Wyszłam z gabinetu szefa i aż się trzęsłam ze złości! Moja koleżanka znowu wzięła sobie dwa tygodnie zwolnienia lekarskiego i zostawiła mnie samą z tym bajzlem.
– Pani Klaudio, proszę, niech pani napisze całość sprawozdania, żebym nie musiał nikogo wynajmować na zastępstwo. Będzie premia! – szef skakał nagle wokół mnie, jakbym była królową angielską.
Wiedziałam, że i tak zaoszczędzi, bo przecież nie da mi premii w wysokości dwutygodniowej pensji. Wolałam jednak sama popracować w spokoju, niż użerać się z kimś obcym, kogo trzeba by było wprowadzić najpierw w tajniki naszej księgowości. Ja bym się namęczyła, a ta osoba zgarnęłaby kasę. Niedoczekanie!
W ten sposób jednak „załatwiłam” sobie weekend. Całą sobotę przesiedziałam w biurze, o kawie i pizzy zamówionej w sieciowej pizzerii. Kiedy wychodziłam, było już koło dziesiątej. Powlokłam się do samochodu zaparkowanego w jednej z bocznych uliczek.
Usadowiłam się za kierownicą i zapaliłam silnik. Zajęczał przez moment i… nic. Ponowiłam próbę, z tym samym żałosnym skutkiem. Mój silnik milczał jak zaklęty. „Kurczę, że też musiał się zepsuć akurat teraz!” – jęknęłam w duchu.
„Co tym razem padło? Rozrusznik? Akumulator? Przecież, do diaska, niedawno był na przeglądzie!” – zdenerwowałam się. „I co ja mam teraz zrobić? Nie ma rady, muszę wrócić do biura i zastanowić się, co dalej…” – postanowiłam w końcu.
Za kogo on mnie ma?!
Wysiadłam z samochodu i spojrzałam na niego z niechęcią, a potem z całej siły ze złości kopnęłam go w koło.
– Zepsuł się? – usłyszałam w tym momencie męski głos.
Jakiś starszy facet stał dwa auta dalej. Wyraźnie wyszedł na spacer z psem.
– Nie chce zapalić – przyznałam.
– A sprawdzała pani, czy jest benzyna w baku? – zapytał.
Spojrzałam na niego, jak na idiotę. „Za kogo on mnie ma?” – obruszyłam się w myślach. „Za blondynkę?”.
– Rano tankowałam! Na tej stacji, tutaj, niedaleko! – odparłam.
– No, właśnie dlatego pytam, czy ma pani w baku benzynę! Ostatnio mi ściągnęli, łobuzy, prawie cały bak! Za dwie stówki! – wyjaśnił. – Obserwują na tej stacji, kto ile tankuje, a potem przychodzą jak po swoje!
Rzuciłam się do auta, włożyłam kluczyk do stacyjki. Strzałka poziomu paliwa wskazywała zero.
– Miał pan rację! – jęknęłam. – I co ja teraz zrobię?
– Mam w samochodzie niewielki kanister, pomogę pani – zaoferował się.
– Dziękuję!
Mój wybawca wyjął kanister z bagażnika i poszliśmy razem na stację. Jego mały piesek wesoło kicał nam wokół nóg.
– Wystarczy na dotarcie do stacji i dopełnienie baku – stwierdził, wlewając potem benzynę do mojego auta.
– Nie wiem, co ja bym zrobiła, gdyby nie pan – uśmiechnęłam się.
Kiedy odjeżdżałam, pomachał mi ręką na do widzenia. „Przemiły człowiek…” – pomyślałam.
W poniedziałek starałam się podjechać jak najbliżej biura, ale mi się to nie udało, bo wszystkie miejsca parkingowe jak na złość były zajęte. Jedyne wolne znalazłam znowu w tej uliczce, w której w sobotę spuszczono mi paliwo. I musiałam tam ponownie zaparkować.
Przez cały dzień denerwowałam się, czy z autem wszystko w porządku. Dwa razy nawet wyleciałam to sprawdzić. Benzyna była na swoim miejscu w baku.
– A co pani dzisiaj tak biega, pani Klaudio? – zagadnął mnie ochroniarz.
– Trzeba się przewietrzyć, ciągłe siedzenie przy biurku jest niezdrowe – zbyłam go. – A pan i wczoraj miał dyżur, i dzisiaj?
– A tak sobie wziąłem ciągiem, potem będę miał więcej wolnego. O której pani kończy? – spytał.
Nie widziałam w tym pytaniu nic złego, pewnie chciał potem pozamykać pokoje.
– Za dwie godzinki! – odparłam.
Pobiegłam do winy, po drodze mijając innego ochroniarza. Zawsze mieli dyżury po dwóch.
Faktycznie, dokończenie sprawozdania finansowego nie zajęło mi więcej niż dwie godziny. Zjechałam na dół i żegnana przez ochroniarza wyszłam z biura.
Z duszą na ramieniu szłam do auta, wyrzucając sobie jednak paranoję. „Przecież to musiałby być wyjątkowy przypadek, żeby mnie okradziono drugi raz w ciągu dwóch dni!” – myślałam.
Po włożeniu kluczyka do stacyjki wiedziałam jednak już, że mam pecha. Bak znów był pusty!
– Jasny gwint! – uderzyłam ze złości pięścią w kierownicę. – Teraz już tak tego nie zostawię!
Nie namyślając się wiele, zadzwoniłam na policję, pod 997.
Połączyło mnie z najbliższym komisariatem.
– Proszę podejść na stację, tam z reguły mają awaryjne kanistry. A potem proszę podjechać na nasz komisariat, spiszemy pani zeznanie – usłyszałam.
A wystarczył tylko zapytać
Kiedy się rozłączyłam, do moich nóg podbiegł nagle piesek tego pana, który pomógł mi wczoraj zatankować.
– Cześć, Tofik, a gdzie masz swojego pana? – zapytałam, gdy piesek obskakiwał mi nogi.
Jednak tym razem terierek był z jakąś panią, która spojrzała na mnie nieufnie.
– Przepraszam, że zaczepiam pani psa, ale poznałam go przedwczoraj. Jego właściciel pomógł mi zatankować samochód, gdy ukradziono mi paliwo. I to naprawdę nie do uwierzenia, ale dzisiaj dranie zrobili to samo! – zagadnęłam.
– Ach, to pani mój mąż pomagał – kiwnęła głową zasmucona. – Proszę sobie wyobrazić, że kiedy pani już odjechała, ktoś go napadł i pobił!
– Słucham? – zmartwiałam. – Tak mi przykro! Jak się czuje mąż? Czy zrobili mu coś poważnego?
– Na szczęście chyba nie, ma podbite oko i zwichniętą rękę, ale… To chyba nic poważnego. Jest tylko obolały i wściekły, że dał się tak załatwić jakiemuś gówniarzowi w wojskowych ciuchach i kominiarce – stwierdziła.
– Jadę zgłosić kradzież paliwa na policję. A państwo też zgłosiliście na komisariacie to pobicie? – upewniłam się.
– Tak, ale szanse, że go znajdą, są marne – kobieta rozłożyła bezradnie ręce. – Tym bardziej, że nic nie ukradł. Ani komórki, ani kluczyków do auta czy portfela.
Pojechałam na komisariat, gdzie opowiedziałam wszystko. Wspomniałam też, że wczorajsza ofiara pobicia udzieliła mi pomocy. Dobrze zrobiłam. Policjanci mieli bowiem nagrania z kamery, która monitorowała część ulicy.
Widzieli na filmie pobicie, ale nie znali twarzy napastnika, bo był w kominiarce. Jednak po przejrzeniu nagrań z soboty i niedzieli okazało się, że ten sam mężczyzna w wojskowych ciuchach majstrował przy moim aucie! Tym razem nie miał zasłoniętej twarzy…
– Może go pani rozpoznaje? – zapytali mnie funkcjonariusze.
Nie wierzyłam własnym oczom. To był ochroniarz z mojego biura! Ten, który mnie zawsze zagadywał! Po zatrzymaniu przez policję przyznał się do winy. Stwierdził, że mu się podobam. Uznał, że gdy unieruchomi mi samochód, poproszę go o pomoc. A wtedy będzie mógł zabłysnąć.
Starszy pan jednak go ubiegł w rycerskości, więc ze złości go pobił. A potem spuścił mi benzynę jeszcze raz. Ale i wtedy, zamiast pobiec do niego po pomoc, zawiadomiłam policję. Ochroniarz został zwolniony z pracy. Odpowie też przed sądem za pobicie i kradzieże. A wystarczyło mnie zwyczajnie zaprosić do kina.
Czytaj także:
„Robiłam wszystko, czego chciał mąż, nie myślałam o sobie. Ale dość tych poświęceń. Tym razem postawię na swoim”
„Tajemnicza kobieta uwiodła mnie, wykorzystała i okradła. Gdy poprosiła o drugą szansę, zgodziłem się bez zastanowienia”
„5 lat temu moja córka wyszła z domu i ślad po niej zaginął. Co niedzielę gotuję pomidorówkę i czekam...”