Noc miałam fatalną. Sąsiedzi z góry wyprawiali huczne przyjęcie. Stukanie w rury nic nie dało, a na to, by osobiście zwrócić im uwagę, jakoś nie mogłam się zdobyć. Mama chrapała w najlepsze. Na emeryturze odsypiała trzydzieści lat wstawania o piątej rano. Nie obudziłaby jej nawet burza z piorunami. Mnie udało się zasnąć dopiero o trzeciej nad ranem. Nic dziwnego, że zaspałam i spóźniłam się do pracy.
– Pani jak zwykle w niedoczasie – wytknął mi szef.
Nieważne, że spóźniłam się drugi raz w życiu, ale o tym nie raczył pamiętać. Zasuwałam jak mały samochodzik, wklepując setki informacji z ankiet i wciąż słyszałam, że jestem za wolna. Miałam ochotę powiedzieć, że sorry, ale nie najmowałam się na strusia pędziwiatra, a oprócz mnie są jeszcze inni odpowiedzialni za to jakże odpowiedzialne zadanie. Ale jak zwykle siedziałam cicho.
Tuliłam uszy po sobie i grzecznie bąkałam „tak, szefie, nie, szefie”. Nie umiałam wyrażać negatywnych emocji. Tłumiłam je i niemal czułam, jak zjadają mnie od środka. Miałam dwadzieścia osiem lat i nadkwasotę. W tym tempie jak nic dorobię się wrzodów przed czterdziestką. Na dokładkę z moim stażem nadal wklepywałam dane.
Jestem zbyt grzeczna i nie umiem mówić „nie”
Przyszłyśmy do firmy razem: Aniela i ja. W agencji zajmującej się badaniami rynku zaczynałyśmy jako zwykłe ankieterki, które czy mróz, czy upał błagały ludzi o odpowiedź na kilka pytań. To znaczy to ja przyjmowałam błagalny ton. Aniela przedstawiała udział w ankiecie jako zaszczyt i zawsze udawało jej się wyrobić sporą nadwyżkę. Pewnie dlatego szybko pięła się po szczeblach kariery, by w końcu osiąść na stanowisku kierownika Biura Obsługi Klienta.
Nie czułam zawiści, tylko czasami nachodziła mnie refleksja, dlaczego mnie nikt nie docenia i w kółko muszę robić to samo. Dlatego gdy Aniela wpadła do kuchni na kawę, pomyślałam, że nie zaszkodzi spróbować małej protekcji.
– Może mogłabyś mnie do siebie wkręcić? – zdobyłam się na odwagę, by powiedzieć wprost, o co mi chodzi. – Doszły mnie słuchy, że szukacie asystentki. Ale nie obrażę się, jeżeli odmówisz – zaznaczyłam od razu.
– To dobrze, bo muszę odmówić – odparła Aniela niemal bez namysłu.
– Tak? – przełknęłam ślinę. Czułam się głupio i wzbierała we mnie złość. – A możesz mi wytłumaczyć, z jakiego właściwie powodu?
– Znamy się od dawna. Jesteś dziewczyną do rany przyłóż, grzeczną, sympatyczną, jak najbardziej lojalną i niesłychanie pracowitą. Złość mi minęła, teraz uśmiechałam się skromnie.
– Ale co z tego, kiedy jak możesz, unikasz konfliktowych sytuacji, a kiedy trzeba, nie umiesz się postawić – wyrzuciła z siebie koleżanka.
Znów mina mi zrzedła, a niezrażona Aniela kontynuowała.
– Kontaktuję się z klientami. Z reguły to duże firmy, którym się wydaje, że skoro wykładają duże pieniądze, mogą wytresowanemu psu dyktować, jak ma szczekać. Oczywisty absurd, który trzeba im grzecznie, aczkolwiek stanowczo wyjaśnić. A ty, Marysiu, nie umiesz powiedzieć „nie”. W żadnej formie. Brak ci śmiałości. Milczysz, bojąc się, że, nie daj Bóg, kogoś urazisz albo obrazisz. Nie jesteś asertywna, a w dzisiejszych czasach bez tego ani rusz.
– Asertywna, czyli co? To znaczy, że mam być chamska?
Aniela pokręciła głową.
– Nie chamska, tylko szczera i odważna w wyrażaniu własnych odczuć, opinii i pragnień. Jeżeli zarazem respektujesz uczucia i postawy innych, nikt nie zarzuci ci arogancji.
– Skąd ty taka mądra jesteś? – spytałam bez złośliwości.
– Byłam na kursie: „Jak być asertywnym, czyli naucz się mówić nie”.
– I co? Nauczyłaś się?
– Przecież słyszałaś – odparła, puszczając do mnie oko.
Dopiła kawę i oddaliła się energicznym krokiem.
Byłam dobrym człowiekiem i co z tego?
Patrząc za nią, zastanawiałam się, czy umiałabym być taka jako ona. Nie tak mnie mama wychowała. Zawsze powtarzała, że skoro nie jesteśmy bogate i piękne, bądźmy przynajmniej miłe i uczynne.
– I zobacz, do czego to doprowadziło? – nagle w moje myśli wtrącił się jakiś złośliwy głosik. Wyrosłaś na beznadziejnie miłą starą pannę, którą każdy wykorzystuje.
– Nieprawda! – zaprotestowałam.
– A kto zmywa po wszystkich kubki? Kto dostaje urlop w najgorszym terminie? Kto nie dostał podwyżki od trzech lat?”
– A kysz, diable!
Ale nie tak łatwo uwolnić się od czarta zwątpienia. Zwłaszcza że zanim uporałam się ze stosem piętrzących się przede mną ankiet, przyszło mi wysłuchać kolejnej reprymendy ze strony szefa.
– Nie płacimy pani za rozmyślanie, a za bezbłędne wprowadzanie danych – zaczął się wymądrzać. – Pomyłki zniekształcają wyniki badań. Proszę więc łaskawie skupić się na pracy, a nie bujać w obłokach. Z tego, co widzę, będzie musiała pani zostać po godzinach – zakończył wreszcie.
Ciekawe, co magiczny podręcznik Anieli radziłby mi zrobić w takiej sytuacji? Zionąć ogniem, kazać się palantowi wypchać? Ja na to miałam ochotę.
Wychodząc z firmy, padałam na twarz. Marzyłam o kąpieli i łóżku. Podróż tramwajem w godzinach szczytu nadwątliła do reszty moją wiarę w siebie. Deptano mi po stopach, wciskano łokcie w bok, ktoś zarzucił mi, że stoję mu na drodze, inny potraktował mnie jak wieszak. Dotąd jakoś umykały mi takie drobiazgi – brałam je za nieodłączny element korzystania z komunikacji miejskiej – ale nagle uderzyło mnie, że nikt, dosłownie nikt, nie powiedział „przepraszam”. Jakby nie było kogo przepraszać.
Następnego dnia znowu stałam na przystanku, czekając na piątkę, którą zwykle dojeżdżałam do pracy. Najchętniej jednak zrobiłabym w tył zwrot, wróciła do domu, do mamusi, która pogłaskałby mnie po głowie i zapewniła, że grunt to być dobrym człowiekiem, a wtedy wszystko się ułoży.
Do licha! Przecież byłam dobrym człowiekiem! Tylko co z tego? Czy dzięki temu traktowano mnie lepiej? Wręcz przeciwnie. Czułam się niedoceniana, zgorzkniała i zakompleksiona. Noc minęła, chandra nie. Na samą myśl, że być może do końca życia będę wykonywać te same nużące czynności, wysłuchiwać tych samych niesprawiedliwych uwag, zrobiło mi się słabo. Nie chciało mi się jechać do roboty.
Przyjechała dwunastka, w którą, niewiele myśląc, od razu wsiadałam. Na rondzie mogłabym się przesiąść i dotrzeć na czas do firmy… Nagle obok mnie jakaś dziewczyna wybuchnęła radosnym śmiechem. Spojrzałam na nią z zazdrością. Nie pamiętam, kiedy ostatnio śmiałam się tak szczerze i otwarcie.
– Niech to szlag! – mruknęłam pod nosem. – Co oni ze mną zrobili? Czemu im na to pozwoliłam?
– O, przepraszam panią. – Jakiś grubas z teczką cofnął się, zabierając przy okazji swoją nogę z mojej stopy.
Nie do wiary, ona pisze o mnie!
No proszę. Przypadkiem dałam wyraz słusznemu oburzeniu i podziałało. Tak mnie to zaskoczyło, że przeoczyłam przystanek na rondzie. I dobrze. Los zdecydował za mnie. Postanowiłam, że zrobię sobie wagary. Wykorzystam choćby jeden z wielu dni zaległego urlopu. Przynajmniej raz to ja wybiorę termin.
Niespiesznym krokiem przechadzałam się po Starym Rynku, czekając, aż otworzą sklepy i knajpki. Nie zamierzałam wałęsać się bez celu. Miałam plan: kupić poradnik o asertywności, a potem usiąść w miłej kafejce i przy filiżance kawy poczytać, jak skutecznie i grzecznie odmawiać. W księgarni okazało się, że pozycje o asertywności zajmują całą półkę. Na początek wybrałam najcieńszą książeczkę. I już niebawem siedziałam w cieplutkiej kawiarence, przede mną zaś leżała moja nowa biblia.
Uchyliłam pierwszą stronę, przeczytałam kilka zdań i z miejsca mnie wciągnęło. Wprost nie mogłam uwierzyć, ale autorka pisała o mnie! Jakby od lat znała mnie i wszystkie moje demony: nieśmiałość, tłumione poczucie zazdrości, strach przed rywalizacją, popełnieniem błędu oraz wieczne przepraszanie wszystkich za wszystko. Niska samoocena – oto, na co chorowałam. Bałam się być sobą, bo uważałam, że nie warto.
Właśnie byłam w połowie rozdziału na temat problemów w pracy, gdy ktoś bezpardonowo przerwał mi lekturę. Uniosłam głowę. Wysoki młodzieniec jedną dłoń trzymał na ramieniu ładnej brunetki, drugą położył na oparciu wolnego krzesła.
– Tak, proszę wziąć – powiedziałam machinalnie.
– Pytałem, czy możemy się przysiąść? – chłopak lekko pochylił się w moją stronę, wyraźnie próbując wywrzeć na mnie presję.
Ustęp o mowie ciała, miałam już za sobą. A mimo to moje usta bezwiednie ułożyły się do typowej dla mnie odpowiedzi: „oczywiście, proszę bardzo”. W ostatniej chwili ugryzłam się w język. Pomyślałam, co Aniela i autorka książki radziłaby mi zrobić. „Zastanów się, czego chcesz, a na co nie masz ochoty, i powiedz to na głos”. Odchrząknęłam. Nie tak łatwo pokonać wieloletnie przyzwyczajenia.
– Proszę pani – ponaglił mnie chłopak. – Nie ma wolnych miejsc, pytałem, czy możemy się…
– Nie – powiedziałam dobitnie, ale bez agresji. Sądząc zaskoczenia spojrzeniu, nie spodziewał się odmowy.
– Czeka pani na kogoś? – dociekał.
– Nie, chcę w spokoju poczytać.
– Ale tylko przy pani stoliku są miejsca – nie dawał za wygraną.
– Trudno – rozłożyłam ręce.
Pokażę, że mam własne zdanie
Ciekawe, że kiedy raz się powie „nie”, potem jest łatwiej. Zwłaszcza że przerabiałam już takie sytuacje. Ktoś się dosiadał, a potem następowało przejęcie stolika. Czując się jak piąte koło u wozu, pakowałam manatki i ustępowałam miejsca uzurpatorowi.
– Spróbujmy gdzieś indziej – brunetce znudziło się wyczekiwanie. Pociągnęła chłopaka w stronę wyjścia.
– Co za nieużyta baba! – usłyszałam gniewne prychnięcie młodzieńca.
Nie kryję, zrobiło mi się przykro. Znowu odezwało się moje zakompleksione „ja”, które nie chciało, by ktokolwiek myślał o nim źle.
Kobieto, opamiętaj się wreszcie! – usłyszałam w głowie. Przecież tak dobrze ci szło. Co cię obchodzi opinia jakiegoś gbura? On miał w nosie twoje prawo do spokoju. Co racja to racja. Czemuż więc miałam wyrzuty sumienia? Przecież nie zrobiłam nic złego. Do kosza z tym bezsensownym poczuciem winy! – zdecydowałam i nagle to poczułam…
Wokół zrobiło się jakby jaśniej i przestronniej. Poczułam, jak rozpiera mnie duma. Nie ma co się dziwić, odniosłam pierwsze ważne zwycięstwo nad… samą sobą.
Już wiedziałam, że tym razem moja rozmowa z szefem odbędzie się na zupełnie innych warunkach. Często układałam w myślach błyskotliwe zdania i nigdy nie znalazłam dość odwagi, by je z siebie wyrzucić. Nie twierdzę, że teraz będzie lekko, że głos mi nie zadrży, nogi się nie zatrzęsą, ale przynajmniej spróbuję i pokażę, że mam własne zdanie.
Zamówiłam kolejnego rogalika z migdałami i wróciłam do czytania przerwanego rozdziału. Nie zaszkodzi, jeżeli przed rozmową, poznam kilka asertywnych sztuczek na okiełznanie narowistych szefów…
Czytaj także:
„Wszyscy zazdrościli mi ciepłej posadki, a ja na samą myśl o pracy miałam mdłości. Jak można się cieszyć z bycia popychadłem?"
„Szef wyżywał się na mnie i na każdym kroku upokarzał. Dałam mu solidną nauczkę, miałam dość bycia popychadłem”
„Szef wyżywał się na mnie i na każdym kroku upokarzał. Dałam mu solidną nauczkę, miałam dość bycia popychadłem”