„Od śmierci mamy rozpoznaję zapach umierającej osoby. Dzięki temu uratowałam życie koleżance”

Rozpoznaję zapach śmierci fot. Adobe Stock, Kenstocker
„– Przebadaj się. Dokładnie. Pod każdym możliwym względem, niektóre schorzenia rozwijają się bezobjawowo, a jak pojawią się objawy, to jest za późno. Nie żałuj kasy i nie zwlekaj”.
/ 04.02.2022 17:02
Rozpoznaję zapach śmierci fot. Adobe Stock, Kenstocker

Dostanie się na dzienne studia na Uniwersytecie Warszawskim było pierwszym krokiem do realizacji moich planów. Mama, choć się martwiła, jak sobie poradzę w stolicy, była ze mnie bardzo dumna. Niestety nigdy nie ujrzała mojego indeksu…

Na początku września wykryto u niej raka i zostałam w domu, by się nią opiekować. Protestowała, ale nie mogłam postąpić inaczej. Marzenia mogą poczekać, a ja naprawdę głęboko wierzyłam, że jak się chce, to wszystko można pokonać, nawet nieoperacyjny nowotwór jelita grubego z przerzutami do wątroby. Tata pracował po dwanaście godzin dziennie, żeby nas utrzymać i się nie rozsypać.

Trwało to ponad rok

Ja zajmowałam się mamą, wciąż mając nadzieję, że zdarzy się cud, tata harował, a ona umierała. Następnej jesieni odeszła. Kilka tygodni po pogrzebie ojciec jakby się otrząsnął, spojrzał na mnie przytomniej i przypomniał sobie o moich studiach.

– Dostałaś się przecież. Dowiedz się, czy to dalej aktualne.

– Tato, nawet jeśli, semestr już trwa…

– Po prostu jedź. Zorientuj się w sytuacji, przy okazji oswoisz się ze stolicą. Zamieszkasz u ciotki Zenki, sama to proponowała. Zaraz do niej zadzwonię.

I zadzwonił. Załatwił mi stancję oraz domowe wyżywienie, po kosztach. A potem dał trzy tysiące na start i kluczyki do swojego opla.

– Jeśli zdecydujesz się zostać, a nie znajdziesz pracy, prześlę więcej pieniędzy. Powinnaś wyjechać, zacząć wszystko od nowa z dala od tego całego… Sama wiesz.

Wiedziałam. Ściany były przesiąknięte śmiercią, chorobą i bólem.

– Jak wyjedziesz, zrobię remont. Wrócisz do nowego domu, pachnącego i świeżego. Zobaczysz – obiecał.

Ustąpiłam.

Może czuł się winny?

Nie z powodu, odwleczonych studiów, ale z powodu mamy, z którą praktycznie zostawił mnie samą. Czuwałam przy niej, trzymałam ją za rękę, gdy odchodziła, patrzyłam bezradnie na jej cierpienie, przeklinałam w duchu księdza, który częstował nas frazesami typu, że cierpienie uszlachetnia. Wycie z bólu nikogo nie uszlachetnia. A żebranie o morfinę upokarza.

Tata miał rację, powinnam wyjechać, uwolnić się od przykrych wspomnień i gniewu. Spakowałam się, wsiadłam do opla i ruszyłam. Ciotka przywitała mnie z otwartymi ramionami.

– Witaj, kochanie, jakaś ty chudziutka, ale podtuczę cię, już ty się nie martw, teraz ja się tobą zaopiekuję… Chodź, chodź, przygotowałam ci pokoik, trochę go ustroiłam, na pewno ci się spodoba.

Wprowadziła mnie do pokoju, który na szczęście nie był tak słodki i różowy, jak się obawiałam.

– Rozgość się, a ja obiadek zrobię. Pierożki ze śliwkami mogą być? Wiem, że lubisz, a twój tatuś mówił, że dawno domowych nie jadłaś, bo nie miał kto ci zrobić…

I znowu utonęłam w jej objęciach.

– No, już, już, teraz ja cię będę rozpieszczać. Cieszę się, że jesteś, Agatko. Wreszcie będę miała do kogo usta otworzyć, bo ta Malwina – ciotka westchnęła – szkoda gadać… Nic, tylko nauka i nauka. Zanim skończy to prawo, wzrok sobie popsuje na amen. No to odsapnij po podróży, rozpakuj się, a ja zrobię jedzonko.

Jeśli ona nawija tak cały czas, to nie dziwota, że ta cała Malwina jej unikała. Ale pomieszkałam trochę i się przekonałam, że przyszła chluba palestry unika nie tylko ciotki, ale ludzi w ogóle. W ciągu tygodnia zdążyłam się rozgościć w pokoju, znaleźć pracę, dowiedzieć się w dziekanacie, że muszę ponownie złożyć papiery i jeszcze raz wziąć udział w naborze wiosennym na kolejny rok akademicki.

Może i dobrze

Przed chorobą mamy marzyła mi się kariera dyplomaty, dlatego złożyłam papiery na historię i politologię. Dostałam się na historię. Ale teraz już nie byłam taka pewna, czy chcę dużo podróżować, kontaktować się z różnymi ludźmi i dobrze zarabiać. Żadne pieniądze ani kontakty nie uratowałyby mojej mamy. Gdy gasła, nic mnie tak nie przygnębiało jak moja własna bezradność.

Jako humanistka na medycynę nie miałam szans. Lekarstwa na raka też nie wynajdę. Ale może psychologia? W każdym razie do wiosny miałam czas, by zdecydować, co chcę studiować. Na pewno nie prawo, jeśli miało się to wiązać z takim życiem, jakie prowadziła Malwina. W ciągu tego pierwszego tygodnia nie widziałam jej ani razu. A i potem rzadko. Musiała chodzić do łazienki, do kuchni, no i wychodzić na zajęcia, ale przemieszczała się po domu bezszelestnie niczym duch.

Zostawał po niej tylko jakiś dziwny zapach…

I niepokojący, bo niemający nic wspólnego z używanymi przez nią kosmetykami. To nie było mydło, dezodorant ani perfumy, zapach jej ciała też nie. To było coś innego… Jakby powidok, a nie konkretna woń. Nie potrafiłam tego z niczym porównać, a zarazem z czymś mi się kojarzył i całą sobą czułam, że to nieprzyjemne skojarzenie, budzące niejasny lęk.

– Czy nie uważasz, że Malwina jakoś dziwnie pachnie? – zapytałam ciotki.

– W sensie, że brzydko? Nie, no skąd. Odludek z niej, ale się myje. A w pokoju ma porządek iście żołnierski. Uwierz mi na słowo, bo pewnie cię do siebie nie raczyła zaprosić, niegrzeczna dziewucha.

Nie o to pytałam, ale skoro nie wiedziałam, co właściwie mnie niepokoi, to jak miałam to wytłumaczyć ciotce? Niemniej dręczyło mnie to coraz bardziej. Zaczęłam się łapać na tym, że wystaję pod drzwiami pokoju Malwiny i węszę niczym pies. W końcu mnie przyłapała. Otworzyła drzwi, a ja stałam za progiem, pochylona do przodu.

– Co robisz? Podsłuchujesz? Podglądasz? – zapytała, marszcząc brwi.

Milczałam, bo nie byłam w stanie się odezwać. Zapach, jaki buchnął z jej pokoju, sparaliżował mnie na jedną chwilę. Na moment, w którym uświadomiłam sobie wreszcie, skąd znam ten odór. I z wrażenia aż się spociłam.

– Ej, ocknij się! Chciałaś czegoś? – ponagliła mnie. – W odwiedziny wpadłaś? Okej, miejmy to już za sobą…

– Nie! – krzyknęłam spanikowana.

Za nic bym tam nie weszła. Przełknęłam ślinę i wydusiłam.

– Ciotka chce wiedzieć, czy zostajesz na święta, czy wyjeżdżasz?

– Przecież już mówiłam, że jadę do domu i wrócę dopiero po Nowym Roku. Gada jak najęta, a w ogóle nie słucha. To powinno być karalne – usłyszałam, zanim pożegnał mnie trzask zamykanych drzwi.

– No co, dziecko, głodna jesteś? – ciotka szczebiotała. – A tatuś twój potwierdził, że spędzi z nami Wigilię? Wiesz już, co chciałabyś pod choinkę?

– Ciociu, czy w pokoju Malwiny ktoś kiedyś umarł? Albo mieszkał tam ktoś śmiertelnie chory? – zapytałam.

Zaskoczona ciotka zamilkła, co samo w sobie było wyjątkowe.

– Boże święty, skąd takie podejrzenie? – w końcu się ocknęła.. – Za mojego życia nic takiego nie miało miejsca. A wcześniej? Nie wiem, to stary dom, kiedyś ludzie nie umierali w szpitalach, ale właściwie, czemu pytasz? Bo nie rozumiem…

Znowu nie widziałam, jak jej to wyjaśnić. Sama nie rozumiałam, dlaczego zapach bijący z pokoju Malwiny skojarzył mi się z mamą. Z jej sypialnią, w której cierpiała, gasła, zmagając się z nieuleczalną chorobą. Umarła w szpitalu, ale ściany zatrzymały w sobie odór śmierci. Właśnie dlatego wyjechałam, a tata postanowił zrobić remont.

Czyżby Malwina?

Czy to ona stanowi źródło tego zapachu? Czyżby to ona umierała, nic o tym nie wiedząc? Musiałam ją ostrzec. Najwyżej weźmie mnie za wariatkę. Nie było czasu do stracenia. Gdy już odkryłam, co mnie niepokoi, lęk narastał lawinowo. Wróciłam pod pokój Malwiny i załomotałam pięścią w drzwi.

– To ja, Agata, musimy pogadać. Inaczej nie odejdę – znowu walnęłam w drzwi.

Kiedy w końcu otworzyła, aż się skrzywiłam i odruchowo cofnęłam.

– Co znowu? Co cię dziś napadło? Myślałam, że jesteś spoko, ale jednak wdałaś się w ciotkę i jesteś równie…

– Przebadaj się. Dokładnie. Pod każdym możliwym względem, niektóre schorzenia rozwijają się bezobjawowo, a jak pojawią się objawy, to jest za późno. Sprawdź choroby występujące w twojej rodzinie, i przebadaj się zwłaszcza pod ich kątem. Nie żałuj kasy i nie zwlekaj.

Malwina przyglądała mi się uważnie, jak sędzia ważący uczciwość świadka.

– Bo? – spytała krótko. 

Wszystko, co bym powiedziała, nawet zgrabne kłamstwo, nie zabrzmiałoby wiarygodnie, więc powiedziałam prawdę.

– Bo śmierdzisz śmiercią.

Malwina zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, ja wróciłam do swojego pokoju.

Święta spędziłam z tatą i ciotką

W sylwestra bawiłam się ze znajomymi z pracy. Starałam się nie myśleć o Malwinie i nie zastanawiać się, czy mnie posłucha, czy ja na jej miejscu przejęłabym się taką złowieszczą przestrogą. Miała wrócić w środę po Nowy Roku. Nie wróciła. Dlaczego się martwiłam?

Przecież nawet jej nie lubiłam i właściwie prawie jej nie znałam. Dzisiaj zadzwoniła do mnie, numer dostała od ciotki i od razu przeszła do sedna.

– Raka nie mam, ale w mojej rodzinie były przypadki krwawienia podpajęczynówkowego, co zwiększa ryzyko wystąpienia tętniaków. Kazałam sobie zrobić angiografię i wykryli tętniaka mózgu. Żyłam z bombą zegarową w głowie. Teraz zastanawiają się nad właściwym dla mojego przypadku rozbrojeniem tej miny. Dzięki.

Rozłączyła się, zanim zdążyłam coś powiedzieć. Pewnie czuła się równie absurdalnie jak ja. Bo czy to znaczy, że potrafię wyczuć śmierć? I że w starciu z nią nie jestem już taka bezradna? Trochę to straszne.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA