„Mąż wolał mnie jako zagubioną owieczkę, a nie pewną siebie kobietę. Stracił nade mną kontrolę i zaczął mnie bić”

Kobieta, która bije mąż fot. Adobe Stock, Pattarisara
„Pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach to, co powinnam była dostrzec bardzo dawno temu. Tę całą nienawiść, niechęć, zazdrość, frustrację. A wszystko podszyte strachem przed utratą kontroli. On mnie nie kochał. Napawał się tylko moim strachem i poczuciem, że jestem od niego zależna”.
/ 21.01.2022 07:44
Kobieta, która bije mąż fot. Adobe Stock, Pattarisara

Chciałam zrzucić kilka kilogramów, zapisałam się więc do klubu fitness. Mężowi bardzo się to nie spodobało…

Mężczyźni już tacy są – myślałam nie bez żalu, gdy mąż znów mnie zawiódł. Tym razem zapomniał o moich urodzinach. Kiedy wróciłam z pracy, siedział na kanapie, popijał piwo i jadł obiad, który przygotowałam mu poprzedniego dnia.

– Cześć – powiedział, gdy mnie zobaczył. – A co to? – zapytał, kiedy dostrzegł, że mam w ręku kwiaty i upominki od znajomych z biura.

– Na urodziny dostałam…

– Na jakie urodziny? Ach tak… Cholera, zapomniałem. Wszystkiego najlepszego – podniósł się i podszedł, aby mnie pocałować.

Nie było to specjalnie przyjemne, bo chuchał mi smażonym kurczakiem i mizerią z cebulą.

– Dziękuję – odparłam bez większego entuzjazmu, odsuwając się.

– A co ty taka naburmuszona?

– Nie jestem naburmuszona. Przykro mi, że nie pamiętałeś.

– Oj, Ewka, nie przesadzaj. Co ty, jesteś rozpuszczony siedmiolatek, że musisz dostać prezent na urodziny? – zaczął się denerwować.

Zawsze się unosił, gdy miałam do niego jakiekolwiek pretensje.

– Nie chodzi o prezent, ale o to, żeby pamiętać… Ja o twoich urodzinach zawsze pamiętam.

– Od dzisiaj nie musisz i będziemy kwita – powiedział, wracając na kanapę. Do piwa, obiadu i telewizora.

– W porządku – odparłam.

Choć bardzo chciałam ukryć rozczarowanie, nie bardzo mi się to udało. Andrzej, słysząc, że głos mi się załamał, skrzywił się z niechęcią.

– Jezus Maria, czy ty zawsze musisz odstawiać takie sceny?

Nie powiedziałam nic więcej, tylko poszłam do kuchni, rozpakować siatki i zająć się jakąś pracą.
Andrzej nie po raz pierwszy sprawił mi przykrość. Nigdy nie był specjalnie wrażliwy, ale w ostatnich latach stał się wobec mnie niemal obojętny. Nie, chyba już nawet nie obojętny, ale zniecierpliwiony. Jakbym działała mu na nerwy. A przecież nie oczekiwałam zbyt wiele.

Choćby takie urodziny – nie spodziewałam się po mężu żadnych wielkich niespodzianek czy kosztownych prezentów. Wystarczyłby buziak i życzenia, i już bym się czuła inaczej. Nawet teraz, gdyby szybko skoczył do kwiaciarni, przyniósł różę i przeprosił, że zapomniał, wybaczyłabym mu natychmiast. Ale wiedziałam, że nie pójdzie. Przecież w telewizji akurat leciał mecz…

Od dłuższego czasu było mu obojętne, czy jestem zadowolona, czy nie. Nie miał już nawet ochoty spędzać ze mną czasu. Gdy coś mówiłam, na przykład opowiadałam, jak było w pracy, tylko przytakiwał, nie odrywając wzroku od telewizora.

Udawał, że słucha, ale nie słuchał. Skończyła się między nami rozmowa, skończyła się też jakakolwiek bliskość. Andrzej przestał dostrzegać we mnie kobietę. Trudno by mi było sobie przypomnieć, kiedy ostatnio mnie dotykał.

Sądziłam, że jak schudnę, znów będę mu się podobać

Czy mnie jeszcze kochał? Wiele razy zadawałam sobie to pytanie. Pytałam też jego. Ale odpowiedź zawsze była ta sama:

– Co cię znowu naszło?

Zastanawiałam się, dlaczego tak się dzieje, dlaczego jestem mojemu mężowi obojętna. W absurdalnym poczuciu winy uznałam, że może Andrzej nie interesuje się mną już tak jak kiedyś, bo wyglądam inaczej.

Mówiąc wprost – gorzej. Dziś, gdy wspomnę tamte refleksje, wstydzę się swojej naiwności. Ale wtedy o wszystko winiłam swoją nadwagę. I postanowiłam schudnąć. W młodości lubiłam sport, jednak kiedy pojawiły się dzieci, nie miałam czasu na takie przyjemności. Teraz, gdy dzieciaki były dorosłe, popołudnia miałam dla siebie.

– Wychodzisz? – zapytał Andrzej, kiedy pierwszy raz szykowałam się na zajęcia w klubie fitness.

– Tak. Idę na ćwiczenia.

– A po co?

– Chcę trochę schudnąć.

– To nie lepiej w domu porobić brzuszki? Taniej by wyszło.

– To też nie będzie drogo. W klubie osiedlowym mają promocję. Zresztą pierwsze zajęcia są za darmo.

– Promocja czy nie promocja, zawsze to wyrzucony grosz. Jak chcesz się odchudzić, to biegaj wokół bloku.

– A ty pij wodę zamiast piwa – odgryzłam się. – Też będzie taniej.

– Drażliwa się ostatnio zrobiłaś. Nic nie można powiedzieć. A idź sobie już, jak masz się tak mądrzyć!

W takiej atmosferze szłam na pierwsze ćwiczenia. Nie zniechęciłam się jednak. Postanowiłam, że zgubię parę kilogramów – nie tylko dla niego, ale przede wszystkim dla siebie.

Zajęcia bardzo mi się podobały. Dla kobiety, która przez trzydzieści lat nie miała własnego życia, wyjście na gimnastykę okazało się prawdziwą przygodą. Zmęczyłam się, nauczyłam nowych rzeczy, poznałam sympatyczne dziewczyny. No i nacieszyłam się radosną, pozytywną atmosferą, o którą tak trudno było w domu.

Poszłam więc na drugie zajęcia, trzecie, czwarte i piąte... To zaowocowało nie tylko poprawą nastroju, ale też i lepszą sylwetką. Do ćwiczeń dołączyłam dietę, więc efekty przyszły szybko. Zauważyły je koleżanki w pracy, dzieci. Tylko Andrzej jakoś nic nie widział.

– Schudłam? – pokazałam mu się kiedyś w spódnicy, której już dawno na siebie nie wkładałam.

– Czy ja wiem? Może trochę – wzruszył ramionami.

– Nie powiem, żebyś mnie motywował – mruknęłam pod nosem.

Ale ja już nie potrzebowałam jego zachęty

Ja już czułam, że sport jest mi potrzebny. Chodziłam więc na zajęcia regularnie. Po pół roku efekty były widoczne gołym okiem. Wszyscy się zachwycali. Wszystkim się podobało, tylko nie Andrzejowi. Zachowywał się dziwnie.

Zaczęło się od uwag na temat moich ćwiczeń. Chodziłam na nie coraz częściej, trzy, czasami cztery razy w tygodniu. Andrzej narzekał, że za długo nie ma mnie w domu. Marudził, że nie gotuję, nie sprzątam, i nigdy nie wie, czy kiedy wróci z pracy, będę na niego czekała.

– A do czego ja ci jestem potrzebna w domu? – odpowiadałam na te zarzuty. – Przecież i tak nie chcesz już ze mną rozmawiać. Ciągle się tylko gapisz w ten telewizor.

– O proszę, jaka się zadziorna zrobiła!? – pytał lekceważąco. – Nie zapominasz się czasem?

– A co to za uwaga?

– Normalna. Jak męża do żony. Ale widzę, że ty już zapomniałaś, co jest normalne w małżeństwie. Palma ci na starość odbija.

– Co ty wygadujesz, Andrzej?! – denerwowałam się.

– A może to klimakterium, co?

– Sam masz klimakterium…

– Jak ty się do mnie odnosisz!? Czy ja mam ci zabronić chodzić na te twoje fitnessy? Tego chcesz!?

Kłótnie między nami stawały się coraz bardziej zacięte. Moja nowa, ciężko wypracowana w klubie sportowym pewność siebie i narastająca frustracja Andrzeja tworzyły razem mieszankę wybuchową. Między nami aż iskrzyło. Zaczynałam podejrzewać, że mąż nie tylko nie docenił moich wysiłków, ale stał się o moje sukcesy zazdrosny. A może nie chodziło tylko o sukcesy sportowe?

Czułam, że jest na mnie zły, ale nie wiedziałam dlaczego

Moje podejrzenia potwierdziły się, gdy któregoś dnia mąż wrócił z pracy podpity. Kiedy nie pojawił się w domu o zwykłej porze, zadzwoniłam na komórkę. Odebrał i powiedział, że jest na piwie z kolegami. W porządku, nie ma problemu – nigdy nie byłam żoną, która z powodu męskiego wyjścia robiłaby problemy.

Gdy tylko wszedł, poznałam po jego minie, że jest wściekły. Trzaskał szafkami i mamrotał coś pod nosem. Zawsze się tak zachowywał, gdy coś go zezłościło. Zwłaszcza po pijaku.

– Co się stało? Coś taki zły? – zapytałam, gdy wszedł do salonu.

Rozwieszałam właśnie pranie na suszarce.

– Gówno! – warknął.

Zdębiałam. Nigdy do tej pory nie był wulgarny.

– Andrzej, hamuj się!

– Sama się hamuj! Przez ciebie koledzy się ze mnie śmieją!

– Przeze mnie? Co ty opowiadasz?

– Myślisz, że ludzie nie widzą, jak się wdzięczysz, jak się stroisz, jak na te swoje fitnessy ganiasz. Myślisz, że się nie domyślają!?

– Ale czego, na litość boską!?

– Że masz kogoś na boku! – wypalił, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć na tak absurdalny zarzut. – Myślisz, że ja nie wiem, co ci się zamarzyło na stare lata! – warknął.

– Andrzej, co ty wygadujesz!? Przecież ja dla ciebie się zaczęłam odchudzać. Żeby nasze małżeństwo ratować! Chyba widzisz, że…

– Jakbyś chciała je ratować – przerwał mi – tobyś siedziała w domu, jak trzeba. Masz z tym skończyć!

– Porozmawiamy, jak wytrzeźwiejesz – powiedziałam i chciałam wyjść z pokoju, a wtedy złapał mnie za rękę. – Puść, to boli! – krzyknęłam.

– Gdzie idziesz? Gdzie idziesz!? Na te swoje fitnessy znowu? – syczał tak wściekle, że aż się wystraszyłam.

– Do kuchni. Odczep się ode mnie.

Wszyscy prawili mi komplementy – poza mężem

Wtedy uświadomiłam sobie, że moje małżeństwo stoi na skraju przepaści. I że już tylko krok nas dzieli od katastrofy. Pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach to, co powinnam była dostrzec bardzo dawno temu. Tę całą nienawiść, niechęć, zazdrość, frustrację. A wszystko podszyte strachem przed utratą kontroli.

On mnie nie kochał. On się po prostu przyzwyczaił, że ja jestem na każde jego zawołanie. A teraz nie chciał, żebym się usamodzielniła. Żebym miała własne życie.

Już wtedy powinnam była odejść. Ale rano mi przeszło. Jak co dzień wstałam, jak co dzień poszłam do pracy i wróciłam do domu. Ta rutyna jakoś mnie ostudziła i przywróciła do szarej rzeczywistości. Ale nie na długo. Na kilka tygodni. Do dnia, w którym zorganizowaliśmy w domu imprezę dla znajomych.

Do tego czasu Andrzej zachowywał się znośnie. Nie komentował moich wyjść na zajęcia, zbywał je milczeniem. Uznałam więc, że próbuje mnie zrozumieć. Może w końcu pogodzi się z tym, że ćwiczę.
Nawet się cieszyłam na tę naszą imprezę. Miałam nadzieję, ze zabawa w miłym gronie dobrze nam zrobi.

Cieszyłam się też, że będę mogła pochwalić się przed znajomymi nową figurą. Dlatego kupiłam sobie na tę okazję nową sukienkę. Taką, która miała podkreślić efekty wielomiesięcznego wysiłku. Wystroiłam się w nią z nadzieją, że mąż w końcu mnie zauważy. Że i on doceni to, ile pracy włożyłam w ćwiczenia. Ale znów zawiódł moje nadzieje.

Od początku imprezy był nie w humorze. Niby ze sobą rozmawialiśmy, ale czułam, że nie mówi więcej, niż musi. Że coś mu leży na wątrobie. Podejrzewałam, że ciągle jest zazdrosny, że nie poukładał sobie tego wszystkiego w głowie. A wyszło to na jaw za sprawą jednego gości. Sympatycznego i niezwykle otwartego na ludzi Mirka.

To równy chłopak, dusza towarzystwa. Miły, wesoły, ale też bardzo bezpośredni. Wszyscy się już do niego przyzwyczailiśmy i nikt specjalnie nie zwraca uwagi na rzucane przez niego komentarze. Tym razem to ja stałam się ich obiektem.

– Ewcia, aleś się wylaszczyła! – wypalił zaraz po wejściu.

– Co takiego? – zapytałam, choć przecież dobrze znałam znaczenie tego młodzieżowego określenia.
Nie wiedziałam jednak, jak zareagować, dlatego grałam na zwłokę.

– No wylaszczyłaś się. Nie rozumiesz po polsku? – zaśmiał się Mirek. – Mówię, że schudłaś. Wyglądasz ekstra! Ale z ciebie niezła…

– Mirek, daj dziewczynie spokój. Patrz, jak się czerwieni! – powstrzymywała go jego żona, a moja serdeczna koleżanka.

– No i dobrze. Zasłużyła sobie, żeby się nią zachwycać. Niech się przyzwyczaja do komplementów…

Tak sobie dworował i wszyscy wiedzieli, że to żarty. Wszyscy, oprócz mojego męża. Gdy już doszłam do siebie i Mirek dał mi spokój, spojrzałam na Andrzeja. Wyglądał jeszcze gorzej niż przed przyjściem gości. Najwięcej mówiły jego oczy. Zobaczyłam w nich pogardę.

Goście siedli przy stole, zaczęły się rozmowy. Ku mojemu skrępowaniu, dalej toczyły się wokół
mojej metamorfozy. Wszyscy chwalili, pytali, jak długo już chodzę na fitness, co ćwiczę, jaką mam dietę, czy jest trudno, czy daję radę.

Odpowiadałam cierpliwie, choć czułam się zawstydzona. Nigdy nie lubiłam być w centrum zainteresowania. Temat się ciągnął, bo każdy chciał opowiedzieć o swoich doświadczeniach z walką z kilogramami, o przygodach ze sportem. Nagle Mirek – zupełnie nieświadom nastroju mojego męża – zaczepił i jego.

– Andrzej, ty chyba też się musisz wziąć za siebie. Bo jak się, bracie, nie ogarniesz ze swoim mięśniem piwnym, to jeszcze ci ktoś żonę podprowadzi – zażartował.

– A może ty byś chciał!? – wypalił Andrzej bez cienia uśmiechu.

Wszyscy zamilkli, a ja myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Na szczęście Mirek powiedział coś śmiesznego i jakoś załagodził sprawę. Ktoś inny podrzucił nowy temat i sprawa rozeszła się po kościach. Ale Andrzej już się nie odprężył.

Widziałam, jak na mnie patrzy, jak się zachowuje. Wszyscy to widzieli. W ogóle się nie uśmiechał, odpowiadał zdawkowo i nie łapał z nikim kontaktu wzrokowego – zupełnie jakby czekał, aż wszyscy sobie pójdą.

Goście chyba to poczuli, bo rozeszli się wyjątkowo szybko. O godzinie jedenastej nie było już nikogo.
Zostaliśmy sami. Andrzej tylko na to czekał. Wtedy się zaczęło…

Sięgnęłam po telefon, wybrałam numer 112

Był pijany, ale nie próbował wywołać kłótni. Po prostu podszedł do mnie i bez żadnego ostrzeżenia złapał mnie za włosy. Szarpnął tak mocno, że cały świat zawirował mi przed oczami. Padłam na kanapę. Dopiero wtedy się odezwał.

– Taka jesteś super, taka jesteś wysportowana? No to dawaj, pokaż, ile mi do ciebie brakuje! No pokaż!

– Andrzej, co ty robisz…  – próbowałam wydusić kilka słów.

Wtedy schylił się i syknął, chuchając mi w twarz alkoholem:

– Taka jesteś mądra, taka cwana? Taka śliczna?

– O co ci chodzi!? Puść mnie, bo będę krzyczała! – zagroziłam.

– No to krzycz. Dawaj. Będzie przyjemniej… – syczał, coraz mocniej ściskając mnie za włosy.

A potem uderzył mnie w twarz. Policzek zapłonął żywym ogniem. Miałam wrażenie, że straciłam oko. Zanim ochłonęłam, poczułam drugie uderzenie. Tym razem nie otwartą dłonią, ale pięścią! Wtedy on też jakby oprzytomniał. Puścił mnie i przez chwilę stał nade mną, chyba zdziwiony tym, co się stało. Nagle ruszył do przedpokoju, wziął kurtkę, włożył buty i wyszedł.

Usiadłam na kanapie i próbowałam zebrać myśli. W pierwszym momencie chciałam uciekać do mamy, po prostu zniknąć, ale potem uznałam, że to nie wystarczy. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam na policję. Przyjechali bardzo szybko. Opowiedziałam im, co się stało. Opuchlizna na twarzy nie pozostawiała wątpliwości.

Andrzej wrócił, gdy policjanci jeszcze byli w domu

Kiedy ich zobaczył, odwrócił się na pięcie i chciał wyjść jak gdyby nigdy nic. Zatrzymali go jednak. Nie wyrywał się, nie krzyczał, ale miał tak głupią minę, że poczułam satysfakcję. Jego zaskoczenie dowodziło, że uważał mnie za kompletną gęś.

Był przekonany, że będę czekała w domu, aż wróci i mnie przeprosi. Ale ja nie jestem gęsią. Tamtej nocy podjęłam odważną decyzję o rozstaniu. Byłam z siebie dumna, ale kiedy już go wyprowadzili, poczułam się naprawdę źle. Dotarło do mnie, co się stało. Uświadomiłam sobie, że to koniec. Spakowałam się i pojechałam do szpitala na obdukcję. A stamtąd do mamy.

Nie jesteśmy już razem. Zerwałam z nim wszelki kontakt i wniosłam sprawę o rozwód. Andrzej na początku próbował ze mną rozmawiać, choć nie mam pojęcia, o co mu chodziło. Nawet mnie nie przeprosił.

Dzwonił tylko po to, żeby robić mi wyrzuty, że od niego odchodzę. W końcu, za którymś razem nie wytrzymałam i powiedziałam mu, że jest śmieszny. Wtedy odpuścił. Wielu rzeczy w życiu żałuję, ale tego, że odeszłam – nie!

Dziś jestem niezależna. Mieszkam z mamą, ale ona jest już w takim wieku, że to ja zarządzam naszym domem. Pracuję, cieszę się wolnym czasem i odwiedzinami dzieci, które stanęły po mojej stronie.
Od znajomych wiem, że Andrzej sporo pije i mocno się zaniedbał.  Pewnie powinnam się tym przejąć, może mu współczuć, ale nie potrafię. Wiem, że sobie na to zasłużył.

Dalej chodzę na fitness i świetnie się czuję. Bo to właśnie sport dał mi siłę i odwagę, żeby to wszystko przetrwać. Ćwiczenia sprawiły, że poczułam się pewna siebie, dzięki nim nie dałam się zamknąć w domu na pastwę człowieka, który chciał mnie skrzywdzić. Dały mi też poczucie, że jeszcze wiele przede mną. Być może nawet jeszcze kiedyś spotkam kogoś, kto będzie potrafił mnie docenić.

Czytaj także:
„Uderzyłem szefa żeby zaimponować koleżance z pracy. Chciałem, żeby uważała mnie za samca alfa”
„Byłam dumna z wnuka i widzę, że przed nim świetlana przyszłość. Choć niestety zadaje się z kryminalistami...”
„Macocha traktowała mnie jak Kopciucha, który na nic nie zasługuje. Tylko mnie żaden książę nie wyrwał z tego koszmaru”

Redakcja poleca

REKLAMA