Marlena siedziała po drugiej stronie ławy i patrzyła na mnie z uśmiechem, pod którym nietrudno dostrzec troskę. Byłem szczęśliwy, lecz każdą chwilę wspólnej radości mącił smutek.
– Kocham cię – powiedziałem, wyciągając rękę.
Palce mi drżały, jak to się często zdarzało w ostatnim czasie. Pomyśleć, że kiedyś moje dłonie były niby wykute ze stali. Nawet kiedy padałem na koję, zmordowany po ciężkiej służbie, nic podobnego się nie działo. Tak, tylko wtedy byłem zdrowy… Żona podała mi dłoń, poczułem jej ciepło tym mocniej, że moja była chłodna.
– Ja też cię kocham – odparła.
– Chciałbym z tobą spędzić resztę życia – westchnąłem i zaraz się poprawiłem: – To znaczy o wiele więcej, niż to, co mi zostało.
– Nie mów tak! – Marlena wysiliła się na gniewny ton, ale brzmiało to bardziej, jakby się miała rozpłakać.
Zrobiło mi się głupio
– Przepraszam, kochanie – nie zabrała ręki, to dobrze. – Mogłem to sobie darować. W końcu oboje wiemy, jak ze mną jest, nie trzeba o tym wiele gadać.
– Od takiego gadania może być tylko gorzej – żona puściła teraz wprawdzie moją dłoń, ale wstała, obeszła ławę i usiadła obok mnie. – Trzeba mieć nadzieję.
Uśmiechnąłem się, patrząc z bliska w piękną twarz. Delikatne kurze łapki nadawały jej tylko uroku. Wspaniała kobieta. Powinienem dziękować Bogu, że mogę z nią być chociaż na chwilę. I dziękuję każdego dnia z całego serca, mimo że zapewne niewiele nam zostało. Wprawdzie ostatnio czułem się jakby lepiej, ale przy nowotworze to zazwyczaj podobno bywa złudne.
– Masz dzisiaj chyba gorszy dzień – powiedziała.
– Tak – skinąłem głową. – Jakoś trzyma mnie od samego rana. Nie gniewaj się, tak mnie czasem łapie.
– Wiem – odrzekła poważnie, z jej twarzy zniknął uśmiech. – I trudno się dziwić. Tym bardziej, że jutro wyniki ostatnich badań. Czeka nas nerwówka.
– Będzie, co ma być – machnąłem ręką. Co mi pozostawało innego, niż robić dobrą minę do złej gry?
– Może się pomodlimy? – zaproponowała. – Nic długiego – zastrzegła zaraz.
– Dziesiątkę różańca. Wiem, że na dłuższą metę to cię nuży.
Nuży? Trochę tak. Ale przede wszystkim nie byłem przyzwyczajony do wspólnych modlitw. W moim domu chodziło się co niedzielę do kościoła i tyle. A na statku w ogóle zapominałem o podobnych sprawach.
Gdybym zbadał się wcześniej…
Spotkaliśmy się na ślubie syna mojego dość odległego krewnego. Zupełnie nie wiedziałem, dlaczego zostałem zaproszony, podejrzewałem nawet pomyłkę. Ale skoro przyszedł list, postanowiłem się wybrać. Co miałem lepszego do roboty? Zdrowo mi już dopiekło kilkumiesięczne siedzenie na stałym lądzie, w dodatku zdawałem sobie sprawę, że na morze już nie wrócę.
– Szkoda, że nie zgłosił się pan wcześniej – powiedział onkolog. – Rokowania byłyby o wiele lepsze.
Łatwo mu było mówić. Nie miałem ostrych dolegliwości, chorobę u mnie wykryto przy okazji badań okresowych. Miałem tak fatalne wyniki, że zostałem zmuszony do „gruntownego przeglądu”, jak to określił lekarz medycyny pracy. No i wtedy wyszło, że mam złośliwy nowotwór żołądka, dość zaawansowane stadium.
– Panie doktorze – odparłem. – Nie było żadnych specjalnych objawów. Czasem mnie bolał brzuch, miałem niestrawność, zgagę… Prędzej bym myślał o wrzodach.
Pokiwał głową i wyjaśnił mi, że na tym polega problem z tym rodzajem nowotworu. Łatwo zlekceważyć wczesne objawy, i to nie tylko przez chorego, ale nawet lekarzy pierwszego kontaktu.
– Ludzie często się zżymają na badania okresowe, bo to kłopot i strata czasu – stwierdził – ale sam pan widzi, że w takich razach się bardzo przydają.
Musiałem mu przyznać rację. I poczułem ukłucie żalu. W ostatnim czasie pływałem dla armatora, który przymykał oczy na takie sprawy. A teraz postanowiłem zatrudnić się w naszych liniach oceanicznych i nie było mowy o niedopełnieniu formalności. Gdybym wcześniej postanowił zmienić pracodawcę…
Tak czy inaczej, poszedłem na ślub i wesele. Oczywiście z dość grubą kopertą. Jako kapitan zarabiałem co najmniej dobrze, nie miałem żony ani dzieci, stać mnie było na duży prezent. Wprawdzie kiedyś, w durno-chmurnych latach młodzieńczych, zakochałem się bez pamięci i chciałem biec do ołtarza, jednak moja wybranka postawiła mi wybór – albo ona, albo dalekie rejsy. Nie chciała być żoną marynarza, który miesiącami przebywa poza domem. O mały włos nie zrezygnowałem wtedy z pływania, a w każdym razie myślałem o zatrudnieniu się na jakichś krótkich trasach.
Jednak miłość do morza zwyciężyła
A potem nie poznałem już nikogo, z kim chciałbym dzielić życie. Aż do tego ślubu… Przypadły nam miejsca naprzeciwko. Szybko się zorientowałem, że kobieta jest sama. Na jej palcu nie dostrzegłem obrączki. To oczywiście mogło nic nie znaczyć, ale założyłem roboczo, że jest samotna.
Kiedy zaczęły się tańce, nie marnowałem czasu. Niesamowicie mi się ta kobieta podobała i nie chciałem, żeby ubiegł mnie jakiś inny samotnik albo nawet żonaty łowca okazji.
No i jakoś tak się porobiło, że niedługo siedzieliśmy już razem, rozmawiając i bawiąc się doskonale. Na tę jedną noc zapomniałem o dręczącej mnie przypadłości. Do tego stopnia, że wymieniliśmy się telefonami. Dopiero na drugi dzień pomyślałem, że zawracam biedaczce głowę, a przede mną zapewne niewiele życia.
Wróciłem myślami na ziemię. Kolacyjną papkę przełknąłem z trudem. Wycięto mi sporą część żołądka, więc byłem skazany na takie jedzenie, a poza tym myśl, że gdzieś tam czają się przerzuty, odbierała mi apetyt. Musiałem jednak jeść. Czekała mnie niedługo kolejna porcja chemii, powinienem mieć na nią siły. Odruchowo dotknąłem głowy. Włosy, moja duma przez całe życie, tak się przerzedziły, że zacząłem się golić na łyso. Dzięki temu wyglądałem mniej żałośnie.
– No to sobie osłodziłaś życie – powiedziałem do żony. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że za mnie wyszłaś. Mogłabyś mieć, kogo zechcesz,.
Marlena najpierw się żachnęła i chciała ostro odpowiedzieć, ale uśmiechnęła się z przymusem.
– Jesteś mistrzem świata w opowiadaniu bzdur – oznajmiła. – I gdybyś nie był takim wspaniałym, inteligentnym mężczyzną, można by to jeszcze zrozumieć. Przecież podjęłam decyzję zupełnie świadomie. Lojalnie mnie uprzedziłeś, że jesteś chory, jeszcze zanim pomyślałam, że będzie między nami coś więcej niż świetna zabawa na weselu i tamta kawa dwa dni później.
To była prawda, nie oszukiwałem jej ani przez chwilę. Sumienie by mnie zagryzło. Poza tym kłamstwem zawsze się brzydziłem. Pewnie, każdemu zdarza się rozmijać z prawdą bardziej lub mniej świadomie. Ale żeby kłamać z rozmysłem i zimną krwią, trzeba mieć bardzo dobry powód.
Inna rzecz, że rzadko miewałem okazję do wypowiadania łgarstw. Życie na statku nie bardzo temu sprzyja, a im sytuacja bardziej klarowna, tym jest spokojniej i bezpieczniej. Nawet bez różnych intryg i kręcenia bywa ludziom trudno wytrzymać ze sobą po tygodniach czy miesiącach rejsu.
– No cóż – roześmiałem się z przymusem. – Skoro chcesz zostać drugi raz wdową…
– Nie zostanę – odparła bardzo poważnie. – Zobaczysz. Wierzę w to i już.
– Wierzysz w siłę modlitwy – westchnąłem, również poważniejąc. – Byłoby świetnie, ale doskonale wiesz, jak z tym jest.
– Kiedy się razem modlimy, mam wrażenie, że wszystko pójdzie ku dobremu – usiadła mi na kolanach. – Wiem, że ty tego nie czujesz.
– To nie jest tak – powiedziałem i przytuliłem ją mocno. – Uspokajam się wtedy, jednak nie mogę sobie pozwolić na złudne nadzieje. Zresztą, jutro będziemy już coś wiedzieć.
– Denerwuję się razem z tobą – szepnęła. – Może nawet bardziej od ciebie… Ale mam tę nadzieję, której tobie brakuje.
Nie chcę wracać na morze
Milczeliśmy przez chwilę, a potem wypowiedziałem myśl, która już dawno przyszła mi do głowy.
– Ale wiesz, kochanie, jednak nic nie dzieje się bez przyczyny. Nawet ta moja choroba…
Marlena wstała, wróciła na swój fotel i spojrzała na mnie pytająco.
– Gdybym był zdrowy – wyjaśniłem – na pewno byśmy się nie spotkali. I nie pobrali po czterech miesiącach. Byłbym wtedy jak nic na statku. A dzięki temu, że zachorowałem na to wstrętne raczysko, mogłem cię poznać i zdobyć. To warte więcej niż pół życia.
Miała łzy w oczach, kiedy skończyłem mówić.
– A nie wolałbyś być zdrowy i wolny? – spytała przekornie.
– Nie! – odpowiedziałem, wierząc święcie w to, co mówię.
– To, co powiedziałeś, jest niesamowite – powiedziała po chwili. – Nie patrzyłam na to od takiej strony…
Przymknąłem na chwilę oczy. Myśl o jutrzejszej rozmowie z lekarzem sprawiała mi prawie fizyczny ból.
– Powiesz coś jeszcze? – spytała żona. – Tylko szczerze.
– Pytaj śmiało.
– Kochany, czy gdybyś wyzdrowiał, wróciłbyś na morze?
To też była sprawa, nad którą się zastanawiałem, więc znałem odpowiedź. Ale i tak milczałem kilka sekund, żeby zebrać myśli i dobrze wyrazić to, co czuję.
– Już bym nie chciał – powiedziałem wreszcie.
Zobaczyłem na twarzy Marleny zaskoczenie pomieszane z radością.
– Pewnie by mi tego brakowało, ale nie chciałbym cię zostawiać – dodałem. – Tak sobie myślę, że jesteś moją ostatnią w życiu przystanią.
– Jesteś pewien? – zmrużyła oczy.
– Na sto dwadzieścia procent – odparłem. – Nie musiałbym wcale pływać. Odłożyłem sporo pieniędzy, mógłbym zająć się czymś innym. Zresztą, o czym my rozmawiamy? Pewnie niedługo oboje przestaniemy mieć takie dylematy.
Marlena patrzyła na mnie przez chwilę, a potem się rozpłakała. Do lekarza poszedłem wczesnym popołudniem. To była dziwna wizyta. Doktor oznajmił, że moje wyniki okazały się nadspodziewanie dobre.
– Nie chciałem panu nic mówić, zanim się nie upewnię – tłumaczył – ale już poprzednio miałem wrażenie, że jest lepiej. Nawet zdrowiej pan wygląda… To aż dziwne, bo nigdy nie ukrywałem, że rokowania nie są zbyt dobre.
– Czyli co, zdrowieję? – pokręciłem głową z niedowierzaniem.
– Wygląda na to, że zanikają przerzuty, które pojawiły się po operacji. Oczywiście do wyzdrowienia sporo brakuje, lecz poprawa jest bardzo wyraźna.
Byłem zdziwiony nie mniej od niego
Czyli moje lepsze samopoczucie to nie tylko złudzenie?
– Może małżeństwo panu służy – uśmiechnął się onkolog.
– A wie pan, że to niewykluczone? – odpowiedziałem poważnie. – Moja żona to skarb. Nie mówiąc o tym, że modli się za mnie każdego dnia i mnie w te modlitwy wciąga.
– Cóż – powiedział. – Parę nieoczekiwanych rzeczy w życiu widziałem. Niektórzy mówią o sile miłości, inni o sile modlitwy. W tym przypadku być może mamy jedno i drugie.
– Pan oczywiście żartuje – spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
– Może, ale tylko trochę – rzekł. – Oczywiście zaaplikujemy panu jeszcze wszystkie potrzebne kuracje i zabiegi..
Kiedy wróciłem i opowiedziałem o tym Marlenie, przytuliła się do mnie z całej siły. Z oczu pociekły jej łzy, jednak tym razem były to łzy ulgi.
– Zobaczysz, że będzie dobrze – powiedziała. – Wyzdrowiejesz. I niechbyś nawet wrócił do marynarki, byleby tylko wszystko się ułożyło.
Odsunąłem ją od siebie na odległość wyciągniętych ramion.
– Naprawdę jesteś moją ostatnią przystanią – oznajmiłem. – Cokolwiek się zdarzy, nie zamierzam zawijać do innych portów.
Czytaj także:
„Zakochałem się w mojej gosposi, jak jakiś małolat. Okazało się, że cwaniara nie tylko sprzątała mi dom, ale i konto”
„Syn czy kochanek? Los postawił mnie przed trudnym wyborem. Nic dziwnego, skoro zakochałam się w partnerze nauczycielki syna"
„Syn kazał mi obiecać, że nigdy nie zapomnę o żonie. A ja tuż po jej śmierci zakochałem się w innej kobiecie"