„Wszyscy zazdrościli mi ciepłej posadki, a ja na samą myśl o pracy miałam mdłości. Jak można się cieszyć z bycia popychadłem?"

Kobieta niezadowolona z pracy fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Nie mogłam w to uwierzyć! Los uśmiechnął się do mnie. Zastanawiałam się, czy to aby nie nepotyzm, ale uznałam, że polecenie kogoś, kogo się uważa za dobrego studenta, nie można uznać za nieuczciwą praktykę. Tym bardziej że wcale nie prosiłam o pomoc!”.
/ 22.09.2022 10:30
Kobieta niezadowolona z pracy fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Kiedy wybrałam socjologię, wszyscy wokół straszyli mnie, że nie znajdę po tym kierunku studiów żadnej pracy. Wydawało mi się, że przesadzają, ale wśród studentów coraz częściej krążył żart: „Co mówi student socjologii do jej absolwenta? Hamburgera poproszę”.

Śmialiśmy się sami z siebie, ale w głębi duszy każdy bał się o przyszłość. Kiedy kończyliśmy studia, trzeba było podjąć decyzję, co dalej robić. Promotor był zachwycony moją pracą magisterską o współczesnych młodych ludziach, którzy nie potrafią znaleźć sobie miejsca w życiu.

Zdecydowało zrządzenie losu

Zjawisko wywodziło się z Włoch, gdzie najwięcej trzydziestolatków mieszkało wciąż z rodzicami i nie podejmowało pracy – nazwano ich bamboccioni, czyli po prostu maminsynkami. Temat wydawał mi się bardzo ciekawy, więc pisałam pracę z przyjemnością. Nie przyznałam się promotorowi, że to także studium mojego przypadku. Trudno mi było podjąć decyzję, gdzie w ogóle składać CV po studiach.

Sąsiadka wspomniała, że znalazła ogłoszenie o pracę w sądzie. Nie byłam absolwentką prawa, więc wzruszyłam tylko ramionami, ale ona zaczęła mnie namawiać, podkreślając, że to bardzo prestiżowe miejsce pracy i całkiem nieźle tam płacą. Szukali kogoś do archiwizowania akt, prowadzenia rejestrów i pomocy w sekretariacie.

Szczerze mówiąc, nie brzmiało ciekawie, ale skoro można zarobić i jeszcze pracować w szacownej instytucji, zamiast sprzedawać hamburgery, to czemu nie? Złożyłam papiery. Chyba trochę mnie ujęło słowo „prestiż” w ustach pani Grażyny, której niełatwo zaimponować.

Proces rekrutacyjny trwał kilka miesięcy – musiałam odbyć rozmowę wstępną, napisać test z wiedzy ogólnej, przystąpić do badania wariografem i poddać się analizie psychologicznej. Myślałam, że to się nigdy nie skończy!

Milion dziewczyn zabiłoby za tę pracę

Gdy wreszcie zadzwonił do mnie ktoś z działu kadr i poinformował, że zostałam przyjęta, aż podskoczyłam z radości. Pokonałam mnóstwo kontrkandydatów. Jak to powiedział jeden z bohaterów mojego ulubionego filmu: „milion dziewczyn zabiłoby za tę pracę!”. Czułam się więc, jakbym wygrała los a loterii. Rodzice pękali z dumy.

– Proszę wstać, sąd idzie! – tata, dumny jak paw, witał mnie, gdy wracałam do domu, choć jeszcze nawet nie zaczęłam tam pracować.

Moja koleżanka z roku, Patrycja, aż oniemiała z wrażenia.

– W sądzie? Ale ekstra! – powtarzała wciąż z niedowierzaniem.

– A jak ty się będziesz ubierać? Chyba nie w te swoje bluzy z kapturem?!

– Nie bój żaby! Byłam z mamą na zakupach. Mam kilka garsonek i eleganckich spodni.

W następnym tygodniu, niezmiernie podekscytowana przyszłam do pracy. Strażnik przy wejściu sprawdził czujnikiem, czy nie mam nic metalowego, i dał mi wejściówkę. Chciałam mu powiedzieć, że tu pracuję i nie potrzebuję żadnych wejściówek, ale nie miałam odwagi… ani karty, którą wszyscy pracownicy otwierali sobie bramkę.

Weszłam do sekretariatu i przedstawiłam się, a jakaś starsza pani spojrzała na mnie wilkiem znad klawiatury komputera i nawet mnie nie przywitała. Po chwili weszła dyrektorka, a ona fuknęła niesympatycznie, że „nowa” jest. Wydawało mi się to bardzo nieprofesjonalne, ale co ja tam mogłam wiedzieć. Jeszcze nigdy nie pracowałam. Może po wielu latach pracy tak się właśnie rozmawia z szefem.

Dyrektorka wskazała mi biurko obok niesympatycznej koleżanki i powiedziała, że to ona wprowadzi mnie w moje obowiązki. Starałam się być miła, czułam jednak w kościach, że ta pani na pewno nie będzie chętnie dzieliła się wiedzą. Nie myliłam się. Próby wyciągnięcia jakichkolwiek informacji od pani Heleny kończyły się fiaskiem. Ewidentnie nie zamierzała niczym się dzielić!

Dała mi do poczytania ustawy i powiedziała, żebym nauczyła się z nich co i jak. Podpatrywałam, co robi, ale miała na komputerze jakiś program, do którego (jak mnie szybko uświadomiła) ja nie mam i nie będę mieć dostępu, bo jeszcze jej coś wykasuję albo zmienię. Załamywałam ręce. Po tygodniu musiałam porozmawiać z szefową i poinformować, że nie jestem szkolona tak jak należy.

– Musi pani jakoś przekonać do siebie panią Helenkę. Ona pracuje tu od zawsze i nie ufa ludziom...

Tak, zauważyłam! I zanosiło się na to, że nic się nie zmieni. Siedziałam całymi dniami za biurkiem i próbowałam zaglądać pani Helenie przez ramię, co ją bardzo irytowało. Każdy, kto przychodził, zwracał się z pytaniami do niej, mnie ignorując. Zresztą gdy jej chwilowo nie było i ja miałam okazję odpowiedzieć na pytanie, oczywiście nie potrafiłam tego zrobić, więc trzeba było czekać na powrót pani Helenki, która triumfowała. Robiłam notatki z tego, co usłyszałam, ale nie przynosiło to efektów, bo informacje były zbyt szczątkowe.

Podczas urlopu? Za nic na świecie!

Myślałam już, że zawsze będę tylko osobą do pomocy dla pani Helenki, ale któregoś razu ona wpadła w panikę, bo w trakcie pisania jakiegoś bardzo ważnego pisma program zmienił jej literki na wielkie. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić, i zaczęła w panice dzwonić do informatyka, który nie odbierał telefonu. Szefowa czekała na to pismo, czas naglił, więc pani Helenka w desperacji zapytała mnie, czy nie wiem, co zrobić.

Oczywiście, wiedziałam. Podeszłam i pomogłam jej. Spojrzała na mnie z uznaniem, które przerastało moją rzeczywistą zasługę. Nie chciałam jednak jej zniechęcać, więc od tej pory robiłam za jej informatyka. Pomagałam w drukowaniu, prowadziłam statystyki spraw w Excellu i redagowałam pisma.

W końcu byłam do czegoś przydatna. Pani Helena nabrała do mnie zaufania i pozwoliła mi obsługiwać tajemniczy program z dostępem do wszystkich spraw i danych oraz służbowego maila. Teraz stało się jasne, skąd zna wszystkie odpowiedzi. Cała ta wiedza okazała się niezbędna, gdy pani Helenka poszła na urlop i kazała mi dzwonić w razie kryzysu.

– Podczas urlopu? Nigdy w życiu! – oświadczyłam. – Niech pani odpocznie i nie myśli o pracy.

Mimo kilku nerwowych sytuacji dotrzymałam słowa i dałam sobie radę. Szefowa była ze mnie bardzo zadowolona. Ja jednak wciąż czułam, że ta praca nie przynosi mi takiej satysfakcji, na jaką liczyłam. Owszem, koledzy z roku bardzo mi zazdrościli umowy o pracę, trzynastek, wczasów pod gruszą i stałej posadki, którą można pociągnąć bez stresu do emerytury, ale ja wciąż nie czułam się właściwą osobą na właściwym miejscu.

Pani Helenka czerpała ewidentną radość ze swojego zajęcia, a mnie to wszystko w ogóle mnie nie pasjonowało. Praca w archiwum była nudna, sekretariat pełen niepotrzebnej papierologii, a cała ta administracyjna oprawa każdej czynności bardzo mnie irytowała. Czułam, że piszemy mnóstwo pism, a tak naprawdę niewiele pomagamy. Codziennie, wracając z pracy, myślałam o tym, żeby to wszystko rzucić, ale przecież praca nie leżała na ulicy i trudno byłoby mi znaleźć cokolwiek, wyjąwszy sprzedaż hamburgerów i tym podobne, a zwłaszcza coś równie pewnego jak praca w sądzie.

Nie miałam sumienia go okłamywać

Patrycja od obrony bezskutecznie szukała pracy i wciąż jęczała, jak mi dobrze, że znalazłam taką świetną robotę. Mimo tych wszystkich argumentów, chciało mi się płakać. Sama myśl, że mogę utknąć w tej kanciapie na kolejnych kilkadziesiąt lat napawała mnie przerażeniem!
Pewnego dnia w drodze do domu spotkałam mojego promotora.

– O, pani Agata! Jak tam po studiach? – zapytał zaciekawiony.

Opowiedziałam mu, co robię i jak się z tym czuję, a on podrapał się po głowie i powiedział:

– Wiesz, wcale ci się nie dziwię. Też bym nie znosił tej pracy!

To był pierwszy człowiek, który powiedział coś takiego, zamiast wyrażać zachwyty i ekscytować się prestiżem. Powiedział, że będzie miał mnie w pamięci. Nie kłamał! Już następnego dnia zadzwonił do mnie z informacją, że w izbie studenckiej szukają pracownika do doradztwa zawodowego.

– Zaproponowałem pani kandydaturę. Nie jest pani zła? Pisała pani w końcu o trudnościach młodych ludzi ze znalezieniem zawodu. Wydawało mi się, że odpowiadałoby to pani – powiedział.

Nie mogłam uwierzyć! To brzmiało jak bajka! Autentyczne spotkania z młodzieżą i realne działania, zamiast przerzucania papierków z jednej strony biurka na drugą! Miałam ochotę rzucić mu się na szyję i go uściskać, ale z uwagi na to, że jest profesorem, ograniczyłam się do szczerego uśmiechu i wylewnych podziękowań.

Powiedział, żebym złożyła CV, a na pewno ktoś na nie odpowie. Wysłałam papiery niezwłocznie. Od razu poczułam, że taki rodzaj emocji jak te nigdy nie będzie mi towarzyszył w sądzie. To po prostu nie była moja bajka. Pani z izby studenta oświadczyła, że jeśli jestem zainteresowana, mogłabym zacząć od następnego miesiąca, bo dla niej poparcie profesora jest wystarczającym argumentem przemawiającym na moją korzyść.

Szansa może czekać tuż za rogiem

Nie mogłam w to uwierzyć! Los uśmiechnął się do mnie. Zastanawiałam się, czy to aby nie nepotyzm, ale uznałam, że polecenie kogoś, kogo się uważa za dobrego studenta, nie można uznać za nieuczciwą praktykę. Tym bardziej że wcale nie prosiłam o pomoc! Przyjęłam więc pracę z radością, a następnego dnia pojawiłam się w sądzie z wypowiedzeniem.

– Pani Agato, czy ja dobrze widzę? – zdumiała się pani Helenka.

Wyglądała na niepocieszoną.

– Kto mi teraz będzie robił „kopiuj-wklej”, jak pani zabraknie? – zapytała bezradnie.

Roześmiałam się i powiedziałam, że znam kogoś równie zdolnego na to miejsce. Już następnego dnia Patrycja złożyła swoje CV. Ostatnie dni spędziłam na luzie, robiąc pani Helence notatki z obsługi komputera. Miałam wrażenie, że naprawdę żałuje, że mnie już nie będzie. Może już się trochę przyzwyczaiła do mojego paplania i tego, że robiłam jej kawę w ekspresie. Ja jednak potrzebowałam większych wyzwań.

Praca w izbie studenta to była moja bajka! A doświadczenie z poprzedniej pracy mi się przydało, bo mogłam podpowiadać studentom, skąd mogą wiedzieć, jakiej pracy nie wybierać i kiedy podjąć decyzję o zmianie, nawet jeśli nie jest łatwa. Bo życiowa szansa może czekać na nas tuż za rogiem...

Czytaj także:
„Jestem kochanką wykładowcy, więc załatwiłam koledze dopuszczenie do obrony. Mój facet nie wie, że zrobiłam to dla kasy…”
„Marek był kiepskim kochankiem, w dodatku miał żonę. Okłamał mnie, że utrzymuje ją, a ona go zdradza. Wszystko to było ściemą!"
„Rzuciłam okropną pracę i wszystko się posypało. Zaszłam w ciążę, zostałam bez kasy i perspektyw na godne macierzyństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA