„Odbierałam sobie od ust, żeby tylko mój syn był szczęśliwy, a on mnie tak podle wykorzystał. Zostałam bez dachu nad głową"

Kobieta, którą wykorzystał syn fot. Adobe Stock, motortion
„Poświęciłam się dla mojego syna, ale uważałam, że jestem mu to winna, bo zdecydowałam się sama go wychowywać. Pracowałam to tu, to tam, byle zarobić parę groszy. Wysłałam nawet syna na studia. Oddałam mu całe życie, a on? Wykorzystał to, a ja zostałam bez własnego kąta".
/ 01.09.2021 12:30
Kobieta, którą wykorzystał syn fot. Adobe Stock, motortion

Pisze do was rozżalona matka. Ku przestrodze. Mam 46 lat, sama wychowałam syna, który ma w tej chwili lat 26 lat. Właściwie powinnam napisać, że go nie wychowałam. Nie nauczyłam go najważniejszego – miłości, empatii. Jest mi bardzo przykro z tego powodu. Gdzie i kiedy popełniłam błąd?

– Nie powinnaś rezygnować ze swoich potrzeb – mówiła moja przyjaciółka, która zawsze mnie wspierała. – Samotność jest okropna, a jak Alek z domu wyfrunie, zostaniesz sama.

– Eee, teraz o tym nie myślę – odpowiadałam, gdy podejmowała ten temat. – Żyję dniem dzisiejszym.
I faktycznie tak było. Nie miałam żadnych planów na przyszłość, nie zastanawiałam się, co będzie kiedyś. Zbyt absorbowała mnie codzienność.

– I niepotrzebnie się tak poświęcasz – strofowała mnie Jadzia. – Dzieci nie zawsze są skore do wdzięczności. Żebyś później nie żałowała.

Moi rodzice mieszkają na wsi, stamtąd zresztą pochodzę. Wyrwałam się do dużego miasta i tu już zostałam. Nie miałam do czego wracać.

W mieście dostałam pracę, choć na początku liczyłam na więcej. Na miłość, dom, rodzinę, którą założę. Poznałam Darka i wydawało mi się, że to jest ten jedyny, z którym spędzę życie. Owocem naszego związku jest właśnie Alek. Nigdy nie zapomnę słów, które padły, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży:

– Jesteś pewna, że to moje dziecko?

Byliśmy razem od roku i on miał wątpliwości, czy to jego dziecko? Zrozumiałam, że to nie jest prawdziwa miłość, że Darek nie jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwa, opieki. Wyszło szydło z worka, niestety, za późno. Coś tam przebąkiwał, że nie jest gotowy na dziecko, chciał jeszcze pożyć, korzystać z życia. Z ulgą przyjął moją decyzję o rozstaniu.

Pani Maria była wsparciem dla mnie i babcią dla Alka

Alimenty płacił nieregularnie, w końcu przestał, dostawałam je od państwa. Moi rodzice byli zawiedzeni, że nie wzięliśmy ślubu. Właściwie to chyba do dziś mają do mnie pretensje, że zdecydowałam się na samotne rodzicielstwo. W mieście nikogo to już nie dziwi, na wsi wciąż jeszcze panna z brzuchem jest obiektem plotek.

Poświęciłam się dla mojego syna, ale uważałam, że jestem mu to winna, skoro zdecydowałam się sama go wychowywać. Nie wychodziłam nigdzie, chyba że z Alkiem. Było mi ciężko, zwłaszcza na początku, gdy synek wciąż chorował. Posłałam go do żłobka, na nianię nie było mnie stać.

Pracowałam to tu, to tam, żadnemu pracodawcy nie podobała się pracownica, która wciąż bierze zwolnienia. Dorabiałam przepisywaniem prac, najpierw na maszynie, którą zresztą dostałam od Jadzi, potem na komputerze, który odkupiłam za niewielkie pieniądze w moim drugim miejscu pracy.

Nauczyłam się jakoś sobie radzić, nabrałam takiej biegłości w pisaniu, że dzięki temu zostałam sekretarką. Skończyłam kurs i radzę sobie całkiem nieźle. Moje życie ułożyło się trochę dzięki temu, że na swej drodze spotkałam życzliwych ludzi.

Przez wiele lat wynajmowałam kawalerkę w kamienicy, z czasem właściciel nawet zaproponował mi kupno, ale nie miałam za co. Musiałam jednak się wyprowadzić, ponieważ zostało wystawione na sprzedaż. Gdy szukałam jakiegoś niedrogiego lokum do wynajęcia, okazja nadarzyła się sama.

– Szuka pani kogoś? – zapytała starsza pani, gdy bezskutecznie próbowałam odnaleźć w ciemnym korytarzu mieszkanie z ogłoszenia. Zmartwiłam się, bo było już nieaktualne.

– Może u mnie chciałaby pani zamieszkać? Mnie będzie lżej, a z pani nie zedrę – zaproponowała, gdy powiedziałam jej, po co przyszłam.

Podziękowałam grzecznie, zależało mi na samodzielnych czterech kątach. Powiedziałam, że mam siedmioletniego syna i nie chcę sprawiać kłopotu.

– Ależ ja uwielbiam dzieci. Nie mam nikogo, a lat, niestety, nie ubywa.

W końcu dałam się namówić i nigdy nie żałowałam tego kroku

Zwłaszcza że pani Maria zostawiła mi mieszkanie. Pokochałyśmy się zresztą niemal od razu. Mój Alek zyskał babcię, ja stanęłam na nogi. Wiodłam życie mniszki i wcale nie narzekałam.

Pani Maria była elokwentną, oczytaną kobietą i często dyskutowałyśmy na różne tematy. Dopiero gdy odeszła, dotkliwie odczułam samotność. Zwłaszcza, że Alek miał już swoje życie, swoich znajomych.

Rzuciłam się w wir pracy, dorabiałam, gdzie się dało, żeby mógł studiować. Dostał się zresztą bez problemów. Już wtedy powinnam zauważyć, że z jego zachowaniem jest coś nie tak. Alek rzadko używał słowa „dziękuję”, jakby wszystko mu się należało. Ja rezygnowałam z przyjemności, a on nawet na studiach nie pomyślał o tym, żeby trochę dorobić.

Syn Jadzi pracował dorywczo, a mój wolał grać na komputerze. Dawałam do zrozumienia, że jest mi ciężko, ale na próżno. Na studiach poznał Magdę. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że przegrałam, że straciłam coś bezpowrotnie.

Wciąż jednak miałam nadzieję, że coś się zmieni i nastąpi cudowna przemiana… Alek skończył studia, myślałam, że odetchnę i uszczknę z życia coś dla siebie. Jakże się myliłam.

– Mamo, pobieramy się – powiedział któregoś dnia. – Wesele planujemy na osiemdziesiąt osób. Magda ma dużą rodzinę.

Niespodzianka! Będziemy mieli dziecko, cieszysz się?

Od razu wiedziałam, że większość kosztów spadnie na mnie. Zacisnęłam zęby i postanowiłam wypełnić matczyny obowiązek do końca.

– Jaki obowiązek? – złościła się Jadzia. – Przecież Alek już pracuje. Nie możesz go wciąż finansować.

Po cichu przyznawałam jej rację, ale tak naprawdę mówiłam i robiłam co innego. Wesele było piękne, choć mnie tak zmordowały przygotowaniami i nieustanna praca, że nie marzyłam o niczym innym, jak o tym, żeby się położyć. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Byłam pewna, że zrobiłam dla syna wszystko, co mogłam. Przez kilka miesięcy, co prawda, cieszyłam się względnym spokojem, Alek zamieszkał z teściami, wpadali tylko od czasu do czasu na obiad.

Aż nadszedł tamten feralny dzień

Początkowo nic nie zapowiadało czarnych chmur nad moją głową.

– Mamo, niespodzianka – powiedział mój syn, ledwo skończył jeść zupę.

– Będziemy mieli dziecko. Urodzi się akurat w Dzień Matki. Czy to nie wspaniały zbieg okoliczności?

Cieszyłam się razem z nimi. Wyściskałam Magdę serdecznie.

– Chcemy kupić mieszkanie – mówił dalej Aleksander. – Wolimy jednak nie brać kredytu, wiadomo, jak to
z bankami. Ale kiedy sprzedamy to mieszkanie, rodzice Magdy dołożą nam brakującą kwotę.

– Jak to sprzedamy TO mieszkanie? – nie wierzyłam własnym uszom.

I od razu pożałowałam, że wcześniej zapisałam je na syna.

– Zamieszkasz z nami. Pomożesz nam, gdy Magda urodzi… Najlepiej, gdybyś w ogóle zrezygnowała z pracy, bo nianie teraz mnóstwo kosztują. Przecież możesz przepisywać jakieś teksty w domu!

Tak oto zagospodarowano moją przyszłość. Zostałam bez własnego kąta. Nie mogłam powiedzieć „nie”.
Należało to zrobić dużo wcześniej. Teraz powoli przyzwyczajam się do nowej rzeczywistości.

Czytaj także:
„Nikt nie potrafi tak uprzykrzyć życia, jak sąsiadka. Wścibska baba urządziła mi piekło”
„Miałem zły kontakt z córką. Ale kiedy dowiedziałem się, że to nie ja poprowadzę ją do ołtarza, byłem załamany”
„Teściowa wiecznie nade mną wisi, chce się ze mną przyjaźnić. Od zwierzania się mam przyjaciółki, a nie matkę męża!”

Redakcja poleca

REKLAMA