„Od lat staramy się z żoną o dziecko, a mój młodszy brat po prostu wpadł. Przecież ten smarkacz nie nadaje się na ojca”

para starająca się o dziecko fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Oddanie nam Kubusia byłoby idealnym rozwiązaniem. Wszystko by przecież zostało w rodzinie! Już my byśmy się z Ewunią dobrze zaopiekowali tym maleństwem. Musiałem tylko porozmawiać z bratem. Byłem pewien, że swoją propozycją zdejmę mu kamień z serca”.
/ 13.04.2022 05:57
para starająca się o dziecko fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Nigdy nie zapomnę tej euforii pomieszanej z lękiem, kiedy o siódmej rano w niedzielę biegłem do apteki po test ciążowy dla Ewy. Widok dwóch bledziutkich kresek był dla nas jak cud, był spełnieniem marzeń! Już od trzech tygodni nie odzywałem się do swoich rodziców. Czułem z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia, bo przez ten czas nawet nie zadzwoniłem, żeby zapytać, co tam u nich, czy są zdrowi. Ale wiedziałem doskonale, że zaraz potem z ich strony padłoby pytanie:

– A co u ciebie i Ewy? Wszystko dobrze?

Bałem się, że wtedy nie będę potrafił ukryć prawdy pod uprzejmym uśmiechem, tylko się rozkleję i powiem im szczerze, że nie. Nic nie jest dobrze. Ewa znowu poroniła, po raz nie wiem który, i oboje zwyczajnie nie mamy więcej siły, aby się starać o dziecko. Po ośmiu latach małżeństwa jesteśmy gotowi się poddać, bo już nie widzimy żadnej nadziei na to, że kiedykolwiek zostaniemy rodzicami.

Na razie jeszcze się z tym nie pogodziliśmy, jednak oboje wiemy, że prędzej czy później będziemy musieli podjąć decyzję – czy zaczynamy zabiegać o adopcję, czy też w ogóle rezygnujemy z dzieci. Ale w ogóle nie mieć dziecka? Jakoś sobie tego nie wyobrażałem!

Próbowaliśmy już nawet in vitro

Kiedy prosiłem Ewę o rękę, byłem pewien, że będziemy mieli dużą rodzinę, co najmniej dwoje dzieci albo nawet i troje. Bo sam wychowywałem się praktycznie jako jedynak, bo mój brat urodził się, kiedy miałem już szesnaście lat, i dobrze pamiętam, jaki byłem w dzieciństwie samotny. Chciałem, aby moje dzieci miały rodzeństwo, by mogły się nawzajem wspierać i zawsze na siebie liczyć.

Początkowo byliśmy z żoną pełni nadziei, ponieważ nic nie wskazywało na to, że czekają nas kłopoty. Kilka miesięcy po ślubie przeprowadziliśmy się do własnego, odremontowanego mieszkania. Wtedy też z miejsca zrezygnowaliśmy z zabezpieczeń. Radość ze zbliżeń była dla nas tym większa, że mieliśmy nadzieję na to, iż uda nam się powołać na świat naszego syna lub córeczkę. To były piękne czasy, takie radosne.

Mijały jednak miesiące, a Ewa nadal nie zachodziła w ciążę. Widziałem w jej oczach frustrację, ilekroć podczas zakupów w markecie wkładała do koszyka podpaski. Znowu i znowu… Tym bardziej że odmawiała sobie wielu przyjemności i zachowywała się ostrożnie, tak jakby już była w ciąży. Nawet podczas nielicznych okazji, jakie się nam trafiały, nie piła alkoholu i prosiła, aby przy niej nie palić. Przestała nawet farbować włosy, bo podobno  zawarta w farbach chemia może uszkodzić płód.

– A skąd wiesz, że właśnie nie jestem w ciąży? – pytała na przykład i odmawiała wzięcia tabletki przeciwgorączkowej, kiedy dopadało ją lekkie przeziębienie.

Robiłem jej więc herbatę z cytryną i miodem, z czułością myśląc, że na pewno będzie wspaniałą mamą. Ewa oczywiście dzieliła się ze mną wszelkimi niepokojącymi wieściami. Jak chociażby tą, że ostatnie badanie wykazało na jej macicy polipa.

– Ale lekarz uznał, że zanim zaczniemy go usuwać, powinnam jeszcze przez trzy, cztery miesiące próbować zajść w ciążę – powiedziała mi wtedy.

Kupiła sobie dobry termometr, mierzyła co rano temperaturę i notowała coś w zeszycie.

– Staram się wsłuchiwać w swój cykl – tłumaczyła.

Jeszcze nie wiedziałem, że takie i inne działania staną się naszą codziennością. Wszystko to było dla mnie nowe. I ekscytujące – jak pierwsza ciąża mojej ukochanej.

Pamiętam, że to była zima i Ewa poważnie się przeziębiła. Nic nie pomagało, żona czuła się coraz gorzej i w końcu lekarz przepisał jej antybiotyk. Nie wykupiła go jednak, ponieważ – jak przyznała później – miała jakieś przeczucie. Rzeczywiście, tym razem miesiączka nie nadeszła. W niedzielę rano jak idiota biegłem do najbliższej dyżurującej apteki po test ciążowy. Pojawiły się na nim dwie kreski. Ta druga była bledziutka, ale jednak moim zdaniem widoczna.

– Trzeba się upewnić! – zadecydowała Ewa blada z emocji i w poniedziałek pobiegła zbadać krew na obecność hormonu beta hCG, który jest produkowany przez zarodek. Wynik odebrałem ja i od razu przeczytałem go Ewie przez telefon.

– Jest go za mało… fałszywy alarm! – powiedziała, a ja usłyszałem w jej głosie ogromne rozczarowanie.

Mnie także zrobiło się przykro. Jakaż więc była moja radość, kiedy już w domu Ewa znowu spojrzała na wynik badania i nagle rzuciła mi się na szyję.

– Kochanie, źle mi przeczytałeś! Tu jest kropka, a nie przecinek! Jestem w ciąży!

Nasze dziecko rosło pięknie, podczas drugiej wizyty u ginekologa mogłem usłyszeć, jak bije jego serduszko. Ewa miała wszelkie objawy ciąży: była senna, dopadały ją także poranne nudności. Poinformowaliśmy o dzidziusiu rodzinę. Wszyscy nam gratulowali, radości i snuciu planów nie było końca.  Ewa powolutku się uspokajała, przestała się bać o życie naszego maleństwa.

– Wiesz, przeczytałam, że po dwunastym tygodniu ryzyko poronienia spada do jednego procenta – powiedziała mi kiedyś z wyraźną ulgą.

I właśnie kilka dni później pojawiło się plamienie. Nie pomógł odpoczynek ani leki podtrzymujące ciążę. Straciliśmy dziecko.

 – Podobno to nie przez tego polipa, tylko przez torbiel na jajniku! A zresztą, kto to może wiedzieć… – rozpaczała Ewa.

Zaczęła mieć problem z miesiączkami. Były nieregularne, pojawiały się co 2–3 miesiące. Lekarz mówił, że to przez stres. Patrzyłem ze współczuciem, jak Ewa cierpi.

Do kolejnej ciąży podeszliśmy już z większą ostrożnością niż do pierwszej, wiedząc, że to różnie bywa i… Niestety, żona kolejny raz poroniłaCzekało nas jeszcze wiele takich rozczarowań i niespełnionych nadziei. Przez cały ten czas, kiedy raz za razem Ewa roniła, i potem, gdy już nie mogła zajść w ciążę, sądziliśmy, że przyczyna leży po jej stronie. W końcu któryś z mądrych lekarzy zalecił, abym to ja zbadał swoje nasienie. No i okazało się, że moje plemniki są za słabe, abym mógł zapłodnić żonę!

– Ale dlaczego? Przecież do tej pory wiele razy to się udało! – byłem w szoku.

– W ciągu kilku lat wszystko mogło się zmienić – stwierdził lekarz. – Jakie przyczyny? Przebyte infekcje, stres, zmęczenie…

– To się da jeszcze „naprawić”? – dopytywałem się zdruzgotany.

Dostałem od lekarza mnóstwo zaleceń, do których natychmiast zacząłem się stosować, jednak bez rezultatu. Po kolejnych latach beznadziejnej walki zebraliśmy więc z Ewunią pieniądze na zapłodnienie pozaustrojowe, czyli in vitro. Lekarze powiedzieli nam, że to nasza ostatnia nadzieja, i że warto się pośpieszyć, bo nie jesteśmy przecież coraz młodsi, a z wiekiem szansa na zdrową ciążę spada.

Próbowaliśmy trzy razy. Trzy razy przechodziliśmy przez koszmarny cykl – leki, hormony, bolesne badania i mój żałosny samotny „seks” w pokoju dla panów. Trzy razy mieliśmy wielką nadzieję i spotkały nas trzy rozczarowania. Moja żona miała dosyć kolejnych poronień, ja także. Musiałem w końcu pogodzić się z tym, że nie będziemy mieli dziecka, i spojrzeć gorzkiej prawdzie prosto w twarz. Postanowiłem wreszcie odwiedzić swoich rodziców i brata i powiedzieć im, jaka jest sytuacja.

„W końcu będziemy z Ewunią potrzebowali ich wsparcia także podczas adopcji – uznałem. – Jako przyszli dziadkowie powinni już zacząć się przyzwyczajać do tej myśli, że ich wnuczek będzie pochodził z domu dziecka”.

Kiedy on zdążył dorosnąć?

Wpadłem do rodzinnego domu bez zapowiedzi, licząc na to, że rodzice jak zwykle będą na miejscu. Miałem nadzieję, że mama od razu zrobi mi herbaty i ukroi solidny kawał ciasta. Jednak atmosfera, którą tam zastałem, była cokolwiek dziwna… Rodzice siedzieli w kuchni z ponurymi minami, a kiedy zapytałem, co się stało, milczeli przez chwilę, a potem ojciec rzucił:

– Zostaniemy dziadkami!

„No, to wiem! Pytanie tylko kiedy!” – pomyślałem, sądząc, że może już Ewa do nich zadzwoniła i powiedziała o naszej decyzji o adoptowaniu dziecka; moja żona miała przecież świetny kontakt z teściową. Niestety, nie o to im chodziło. Nie wziąłem pod uwagę Alka…

– Twój brat postanowił zrobić z nas dziadków! – uściślił ojciec.

– Ależ on ma tylko osiemnaście  lat!

Przyzwyczaiłem się do tego, żeby patrzeć na młodszego brata jak na dziecko; nic dziwnego, wychował się przecież prawe na moich rękach. Kiedy on zdążył dorosnąć na tyle, aby dziewczynie zrobić dziecko?! I to, jak się potem okazało, takiej dziewczynie, której praktycznie wcale nie znał! Spotkali się na jakiejś domówce, raz czy dwa poszli na randkę i… ciach! Ciąża!

Nie wiedziałem, czy mam się wściekać na Alka za jego skrajną nieodpowiedzialność, czy mu zazdrościć. To ja tutaj latami się staram o dziecko, a on tak po prostu? Od pierwszego strzału?!

– I co teraz zamierzasz zrobić? – zapytałem Alka takim tonem jak nasz tata.

– Będę wychowywał! – zaskoczyła mnie pewność w jego głosie, ale potem pomyślałem, że to nadal tylko głupota i brawura.

– Alek, jesteś za młody! Przecież ty sobie nawet nie wyobrażasz, jaka to odpowiedzialność wychowywać dziecko! – wydarłem się na niego, cały roztrzęsiony.

– A co ty możesz na ten temat wiedzieć?! – odparował i trafił mnie czuły punkt.

Aż mnie ręka zaswędziała, aby go uderzyć! Na szczęście się powstrzymałem.

– Nieodpowiedzialny gówniarz! – aż kipiałem ze złości po powrocie do domu.

Ewa parzyła na mnie ze zdumieniem.

– Nie cieszysz się, że będziesz miał bratanka? – spytała. – Pomyśl tylko, będziesz dla niego najwspanialszym wujkiem! To cudowne, że na świat przyjdzie dziecko. Jestem pewna, że twoi rodzice także wkrótce się ucieszą… Będzie dobrze.

– Jeszcze nawet nie poznali tej dziewczyny – mruknąłem z przekąsem.

Wyobrażałem sobie, że ta cała Anita to będzie jakiś typ imprezowiczki. Taka pannica, której w głowie tylko tipsy, ciuchy i aplikacje na smartfona. Pewnie znudził jej się „wirtualny piesek” i postanowiła pobawić się w mamusię prawdziwego dzidziusia.

 – Nie oceniaj jej zawczasu – prosiła moja żona i poniekąd miała rację, bo…

Anita okazała się całkiem normalna, wręcz dość przeciętna. Miła dziewczyna w okularach, podobno dobra uczennica. Ja jednak nie mogłem do niej się przekonać. „Co mój brat w niej zobaczył? – zastanawiałem się. – Jest taka nieciekawa…”. Byłem pewien, że długo nie zdoła utrzymać Alka przy sobie. Byli oboje za młodzi, aby stworzyć poważny związek i wychowywać razem dziecko. Już choćby tym, że nie umieli się zabezpieczyć, dali przecież wyraz swojej skrajnej nieodpowiedzialności!

Obserwowałem z daleka rozwój sytuacji i przez kolejne dziewięć miesięcy wcale nie zauważyłem, aby Alek i Anita mieli się jakoś bardziej ku sobie. Odmówili nawet wzięcia ślubu, na co oczywiście nalegali jedni i drudzy rodzice.

– Musimy się jeszcze lepiej poznać – dowodzili, wywołując konsternację wśród bliskich, a nawet złośliwe docinki.

– Chyba poznaliście się już dogłębnie, sadząc po tym rosnącym brzuchu – mamrotałem pod nosem.

Przestałem jednak wyrażać takie myśli głośno, bo denerwowałem tym swoją żonę. Ewa złapała bowiem szybko dobry kontakt z Anitą. Mimo że dzieliło je kilkanaście lat, zaczęły razem chodzić na zakupy, kompletowały wyprawkę. Ewa bardzo się angażowała w sprawy młodych rodziców.

– To bardzo fajna dziewczyna! Zobaczysz, urodzi piękne dziecko, jestem tego pewna – powtarzała mi w kółko.

Denerwowało mnie to jej podekscytowanie, odbierałem je jako przytyk do własnej męskości. Coś na zasadzie: „Nie mam własnego dziecka, to się zajmę cudzym!”. Tak, w tym okresie byłem i wzburzony, i zazdrosny. Nie wiedziałem, jak zareaguję, kiedy po raz pierwszy zobaczę swojego bratanka. Bo od miesięcy tłukło mi się po głowie, że przecież to ja pierwszy powinienem zostać tatą! To powinien być mój syn!

Widok poruszonej Ewy, jak tuliła to maleństwo do siebie, pogłębił jeszcze moją frustrację. Tak, Kubuś faktycznie urodził się piękny. W dodatku trudno było nie zauważyć, że… jest podobny do mnie! To znaczy do mojego brata, lecz przecież my z Aleksandrem także jesteśmy bardzo do siebie podobni, więc…

– Ma takie oczy jak ty! – Ewunia dolewała oliwy do ognia i nagle zrozumiałem, czego ona tak naprawdę pragnie: żebym namówił Alka na to, aby… oddał nam swojego syna na wychowanie!

Zachowałem się jak idiota

Szanowałem decyzję Anity o urodzeniu syna. Wiedziałem, że pochodzi z katolickiej rodziny  (nosiła na szyi święty medalik) i rozumiałem, że nie może poddać się aborcji. Wiedziałem także, że zabicie własnego dziecka byłoby trudne i dla mojego brata. Ale chyba nie zamierzał teraz wychowywać syna? Za co by go utrzymał? W dodatku ta cała Anita chyba naprawdę nie była w jego typie i nie chciał się z nią wiązać na dłużej czy też wręcz na zawsze.

Oddanie nam dziecka byłoby idealnym rozwiązaniem. Wszystko by przecież zostało w rodzinie! Już my byśmy się z Ewunią dobrze zaopiekowali tym maleństwem. Musiałem tylko porozmawiać z bratem. I byłem pewien, że swoją propozycją zdejmę mu kamień z serca.

– Zwariowałeś?! Skąd ci to przyszło do głowy? Sam będę wychowywał swojego syna! – wściekł się jednak Alek.

– Ewa już rozmawiała z Anitą i ona się zgodziła – zagrałem brawurowo.

Skłamałem, sądząc, że młody trzyma fason, bo boi się reakcji matki dziecka. Ale nie doceniłem Alka. Dostał takiego szału, że wybiegł z mieszkania tak, jak stał! Nie zdołałem go powstrzymać… „Boże, co ja zrobiłem? On ją zabije! – przebiegło mi przez myśl. – A może jednak nie pobiegł wcale do Anity?” – łudziłem się, wydzwaniając na komórki Alka, jego dziewczyny i mojej żony.

Mój brat jednak nie odbierał, a co do obu dziewczyn, to miały wyłączone dzwonki ze względu na śpiące maleństwo. Ewa ostatnio wiecznie siedziała u Anity. I to właśnie ją pierwszą zobaczył Alek, gdy tam wpadł. Opowiadała mi potem, co się wydarzyło…

– Ty fałszywa małpo! – wrzasnął na jej widok Alek i uderzył ją w twarz.

Moja żona padła oniemiała na podłogę.

– Co ty wyprawiasz? – przeraziła się Anita i skoczyła między Ewę a Alka.

– A ty od niej nie jesteś lepsza! – wrzasnął brat i zamierzył się na dziewczynę.

Na całe szczęście trzymała na rękach Kubę i to ją uratowało, bo chłopak na widok dziecka opuścił rękę. Gdy nieco ochłonął, powiedział Anicie, z jaką propozycją do niego przyszedłem.

– Podobno ty ugadałaś już wszystko z Ewką – podsumował. – To prawda?!

– Ja?! – Anita nie posiadała się ze zdumienia, podobnie jak moja żona, kiedy usłyszała o tych rewelacjach.

– A więc Bodek mnie okłamał? – chwilę potem ze zdumienia nie mógł wyjść Alek.

Muszę powiedzieć, że moja propozycja wywołała rozłam w naszej rodzinieEwa się na mnie obraziła, podobnie jak Alek z Anitą i rodzice. Z tego wszystkiego wynikła tylko jedna dobra rzecz – mój brat i jego dziewczyna postanowili natychmiast się pobrać, aby już nikomu nie przyszło do głowy, że nie są odpowiedzialnymi rodzicami i nie dadzą rady wychować dziecka.

Nie zostałem jednak zaproszony na jego ślub, który zbliżał się wielkimi krokami… Nie miałem być także świadkiem chrztu bratanka, który młodzi postanowili świętować podczas mszy weselnej. Cóż, kiedyś nie tak to wszystko sobie wyobrażałem… Sądziłem zawsze, ze będę świadkiem na ślubie mojego brata, a potem chrzestnym jego dziecka. Jak to mogło się tak idiotycznie potoczyć? Przyznam – przeze mnie i moją własną głupotę…

W nocy przed jego ślubem nie mogłem zasnąć. Przewalałem się z boku na bok na kanapie, na której wylądowałem po pamiętnej awanturze, bo Ewa oświadczyła, że nie chce mnie w naszym łóżku. „Jaki ja byłem głupi! – myślałem, a łzy mi ciekły po policzkach. – Samolubny drań!”. Nawet nie usłyszałem, kiedy do kanapy podeszła moja żona, wślizgnęła się pod koc i przytuliła do mnie.

– Wybaczam ci, bo wiem, dlaczego to zrobiłeś. Wiesz, ja też, gdzieś w głębi serca sama miałam takie myśli, żeby porwać Kubusia na koniec świata, żeby był tylko mój… – wyszeptała.

Mój brat i jego żona także mi wybaczyli. Ewa zadzwoniła do nich rano i poprosiła, abym mógł pojawić się na ich ślubie. Gdy przystali na to, dziękowałem im ze wzruszeniem. Wprawdzie nie zostałem ani świadkiem, ani ojcem chrzestnym, ale jak zapowiedział mi brat, na to drugie będę jeszcze miał szansę, bo nie zamierzają z Anitą poprzestać na Kubie.

Na razie staramy się z Ewą na nowo odbudować bliskość i zaufanie, które zawsze nas łączyły. Maleńki bratanek otworzył nasze serca na całkiem nowe doznania. Wreszcie przestaliśmy tak obsesyjnie myśleć o dziecku, wyluzowaliśmy się, moja żona jest o wiele bardziej spokojna. Może i nam los kiedyś podaruje takie szczęście? Kto wie.

Czytaj także:
„Jestem nianią. Myślałam, że matkę moich podopiecznych obchodzi tylko kariera, ale myliłam się. Ta kobieta to heroska”
„Ja byłam kurą domową, a mąż robił karierę. Po trzydziestu latach małżeństwa zostałam bez środków do życia”
„Spałem z żoną szefa. Myślałem, że to miła osoba, ale brzydko mnie potraktowała. Cóż, odwdzięczyłem się jej tym samym”

Redakcja poleca

REKLAMA