„Dozorczyni w naszym bloku zamiast sprzątać, rozpyla tylko zapachy po klatce. Już wiem, co zrobić, żeby syf zniknął”

dozorczyni nie sprząta fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Czy wymaganie od dozorczyni sprzątnięcia raz na jakiś czas klatki schodowej to zbyt wiele? Okazuje się, że tak. Żeby udowodnić kobiecie zaniedbania, zamontowałam ukrytą kamerę. Musiałam mieć dowody, bo nikt nie chciał mnie słuchać. A ja na to nie pozwolę. Porządek musi być!”
/ 07.05.2023 12:30
dozorczyni nie sprząta fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Gospodarz domu – prawda, jak to ładnie brzmi? Po dawnemu dozorca – a słownik języka polskiego informuje, że jest to: „ktoś, kto sprawuje pieczę nad budynkiem mieszkalnym”. Proste i treściwe, zwłaszcza zaś „piecza” czyli „troska, staranie, dbałość i opieka”.

Niestety, dozorczyni w naszym domu chyba nigdy nie zaglądała do słownika, bo jej ogólne zrozumienie języka polskiego ogranicza się do określeń: „moje”, „należy mi się”, „wypłata” i „mam was gdzieś”. To ostatnie zdanie odnosi się do nas, lokatorów.

Ale do rzeczy, już wyjaśniam, o co tak naprawdę chodzi. Przed rokiem kupiłam mieszkanie w jednym z bloków w Warszawie. Szukałam go długo i wybierałam między kilkoma ofertami. Miało być pierwsze piętro, blisko do sklepu, zielone otoczenie, no i przede wszystkim ładny rozkład. Jak się szuka, to się znajduje. Trafiłam idealnie.

Szybko jednak okazało się, że przy  poszukiwaniu mieszkania należy wziąć pod uwagę również inne ważne sprawy. Na przykład kto jest gospodarzem domu.

Taką tu mamy, pożal się Boże, dozorczynię!

Pewnego dnia kupiłam na balkon tuję. Stefan, mój mąż, obsadził ją w dużej glinianej donicy z ziemią. Podlewaliśmy roślinę, licząc, że wyrośnie i będzie cieszyć nasze oczy. Niestety, nasza tuja padła. Przez kilka tygodni nie mogliśmy jej usunąć, gdyż stale mieliśmy jakieś inne zajęcia. Wreszcie pewnej soboty powiedziałem do męża: „Dość”. I zabraliśmy się za usuwanie suchara, który powoli zaczął już straszyć nas swoim wyglądem.

W czasie wynoszenia usychającego kikuta na klatce schodowej rozsypało się sporo igiełek. Po powrocie ze śmietnika sprzątnęłam je na szufelkę. Przyznaję, niedokładnie. Kilka pozostało w rogach podestu. Swoją niedoróbkę dostrzegłam następnego dnia, gdy wspinałam się z zakupami do domu.

Mogłam sprzątnąć swoje „brudy”, ale pomyślałam, że dozorczyni z pewnością zamiecie je następnego ranka. W końcu w naszym poprzednim miejscu zamieszkania klatka była zamiatana codziennie, a myta co trzeci dzień. Fakt, płaciliśmy za tę usługę w czynszu. Wiedziałam jednak, że choć obecny czynsz jest sporo niższy, to i tak dozorczyni ma obowiązek zamiatać klatkę schodową dwa razy w tygodniu i zmywać co dwa tygodnie, zatem wychodziło na jedno.

Szybko okazało się, że nie do końca miałam rację z tym „wychodziło na jedno”. Codziennie, kiedy wracałam po pracy, mój wzrok przyciągały resztki po wyniesionej niedawno tui. Na półpiętrze dostrzegłam też papierek od cukierka, który leżał w przeciwległym rogu. Nie jestem pedantką, ale wiadomo, jak to jest – jeśli raz na coś zwróci się uwagę, to owo coś stale będzie kłuć nas w oczy.

Ja się nie czepiam, po prostu jest brudno

Po dwóch tygodniach, kiedy ani papierek, ani igliwie nie zostały sprzątnięte, zaczepiłam jedną z nowych sąsiadek.

– Przepraszam, nazywam się…– przedstawiałam się z imienia i nazwiska. – Jesteśmy od niedawna sąsiadami. Mogłaby mi pani powiedzieć coś o dozorczyni?

– To znaczy, co konkretnie?

– No – udałam, że się zastanawiam – na przykład, jak dba o czystość?

Sąsiadka zrobiła minę, jakby połknęła plasterek cytryny.

– To brudas i fleja, tyle pani powiem.

– I nie próbowaliście jej tego powiedzieć, zwrócić uwagę? W końcu to my wszyscy jej płacimy.

– Próbowałam kiedyś porozmawiać z administratorką – westchnęła sąsiadka. – Przyszła jakaś komisja. Dozorczyni akurat tego dnia wzięła się za sprzątanie. Jakby ktoś ją ostrzegł, wie pani. Kontrola orzekła, że niesłusznie czepiam się Bogu ducha winnej kobiety. No to machnęłam ręką, zwłaszcza że reszta ma w nosie, czy jest czysto czy brudno.

Pomyślałam, że jeśli inni mają do tego taki stosunek, więc i ja powinnam dać sobie spokój. Łatwo powiedzieć. Ale kiedy codziennie wspinałam się po schodach i widziałam rożne drobne śmieci, to szlag mnie trafiał.

Pisałam kartki, ale nadaremno...

Po miesiącu pękłam. Napisałam kartkę: Co na to administracja, że na naszej klatce panuje brud i nieporządek. Może wreszcie dozorczyni (fleja i brudas) weźmie się do roboty?” 

Kartka rzecz jasna wkrótce zniknęła z drzwi wejściowych, jakby jej tam nigdy nie było. Przez kilka następnych dni nic się nie działo. Nic prócz tego, że co rano ktoś (wiadomo kto) rozpylał rano w korytarzu jakiś środek zapachowy. Że niby podłoga była myta pachnącą wodą. Ale igliwie i papierek nadal leżały tam gdzie wcześniej.

Trzeciego dnia napisałam kolejną kartkę: Pani dozorczyni, nie wystarczy rozpylać środki zapachowe. Trzeba wziąć ścierę i zmyć schody. Za co pani płacimy?

Kartka znowu została zerwana z drzwi, ale za to powietrze na klatce schodowej nie było już odświeżane sprayem. Oczywiście igliwie i papierek tkwiły na swoich miejscach, jakby ktoś je tam przykleił.

Po kolejnych trzech dniach zadzwoniłam do administratorki i wyłuszczyłam swoje żale. Powiedziałam, że ktoś z lokatorów wkurzył się i napisał na drzwiach o flei i brudasie.

– Czy coś na ten temat wiecie? – spytałam. – Może wreszcie za nasze pieniądze ktoś weźmie się za pracę. Inaczej nie będę płaciła wam części za sprzątanie, lecz sama będę dbała o porządek na piętrze, na którym mieszkam.

Zostałam poinformowana, że tak to się nie da, że płacić muszę, a ona (administratorka) zajmie się sprawą.

Postanowiłam przeprowadzić dochodzenie

Dwie godziny później administratorka zadzwoniła do mnie i stwierdziła, że była w naszej klatce z komisją, ale nie zastała mnie w domu.

– Chyba nie sądzi pani – zaśmiałam się zniecierpliwiona – że nie mam nic innego do roboty, tylko czekać na komisję z administracji.

– Sprawdziliśmy pani uwagi i, niestety, nie możemy ich potwierdzić. Klatka ogólnie jest czysta. Dostrzegliśmy drobne uchybienia, ale pani gospodarz obiecała szybko je usunąć.

Przyszło mi wtedy do głowy, że byłam głupia, dzwoniąc do administracji. W końcu administratorka nie powie, że dozorczyni nie dopełnia swoich obowiązków, gdyż wówczas sama musiałaby przyznać, że jej nadzór jest zerowy.

– Musi pani przedstawić bardziej przekonujące dowody, żeby rzucać oskarżenia, że ktoś nie wykonuje swoich obowiązków – stwierdziła administratorka i się rozłączyła.

Wówczas zawrzała we mnie krew przodków (dziadek był ułanem). Zamiast jechać po pracy wprost do domu, poszłam do sklepu z akcesoriami detektywistycznymi.

– Chciałabym kupić kamerę – rzuciłam od progu. Ledwie panowałam nad wzburzeniem. Sprzedawca spojrzał na mnie ze współczuciem. Pewnie pomyślał, że mam ochotę zastawić pułapkę na niewiernego męża. – Chodzi mi o takie urządzenie, które włącza się, gdy w zasięgu obiektywu może rejestrować jakiś ruch – dodałam.

Godzinę później wręczyłam kamerę mężowi i powiedziałam, żeby ukrył ją za szybą licznika do gazu, który jest schowany za obudową na klatce schodowej. Z instrukcji wyczytałam, że wystarczyło, żeby kamera była połączona drogą radiową z pracującym w pobliżu komputerem. Wówczas zarejestrowane obrazy będą nagrywane przez całą dobę na wydzieloną wcześniej część dysku.

Tak zrobiłam. Kamera rejestruje już od dwóch tygodni. Oczywiście dozorczyni z miotłą i ścierą nie pojawiła się w tym czasie w naszej klatce. Zamiast niej, tego samego dnia po mojej rozmowie z administratorką, pojawił się na naszym progu mąż gospodyni i zażądał oburzonym głosem, żebym odszczekała, że jego żona jest fleją i brudasem.

– Jeśli pani tego nie zrobi – groził mi zaciśniętym w dłoni telefonem, w którym na pewno było włączone nagrywanie – to podamy panią do sądu.

– O niczym innym nie marzę! – nie kryłam wzburzenia. – Proszę wytoczyć mi sprawę o zniesławienie pracownika, który nie wykonuje swoich obowiązków, a którego współlokatorzy nazywają fleją i brudasem.

– Kto tak nazywa moją żonę, proszę podać numer mieszkania! – krzyknął do mnie wściekły.

– Co jest? – wzięłam się pod boki. – Przesłuchanie w komendzie policji? Może jeszcze przyłoży mi pan pałą? Paszoł won z brudnymi butami z mojego piętra, które dziś własnoręcznie posprzątałam! – trzasnęłam drzwiami.

Teraz czekam na proces sądowy i zachodzę w głowę nad ludzką bezczelnością. Nie dość, że fleja i brudas nie wykonuje swoich obowiązków, za które bierze nasze pieniądze, to jeszcze zamierza wytoczyć mi proces, chcąc chronić swoje dobre imię. Sytuacja wypisz wymaluj jak w tym kawale, w którym morderca swojej starej matki prosi sąd o łagodny wymiar kary, gdyż niedawno został… sierotą.

Czytaj także:
„Wiedziałem, że teść ma trudny charakter i lepiej z nim nie dyskutować. Miałem dość tego, że gbur rozstawia mnie po kątach”
„Mąż był nieudacznikiem, byłam pewna, że mnie zdradza. W oczach znajomych był babiarzem. To ja wyrobiłam mu taką opinię”
„Mąż kochał swój niebezpieczny sport bardziej niż mnie i dziecko. Musiało dojść do tragedii, żeby się wreszcie opamiętał”

Redakcja poleca

REKLAMA