Spacerowałem po sklepie, starając się ignorować płynące z głośników dźwięki nieśmiertelnego „Last Christmas”. Między uginającymi się od towarów półkami przemykały zmęczone ekspedientki w czerwonych czapeczkach z pomponami.
– Tomuś, halo! Zapomnieliśmy o czymś? – Wiola odwróciła się przez ramię i spojrzała na mnie pytająco.
Wziąłem głęboki oddech, a potem sięgnąłem do tylnej kieszeni dżinsów, by zerknąć na przygotowaną skrupulatnie listę zakupów. Okazało się, że mimo pękającego w szwach wózka wciąż nie mamy kilku rzeczy. Posłusznie podreptałem za Wiolą, pchając rzeczony wózek.
To miały być nasze drugie wspólne święta i nie chciałem tego popsuć Wioli. Wiedziałem, że jeśli pójdę na kompromis i będę jej towarzyszył we wszystkich przygotowaniach, to czekają nas naprawdę cudowne chwile. Nie chciałem popełnić błędu sprzed roku, kiedy przez swój gburowaty upór mało nie straciłem szansy na szczęście… Wiolę znałem od dawna, nasze córki przyjaźniły się od przedszkola. Ale zbliżyły nas dopiero zeszłoroczne święta. Wszystko ukartowały Julia i Milena.
– Tato, pomóż – prosiła Julka. – Mam egzamin, a potem lecę jeszcze do pracy.
Wyjaśniła, że razem z Mileną szykują spotkanie wigilijne dla kilkorga przyjaciół ze studiów. Wszystko miało się odbyć w domu Mileny, która nie chciała obarczać swojej samotnej matki trudem przygotowań. Zgodziłem się, choć unikałem takich spotkań i okazji jak ognia. Gdy żyła moja żona… Wtedy wszystko było inaczej. Ona z pewnością sama by im tę Wigilię urządziła. Dobra, poświęcę się. Nie umrę od tego.
Święta to kicz i tandeta
– Dzięki, tato. Więc pojedziesz z mamą Mileny do sklepu, bo ona nie ma auta – tłumaczyła jakoś dziwnie podniecona Julka.
– Naprawdę aż tak ci na tym zależy?
– Owszem, a ty obiecałeś, więc się nie wykręcaj – Julia, już ubrana, sięgnęła po moją kurtkę; podała mi ją wraz z kluczykami do auta. – Przecież znasz panią Wiolę.
– Niby tak… – mruknąłem pod nosem.
– Tylko bądź grzeczny. Pa! – zawołała i tyle ją widziałem.
Znałem adres Mileny. Niejednokrotnie zawoziłem tam córkę albo ją odbierałem. Nie uśmiechało mi się jednak spędzenie popołudnia na zakupach z Wiolą. Podjeżdżając pod kamienicę, zastanawiałem się, czy jest jeszcze szansa, żeby to odwołać. Sięgnąłem po telefon i wklepałem wiadomość esemesową do córki, że przepraszam, nie mogę i tak dalej, lecz po krótkim namyśle ją skasowałem.
Słowo się rzekło… Zerwałem się nagle, uderzając czubkiem głowy w sufit, gdy ktoś otworzył drzwi auta. Owionął mnie zapach eleganckich perfum.
– Cześć! Zauważyłam cię przez okno, więc jestem! – matka Mileny umościła się tuż obok mnie, w fotelu pasażera.
Na policzki wypełzły mi rumieńce. Na szczęście skórę pokrywał kilkudniowy zarost, więc się nie wydało.
– No cześć. To dokąd? – spytałem, kątem oka zerkając na rozpromienioną Wiolę, która zapinała pas.
Tętno mi przyspieszyło, za co byłem sam na siebie zły. Bezpośredniość i otwartość Wioli deprymowały mnie. Co gorsza, musiałem przyznać, że wyglądała pięknie. Pukle blond włosów spływały na szczupłe ramiona, delikatny makijaż podkreślał dziewczęcą urodę. Jakim cudem kobieta w jej wieku wyglądała tak młodo? Czary albo geny. Na chirurga raczej nie było jej stać. Nie po rozwodzie. Swoją drogą ten jej były mąż to jakiś kretyn. Zostawić taką babkę…?
– Możemy ruszać! – pogoniła mnie ze śmiechem.
Czułem się jednocześnie podekscytowany i skrępowany. Rozmawialiśmy przez całą drogę do centrum handlowego, choć oczywiście więcej mówiła Wiola. Nie miałam z tym żadnego kłopotu. Ja po prostu odpowiadałem na pytania. Zniemałym trudem zaparkowałem auto na przepełnionym parkingu i podążałem za stukoczącą obcasami Wiolą. Nogi się pode mną uginały na samą myśl, że będę musiał wejść do gwarnego sklepu, pełnego ogarniętych świąteczną gorączką ludzi. Nie mogłem się nadziwić, patrząc, jak Wiola lawiruje pomiędzy przeładowanymi różnościami regałami. Mimo kozaków na wysokich szpilkach poruszała się zwinnie i z gracją. Złapałem się na tym, że zamiast skupić się na zakupach, nie potrafię oderwać od niej wzroku.
– Weźmy to! Przyda się do dekoracji stołu – wskazała na ociekający brokatem świecznik, na którego widok aż się skrzywiłem.
– Chyba żartujesz – burknąłem, nie mogąc dłużej znieść widoku tej wszechobecnej, komercyjnej tandety.
– Dlaczego? – Wiola spojrzała najpierw na mnie, a potem na trzymany w dłoniach świecznik; drobinki kiczowatego brokatu miała nawet na twarzy.
Zupełnie nie miałem na to ochoty
Wzruszyłem ramionami.
– Masz już pełen wózek pierdół i dupereli. Potrzebujesz kolejnej?
Uniosła brwi.
– Świąteczne dekoracje to dla ciebie pierdoły i duperele?
– Generalnie rzecz biorąc… tak.
Wiola mi się podobała i zasadniczo była miłą kobietą (póki nie szalała na zakupach), ale nie miałem obowiązku ani ochoty udawać przed nią kogoś, kim nie chciałem być. Nie byliśmy parą, więc nie musiałem stawać na rzęsach, by jej dogodzić. Miałem za zadanie dowieźć ją do sklepu, a potem odstawić do domu. Chciałem to załatwić jak najszybciej, bez udawana zachwyconego czymś, co mnie mierziło.
– No tak, w końcu to nie ty będziesz przygotowywał to przyjęcie – dogryzła mi.
– Ty też przecież nie musiałaś się zgadzać – odparowałem.
– Nie musiałam, ale chciałam. Święta powinny być piękne.
– Ta tandeta sprawi jedynie, że będą jarmarczne – wskazałem brodą wyładowany towarami wózek.
Wiola podeszła i położyła dłonie na jego rączce. Odsunęła mnie biodrem, jednocześnie popychając wózek.
– Wiesz co? Nie zmuszaj się. Poradzę sobie sama.
– I świetnie! Zaczekam w samochodzie – warknąłem.
Już obracając się na pięcie, wiedziałem, że zachowałem się jak gbur. Nie pierwszy raz zresztą. Cholera. Odkąd zmarła moja żona, nie potrafiłem wykrzesać z siebie pozytywnych emocji. Swoim nieszczęściem obarczałem cały świat i chciałem, żeby ludzie wokół dzielili ze mną pustkę i smutek. Energia i uśmiech Wioli, które początkowo podziałały na mnie jak ostroga, szybko zaczęły mnie drażnić i irytować. Nie chciałem myśleć o świętach.
Wszystkie te przygotowania były dla mnie kompletnie bez sensu. Od kilku lat w Wigilię po prostu zamawialiśmy z córką pizzę i oglądaliśmy telewizję. Prawdę mówiąc, nie rozumiałem, po co właściwie dziewczyny organizują to całe spotkanie wigilijne. Na co to komu? Po co spędzać czas z obcymi ludźmi i udawać, że ta lukrowa otoczka cokolwiek zmienia?
Ze złością kopnąłem w oponę, zanim wsiadłem do auta. Zdążyłem się zdrzemnąć, nim Wiola wróciła z zakupów. Bez słowa pomogłem jej zapakować zawartość wózka do bagażnika auta. Odwiozłem ją do domu, starając się nawet nie zerkać w jej stronę. Wiedziałem, że Wiola robi to dla naszych córek. Ona się starała, a ja wszystko psułem. Milena nie chciała, by jej matka wzięła na swoje barki całą robotę, stąd moja obecność u jej boku. Powinienem pomóc. Zrobiłem, ile mogłem, a że mało mogłem…
Zaniosłem zakupy do domu Wioli
– Życzyłabym ci już teraz pogodnych świąt, ale myślę, że jeszcze się zobaczymy – Wiola odprowadziła mnie do drzwi i obdarzyła uśmiechem. W jej oczach dostrzegłem szczerość, ale też cień smutku, więc poczułem się jeszcze gorzej. Skinąłem jej głową i umknąłem do samochodu. Ale od wyrzutów sumienia uciec nie umiałem.
Przez resztę dnia nie mogłem przestać myśleć o Wioli. Przed oczami miałem jej promienną twarz, roziskrzone spojrzenie i pełne energii gesty. I to wszystko zgasło… przeze mnie.
– Tato, jak ty wyglądasz? – ofuknęła mnie córka, kiedy wieczorem wróciła z pracy.
– Miałeś mnie zawieźć na spotkanie!
– Nie mogę tak jechać? – zdziwiłem się, rozkładając ręce. Miałem na sobie znoszone dżinsy i sweter w paski.
– Pomożesz mi wnieść prezenty, musisz jakoś wyglądać – narzekała. – Rany boskie, jak dziecko, jak dziecko…
Ruszyła do mojej sypialni. Słyszałem, jak otwiera drzwi szafy i przetrząsa jej zawartość. Wkrótce wróciła z przewieszonym przez ramię kaszmirowym sweterkiem w serek i spodniami w kratkę, których nie miałem na sobie od lat.
– Córuś, chyba żartujesz? Będę wyglądał jak jakiś pajac!
– Będziesz wyglądał stylowo, a nie jak ramol. Idź się przebrać! – z szerokim uśmiechem cisnęła we mnie ubraniami.
Chciałam się zbuntować, ale jeszcze nigdy nie wygrałem z córką. Więc po co marnować energię? Przebrałem się i pojechaliśmy. Ulice spowijała warstewka śniegu, a pomiędzy drzewami porozwieszane były migocące światełka. Była wigilia Wigilii. Ulicami wędrowali ludzie, zarumienieni z emocji i zimna, niosący naręcza prezentów, uśmiechnięci i podekscytowani. Patrząc na to, poczułem ukłucie w sercu. Najchętniej zakopałbym się w łóżku i po prostu przespał ten przesłodzony czas. Zaparkowałem pod bramą kamienicy, w której mieszkały Milena i jej matka.
– No, chodź – córka poklepała mnie po kolanie, a potem wygramoliła się z auta.
Spojrzałem w stronę domu, w którego oknach paliły się światła. Za firanką na pierwszym piętrze dostrzegłem znajomą sylwetkę, która zaraz zniknęła w głębi domu. Westchnąłem i wysiadłem z samochodu. Podążyłem za Julią krokiem skazańca idącego, może jeszcze nie na szafot, ale pod pręgierz. Nie miałem ochoty na kolejną konfrontację z Wiolą. Na widok przystrojonego i uginającego się od potraw stołu, przy którym siedziały Milena i jej mama, zdumiałem się.
– Gdzie reszta gości? – wyrwało mi się.
Gapiłem się na Wiolę i czułem, jak miękną mi kolana, a serce podchodzi do gardła. Chyba miałem atak paniki. Wyglądała obłędnie. Włosy podkręciła lokówką, a usta pomalowała czerwoną szminką. To chyba powinno być zakazane, taki wygląd u blisko pięćdziesięciolatki…
– No, cóż. Nikt nie przyszedł – Milena rozłożyła ręce, a potem wstała od stołu, podeszła i zdjęła ze mnie płaszcz.
Nic z tego nie rozumiałem, ale przecież nie będę się z dziewczyną szarpał. Dopiero kiedy Julka pchnęła mnie w stronę stołu, zaparłem się. Jak osioł.
– Chyba lepiej już pójdę – burknąłem. – Nie pasuję tutaj.
Miały nosa, knując swój spisek
W rogu pokoju stała choinka, migocząc kolorowymi światełkami, wszędzie paliły się świece. Atmosfera jakiegoś, nie wiem, oczekiwania i nadziei, przyprawiała mnie o zawrót głowy. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do wyjścia. Bez płaszcza. Chciałem stamtąd uciec jak najszybciej. Chwyciłem już za klamkę, kiedy nagle poczułem szarpnięcie za ramię. Odwróciłem się. Wiola. Oczy miała wilgotne, a policzki zarumienione.
– Zostań, proszę. Przecież wiem, że spędzisz święta samotnie.
– No i co z tego? Nie wierzę w święta…
– Nieprawda. Boisz się ich.
Wiola położyła rękę na mojej dłoni, a mnie przeszył dreszcz.
– Zostań, to wam dobrze zrobi. Tobie i… Julii – dodała.
Spojrzałem na zerkającą ku nam nerwowo córkę i poczułem się jak złodziej. Jak tchórz i egoista, który okrada własne dziecko ze świąt. Niby troszczyłem się o córkę, niby niczego jej nie umiałem odmówić, ale kiedy zbliżały się święta, wygodnie nie brałem pod uwagę jej potrzeb. Ja ich nie chciałem obchodzić, więc uznałem, że ona też nie. W tym czasie zmieniałem się w zgryźliwego Scrooge’a, w emocjonalnego skąpca…
Dla Wioli, której życie też nie rozpieszczało, to nadal był magiczny czas, w którym dzieją się cuda. I nam się zdarzył taki świąteczny cud, zainicjowany przez dwie dziewczyny, zatroskane losem samotnych rodziców. Miały nosa, knując swój spisek. Od ostatnich świąt staliśmy się z Wiolą nierozłączni. Mimo różnic okazało się, że mamy też wiele wspólnego. Wiola rozświetliła mój pogrążający się w mroku świat.
Nie przestałem uważać, że świąteczne dekoracje to tandeta, ale mimo całej tej komercyjnej otoczki spędziłem wtedy z Wiolą i dziewczynami cudowne chwile. Poczułem się tak, jak gdyby świat na chwilę się zatrzymał w swoim pędzie. Za oknem leniwie wirowały płatki śniegu, na kominku trzaskał ogień, a my grzaliśmy dłonie o kubki z imbirową herbatą. Oszukiwałem się, że święta już nic dla mnie nie znaczą. Wiola miała rację: bałem się ich.
Dlatego rok później bez gadania wsiadłem w auto i pojechałem z Wiolą na kolejne świąteczne zakupy, i tym razem wytrwałem do końca. Przez ten rok wiele się zmieniło. Julia znalazła chłopaka, a Milena się zaręczyła. Zapowiadała się więc jeszcze większa rodzinna Wigilia. Wiola rzuciła się w ferwor przygotowań już na początku grudnia. Dom ociekał dekoracjami i tonął w światełkach, ale już mi to nie przeszkadzało.
Skoro moja kobieta to lubi…
– Teraz mamy już chyba wszystko…
Głos Wioli wyrwał mnie z zamyślenia. Rozejrzałem się po zatłoczonym markecie, a potem mój wzrok padł na jedno ze stoisk. Podszedłem tam i sięgnąłem po znajomo wyglądający przedmiot…
– Kochanie, co sądzisz o tym świeczniku?
W ręce ściskałem obsypane brokatowe brzydactwo, które zapoczątkowało naszą sprzeczkę przed rokiem.
– Masz brokat na nosie, głupku! – parsknęła śmiechem Wiola. – To rzeczywiście tandeta – dodała, wyjmując mi świecznik z dłoni i odstawiając na miejsce; chwyciła stojący obok egzemplarz. – Ten będzie idealny! – uśmiechnęła się triumfalnie i włożyła błyszczący czerwienią świecznik do wózka.
Czytaj także:
„Popełniłam świętokradztwo. Zostawiłam dzieci same w święta, by spotkać się z ukochanym”
„W święta najgorsze są prezenty. 2 lata temu dałam kuzynce tylko czekoladę, a ona mi drogie perfumy”
„W święta urabiałam się po łokcie i nikt mnie nie doceniał. Teściowa pastwiła się nade mną nawet przy wigilijnym stole”