Nadię poznałem trzy miesiące po moim rozwodzie z Hanną. Odkąd była żona się wyprowadziła, przestałem radzić sobie z prowadzeniem dużego domu i zdecydowałem, że zatrudnię gosposię.
– Zawsze chciałam zamieszkać w Polsce, moja babcia stąd pochodzi – powiedziała mi na pierwszym spotkaniu.
Zatrudniłem anioła
Sprawiła na mnie dobre wrażenie – zadbana, skromna, cicha. Powiedziała, że studiuje kosmetologię, bo chce kiedyś otworzyć własny salon piękności.
– Pracowałabyś dwa dni w tygodniu, po sześć godzin. W zasadzie wiele nie potrzebuję – ogarniesz mi mieszkanie, coś tam ugotujesz, uprasujesz koszule. Koszule są najważniejsze. To jak, pasuje ci? – upewniłem się.
– Pasuje – uśmiechnęła się promiennie.
Zaczęła następnego dnia i od razu miałem wrażenie, że zatrudniłem anioła. Dom lśnił – od podłóg i okien aż po wypraną pościel i firany – wystarczyło jej sześć godzin, żeby ogarnąć kilkumiesięczny bałagan! W dodatku ugotowała dla mnie barszcz i zrobiła pyszną sałatkę.
– Stary, ty się po prostu z nią ożeń! – klepnął mnie w plecy mój wspólnik, kiedy opowiedziałem mu o Nadii. – Pierze, sprząta, gotuje i to ze śpiewem na ustach? Gdzie znajdziesz lepszą kobitkę?
– Ale z was szowiniści – parsknęła przysłuchująca nam się sekretarka kumpla i ostentacyjnie wyszła z pokoju.
– Żenić to ja się już nie zamierzam – zarzekłem się, ale czas pokazał, że nie miałem racji...
Nie minęło nawet pół roku i...
Zakochałem się w Nadii – czasem wracałem wcześniej z pracy albo ona zostawała dłużej i jedliśmy razem te wszystkie pyszności, które dla mnie upichciła. Później trochę rozmawialiśmy, a że lato było wyjątkowo ładne, zdarzało nam się przesiedzieć cały wieczór na werandzie.
Miałem wrażenie, że Nadia świetnie się bawi w moim towarzystwie, co bardzo mnie cieszyło. Po rozwodzie z Hanną nie chodziłem na randki, ale z Nadią to było co innego. Przy niej czułem się swobodnie, nie musiałem nikogo udawać ani niczego udowadniać.
Moja była żona miała mnóstwo wymagań – według niej zawsze coś robiłem nie tak. Za mało zarabiałem, chociaż jestem przecież dentystą, nie próbowałem jej dogodzić, nie skakałem koło niej tak, jak sobie życzyła… W końcu przestałem się starać, bo poprzeczkę zawiesiła tak wysoko, że nikt by chyba nie doskoczył. Nadia była inna – cieszyły ją byle drobiazgi – kwiaty, które kupiłem jej po drodze, czekoladki, zachód słońca oglądany z pobliskiego nabrzeża.
Jednak któregoś dnia po powrocie z pracy zastałem ją płaczącą.
– Nadia? Co się stało? Masz jakieś kłopoty?– zapytałem, usiłując zgadnąć, co może być przyczyną jej smutku.
Otarła łzy i pospiesznie schowała do torebki plik trzymanych w ręku fotografii. Jedna spadła jej na podłogę. Schyliła się, żeby ją podnieść, ale byłem szybszy. Na zdjęciu był, na oko czteroletni, uroczo szczerbaty chłopczyk.
– Kto to? – zdziwiłem się.
– To Olek, mój synek – powiedziała. – Przepraszam, powinnam ci była o nim powiedzieć, ale ludzie nie lubią zatrudniać samotnych matek. Raz musiałam jechać do niego, kiedy spadł z huśtawki i rozbił sobie głowę. Moja pracodawczyni zwolniła mnie wtedy bez ceregieli.
Straciłem dla niej głowę
– Przykro mi – powiedziałem, oddając jej zdjęcie. – Czemu płaczesz? Tęsknisz?
– Tak – przyznała. – Tęsknię, a Olek ostatnio choruje. Zajmuje się nim moja mama i robi wszystko, żeby o niego zadbać, ale lekarze kosztują, a ja ledwo mogę jej wysłać połowę z tego, co tu zarobię – rozpłakała się.
Objąłem ją, wdychając zapach jej włosów i całkiem straciłem dla niej głowę. „Może kumpel miał rację? Może powinienem się z nią ożenić?” – myślałem. „Sprowadziłaby syna do Polski, ja ułożyłbym sobie życie. Polki są coraz bardziej wymagające, a ona jest taka słodka. Nieskomplikowana, ciepła, prostolinijna... – tłumaczyłem sobie.
– Ile potrzebujesz? – zapytałem.
– Nie, no Andrzej! Nawet nie żartuj – powiedziała, lekko mnie odpychając.
– Powiedz ile! – uparłem się.
– W tym miesiącu jakieś trzy tysiące. Gdyby mamie udało się zabrać Olka do najlepszych specjalistów…
Zapytałem, co mu właściwie jest. Bąknęła coś o podejrzeniu rzadkiej choroby genetycznej.
– Nie umiem ci tego wytłumaczyć po polsku – powiedziała.
Dałem jej te 3 tysiące i obiecałem więcej
– Gdyby tylko jeszcze czegoś było trzeba, mów – zachęciłem ją.
Tamtego lata zostaliśmy parą – zaprosiłem ją na weekend nad morze i tak się jakoś zaczęło…
– Nie chcę, żebyś dla mnie pracowała – powiedziałem miesiąc później. – No sama powiedz, czy to wypada? Znajdę jakąś studentkę do sprzątania, a ty po prostu się tu wprowadź i zajmij swoimi studiami – zaproponowałem jej.
Byłem pewien, że się ucieszy – w końcu z tego, co mi wspomniała, wynajmowała jakąś ciasną norę. Jednak Nadia nie chciała ze mną zamieszkać.
– Nie mogę! Mieszkam z dwiema przyjaciółkami, razem tu przyjechałyśmy. Jeśli się wyprowadzę, nie będzie ich stać na wyższy czynsz.
– Znajdą kogoś innego – wzruszyłem ramionami, ale Nadia ucięła dyskusję.
– Może za jakiś czas, okej? – szepnęła, tuląc się do mnie.
Minęło kilka miesięcy. Zakochany do szaleństwa postanowiłem się oświadczyć. Wybrałem się więc do galerii handlowej w poszukiwaniu pierścionka. I nagle w tłumie mignęła mi znajoma postać.
– Nadia! – krzyknąłem, ale mnie nie usłyszała.
Była z jakimś facetem – wysokim, ubranym na czarno, z wytatuowanym na szyi wężem. Typ od razu wydał mi się podejrzany – nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, co moja kobieta mogłaby robić z kimś takim.
Poszedłem za nimi, robili zakupy. Ona kupiła jakąś krótką, czerwoną kieckę, on wodę kolońską i krawat. Na parkingu pod galerią wsiedli do czarnej terenówki. W samochodzie on nachylił się i pocałował ją w usta. Roześmiała się, odrzucając do tyłu głowę. „To nie jest Nadia, którą znam” – pomyślałem zszokowany. Kobieta z terenówki sprawiała wrażenie zwykłej, taniej dzi***
Nie miała pojęcia, że widziałem ją w galerii
– Cześć – powiedziała, stawiając na stole siatki z zakupami. – Zrobię nam zupę, zjesz? – zapytała.
Przyglądałem jej się bez słowa, zastanawiając się, jak zapytać o gościa, z którym ją widziałem. W końcu zdecydowałem, że nic nie powiem. „Będzie lepiej, jeśli po prostu sam spróbuję się czegoś więcej o niej dowiedzieć” – stwierdziłem. Poprosiłem o pomoc kumpla – Jurek pracował w policji i znał się na rzeczy.
– Pokręcę się za nią przez parę dni, poproszę o pomoc paru ludzi. Ty nic nie rób, udawaj, że wszystko gra – poradził mi.
Zrobiłem, jak kazał. W dzień jej urodzin zabrałem Nadię do restauracji, wręczyłem prezent i ani słowem nie zdradziłem się, że już jej nie ufam.
– Jak się czuje Olek? – zapytałem przy deserze.
Nagle posmutniała, jednak tym razem wydawało mi się, że zwyczajnie gra.
– Lekarze podejrzewają najgorsze. Mama zabrała go do dwóch specjalistów, ale wciąż brakuje jej pieniędzy. Leki kosztują, a tu jeszcze jeść coś trzeba – szepnęła, ocierając oczy chusteczką.
Zapytałem, ile potrzebuje. Od razu się ożywiła.
– Cztery tysiące. Ale jeśli nie masz…
– Mam – powiedziałem.
„Ale nie dam” – pomyślałem, bo chyba już wtedy przejrzałem jej grę.
Kumpel potwierdził moje podejrzenia
– To jakaś cwaniara. Pracuje nie tylko u ciebie. Bierze na celownik rozwiedzionych lekarzy i prawników, żeby było kogo oskubać. Rozmawiałem z jednym kardiologiem – ma sześćdziesiątkę, a zakochał się jak szczyl.
Oskubała go na trzydzieści tysięcy, później przestała odbierać jego telefony. Oczywiście nie ma żadnego chorego dzieciaka, a mieszka z tym wytatuowanym gościem. Zerwij z nią kontakt i zmień zamki, tyle mogę ci poradzić. Dużo w nią władowałeś?
– Trzy tysiące, plus klika droższych prezentów. Przeżyję – powiedziałem.
Dzień później zmieniłem zamki i przestałem odbierać od niej telefony. Zadzwoniła tylko dwa razy, później zamilkła. Nie próbowała ze mną pogadać, zapytać, co się stało, dociec, czemu nagle nie chcę jej znać – widać od początku miała nieczyste sumienie, skoro tak zareagowała. Cóż, frajer ze mnie, ale człowiek uczy się na błędach.
Czytaj także:
„Gdy dla męża skończyła się nasza miłość, w odstawkę poszło też ojcostwo. Drań nie daje na syna nawet złamanego grosza”
„Moja żona jest wredną kobietą. Teraz muszę się użerać z identyczną córką. Ma 1,5 roku i już rozstawia nas po kątach"
„Pożyczyłam przyjaciółce oszczędności na budowę domu, a ona zwiała z kasą. Drżę, że jak mąż się dowie, to zażąda rozwodu”