Kiedy się poznaliśmy, obiecaliśmy sobie, że nic i nikt nigdy nas nie rozłączy. Naprawdę długo w to wierzyliśmy. Pobraliśmy się i byliśmy bardzo szczęśliwi. Można powiedzieć, że świata poza sobą niemal nie widzieliśmy. Do czasu… W pewnym momencie bowiem wszystko nagle diametralnie się zmieniło, a my, chcąc nie chcąc, musieliśmy się rozstać!
– Jestem w ciąży – powiedziałam pewnego dnia, kiedy miałam już stuprocentową pewność, że niebawem zostanę mamą.
Sławek strasznie się ucieszył, niemal podskakiwał z radości.
– Będę miał córkę! – krzyczał, nie kryjąc entuzjazmu i na nic się zdawało mojej tłumaczenie, że równie dobrze może mieć syna.
– To tak, jak w ruletce. Dopóki nie pójdziemy na usg, możemy tylko zgadywać – tonowałam go. – A przecież dobrze wiesz, jak to jest z pobożnymi życzeniami.
On jednak był pewny: będzie dziewczynka i damy jej na imię Ania, tak jak miała jego od dawna nieżyjąca, ukochana babcia. Zgodziłam się trochę dla świętego spokoju, bo jakoś wierzyć mi się nie chciało w to jego przeczucie.
– Dla mnie płeć jest bez znaczenia. Byle dziecko urodziło się zdrowe – cały czas powtarzałam, kierując się zdrowym rozsądkiem.
Na szczęście obyło się bez komplikacji
Dni mijały nam spokojnie, głównie na odliczaniu czasu pozostałego do porodu. Ani się obejrzeliśmy, a ja byłam już w połowie drugiego trymestru. Wybraliśmy się razem do lekarza na badanie USG.
– Będzie córa! – O dziwo, lekarz wykonujący badanie potwierdził przypuszczenia Sławka.
Po raz pierwszy widziałam wtedy, jak mojemu mężowi, temu na co dzień twardemu mężczyźnie, łza wzruszenia zakręciła się w oczach.
– Ania, moja Anulka – powiedział i czule pogłaskał mnie po brzuchu.
Od dawna byłam pewna, że na partnera i ojca swoich dzieci wybrałam odpowiedzialnego i czułego człowieka, ale teraz to się potwierdzało: Sławek był mężczyzną, jakiego wiele kobiet mogło mi tylko pozazdrościć.
Jednak szczęście rzadko trwa wiecznie. Niespodziewanie, w niespełna siódmym miesiącu ciąży, odeszły mi wody płodowe! W nerwach jechaliśmy do szpitala. Wiadomo, w takim momencie, wszystko może się zdarzyć! To za wcześnie, o wiele za wcześnie na poród. Nie chciałam o tym myśleć.
Na szczęście nasza córka, choć nie ważyła nawet 2 kilogramów, pojawiła się na świecie bez większych komplikacji. Byliśmy tak szczęśliwi i wdzięczni losowi, że nawet nie liczyło się dla nas to, że zamiast w nasze ramiona trafiła na parę strasznie dłużących się nam tygodni do inkubatora. To było nieważne. Grunt, że Ania urodziła się zdrowa, choć nieco słaba. Lekarze twierdzili jednak, że szybko nabiera sił i jest dzielną dziewczynką.
Kiedy cieszyłam się, głaszcząc jej ciemne włoski, że nasz wcześniaczek tak ładnie przybiera na wadze i być może już lada dzień będzie mógł razem z nami wrócić do domu, nie myślałam o tym, że to, co najtrudniejsze jeszcze przede mną. Że prawdziwy egzamin przed nami.
Sławek z wprawą kąpał i przewijał małą, jakby urodził się do opieki nad dzieckiem. Ze zdziwieniem i nawet lekką zazdrością przyglądałam się, jak mu to wszystko sprawnie idzie. W dodatku taki widok zawsze mnie rozczulał: dorosły, silny mężczyzna trzymający w dłoniach kruszynkę.
Chociaż trzeba przyznać, że Ania z każdym dniem przybierała na wadze i rosła niemal jak na drożdżach. Cieszyło nas to, jednak coraz bardziej, jak rosną wydatki naszej rodziny. Wszystko kosztowało: pieluchy, specjalne mleko dla wcześniaków, które ciągle jeszcze podawaliśmy Ani i kolorowe ubranka, w które oboje uwielbialiśmy ją stroić. W dodatku właściciel mieszkania, które od pewnego czasu wynajmowaliśmy na jednym z osiedli, podniósł nam czynsz. Nie było nam do śmiechu.
To była dla niego bardzo trudna decyzja
O tym, żeby oddać córeczkę do żłobka, nie chcieliśmy słyszeć. W pobliżu nie mieliśmy też żadnej bliskiej rodziny ani chętnej do pomocy babci. Ja pochodziłam ze Śląska, a Sławek z Łodzi. Zresztą nikt przy zdrowych zmysłach nie zostawiłby takiego malucha po to, by wrócić do słabo płatnej pracy sekretarki w małej firmie.
Sławek, chociaż niemal ręce sobie urabiał, nie zarabiał najlepiej. Niestety, nie był w stanie zapewnić nam wszystkiego i widziałam, że bardzo go to gryzło.
– Wyjadę na jakiś czas do Szkocji. Szukają tam magazynierów – powiedział wreszcie pewnego dnia, uciekając wzrokiem przede mną.
Nie chciał chyba, żebym widziała, ile go to kosztuje. Doskonale czułam, jaki dramat musiał rozgrywać się w jego sercu, gdy podejmował tę decyzję. Wiedziałam przecież, że odkąd Ania pojawiła się na świecie, jego życie kręciło się wokół niej. Koledzy szli na piwo albo pograć w piłkę, a on siadał koło łóżeczka naszej córeczki i godzinami patrzył jak smacznie sobie śpi albo zerka na niego swoim ślicznymi oczkami.
Jednak dla niej był gotowy wyjechać. Chciał, żeby jego ukochanej dziewczynce niczego nie zabrakło.
– Trochę popracuję i wrócę tak szybko, jak to będzie tylko możliwe – zapewnił, a ja wiedziałam, że skoro tak mówi, na pewno dotrzyma słowa. Zawsze tak było, nigdy się na nim nie zawiodłam, a zresztą on nie rzucał słów na wiatr.
Wyjechał późną zimą, ale już po dwóch miesiącach przyleciał do nas z pierwszą wizytą.
– Strasznie się za wami stęskniłem – powiedział, chociaż przecież niemal każdego dnia rozmawialiśmy ze sobą, a małą Anię pokazywałam mu do kamerki.
Dla mnie taki kontakt, przez Internet, to było za mało. Jak widać, dla niego również. Mój silny, dzielny mężczyzna zwyczajnie tęsknił. Doskonale to rozumiałam, bo i ja, zmuszona nagle do takiej rozłąki czułam, jakby serce mi się krajało z rozpaczy. Ale ja przecież miałam naszą córeczkę przy sobie, on tam był zupełnie sam.
Kiedy pakował się i wyjeżdżał na lotnisko, ukradkiem wycierałam oczy. Nie lubiłam tych pożegnań, bo one brutalnie uzmysławiały mi, że jesteśmy rodziną zmuszoną do życia na odległość, bez siebie. Ta świadomość była strasznie bolesna.
Mimo wszystko warto było się męczyć
– To jeszcze tylko parę miesięcy – obiecywał mój mąż i przytulał mnie na pożegnanie tak, że znowu nabierałam wiatru w żagle.
Nie traciłam nadziei, że jest tak, jak mówi, że wkrótce znowu będziemy razem. Wierzyłam mu, bo wiedziałam, że rodzina jest dla niego najważniejsza. Mówiłam zawsze, że niecierpliwie czekam, a jego córka, która skończyła już 3 lata, machała do niego wesoło i wołała: „Tatusiu wracaj!” A on ukrywając wzruszenie, zapewniał nas obie, że to już niedługo, że niebawem będziemy znów razem. Obiecał, że najdalej na jesieni do nas wróci.
Dzisiaj już wiem: to na pewno nie był i nie jest łatwy dla nas czas, ale jestem zdania, że warto było się pomęczyć. Wreszcie kupiliśmy małe mieszkanko, a Sławek odłożył nawet na jakiś mały używany samochód. Ten krok przekonał nas też, że w różnych, nawet trudnych sytuacjach, możemy na siebie liczyć. A nasza miłość tylko się wzmocniła. Na szczęście ominęły nas problemy, jakie dotknęły wiele małżeństw, które zdecydowały się na życie na odległość. My sobie ufaliśmy, wiedzieliśmy, że nasze uczucie pokona wszelkie niepewności, będzie silniejsze niż pokusy.
Postanowiliśmy wspólnie, że kiedy Ania podrośnie i pójdzie do przedszkola, a to nastąpi już za parę miesięcy, wrócę do pracy. Nie zarobię co prawda wiele, ale zawsze będę miała jakiś swój wkład w ten nasz domowy budżet. Jedno oboje wiemy na pewno – nie chcemy się więcej rozstawać.
– Jakoś przecież trzeba sobie dawać radę! – mówię do męża, a on szelmowsko się do mnie uśmiecha z internetowej kamerki.
Czytaj także:
„Mąż wyjechał na chwilę za granicę, by zarobić na dom. Uwiódł tam kochankę i oznajmił, że nie wraca. Nie ze mną te numery”
„Wyjechałam do pracy za granicę, a męża i córkę zostawiłam pod opieką przyjaciółki. Nie mogłabym zrobić nic głupszego”
„Ojciec wyjechał za granicę za pieniędzmi. Okazało się, że nie tylko wolał od nas kasę, ale i mamę wymienił na kochankę”