Kinga, pakuj się! Załatwiłem nam chatę! Prawie za DARMO!!!” – takiego SMS-a dostałam od Dawida w niedzielny poranek. Radość biła z każdej literki. Od jakiegoś czasu myśleliśmy o wspólnym zamieszkaniu; problem stanowiły finanse. Widać jakoś je rozwiązał. „W samą porę…” – pomyślałam z ulgą.
Znowu pokłóciłam się z mamą; drugi dzień była obrażona. Jak zwykle o to samo. Nieważne, że miałam dwadzieścia jeden lat, byłam dorosła w każdym calu, studiowałam (na tyle dobrze, by dostać stypendium naukowe), pracowałam (przy kasie na stacji benzynowej, ale zawsze), od prawie dwóch lat spotykałam się z jednym i tym samym facetem, poważnie myśleliśmy o wspólnej przyszłości. Wszystko to okazywało się funta kłaków warte, gdy ośmieliłam się spóźnić albo, nie daj Boże, wrócić do domu nad ranem, wesolutka i woniejąca alkoholem. Jakby zbrodnią było zabalować z własnym chłopakiem w piątkowy wieczór! Mama czekała na mnie w kuchni, by palnąć umoralniającą przemowę.
– Gdzie ty się dziecko, włóczysz? Przecież ja tu umieram z niepokoju!
– Mówiłam, że jak wrócę, to będę, nie musiałaś czekać…
– A ty nie mogłaś zadzwonić, że się spóźnisz? Chyba nie jesteś aż tak pijana, żeby zapomnieć numer telefonu do domu?
– Proszę, nie zaczynaj tru… – urwałam, nie chcąc zaogniać sytuacji.
Za późno.
– Wypraszam sobie ten ton! Wcale nie truję, po prostu się martwię. Udajesz dorosłą, ale zachowujesz się jak smarkula, jak szczeniak spuszczony ze smyczy, jak zając harcujący w kapuście…
– Do rzeczy może. Bez zwierzęcych porównań – udało jej się mnie zirytować.
– Proszę bardzo. Póki mieszkasz w tym domu, masz się stosować do obowiązujących w nim zasad. Koniec i kropka. Nie dołożyłaś się w tym miesiącu do czynszu. Znowu musiałam za ciebie zmywać i zrobić zakupy, nie posprzątałaś piwnicy, choć obiecałaś. Wymieniać dalej?
Wzruszyłam ramionami, bo fakty świadczyły na moją niekorzyść.
– Dorosłość nie polega na wiecznej zabawie i uleganiu zachciankom – ciągnęła dalej mama. – To obowiązki, to branie odpowiedzialności za swoje czyny i słowa, dotrzymywanie obietnic, sztuka kompromisów…
– Jezu, mamo, nie rób afery! Nie wyjechałam do Irlandii z dnia na dzień, tylko wróciłam parę godzin później z imprezy. Czy jak się wyprowadzę, założę własną rodzinę, też będziesz mnie w kółko sprawdzać i pilnować?
– Najpierw ją załóż – spojrzała na mnie surowo. – Ale przy takim twoim podejściu mam poważne obawy, czy sprostasz wyzwaniu.
I to mówiła moja matka, niby moja podpora i opoka? Po prostu pięknie! Zero zaufania. Czy można się dziwić, że miałam po dziurki w nosie takiego traktowania, tego więziennego regulaminu?
Pomieszkajcie sami, a zobaczycie...
Wiadomość od Dawida była jak balsam na moją zbolałą duszę. Wreszcie się uwolnię, odetchnę, będę żyć, jak chcę, a nie jak mama dyktuje. Zaczęłam się pakować, szykując się w duchu na kolejną ostrą przeprawę. I tu mnie mama zaskoczyła. Żadnych „rejtanów”, darcia szat, wyrywania plecaka. Najwyraźniej wciąż była na mnie zła i chciała mi coś udowodnić.
– Może to i niezły pomysł… – uśmiechnęła się nieznacznie. – Taka jazda próbna, nim na dobre się zdecydujecie na wspólne życie. Małżeństwo nie jest co prawda decyzją nieodwracalną – jako rozwódka wiedziała, co mówi – ale zawsze trudniej i boleśniej skończyć formalny związek. Pomieszkajcie z Dawidem sami, porządźcie się razem, zobaczycie, jak to jest.
– Gorzej nie będzie – burknęłam.
– Oby, ale weź klucze, jakby co, zawsze możesz wrócić do domu.
Jak zwykle mamusia musiała mieć ostatnie słowo.
Mieszkanko należało do kumpla Dawida, który na pół roku wyjechał do Stanów. Mieliśmy się zaopiekować lokalem i opłacać niewygórowany czynsz. Duży pokój z aneksem kuchennym, niewielka sypialnia i łazienka – czego więcej trzeba zakochanej parze?
Nie brałam pod uwagę kłopotów. W końcu jak na obecne standardy długo byliśmy razem, znaliśmy swoje wady i zalety, przerabialiśmy kłótnie i godzenie się. Wyobrażałam sobie, że wspólne mieszkanie będzie czymś w rodzaju przedłużonych wakacji. Wyjeżdżaliśmy już razem – latem pod namiot, zimą na narty – i jakoś do żadnych większych scysji nie dochodziło. Niestety rzeczywistość okazała się bardziej szara, niż mogłam podejrzewać…
Wkrótce wydało się, że mój luby nie ma pojęcia… o praniu. Po prostu podrzucał swoje brudy do kosza w łazience, licząc, że znikną w magiczny sposób. Okej, mogłam prać. Przynajmniej obędzie się bez czerwonych skarpetek w bieliźnie. Ale nie zaszkodziłoby ustalić dyżury w kuchni. Po miesiącu miałam powyżej uszu pizzy i chińszczyzny.
Oboje studiowaliśmy i pracowaliśmy, oboje w wolnym czasie chcieliśmy się spotkać z przyjaciółmi, poczytać czy choćby zalec przed telewizorem. Więc czemu tylko ja miałam poświęcać wolny czas na gotowanie? Zagoniłam Dawida do obierania ziemniaków, rozbijania kotletów, zmywania i tym podobnych działań. Trochę się buntował.
– Kobiety są od babskich czynności. Ja mogę wytrzepać dywan, umyć okna…
– Zapamiętam, szowinisto – weszłam mu w słowo. – W trakcie wiosennych porządków na pewno się wykażesz. Ale obiad je się codziennie. Zakupy robi się codziennie, zmywa się codziennie…
– Boże, trujesz jak etatowa żona. Jakoś inaczej sobie wyobrażałem to nasze pożycie, bardziej luzacko… – spojrzał na mnie z wyrzutem. – Czemu na przykład nie kochamy się codziennie? Mamy nieustająco wolną chatę, więc… – zawiesił znacząco głos, zerkając w stronę sypialni.
– Więc nie musimy się spieszyć i jak króliki korzystać naprędce z okazji, możemy celebrować…
– To pocelebrujmy dziś wieczorem, kupię wino, ty zrób jakąś ekstra kolację, potem ci zafunduję erotyczny masaż…
– Brzmi interesująco… – zamruczałam, już nie protestując, że znowu na mnie spadnie obowiązek pichcenia. – Jesteśmy umówieni. Na randkę w domu, o ósmej.
Dopiero teraz zrozumiałam, co czuła moja mama…
Zrobiłam sałatkę selerową – podobno seler pomaga na potencję; nie żeby Dawid potrzebował wspomagaczy, ale noc zapowiadała się na długą… Upiekłam kurczaka, przyprawiając go goździkami i imbirem. Afrodyzjaki w jedzeniu na pewno nie zaszkodzą. Wystroiłam się w seksowną bieliznę, spryskałam nowymi perfumami, które dostałam od ukochanego na Gwiazdkę. Zapaliłam świece i czekałam.
Czekałam kwadrans, godzinę, dwie…Kurczak wystygł i wysechł na wiór. Sałatka trafiła do lodówki. Nie w głowie mi były teraz amory. Umierałam ze strachu! „Może miał wypadek, stracił pamięć albo życie? Boże, czemu nie zadzwonił, nie uprzedził o spóźnieniu?! Musiało stać się coś strasznego, nieoczekiwanego, skoro nawet komórki nie odbierał. Napadali go, okradli… pobitego, nieprzytomnego porzucili w zaułku!”. Byłam bliska zgłoszenia zaginięcia na policję.
Wtedy szczęknął klucz w drzwiach i zjawił się wesolutki Dawid. Cały i zdrowy, z winem i… kolegą.
– Witaj, skarbie! – rzucił się do całowania.
Pozwoliłam, stojąc niczym ten kołek w płocie, bo normalnie mnie zatkało. Złość, szok, niedowierzanie wbiły mnie w podłogę. Zarazem bezwiednie go obwąchałam i zlustrowałam. Nie śladów pobicia szukałam; raczej dowodów zdrady, szminki na kołnierzyku, zapachu damskich perfum. Nic z tych rzeczy. Śmierdział piwem i brakiem skruchy.
– Sorry za spóźnienie, ale wyobraź sobie, że spotkałem w sklepie Piotra. Dawno się nie widzieliśmy, wdepnęliśmy do pubu na piwko, bilard i jakoś zleciało. Ale wino mam, nie zapomniałem! – pokazał butelkę. – Napijemy się, pogadamy, coś zjemy… Jest kolacja? Padam z głodu.
Czy oczekuję od niego zbyt wiele?
W tym momencie doceniłam moją mamę. Jeżeli czuła choć w ułamku procenta to, co ja teraz, zasłużyła na medal za cierpliwość. Ja nie byłam tak wyważona w reakcjach. Poszłam do kuchni, wyciągnęłam z piekarnika naczynie z wystygłym kurczakiem i z hukiem postawiłam je na stole. Aż się ogarki świeczek i kieliszki wywróciły!
– Proszę, częstujcie się! Beze mnie, bo wybaczcie, ale straciłam apetyt!
– Czyli… Piotr nie może u nas spać? – spytał Dawid, patrząc na mnie wzrokiem zbitego psa, który nie wie, za co oberwał. Nieczuły kretyn i tyle!
– Ależ może – wycedziłam. – Skoro jest dla ciebie ważniejszy od mnie, zaproś go nawet do naszego łóżka. Miała być randka, będzie trójkącik!
– To ja już pójdę… – kolega zaczął wycofywać się rakiem. – Cześć Dawid, miło było, mam nadzieję, że jakoś obłaskawisz swoją kobietę… Co złego to nie ja! – na odchodnym ukłonił mi się szarmancko.
– No co ty, zostań… – namawiał Dawid, drepcząc za nim i rzucając mi przez ramię urażone spojrzenia.
Przepłakałam całą noc. Sama w łóżku. Dawid spał na kanapie. I chrapał. Jeszcze to! Nie wiem, które z nas popełniło większy błąd, które nie dorosło. Czy ja, mając za duże oczekiwania, za bardzo przejmując się rolą „żony”; czy Dawid, niepoprawny kawaler, który postępował tak, jakby wspólne zamieszkanie nic nie zmieniło, jakby był tu zaledwie lokatorem.
Nazajutrz miał potężnego kaca. Moralnego też. Chwali mu się, że przepraszał, poniewczasie kajając się za brak wiadomości, za zepsuty wieczór. Ale wyczułam przymus w tych przeprosinach; jakby nadal uważał, że robię z igły widły. Kusiło mnie, by odpłacić mu pięknym za nadobne; zniknąć, nie mówiąc gdzie, i niech też się podenerwuje. Żałosne i dziecinne. No właśnie. Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować. Puścić incydent w niepamięć, licząc, że Dawid sam zmądrzeje, zacznie się liczyć z moimi uczuciami? Spakować dumę do kieszeni i wrócić do domu? Czy zdobyć się na poważną rozmowę, ustalić jakieś reguły, zasady…
Boże, kiedy zaczęłam myśleć i mówić jak moja matka? Do czego to doszło? Ano do tego, że ledwie po dwóch miesiącach wspólnego życia doczekaliśmy się konfliktu na gruncie ideologicznym. Mniejsza o pranie, gotowanie i sprzątanie, choć irytowało mnie, że dźwięk odkurzacza słyszałam tylko wtedy, gdy sama go włączyłam. Problem dotyczył czegoś znacznie poważniejszego.
Pierwszy krok
– Najpierw ustalmy: mieszkamy razem czy obok siebie? – spytałam, siadając naprzeciw Dawida i zmuszając go do uwagi.
– Ale o co ci znowu chodzi? – zaperzył się. – Żeby twoje było na górze? Jest! Ile razy mam się kajać?
– Nieszczere przeprosiny w ogóle sobie daruj. Albo się kochamy, szanujemy, wspieramy, albo przerzucamy się obowiązkami i prywatną racją jak gorącym kartoflem. Dorosłość ma niestety cienie i blaski…
– Dobra, będę sprzątał, wynosił śmieci, obierał ziemniaki, opowiadał, gdzie idę i kiedy wrócę, mamusiu. Sorry, cofam mamusię! Ale gotować i prasować nie lubię, nie umiem, zawsze coś przypalę albo zniszczę. I czasem chcę wyjść na bilard, napić się piwa w męskim gronie… Aha, byłbym też wdzięczny, gdybyś nie straszyła moich gości – rzucił na koniec.
Wciąż był obrażony, świadczyły o tym ton i mina, ale nie wyszedł, chciał rozmawiać. Nawet trochę ustąpił. Też mogłam. Uczyniliśmy więc pierwszy krok na trudnej drodze kompromisu… Jak będzie dalej, to się okaże.
Czytaj także:
„Były mąż skradł moje najlepsze lata i zamienił je w piekło. Niesamowite, że mimo wszystko jestem mu wdzięczna”
„Mąż potajemnie zabawiał się z moją siostrą. Wspólnie uknuli plan, by oskubać mnie do cna i odebrać to, co najcenniejsze”
„Mąż zostawił mnie samą w leśniczówce. Myślałam, że padłam ofiarą włamania. Nigdy nie przeżyłam takiego upokorzenia”