Tylko kilka osób wie o tym, co zrobiłam. I lepiej niech tak zostanie. Nie chcę kłopotów. To nieduże miasto, wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Ludzie zaraz by gdzieś donieśli i mnie na języki wzięli. Gadaliby, że na własnym dziecku się dorobiłam. A to przecież nieprawda. Oddałam córkę, bo wiedziałam, że nie będę w stanie zapewnić jej dobrego życia. A że wzięłam za to pieniądze? A dlaczego miałabym nie wziąć? Dzięki temu dwójce moich starszych dzieci żyje się teraz lepiej.
Miałam zaledwie dwadzieścia lat, gdy wyszłam za Konrada. Moje małżeństwo, jak to w marzeniach każdej panny młodej, miało być bajkowe, a okazało się koszmarem. Mąż był zapatrzonym w siebie, pozbawionym uczuć draniem. Nie szanował mnie, nie liczył się ani z moim zdaniem, ani z potrzebami. Gdy już włożył mi obrączkę na palec, uznał mnie za swoją własność. Przestał mi nadskakiwać.
Stałam się dla niego służącą, której daje się co miesiąc określoną sumę pieniędzy. Za to miałam prać, sprzątać, gotować, zajmować się dziećmi. I oczywiście spełniać małżeńskie obowiązki w sypialni – zresztą nie tylko tam, bo wszędzie, gdzie on chciał i kiedy chciał. Wracał do domu o różnych porach, często w nocy, a nawet nad ranem. Gdy pytałam, gdzie był i dlaczego nie zadzwonił, tylko wzruszał ramionami. Nie obchodziło go, że się denerwowałam, cierpiałam.
Nie chciałam się pogodzić z takim traktowaniem. Byłam coraz bardziej rozżalona, zmęczona, podenerwowana. Zaczęłam się buntować. Przypominałam mu, że jestem jego żoną i oczekuję szacunku, miłości, wsparcia, pomocy w codziennych obowiązkach. Czasem przynosiło to efekty. Przez dwa, trzy dni było lepiej… Ale potem wszystko wracało do normy.
Doprowadzało mnie to do szału. Często dochodziło między nami do awantur. Wreszcie któregoś wieczoru, po kolejnej ostrej kłótni, Konrad spakował walizki i po prostu się wyprowadził. Na pożegnanie stwierdził, że jest zawiedziony życiem rodzinnym, ma dość moich krzyków i nie pozwoli się ograniczać. Najsmutniejsze było to, że bez żalu zostawił swoje dzieci. Anetka miała wtedy cztery lata, Kubuś niecałe dwa…
Na początku się oburzyłam
Moja sytuacja była, delikatnie mówiąc, niewesoła. Zostałam bez męża, pracy i środków do życia. Popłakałam więc sobie nad swoim losem, ponarzekałam, a potem musiałam się jakoś pozbierać. Wiedziałam, że rodzice, a zwłaszcza siostra pracująca od wielu lat w Niemczech, nie zostawią mnie bez pomocy. Teściowie też obiecali, że zmuszą syna do płacenia na dzieci. „Jak Kubuś trochę podrośnie, pójdę do pracy. Będzie dobrze” – pocieszałam się.
Niestety niedługo po odejściu męża okazało się, że jestem w ciąży. Zdążył mnie jeszcze zapłodnić, drań! To mnie dobiło. Kocham bardzo swoje dzieci, ale… Wiedziałam, że z dwójką sobie jakoś poradzę. Ale z trójką?! Czułam, że to za dużo. Rodzice też nie byli zachwyceni.
– Dzieci zrobić łatwo, wychować trudniej. Samą miłością ich nie wykarmisz. Trzeba coś wymyślić – stwierdził ojciec.
Myśleliśmy, kalkulowaliśmy. No i doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jak to trzecie od razu po urodzeniu oddam do adopcji. Martwiliśmy się tylko, że ludzie wezmą mnie na języki, wyzwą od wyrodnych matek, ale co tam. Byłam zdecydowana. Miałam tylko nadzieję, że mój maluszek trafi do dobrej rodziny, która zapewni mu godziwe warunki…
Kilka dni później przyjechała w odwiedziny do rodziców moja siostra. Jak usłyszała od mamy, że spodziewam się dziecka i nie zamierzam go zatrzymać, od razu wzięła mnie na rozmowę.
– Słuchaj, a kto w ogóle wie, że ty jesteś w ciąży? – zapytała.
– Rodzice, ty… Ginekolog… I chyba nikt więcej – odparłam.
– No i niech tak zostanie. Dobrze, że jeszcze brzucha nie widać – odetchnęła.
– Czemu? – zdziwiłam się.
– Słuchaj, w Niemczech jest wiele bezdzietnych par, które nie mogą doczekać się na adopcję. Założę się, że szybko znajdę takich, którzy przygarną twojego malucha.
I jeszcze za to zapłacą. Nawet dwadzieścia tysięcy euro – oświadczyła.
W pierwszej chwili się oburzyłam.
– Zwariowałaś? Mam sprzedać dziecko?! – naskoczyłam na nią.
– A tam, od razu sprzedać… Spójrz na to inaczej. Ty ich uszczęśliwisz, oni ci się w zamian za to odwdzięczą… – odparła.
– A jak się wyda? – przestraszyłam się.
– Nie wyda się. Już ci ludzie się o to postarają. Nielegalna adopcja jest karalna. Na pewno będzie im zależało na tym, żeby wszystko odbyło się po cichu… Zastanów się – powiedziała poważnie.
Zastanawiałam się, a jakże. Z jednej strony było mi głupio brać pieniądze za noworodka, jednak z drugiej… Pomyślałam, że jak mój maluch trafi do takiej bogatej niemieckiej rodziny, to będzie miał naprawdę rajskie życie. A ja przez jakiś czas nie będę musiała się martwić, za co nakarmić dwójkę starszych dzieci. Może nawet jakiś niewielki biznes otworzę... Przed wyjazdem siostry powiedziałam więc jej, żeby się zorientowała, co i jak.
Zadzwoniła po kilkunastu dniach. Okazało się, że znalazła na którymś z portali społecznościowych odpowiednie małżeństwo. Nawet się z nimi spotkała, rozmawiała. Zapłacą dwadzieścia tysięcy euro. Jest tylko jeden warunek: muszę jak najszybciej przyjechać do Niemiec i zrobić badania. Jeśli one wykażą, że dziecko jest zdrowe, to ci ludzie ustalą ze mną wszelkie szczegóły.
– O rany, tak szybko? Nie mam pieniędzy na przyjazd i w ogóle nie wiem, czy to dobry pomysł! – jęknęłam.
– Oni zapłacą. Za bilety, za hotel za badania… – odparła.
– A co, jeśli okaże się, że dziecko jest chore? – zaniepokoiłam się.
– No to z transakcji nici. Oni chcą mieć zdrowego malucha. Ale przestań krakać. Dlaczego miałoby być chore? Twoje dzieci są śliczne i zdrowe. Pokazywałam im ich zdjęcia. Byli zachwyceni. Przyjeżdżaj.
Tak mnie namawiała, że kilka dni później zostawiłam dzieci pod opieką dziadków, wsiadłam w autokar i ruszyłam w drogę. Badania wyszły bardzo dobrze. Anna i Georg, przyszli rodzice mojego dziecka, byli wniebowzięci. Ja też, bo okazało się, że to naprawdę mili ludzie. Uczyłam się w szkole niemieckiego, nawet maturę zdawałam z tego języka, więc dość dobrze się z nimi dogadywałam.
Kiedy opowiadali, ile czasu starali się o potomka, jak się cieszyli, gdy pojawiała się nadzieja, a potem przeżywali kolejne niepowodzenia, to aż mi się łzy w oczach zakręciły. Byłam gotowa oddać im to dziecko nawet za darmo. Jednak się nie zgodzili. Powiedzieli, że te pieniądze na pewno mi się przydadzą i że dostanę je zaraz po porodzie.
Nadszedł czas ustalania szczegółów. Okazało się, że wszystko dokładnie zaplanowali. Zależało im, aby ludzie myśleli, że to ich biologiczne dziecko. Załatwili więc klinikę, w której zarejestrują mnie pod nazwiskiem Anny, oraz lekarza prowadzącego. Na dodatek Anna przez całą ciążę miała chodzić ze sztucznym brzuchem.
– Jak urodzisz, Anna też będzie w klinice. I wyjdzie z twoim maleństwem jak ze swoim – tłumaczył mi Georg.
– Ale ja już jestem w czwartym miesiącu! Nie uda się wam – pokręciłam głową.
– Uda się. Nasi znajomi doskonale wiedzą, jakie mieliśmy kłopoty… Jak usłyszą, że nie chcieliśmy się przyznawać, dopóki nie zyskamy pewności, że Anna tym razem donosi ciążę, uwierzą – odparł Georg.
Czułam, że będą dobrymi rodzicami
O wszystkim pomyśleli. Nawet o zaświadczeniu, że poroniłam. Na wypadek, gdyby lekarz w Polsce się dopytywał, dlaczego nie przychodzę na kolejne wizyty. Jak to powiedzieli, to aż się uśmiechnęłam pod nosem. No bo kto słyszał u nas o lekarzu, który bezinteresownie martwiłby się o pacjentkę? W każdym razie chcieli, żebym została w Niemczech, do porodu, pod opieką ich ginekologa. Ale się nie zgodziłam. Musiałam pojechać przynajmniej na parę dni do Polski, pozałatwiać swoje sprawy, przygotować dzieci na to, że przez kilka miesięcy będą mieszkać z babcią.
– Ale obiecaj, że wrócisz. Nie chcę przeżywać kolejnego rozczarowania. Tego bym nie przeżyła! – płakała Anna.
– Przysięgam! – odparłam.
Nie zamierzałam wystawiać jej do wiatru, rezygnować. Znałyśmy się tylko cztery dni, ale czułam, że będzie wspaniałą matką.
W Polsce spędziłam dwa tygodnie. Dłużej siedzieć nie mogłam, bo brzuch już mi się zaczął zaokrąglać. Maskowałam to luźniejszymi ubraniami, ale bałam się, że ktoś zacznie zadawać pytania. Spakowałam więc swoje rzeczy i znowu ruszyłam do Niemiec. Znajomym i teściom powiedziałam, że siostra załatwiła mi tam na kilka tygodni pracę opiekunki. Nikt się nie zdziwił, bo wiele osób z naszego miasta wyjeżdżało za granicę, żeby zarobić.
Zamieszkałam z Anną i Georgiem pod miastem, w pięknym domku otoczonym drzewami. Specjalnie go wynajęli na czas mojego pobytu. Tłumaczyli, że chcą, żebym oddychała świeżym powietrzem, nie miejskimi smrodami, ale myślę, że przyczyna była inna. Po pierwsze, chcieli zejść znajomym z oczu, bo Anna narzekała, że od noszenia brzucha bolą ją plecy. A po drugie, nie chcieli, żebym poznała ich stały adres.
Może bali się, że jak zamieszkam w mieście w hotelu, to będę ich śledzić, a po latach któregoś dnia upomnę się o dziecko? Albo zacznę ich szantażować, chcąc więcej pieniędzy?… Ludzie są różni. Trudno się dziwić, że byli tacy zapobiegliwi.
O rany, jak mi było tam dobrze w tym domku! Czułam się jak na wakacjach. Oboje skakali koło mnie jak wokół jakiejś księżniczki. Podsuwali pod nos zdrowe jedzenie, witaminy, świeże soki. Georg woził mnie na badania do kliniki, na ćwiczenia. Nie wiedziałam, że facet potrafi być taki opiekuńczy… Jakże różnił się od mojego męża! Konradowi coś takiego nigdy nawet nie przyszło do głowy – wszystko załatwiałam sama. Badania kontrolne, USG. A gdy już rodziłam, do szpitala wiozła mnie mama, bo on był bardzo zajęty.
Na wieść o tym, że urodzę dziewczynkę, Anne i Georga ogarnął szał zakupów. Oglądali katalogi z meblami dla dzieci, zwozili ubranka, zabawki. Śmiałam się, żeby nie przesadzali, bo stuprocentowej pewności nigdy nie ma i może być chłopczyk.
Jednak wcale nie przejęli się tym i kupowali dalej. A przy tym nigdy nie zapominali o mojej dwójce, którą zostawiłam w Polsce. Dzieciaki dostały od nich trzy walizy prezentów. Przez te prawie pięć miesięcy dobrze poznałam Annę i Georga. Widziałam, że to dobrzy ludzie, że będą kochać moje dziecko jak swoje. Cieszyłam się więc, że córeczka trafi właśnie do nich.
Urodziłam w terminie, bez żadnych komplikacji. Zdrową, 4-kilogramową dziewczynkę. Anna i Georg byli ze mną w sali porodowej. Anna w szlafroku, żeby zaraz po narodzinach dziecka zrobić sobie z nim zdjęcie. Nie powiem, on trzymał się nawet dzielnie, ale ona zemdlała. Biedna, nie wytrzymała z emocji. Gdy ją docucili, wyglądała tak, jakby rzeczywiście rodziła. Co się dziwić, to był ich pierwszy poród, ja byłam weteranką...
Ale kiedy było już po wszystkim, Anna stała pewnie na dwóch nogach. Przytulała córeczkę, którą od razu wzięła od położnej. Całowała małą, przemawiała do niej bardzo czule. A zaraz potem zniknęła w sali obok. Nawet nie pozwoliła mi jej zobaczyć ani dotknąć. Tak jakby się bała, że jak spojrzę na tę kruszynkę, to się rozmyślę i postanowię jednak ją zatrzymać.
Oczywiście nie miałam takiego zamiaru, możliwości zresztą raczej też. Może gdybym nie znała Anny i Georga, tobym się zawahała. Ale tu miałam pewność, że z nimi maleńką czeka wspaniała przyszłość, której ja nie byłam w stanie jej zapewnić. Z kliniki wyszłam po dwóch dniach. Odebrał mnie tylko Georg. W samochodzie miał już wszystkie moje rzeczy. Zawiózł mnie do mojej siostry. Chciałam posiedzieć u niej jeszcze kilka dni, żeby dojść do siebie.
Przez całą drogę Georg nie wspomniał ani słowem o córeczce. Ja też go o nią nie pytałam. Rozmawialiśmy o pogodzie i o moich planach na przyszłość. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wręczył mi kopertę z pieniędzmi. Było tam dwadzieścia tysięcy euro. Tak jak się umówiliśmy.
– Jesteśmy ci z Anną bardzo wdzięczni. Ale zapomnij o wszystkim. Tak będzie najlepiej i dla ciebie, i dla nas – powiedział.
– Nie martw się. Już zapomniałam – odparłam, chowając pieniądze do torebki.
Gdy odjeżdżał, zastanawiałam się, czy rzeczywiście uda mi się zapomnieć. Przecież to było moje dziecko, krew z krwi. Jeszcze mnie wszystko bolało po porodzie…
Od tamtej pory minęły trzy lata. Nie zapomniałam o swojej zostawionej w Niemczech córeczce. Myślę, że to po prostu niemożliwe. Nie, żebym miała wyrzuty sumienia, nie spała po nocach, płakała. Uważam, że wtedy postąpiłam słusznie. Czasem tylko zastanawiam się, jak wygląda, czy jest szczęśliwa…
W moim życiu trochę się zmieniło. Jestem już po rozwodzie… Za pieniądze, które dostałam od Georga, otworzyłam budkę z przekąskami. Hamburgery, frytki, kebab. Choć mąż uchyla się od alimentów, jakoś sobie radzę. Anetka i Kubuś zdrowo rosną. Życie toczy się dalej…
Czytaj także:
„Mąż był w domu gościem, a ja potrzebowałam ciepła. To żałosne, lecz znalazłam je w ramionach i łóżku innego faceta”
„Kolega się do mnie nieporadnie umizgiwał. Zamiast zaprosić mnie na randkę, uszkodził mi auto. Faceci są gorsi niż dzieci”
„Od lat staramy się z żoną o dziecko, a mój młodszy brat po prostu wpadł. Przecież ten smarkacz nie nadaje się na ojca”