Zawsze bardzo uważnie dobieram klientów, uważam, że to podstawa mojego fachu. Nie lubię urobić się za grosze i jeszcze różne fochy znosić. Bo niektórzy to żyją jak w chlewie, ale chcą, żeby im z niego zrobić pałac. Cudów oczekują, a najlepiej tanio. Nie muszę o takich się starać. Wolę mieć mniej roboty, ale pracować w miłej atmosferze, u porządnych ludzi. Najważniejsze, żeby dobrze płacili, ale też odpowiednio mnie traktowali. Jak równą sobie. Czemu nie? Bez przesady – żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku i to, że komuś sprzątam chałupę, nie znaczy, że jestem od tego kogoś gorsza. Wcale nie jestem. Uważam się za profesjonalistkę.
Jeśli ktoś chce ze mnie zrobić popychadło, niech sobie sprząta sam albo szuka gdzie indziej
Nie ze mną takie numery. Mam swoją godność i nikt jej nie będzie deptał. Pani Karolina doskonale to rozumie. Fajna z niej kobitka, wykształcona, elegancka, z klasą. Pełna kultura. Zawsze paznokieć zrobiony, włos ułożony i bucik wyczyszczony. Takie to lubię: mimo że odniosła sukces, jest właścicielką wielkiej firmy i stać ją na wszystko, to nigdy nie okazuje nikomu wyższości. Ciepła, serdeczna, i o zdrowie zapyta, i o mojego męża, i o dzieciaki. O pieniądze nigdy się nie kłóci, gdzieżby tam. Forsy ma jak lodu i tak mi nieraz potrafiła powiedzieć:
– Pani Alu, te okienka w salonie by pani dziś przemyła, a ja za to ekstra dopłacę, zgoda?
I drugie tyle co zwykle dała. A do tego kieckę, co jej się znudziła, albo buty, całkiem nowe, bo już następne kupiła.
– Wie pani, pani Alu, ten świat zwariował, ale co z tego, że o tym wiem? W mojej branży muszę się dostosować i robić jak inni, nawet jeśli mnie to brzydzi: na przykład na każdy bankiet włożyć nowe buty. Absolutnie nowe. Nie mogę wystąpić w tych samych albo w sukience, w której już raz gdzieś byłam. Od razu by zauważyli i stwierdzili, że Patrycka marnie przędzie, że wypada z gry. Więc niech pani bierze i się nie krępuje. Ja już tego nie włożę, najwyżej po domu, ale po domu mam co nosić. A pani ma podobną figurę… na pewno będzie pasować.
Mercedes był śnieżnobiały, jego właściciel przystojny
Czasami to nawet jakieś perfumy od niej dostałam albo szminkę, co w sklepie potrafi i ze sto złotych kosztować. Nie wiadomo, czy toto używać, czy tylko podziwiać. Naprawdę wspaniała kobieta z tej Karoliny, dobra i szczodra. Mieszka na takim wielkim nowym osiedlu, za pilnie strzeżoną bramą, nikt niezaproszony w życiu tam nie wejdzie. Jej dom to same okna, wielkie tafle szkła, marmury, dywany, nie jest wielki, ale bardzo luksusowy. No i co tam było do sprzątania, skoro ona prawie w domu nie bywa? Bo albo w pracy, albo na przyjęciu, albo na spotkaniu. Ciągle się gdzieś umawia, po knajpach lata, a to na lancz, a to na brancz (tak, tak, tylko dzięki niej wiem, że coś takiego istnieje, bo przecież sama nie chodzę na brancze), a to na bankiet.
W domu takie panie nie gotują, kuchni nie brudzą. Trochę zazdroszczę, chociaż żyć tak jak ona bym nie chciała. Fajnie coś czasem samemu upichcić, nie? Pierogi zjeść, bigos, schabowego, rosół z domowym makaronem, a nie tylko same jakieś owoce morza i inne świństwa, których nawet wymówić nie potrafię.
Nieważne. Nie o to chodzi, jak ja bym chciała żyć, bo to nikogo nie interesuje, tylko, co się wydarzyło pewnego dnia na tym cholernym osiedlu. Brrr. Aż strach opowiadać. Wypakowywałam ze swojego grata klamoty do sprzątania, gdy jakiś facet, przystojny, w mercedesie, zatrzymał się przy mnie i powiedział dzień dobry. I nawet się do mnie uśmiechnął. Śliczny był, młody, wymuskany, ładnie przystrzyżony i w ogóle gładki, więc się bardzo zdziwiłam. Czego taki elegancki człowiek, w takim garniturze, białej koszuli i pod krawatem, może ode mnie chcieć. A on, bardzo grzecznie, z uśmiechem, spytał:
– Przepraszam panią bardzo, pani tutaj sprząta, prawda?
Minę miał przy tym taką nieśmiałą, jakby bał się, że się obrażę na takie pytanie. Mimo że stoję z odkurzaczem i mopem w ręku. No tak, już samo słowo „sprzątaczka” brzmi u nas pogardliwie, prawda? A ja się tam wcale nie wstydzę. Żadna uczciwa praca nie hańbi, a już na pewno nie sprzątanie. Znam bardziej hańbiące zajęcia. Starczy telewizor włączyć, sama hańba się leje. Może nie?
– A bo co?
– A bo potrzebuję kogoś takiego jak pani. Mieszkam na tym osiedlu, kilka ulic dalej. Jakby pani zechciała, to może by pani rzuciła okiem i ewentualnie się zgodziła? Niezwykle byłbym zobowiązany. W przyszłym tygodniu przyjeżdża do mnie rodzina, rozumie pani, wstyd ich przyjąć tak, jak jest. Zapracowany ze mnie człowiek…
– Dobrze.
Ten facet miał w sobie coś takiego, że z miejsca go polubiłam i w ogóle nie bałam się wejść z nim sama do jego domu. Bo czasem to się jednak facetów boję, a on był taki… cywilizowany. Aktor? Redaktor z telewizji? Wyglądał jak aktor, taki przystojny, ale ja go nie znam. Może nie gra w serialach. Podjechałam z nim pod jego dom i dałam się oprowadzić po wszystkich pokojach. Ściany całe w obrazach, rzeźby, drogie meble. A już o kuchni czy łazienkach (chyba ze trzy były) to nawet nie wspomnę. Cudo po prostu, całkiem jak z tych drogich czasopism, tylko brudne wszystko i zaniedbane. Dawno niesprzątane. Popatrzyłam, oceniłam, roboty będzie dużo – pomyślałam – w dodatku pewnie jednorazowo, facet czyściochem nie jest…
Następnie wzięłam głęboki oddech i rzuciłam sumę. Wysoką. O wiele, wiele wyższą, niż mi płaciła pani Karolina. Łyknął gładko, nawet mu powieka nie zadrżała. No pewnie, taki to musi być bogaty, że hej. Pożałowałam w mig, bo mogłam jeszcze większą sumę podać, i tak by się zgodził, na pewno. Przyciśnięty, widać, chce się pochwalić przed rodziną.
– OK. To kiedy pani może przyjść?
Pomyślałam, że dyplomatycznie będzie udać zapracowaną. Na wszelki wypadek, niech nie myśli. Długo patrzyłam w swój telefon i zaproponowałam, że przyjadę za kilka dni. Miałam wtedy znowu być u pani Karoliny. Prosto od niej udam się do niego. Tak będzie mi najwygodniej – pomyślałam. Dwie tłuste pieczenie na jednym ogniu. Umówiliśmy się. Miał być w domu i czekać na mnie, termin odpowiadał mu. Ale następnym razem u Karoliny nie miałam wiele do roboty. Chyba u siebie nie mieszkała przez ten czas; może kogoś sobie wreszcie znalazła ta nieszczęsna samotna istota? Dobrze, bo czas już na nią. Jeszcze chwila, a najlepsze kosmetyki nie pomogą. Zegar bije równo dla wszystkich, bogatych i biednych, nie?
Ledwo wyszłam z auta, ten goguś na mnie napadł
Trochę kurz przeleciałam, a kiedy skończyłam, wysłałam facetowi esemesa: „Mogę zacząć wcześniej, jeśli się pan zgadza”. Natychmiast przysłał odpowiedź: „Teraz nie ma mnie w domu, więc proszę zaczekać. Oddzwonię”. No dobrze, trudno. Telewizor sobie zapaliłam, kawkę zaparzyłam, pani Karolina na pewno nic by przeciw temu nie miała. Wręcz przeciwnie, zawsze mnie namawia, bym się u niej czuła na luzie. Czekałam na telefon od niego, wreszcie przyszła pora umówionego spotkania. Co robić? Wsiąść w samochód i jechać chyba.
Mercedes stał już na podjeździe, więc zadzwoniłam do drzwi. Kiedy po chwili otworzył, aż się przeraziłam. Po jego miłym wyrazie twarzy nie było śladu. Patrzył na mnie ze straszliwą wściekłością. Zupełnie niezrozumiałą. Nie wiedziałam, co właściwie powinnam zrobić. Uciec? Przecież to by było strasznie głupie. Dlaczego miałabym uciekać? Ale z drugiej strony, ta jego złość…
– No i co pani tak późno przyjeżdża! Już pani niby wolna była! Najpierw mi pani dupę zawraca, a później każe czekać! Jestem zajętym człowiekiem, nie mam czasu na fanaberie sprzątaczek. Głupia baba!
Zamurowało mnie. Tak to jeszcze w życiu nikt się do mnie nie odezwał. Nawet mój ślubny po pół litra.
– Dziękuję panu bardzo – oświadczyłam najbardziej dumnym głosem, jaki mogłam z siebie wydobyć, a po chwili dorzuciłam mściwie, nie mogąc przejść do porządku dziennego nad obrazą: – Sam sobie sprzątaj, powodzenia, brudasie jeden!
I odwróciłam się na pięcie. Zamaszystym krokiem ruszyłam w stronę samochodu.
– Co?! Nie do mnie takim tonem, ty wycieruchu stary, bezczelna krowo!
Poczułam, że wystartował za mną. Lada moment mnie dopadnie, a jeszcze nie doszłam do auta. Co mi zrobi? Poczułam słabość w nogach. Ułamek sekundy później był przy mnie. Chwycił mnie za kołnierz kurtki i odwrócił mnie w swoją stronę. Wyglądał jak Jack Nicholson w tym zimowym pałacu, gdy ścigał swoją żonę i dzieciaka.
– A teraz przepraszaj, ty ściero brudna. Bo jak nie, to zawlokę do domu i zatłukę. Zgnijesz w mojej piwnicy, szczury cię zjedzą!
Jaki dziwny jest upływ czasu. To były sekundy, a ja przypomniałam sobie wszystkie horrory, którymi na co dzień zasypują nas w telewizji, internecie, gazetach. Kobiety poćwiartowane, wpakowane do plecaka albo wersalki, wrzucone do kwasu solnego, zasypane „Kretem”. Dlaczego właśnie mnie ma to spotkać? To takie nierealne, a jednak okazuje się możliwe. Może za chwilę się zdarzyć. Tu i teraz. Nie byłam w stanie wydusić jednego słowa. Tego, na które czekał, ani żadnego innego.
Patrzyłam na wykrzywioną, teraz wyjątkowo wstrętną twarz (narkotyki, choroba psychiczna?), patrzyłam w te dzikie, złe oczy i milczałam. Nie wiem, co mi się stało. Nie czułam nawet bólu, który mi zadawał, nieomal dusząc. Nie czułam nic. Gdzieś tam w plątaninie bezładnych myśli ulęgły się słowa modlitwy, wyszły same, z najgłębszego środka duszy. W tym samym momencie podjechał samochód. I zatrzymał się. Przyciemniona szyba powolutku jechała w dół. W jednej chwili byłam wolna.
– Cześć, Artur! – kobieta siedząca za kierownicą spojrzała na nas z zaskoczeniem i dużym zaciekawieniem.
Była starsza od niego. W grubych czarnych okularach i szarej marynarce wyglądała na jakąś szychę, prawniczkę albo dyrektorkę banku.
– A, cześć! – odkrzyknął mój oprawca, uśmiechając się do niej jakby nigdy nic.
Znowu był tym miłym przystojniaczkiem, panem z reklamy mydła. Do rany przyłóż, cholera. Jednym susem znalazłam się w moim aucie. I tyle mnie widzieli. Myślałam o tym, by pojechać na policję, opowiedzieć o wszystkim, ale… Kto by mi uwierzył? Moje słowo zwykłej sprzątaczki, przeciwko jego, człowieka bogatego, więc na pewno i z pozycją?
Jeszcze tego samego dnia, jak tylko troszkę doszłam do siebie, zadzwoniłam do pani Karoliny. Powiedziałam, że nie będę już dla niej pracować.
– Ale dlaczego, pani Alu? Co się stało, że tak nagle, bez uprzedzenia? Jeśli za mało pani płacę, to…
Dobra kobieta, naprawdę żal. Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Pomyślałam, że najlepiej prawdę
Ale nie mogłam się zebrać. W końcu wykrztusiłam, że w ogóle rzucam sprzątanie, chcę mieć więcej czasu dla rodziny i plecy mnie bolą.
– Wielka szkoda. Bo miałam dla pani propozycję. Już dawno chciałam o tym wspomnieć, ale ciągle nie było okazji, zapominałam. Mój przyjaciel też szuka kogoś do sprzątania. Ma wielki dom, tu niedaleko mnie, dobrze zapłaci. Sympatyczny facet, mówię pani, mój najlepszy przyjaciel…
Coś tam gadała dalej, ale nie słyszałam. Przecież oczywiście jest tam jeszcze kupa domów, to może być zupełnie inny facet. Ale jeśli to o tego psychola właśnie chodzi? Niemożliwe. A jednak – przecież sama się co do niego pomyliłam. Pani Karolina może nie znać tak dobrze, jak przypuszcza, swojego najlepszego przyjaciela.
Serce mi tłukło w piersiach. Przecież muszę ją ostrzec!
Gdyby kiedyś coś się jej stało, to miałabym ją na sumieniu! Spokojnie. Najpierw zapytałam o adres tego przyjaciela. Zgadzał się. Więc opowiedziałam wszystko po kolei. Po drugiej stronie zapanowała martwa cisza. Pani Karolina była w szoku. Chyba nie wiedziała, co powiedzieć. Jasne, wyobrażam to sobie.
– Wie pani… trudno w to uwierzyć – bąkała jakby zawstydzona, wciąż nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. – Wiem, że pani tego nie zmyśliła, oczywiście, ale naprawdę, czy to możliwe?
No właśnie, dokładnie tak, jak myślałam. Czy to możliwe? Kto by uwierzył? A swoją drogą, że tak różni ludzie mogą się przyjaźnić. To jakby ożenić psa z kotem albo nawet jeszcze gorzej. Nic dobrego z takiego związku nie wyniknie. Ale ja swoje zrobiłam. Ostrzegłam ją. Niech się teraz Karolina sama martwi, co z tym fantem zrobić. Ja tam do niej już nie wrócę. Wystarczy mi. Boję się.
Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem