcę również w tej właśnie klasie uczyć matematyki.

Byłam znana jako osoba poważna i zrównoważona, poza tym nigdy o nic nie prosiłam, więc dyrekcja przychyliła się do mojej prośby, uznając, że skoro tak postanowiłam, to wiem, co robię, i to na pewno jest dla dobra szkoły i uczniów.

To była dobra i słuszna decyzja, bo wiele razy w pokoju nauczycielskim i na rozmaitych zebraniach słyszałam o tym, na jakie wyskoki stać syna Tomasza, jaki jest trudny i bezczelny, że się w ogóle nie uczy i wszystko lekceważy.

Jego rodzice pojawiali się w szkole bardzo rzadko

Groziły mu oceny niedostateczne na pierwszy semestr, ale się tym wcale nie przejmował, podobnie zresztą jak jego rodzice pojawiający się w szkole bardzo rzadko i zawsze z pretensjami, że nie potrafimy wychować i uczyć ich syna.

Zaniepokoili się dopiero na miesiąc przed roczną klasyfikacją i właśnie wtedy miałam nieprzyjemność po latach znowu spotkać Tomasza.

Przyszedł do szkoły specjalnie do mnie, ale nie do mnie personalnie, tylko do matematyczki, którą chciał zatrudnić jako korepetytorkę swojego syna. Na wstępie powiedział, że mnie będzie najłatwiej przekonać koleżankę z tej samej szkoły, aby odpuściła i wystawiła pozytywną ocenę.

– Pani sobie nieźle zarobi – tłumaczył – chłopak zda do następnej klasy i wszyscy będą zadowoleni. To co, ile za godzinę nauki?

Nie poznał mnie. Trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Nie mógłby udawać, gdyby było inaczej, a już na pewno spróbowałby to wykorzystać, nie zważając na okoliczności naszego rozstania. Patrzył na mnie jak na całkiem obcą osobę i próbował mnie do siebie pozytywnie usposobić, co oczywiście było z góry skazane na klęskę.

Aż tak się zmieniłam?

Owszem, mocno przytyłam z powodu choroby tarczycy, miałam krótkie, siwiejące włosy, nie malowałam się, nosiłam spodnie i luźne bluzki, więc w niczym nie przypominałam tamtej dziewczyny sprzed dwudziestu paru lat. Głos też mi się zmienił, był niższy, matowy, z chrypką, całkiem inny niż ten, którym mówiłam, że go kocham i że to na zawsze.

On też nie przypominał tamtego Tomasza, ale ja bym go poznała na końcu świata, choć był jak marna kopia obrazu wielkiego mistrza, bo we mnie pamięć pierwszej wielkiej miłości i pierwszego zawodu była nadal żywa i choćbym nie chciała, nic jej we mnie nie zamazało.

Żyłam samotnie, z rzadka decydowałam się na jakieś randki, ale wszystkie kończyły się tak samo; nie chciałam ich powtarzać. Dla Tomasza nie istniałam: zlałam się z innymi dziewczynami, ich twarzami, imionami, pretensjami, wyrzutami tak dokładnie, że nie umiał mnie już zidentyfikować i od nich oddzielić.

Moje imię i nazwisko, które musiał przecież usłyszeć, też mu nic nie powiedziało. To się wydaje aż nieprawdopodobne, ale świadczy tylko, jak nieważna byłam dla niego i jak mało go obchodziłam.

Starał się mnie obłaskawić, bo mu najwyraźniej zależało na tych korepetycjach. Wysłuchałam spokojnie, co ma mi do powiedzenia, a potem równie spokojnie, ale kategorycznie odmówiłam.

Na pytanie: „Ale dlaczego nie? Przecież dobrze zapłacę” – odpowiedziałam, że nie udzielam korepetycji, a już zwłaszcza uczniom szkoły, w której pracuję.

Był zdenerwowany, nie panował nad sobą

Powiedziałam, że nie mam czasu na dalsze rozmowy, i odwróciłam się na pięcie, żeby odejść, ale on chwycił mnie za ramię i chciał zatrzymać, żeby jeszcze coś tłumaczyć.

Poczułam się jak wiele lat temu, ale ja już nie byłam tamtą zahukaną, przerażoną dziewczyną, więc zareagowałam ostro i zdecydowanie, zwracając mu uwagę na niestosowne i wręcz chamskie zachowanie.

Przeprosił. Był wyraźnie zdenerwowany, nie panował nad sobą – pewnie dlatego, że nagle coś mu się nie udało i nie poszło po jego myśli. Nie czułam satysfakcji ani niechęci. Było mi go żal, bo zza pewnego siebie faceta wyjrzał nagle starzejący się, arogancki cwaniak, który potknął się o własne nogi.

Było mi także żal tego chłopca, którego najwyraźniej nie umiał wychowywać i któremu oddawał niedźwiedzią przysługę, próbując mu „załatwiać” oceny. Najwyraźniej nie pojmował, że nie tędy droga. Byłam zadowolona, że nie mam z tym nic wspólnego.

Nagle poczułam się wolna, także od wspomnień. Poczułam także, że czas na jakieś zmiany w moim życiu. Postanowiłam zacząć od dobrego fryzjera. Dosyć z siwizną i postrzępionymi kosmykami. Potem pomyślę o reszcie… Czuję, że nadchodzą moje dobre lata!

Czytaj także:
„Mój nastoletni syn uzależnił się od gier komputerowych. Gra dniami i nocami, a gdy zabieram mu laptopa, reaguje agresją”
„Syn lokalnego ważniaka po pijaku przejechał mi córkę. Sąd go uniewinnił, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce”
„Poprosił mnie o rękę mężczyzna, którego nie kocham. Według mamy muszę się zgodzić, bo mam 32 lata i nie mogę wybrzydzać”

Redakcja poleca

REKLAMA