„Syn lokalnego ważniaka po pijaku przejechał mi córkę. Sąd go uniewinnił, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce”

mężczyzna, który sam wymierzył sprawiedliwość fot. Adobe Stock, Fergus Coyle
„– Jesteśmy na szczycie wzgórza, z którego twój synek zjeżdżał pięć lat temu. Pamiętasz to miejsce? – ciągnąłem do komórki. – Tutaj w dole jest starodrzew. Cholernie trudno jest się czasem wyrobić na zakręcie przed tymi lipami. Szczególnie pijanemu, który prowadzi auto z popsutymi hamulcami”.
/ 26.06.2022 07:30
mężczyzna, który sam wymierzył sprawiedliwość fot. Adobe Stock, Fergus Coyle

Sprawdziłem więzy na jego rękach, ściągnąłem sznur oplatający kostki. Młody trząsł się na całym ciele, ledwo mówił.

– Panie Włodku, co pan robi? – zapytał teraz Kamil D. niemal z płaczem.

– To, czego nie zrobił sąd – odparłem, patrząc na niego zimno. – Wymierzam sprawiedliwość.

– Ale ja jestem niewinny! To nie moja wina, że Majka… – szarpnął więzy, którymi przymocowałem go do fotela.

– Tak mogłeś kłamać w sądzie – przerwałem mu. – Mogłeś, bo miałeś opłaconego adwokata. Mogłeś, bo prokurator siedział w kieszeni twojego tatusia przez pożyczkę na budowę domu. Mogłeś, bo sędzia też kiedyś prowadził po pijaku! – odkręciłem trzymaną w ręce butelkę wódki. – Ja jestem ojcem, którego córkę skazałeś na wózek inwalidzki! Pij!

Chciałem wepchnąć mu do ust szyjkę butelki, ale młody zacisnął zęby. Byłem na to przygotowany. Wyjąłem z kieszeni sporą klamerkę i zacisnąłem ją na jego nosie. Spokojnie patrzyłem, jak się dusi, i czekałem, aż będzie musiał zaczerpnąć powietrza ustami. Kiedy to się stało, wlałem wódkę do jego ust. Zakrztusił się po kilku łykach. Pozwoliłem mu złapać oddech. Potem znów zacisnął usta, dlatego musiałem powtórzyć operację z klamerką. I tak aż do chwili, kiedy w butelce nie została już nawet kropla alkoholu.

Teraz poczekamy – oznajmiłem, zacierając ręce.

– Na co?!

– Na to, aż wódka zacznie działać. Aż będziesz tak pijany jak tego wieczoru, kiedy wracałeś z dyskoteki i potrąciłeś Maję.

Chciał coś krzyknąć, lecz ja wepchnąłem mu knebel w usta.

Przez chwilę patrzyłem zadowolony na strach w jego w oczach. Na to bezbrzeżne przerażenie, że jednak nie stoi ponad prawem. Że nie pomoże mu to, że jest synem najbogatszego człowieka w okolicy… Zaraz dopadnie go sprawiedliwość. Choć w ten sposób odpowie za to, co zrobił wspólnie ze swoim ojcem mojej córce i mnie.

Zniszczył naszą rodzinę

Po tym wypadku sprzed trzech lat jego ojciec, Marian D. nie ograniczył się tylko do tego, żeby doprowadzić do uniewinnienia syna w procesie. Postanowił zniszczyć całą moją rodzinę. Początkowo myślałem, że chodzi mu tylko o to, żeby pokazać nas w jak najgorszym świetle przed sądem. Patologiczna rodzina z piątką dzieci. Rodzice pracują tylko dorywczo. Nieletnie dzieci piją. I to nie jego synek nietrzeźwy prowadził samochód, tylko moja pijana córka zatoczyła się, idąc poboczem, i wpadła pod koła jego auta. Ale kiedy proces się skończył, szykany ze strony Mariana D. nie ustały. Robił wszystko, co tylko mógł, żeby uprzykrzyć nam życie. A mógł bardzo wiele.

Ani mnie, ani żonie nie udawało się znaleźć żadnego zajęcia. Ona czasem sprzątała w różnych ośrodkach wczasowych w okolicy, ja bywałem w nich konserwatorem. Jednak teraz każdy bał się nas zatrudnić i niemal wszyscy mówili wprost, że „pan Marian sobie tego nie życzy”. Nie mieliśmy wyjścia – chcąc jakoś przeżyć, musieliśmy się przenieść do rodziny sto kilometrów od tej miejscowości, gdzie macki Mariana D. już nie sięgały.

Tam też nie było nam łatwo. Pięcioro dzieci, w tym jedno na wózku inwalidzkim. Mimo wszystko powoli zaczęliśmy wiązać koniec z końcem, starając się zapomnieć o tym, co się stało. Wtedy zmarła moja babcia, po której odziedziczyłem kawałek ziemi w poprzedniej miejscowości. Musiałem tam pojechać i załatwić kilka spraw. Oczywiście chciałem jak najszybciej sprzedać ten spadek, lecz wkrótce wyszło, że nie ma odważnego, który by go kupił.

A ja dostałem „zaproszenie” do starego Mariana D. Zaproszenie polegało na tym, że stanął koło mnie samochód, z którego wysiadło dwóch osiłków i wrzuciło mnie do środka jak worek kartofli. Na miejscu, w pięknej, kilkusethektarowej posiadłości, osiłki wyrzuciły mnie z auta wprost pod stopy szefaOn zaś, nie wyjmując z ust kopcącego cygara, zaproponował mi tysiąc złotych za ziemię wartą, lekko licząc, ćwierć miliona. Zapowiedział, że nie dopuści do tego, żebym zarobił więcej niż ten oferowany przez niego tysiąc.

Wtedy coś we mnie pękło. Dotarło do mnie, że byłem zbyt miękki, zbyt potulny. Nie próbowałem walczyć o swoje. I postanowiłem to zrobić. Czas wyrównać krzywdy!

Spojrzałem na Kamila D. Oczy miał coraz bardziej mętne i lekko zobojętniałe, choć wciąż na ich dnie, dzięki resztce świadomości, czaił się strach. Uznałem, że czas najwyższy przejść do ostatniego punktu mojej zemsty: sprawnie odwiązałem go od krzesła, potem, zbierając wszystkie siły, zataszczyłem go do auta i usadziłem za kierownicą. Chłopak padł jak worek kartofli, którym ja niedawno byłem… Wyjąłem mu z kieszeni komórkę i wybrałem numer jego ojca.

– No cześć, synku – usłyszałem zaniepokojony głos. – Gdzie ty się podziewasz? Wszyscy tu na ciebie czekamy. Chciałbym wreszcie zdmuchnąć świeczki na torcie urodzinowym.

– Mam dla ciebie prezent, tatusiu… – syknąłem.

– Halo? Kto mówi?!

– Ktoś, komu zniszczyłeś życie, chroniąc tyłek swojego synka. Ale ten ktoś teraz w jednej chwili za wszystko ci odpłaci.

– Włodek?! To ty?!

– Tak, to ja. A twój syn, kompletnie pijany tak jak wtedy, pamiętasz… siedzi teraz za kółkiem swojego ślicznego autka.

– Włodek, ja cię zaraz…

– Zamknij się! – nakazałem.

Szarpnąłem raz i drugi młodego za ramię – ten zajęczał słabo wprost do telefonu, który mu przysunąłem do twarzy.

Chciałem zobaczyć i usłyszeć ich strach

– Jesteśmy na szczycie tego ładnego wzgórza, z którego zjeżdżał pięć lat temu. Znasz to miejsce? – ciągnąłem do komórki. – Tutaj w dole jest taki piękny starodrzew. Cholernie trudno jest się czasem wyrobić na zakręcie przed tymi lipami. Szczególnie pijanemu, który prowadzi auto z popsutymi hamulcami…

– Nie zrobisz tego!

– A dlaczego nie? Zniszczyłeś mi życie i okradłeś z ziemi.

– Oddam ci ją!

– A mojej córce też oddasz władzę w nogach?!

– Posłuchaj, ja…

– Nie, to ty mnie posłuchaj! Skończyło się już twoje rozkazywanie. Teraz ja tu rządzę! Pożegnaj się z synem – zerwałem taśmę z ust młodego i przystawiłem mu do ucha komórkę.

– Tato, ratuj mnie! – wybełkotał półprzytomny. – To kompletny wariat, on to zrobi!

– Masz za mało czasu – uprzedziłem starego. – Zanim zdołasz cokolwiek zrobić, twojego synka dopadnie sprawiedliwość. Ale nie martw się, może przeżyje.

Zaśmiałem się i wyłączywszy komórkę, rzuciłem ją w krzaki. Zwolniłem ręczny hamulec i związane ręce młodego położyłem na kierownicy, a następnie pilotem zamknąłem drzwi. Stanąłem za samochodem i lekko go popchnąłem.

Szczyt wzgórza opadał pod niewielkim kątem, dlatego auto ruszyło bardzo powoli. Mogłem więc spokojnie iść obok kierowcy, słuchać jego wrzasków i patrzeć w jego przerażone oczy. A potem zobaczyć w nich zdziwienie, gdy porsche nagle się zatrzymało.

– To już wszystko – oznajmiłem, otwierając drzwi.

– Jezu, co się stało?!

– Samochód jest z tyłu przywiązany linką holowniczą do drzewa. O ile nie jesteś pechowcem, to zanim przyjedzie twój tatuś, linka się raczej nie przerwie.

– A… ale po co to zrobiłeś?!

– Żeby zobaczyć i usłyszeć wasz strach. Wasze przerażenie. Tak naprawdę powinienem spuścić cię z tego wzgórza… Niestety, nie potrafię tego zrobić. Zresztą wtedy byłoby tak jak w tym dowcipie. Zabiłbym świnię, a odpowiadał jak za człowieka.

– Ty… gnoju! – Kamil najwyraźniej zrozumiał, że nic mu nie grozi. – Nie daruję ci!

– Uważaj, bo mogę zmienić zdanie i odpiąć tę linkę… Widzę, że zrozumiałeś. Dobrze by było, żebyś zrozumiał coś jeszcze. Posłuchaj mnie uważnie. Moja rodzina jest już za granicą, ja teraz do nich jadę. Oczywiście, jak bardzo się postaracie, to mnie znajdziecie. Ale jeśli cokolwiek, nawet przypadkiem, stanie się komuś z moich bliskich, to wrócę tu i nie spocznę, dopóki obydwaj, ty, i twój cholerny tatuś, nie traficie do piekła! Zrozumiano?!

Musiałem być przekonujący, bo młody posłusznie kiwnął głową… Teraz mogłem wsiąść do swojego samochodu i odjechać. Wreszcie wolny od strachu.

Czytaj także:
„Wynajęłam studentowi pokój >>na gębę<<. Teraz drżę, że sąsiadka doniesie na mnie do skarbówki. I po co mi to było?”
„Mąż zdradzał mnie z młodą kochanką, byłam zdruzgotana i upokorzona. Później to on zbierał szczęki z podłogi”
„To miała być chwila zapomnienia a skończyłam z brzuchem. Mam wychowywać dziecko z hipisem bez grosza przy duszy?"

Redakcja poleca

REKLAMA