„Od lat ratowałem bezdomne kociaki, znajdując im domy. Nikt jednak nie chciał Milusi, a ja nie mogłem jej przygarnąć”

starszy pan z kotem fot. Adobe Stock, creativefamily
„Z odchowaniem maluchów nie było problemu. Szybko się oswoiły i pokazały swoje charaktery. Cizia i Buruś były przymilne i grzeczne. Gdy podrosły, znalazły wspaniały dom u siostry Darka. Popielatą Ninę wzięło młode małżeństwo z drugiego końca osiedla, a po wesołego, odważnego Maćka przyjechała koleżanka mojej córki Edytki”.
/ 10.05.2023 08:30
starszy pan z kotem fot. Adobe Stock, creativefamily

Bardzo lubię zwierzęta. Zwłaszcza koty. Podziwiam ich niezależność, inteligencję, charakter i bezwarunkową miłość, jaką obdarzają człowieka. Mam w domu własne kociaki, ale dokarmiam też osiedlowe dzikusy, a piwnicznym kotom szukam wraz z żoną i córką dobrych domów.

Przez moje ręce przeszło już wiele tych przyjacielskich stworzeń. Nie zwracam uwagi na to, że niektórzy sąsiedzi patrzą na mnie jak na wariata i dogadują, że to niemęskie, jak się facet kotami zajmuje, bo to zajęcie dla starej babci. No cóż, ja już młody nie jestem, a poza tym uważam, że trzeba szanować wszystkie boskie stworzenia.

W naszej piwnicy od lat funkcjonuje kocia porodówka

Dwa lata temu pewna buraska powiła z początkiem września trzeci miot kociąt w ciągu roku. Cztery szkraby prezentowały różne odcienie burości, jak to dachowce, ale piąty… Piąty to było czarno-białe cudeńko. Miał jasny pyszczek i tylne łapki. Resztę jego ciała pokrywała ciemna sierść.

 Opiekując się karmiącą buraską, z przyjemnością obserwowaliśmy, jak jej maluchy dorastają. Darek, nasz sąsiad i przyjaciel, obiecał pomoc w znalezieniu dla nich domów – oczywiście wtedy, gdy będą już wystarczająco samodzielne.

Aż tu któregoś dnia wszystko się skomplikowało. Rankiem Darek przybiegł do mnie z dramatyczną wiadomością, że matkę kociąt zabił samochód. Trzeba było natychmiast zająć się maleństwami, które miały zaledwie kilka tygodni.

Poszedłem do piwnicy, żeby sprawdzić, czy dają już radę same jeść. Ku mojemu przerażeniu nie znalazłem ich! Przeczesałem teren centymetr po centymetrze, sprawdziłem wszystkie szpary i zakamarki. Jednak zniknęły jak kamień w wodę.

Nie namyślając się wiele, zacząłem poszukiwania

Należało się spieszyć, bo pozbawione matczynej opieki kocięta skazane były na śmierć głodową. Znaleźliśmy je wreszcie po kilku godzinach w rozdzielni centralnego ogrzewania, do której Darek jakimś cudem zdobył zapasowy klucz.

Z odchowaniem maluchów nie było problemu. Szybko się oswoiły i pokazały swoje charaktery. Cizia i Buruś były przymilne i grzeczne. Gdy podrosły, znalazły wspaniały dom u siostry Darka. Popielatą Ninę wzięło młode małżeństwo z drugiego końca osiedla, a po wesołego, odważnego Maćka przyjechała koleżanka mojej córki Edytki.

Ku naszemu zdumieniu wszyscy wybierali buraski, tymczasem czarno-białej ślicznotki, której nadaliśmy imię Milusia, nie chciał nikt! A przecież taka była urocza, taka mądra i śmiała! Chyba najsłodsza z całego miotu.

Koteczka została sama. Starałem się przebywać z nią jak najczęściej, ale zabrać do domu nie mogłem. Nasza Felunia, uratowana przed laty ze stada zaniedbanych kotów trzymanych w domu przez pewnego mężczyznę chorego psychicznie, nie tolerowała swoich pobratymców. Złe doświadczenia zaowocowały u niej niechęcią do tych, z którymi musiała niegdyś walczyć o pokarm.

Milusia została więc przeniesiona do suszarni, gdzie nadal czekała na kogoś, kto ją przygarnie. Doszliśmy do wniosku, że trzeba ją wysterylizować. Może dzięki temu prędzej znajdzie opiekuna. Po udanym zabiegu córka zamieściła w Internecie, sklepach zoologicznych i lecznicach stosowne ogłoszenia, opatrzone bardzo udanym zdjęciem naszej podopiecznej.

Czas jednak mijał, a nikt sensowny się nie odezwał

W ciągu kilku miesięcy mieliśmy tylko dwa zgłoszenia. Oba od całkowicie nieodpowiednich osób. Pewna młoda kobieta zamierzała trzymać Milusię na balkonie, „bo w mieszkaniu by sierści naniosła”, a starszym ludziom potrzebny był kot na działkę, „żeby myszy łapał”.

Na pytanie, kto się tam będzie Milusią zajmował, odparli, że raz na tydzień coś tam jej do jedzenia podrzucą. Jak znajdą czas. Zdecydowanie nie takich opiekunów szukaliśmy dla naszej koteczki...
Wreszcie po Milusię zgłosił się mężczyzna, który zrobił na nas dobre wrażenie. Miał już wcześniej kota, więc wiedział, jak należy się nim opiekować.

Poza tym mieszkał z matką i Milusia miała dotrzymywać starszej pani towarzystwa, gdy syn wychodził do pracy. Pan przyszedł stosownie wyposażony: z transporterem wysłanym kocykiem i torebką kocich łakoci. Ponadto od progu oświadczył, że zakochał się w naszej ślicznotce.

Jakież więc było nasze zdumienie, gdy następnego dnia odniósł Milusię z powrotem, twierdząc, że daliśmy mu… chorego kota!

– Ona jest albo chora, albo nienormalna! – denerwował się. – Kiedy ja albo matka próbowaliśmy się do niej zbliżyć, padała na bok, śliniła się i charczała! Nie chciała jeść ani pić, tylko siedziała w kącie za szafą...

Milusia wróciła zatem do suszarni, lecz niedługo potem trzeba ją było znów ewakuować z powodu remontu. Do siebie nie mogliśmy jej zabrać, bo Felę denerwował sam zapach obcego kota na naszych ubraniach.

Losem Milusi przejęła się Beata, siostrzenica mojej żony

Jej mąż wprawdzie nie chciał w domu żadnych zwierząt, ale przebywał wtedy na stażu za granicą i Beata postanowiła postawić go przed faktem dokonanym.

– Przez te parę miesięcy, zanim Adam wróci, mała się zadomowi i już nie będzie można już oddać – stwierdziła. Zawieźliśmy więc Milusię do Beaty. Kotka zachowywała się w nowym miejscu swobodnie. Bawiła się z Beatą i z jej synem, zjadła ze smakiem podsunięte jej łakocie i grzecznie skorzystała z kuwety. Wyszliśmy zadowoleni.

Jednak już następnego dnia moja córka odebrała telefon od zrozpaczonej Beaty.

Ratunku! – Beata niemal płakała w słuchawkę. – Ona chyba umiera! Po wyjściu twoich rodziców wbiła się za wersalkę. Siedzi tam już całą dobę. Nie je, nie pije, nie idzie do kuwety! Kiedy ją biorę na ręce, serduszko jej wali jak młotem i cała się trzęsie!

Nie było co się namyślać. Pojechaliśmy z żoną przywieźć Milusię z powrotem. Wziąłem maleństwo na ręce, a ona wtuliła się we mnie z całych sił, wbijając pazurki w ubranie. Gdy wróciliśmy z nią do suszarni, tak samo powitała moją Edytkę.

Boże drogi! Jak ta kocina się cieszyła! Mruczała jak mały samowar, lizała nam twarze i ręce, patrzyła w oczy! Gdy się już nami nacieszyła, spokojnie zjadła, napiła się wody. Musieliśmy się pogodzić z faktem, że Milusia właśnie nas wybrała sobie na rodzinę i innej nie chce za skarby świata… Trzeba więc było wymyślić jakiś sposób, żeby Felunia zaakceptowała nowego domownika.

Uznaliśmy, że najlepiej będzie przynosić małą na kilka godzin w transporterku, żeby nasza kocica oswoiła się z jej zapachem i widokiem. Nic z tego! Rozwścieczona Felunia próbowała zaatakować nową koleżankę przez drzwiczki pojemnika. Niedobrze!

Zaopatrzeni w poradniki, rady behawiorystów ściągnięte z Internetu i górę smakołyków, próbowaliśmy przekonać Felunię do Mili. Niestety, nic nie działało.

Nagle nastąpił przełom!

Któregoś dnia Milusia otworzyła niedokładnie zamknięte drzwiczki transporterka i wyszła wprost na rozzłoszczoną Felę. Ta fuknęła, pacnęła intruza łapką i… spokojnie odeszła na swoje ulubione miejsce na komodzie. A potem był już spokój.

W ciągu następnych miesięcy co prawda kilkakrotnie jeszcze doszło do niegroźnych „łapkoczynów”, ale w końcu kotki ustaliły hierarchię i dokonały podziału terytorium.

Już dwa lata Fela i Milusia mieszkają razem z nami i panuje między nimi pełna harmonia. Po początkowych niesnaskach nie zostało śladu. Miło jest mieć w domu takie pocieszne stworzonka. Zawsze potrafią nas rozweselić i umilić życie. Są takie rozkoszne! Uwielbiamy patrzeć, jak razem jedzą, bawią się, śpią i obserwują świat z okiennego parapetu. Niejeden człowiek mógłby się od nich uczyć prawdziwej miłości!

Czytaj także:
„Dozorczyni w naszym bloku zamiast sprzątać, rozpyla tylko zapachy po klatce. Już wiem, co zrobić, żeby syf zniknął”
„Matka mówiła, jak mam żyć, więc się wyprowadziłam. Wtedy mój facet okazał się niedojrzałym dzieciakiem do niańczenia”
„Poleciałem do kochanki jak mucha do miodu, aby pławić się w nieskończonej słodyczy. A teraz? Już mnie od niej mdli!”

Redakcja poleca

REKLAMA