Kiedy Karol poszedł w długą, chłopcy mieli jeszcze mleczaki. Tak bardzo chciałam, by byli szczęśliwi… Czasami myślę, że porwałam się z motyką na słońce, próbując samotnie wychować dwóch chłopaków.
Tyle tylko, że owa konstatacja niczego nie zmienia… To nie ja porzuciłam ich ojca, lecz on wypiął się na nas. Mnie zostało jedynie zaakceptować rzeczywistość albo popełnić samobójstwo. A ponieważ cenię sobie życie, liczba opcji automatycznie zmalała do jednej – zacisnęłam zęby, chowając żale na bliżej nieokreśloną spokojną przyszłość, i zabrałam się za robotę, by utrzymać naszą trójkę.
Może za mało czasu poświęciłam na ich wychowanie? Ale wierzcie mi, tak niewiele tego czasu było! Praca, sprzątanie, pranie, gotowanie, jakaś szkolna wycieczka, to znów buty się rozpadły, zatem kolejne nadgodziny i tak w koło Macieju. Szkoda mi było chłopaków, w końcu nie ich wina, że ojciec okazał się egoistycznym draniem, więc kręciłam się jak bąk, żeby im to jakoś zrekompensować.
Nie miało prawa zabraknąć kasy na markowe adidasy czy plecak. Jak nie miałam, to pożyczałam, byle moje dzieci nie odstawały od reszty. Jakoś do tej pory wszystko ogarniałam, ale ostatnio czuję się zmęczona i coraz częściej łapię się na myśli, że jestem przez synów po prostu wykorzystywana.
Mama pierwsza zwróciła uwagę na to, że chłopaki są już prawie dorośli, a w domu nawet palcem nie kiwną. Pokłóciłam się z nią nawet o to.
– Nie mam prawa zabierać im dzieciństwa tylko dlatego, że sama nie umiałam sobie ułożyć życia – stwierdziłam.
– Przestań się ciągle obwiniać, dziewczyno! – usłyszałam. – Wyglądasz jak cień! Wykończysz się, a chłopaki zauważą to dopiero wtedy, gdy w lodówce nie zostanie nic oprócz światła. Zacznij się szanować, korony im z głów nie pospadają, jak jeden z drugim pozmywa gary czy posprząta w chałupie. Kamil jest prawie pełnoletni, a Grześ tylko dwa lata młodszy. Stare konie, a ty serwujesz im całodobową obsługę. Od swoich żon też będą tego wymagali, zupełnie jak ich tatuś…
To nie ich wina, że mają beznadziejnego ojca
Wyłączyłam telefon, bo nie miałam sił ani ochoty słuchać jej pouczeń. Zdawałam sobie sprawę, że nie jest dobrze… Jedynym, co moi synowie opanowali do perfekcji, była sztuka uników. Cóż, niezupełnie o to chodziło mi w wychowaniu.
Najgorsze, że im byli starsi, tym mniej miałam środków nacisku i podświadomie tylko czekałam na chwilę, gdy któryś zaśmieje mi się w twarz. Dorastali, testosteron buzował w nich jak pożar na prerii, a moją jedyną taktyką było unikanie otwartej konfrontacji w trosce o resztki psychicznego komfortu.
Gdyby w domu był mężczyzna, pewnie w zarodku ukróciłby gierki chłopaków, ale cóż, jak zwykle byłam tylko ja. A że już od jakiegoś czasu nie ogarniałam wszystkiego? Naprawdę mogło być gorzej, cholerna szkoda, że mama skupiała się tylko na krytykowaniu moich niedociągnięć, zamiast choć raz docenić, jaki syzyfowy kamień pcham pod górę każdego dnia!
Czułam jednak, że jadę już na oparach, więc kiedy miesiąc temu przyjaciółka zaproponowała mi dwudniowy wypad do Krakowa, bez wahania zadeklarowałam udział. Zawsze marzyłam o tym, by zobaczyć to miasto, a tu pół życia przeleciało i zanosiło się, że nigdy tam nie dotrę. Wciąż brakowało czasu lub pieniędzy a najczęściej jednego i drugiego naraz.
Tym razem stać mnie było na wyjazd, bo „wskoczyłam” na wolne miejsce w wycieczce organizowanej przez firmę przyjaciółki. Sto złotych za przejazd w obie strony nie wydawało się wygórowaną ceną, a spać będę u kuzynki przyjaciółki.
Nie zamierzałam być w żaden sposób związana z grupą, więc dokładnie zaplanowałam, co zwiedzę – byłam gotowa na pokonywanie dystansów między atrakcjami biegiem. Miałam trudności ze skompletowaniem odpowiedniej na wyjazd garderoby, bo jak się okazało, docierałam już same łachy.
– Tak jest, kiedy się nie dba o własne potrzeby – dogadywała mama.
– Błagam, mamo, przestań – prosiłam. – Gdybym zarabiała godziwe pieniądze, wystarczyłoby dla wszystkich!
W końcu udało mi się kupić niedrogie spodnie, w których nie wyglądałam jak kloc, a na buty dostałam od mamy a konto przyszłych urodzin. Lubiła gderać, ale co by nie mówić, zawsze można było na nią liczyć.
Trzy stówy odłożyłam wcześniej, ukrywając je w szafie pod bielizną, żeby się nie rozeszły na życie. Chłopakom nagotowałam wielki gar bigosu i miałam tylko nadzieję, że będzie im się chciało podgrzewać. Byłam gotowa na przygodę i z niecierpliwością czekałam na wyjazd zaplanowany na czwartkową noc. Tymczasem w środę przyszedł do mnie Kamil.
– Mama – powiedział – w sobotę wybieram się do Seby na osiemnastkę.
– Tylko niech cię nie poniesie z piciem, synu. Jak znam życie na imprezie będzie alkoholu w bród. No i wiesz, narkotyki…
– Oj, przestań – przerwał mi zniecierpliwiony. – Wszystko będzie pod kontrolą. Rzecz w tym, że nie mam kasy na prezent. Buty też by mi się jakieś nowe przydały, obciach iść w tych starych na imprezę…
Zamarłam. Tego nie było w planie.
– Kamil, dlaczego mówisz o tym dopiero dziś? – spytałam. – Musiałeś wiedzieć o urodzinach dużo wcześniej, prawda? Skąd ci nagle wytrzasnę pieniądze na sobotę?
– Masz skitrane trzy stówy w szafie – powiedział bez cienia wstydu. – Dwie mi wystarczą.
– Jak śmiałeś grzebać w moich majtkach? – krzyknęłam wściekła.
Sama nie wiem, czy bardziej oburzył mnie fakt naruszenia mojej przestrzeni, czy przerażała wizja utraty oszczędności przeznaczonych na wyjazd.
– Oczywiście! – burknął. – Znowu nas nie stać! Najlepszy kumpel ma osiemnastkę, a ja nie mam na prezent dla niego. Mogłem się tego spodziewać i od razu odrzucić zaproszenie.
Kamil wzruszył z rezygnacją ramionami i poszedł do swojego pokoju. Słyszałam, jak obraca się klucz w zamku, po chwili synek podkręcił potencjometr swojej wieży. Nie miałam siły, by iść za nim i użerać się o ściszenie muzyki.
Jak zwykle życie korygowało moje marzenia
To było cholernie niesprawiedliwe, ale co miał powiedzieć Kamil? Czy powinien ponosić konsekwencje tego, że jego ojciec okazał się nieodpowiedzialnym gnojkiem, a matka była za mało obrotna, by wiązać koniec z końcem?!
Poszłam do swojego pokoju i z szafy wyciągnęłam pieniądze przeznaczone na wycieczkę. Westchnęłam i odliczyłam dwieście złotych…
– Nie mogę uwierzyć, że wychowałam taką ofiarę losu – rzekła mama, gdy dowiedziała się, że nigdzie nie jadę.– Kręcisz sobie sznur na szyję, Roksana! I przyszłym synowym też!
– Ale mamo…
– Nie chce mi się gadać – przerwała mi.
No ale czy mogłam postąpić inaczej?
Czytaj także:
„Mąż wolał mnie jako zagubioną owieczkę, a nie pewną siebie kobietę. Stracił nade mną kontrolę i zaczął mnie bić”
„Żałowałam, że nie wybaczyłam mężowi zdrady, więc zaciągnęłam go do łóżka i upozorowałam wpadkę, żeby do mnie wrócił”
„Mama wmawiała mi, że ma raka i potrzebuje kasy. Dla niej okradałem własnego dziadka”