Ledwie skończyłem śniadanie, kiedy listonosz przyniósł list polecony.
– Skarbówka – oznajmił ponurym głosem, kiedy wziąłem się za podpisywanie pokwitowania.
– Widzę – odparłem. – Masz coś za uszami?
Popatrzyłem na listonosza – prywatnie mojego kuzyna – z pewną dozą ironii.
– O ile wiem nie. Ale oni mogą mieć inne zdanie.
– Ano – kiwnął głową. – A przy okazji, pamiętajcie o niedzieli. Spotykamy się po mszy w domu ciotki Wandy.
Kiwnąłem głową, machnąłem Włodkowi ręką na pożegnanie i wróciłem z listem do kuchni. Nie podejrzewałem, że urząd skarbowy chce mi zwrócić niesłusznie zapłacone podatki, więc musiało to być coś wręcz przeciwnego.
Usiadłem i otworzyłem list
Przeczytałem i zimno mi się zrobiło.
– Co się tak patrzysz na ten list, jakby ci zaraz miał skoczyć do gardła? – spytała Hanka, moja żona, która akurat weszła do kuchni.
– Skarbówka twierdzi, że nie zapłaciłem podatków – powiedziałem. – Jak to możliwe?
– Ha! – krzyknęła niespodziewanie żona. – A mówiłam ci przedwczoraj, że dostaniesz wiadomość urzędową? Mówiłam? No – szturchnęła mnie w ramię.
Patrzyłem na nią ze zdumieniem. O co jej… a tak, coś wczoraj mówiła, ale nie zwróciłem uwagi. Ona zawsze dużo mówi.
– Mówiłaś, i co z tego?
– Że miałam rację. Jak z lewej kukułka kuka, a z prawej dzięcioł stuka, to jak nic, pismo urzędowe przyjdzie. I co? Przyszło. A wczoraj podniosłam głowę do góry i spojrzałam w niebo. I zobaczyłam, jak dwa klucze ptaków się zderzyły. A to oznacza dużą stratę w rodzinie. Ciekawa jestem – nagle się zastanowiła – czy to śmierć? Jak myślisz?
Moja żona często mnie zdumiewa
Jej żywa natura nie znosi nudy i stagnacji, więc zawsze sobie coś ciekawego znajdzie. A potem na mnie eksperymentuje. Jak z tymi preparatami na porost włosów. Czasami mam wrażenie, że wciąż czuję smród mazideł, którymi pokrywała mój łysiejący skalp.
I po co? Mnie łysina nie przeszkadza, jej podobno też nie. Teraz znalazła sobie inną pasję. Dostała jako dodatek do zakupów gazetkę z wróżbami. I teraz wypatruje znaków.
– A może twoja kukułka ci wykukała, co mam z tym fantem zrobić?
– Spytaj swojej księgowej – Hanka zmarszczyła nos. – A pamiętasz, jak ci mówiłam, w czwartek bodajże, że ktoś cię oszukuje?
– Kiedy mówiłaś?
– No, kiedy ci się sznurówki w adidasach poplątały.
Z nadludzkim wysiłkiem opanowałem chęć przewrócenia oczami – dopiero bym dostał za bycie zarozumiałym dupkiem. Spojrzałem na zegarek, było tuż po ósmej rano. Swój warsztat szewski otwierałem dopiero o jedenastej, więc miałem trochę czasu. Postanowiłem zajrzeć do Joli, mojej księgowej od siedmiu lat. Ona z pewnością będzie wiedziała, co się dzieje.
– Nie mam pojęcia – powiedziała, kiedy pokazałem jej pismo ze skarbówki. – Wszystko jest regulowane na bieżąco, przecież pan wie, panie Stasiu. Tyle lat już dla pana pracuję i nigdy nie było bałaganu, prawda?
– Więc to pomyłka urzędników?
– Z pewnością – popatrzyła na mnie z uśmiechem. – Zaraz się tym zajmę i wszystko wyjaśnię.
Normalnie to bym kiwnął głową i wyszedł
Ale tego dnia jakoś inaczej patrzyłem na ludzi. Jakby nowe hobby żony i mnie się udzieliło i wypatrywałem znaków. I zauważyłem, że Joli drżą dłonie, głos jest o ton wyższy i jakby lekko spanikowany.
Usiadłem przy stole w kuchni, do której mnie zaprosiła, bo szykowała śniadanie dla swojej matki, która już od kilku lat była unieruchomiona w łóżku. Wskazałem jej dłonią, by też usiadła.
– Jolu – powiedziałem łagodnie. – Twoja mama pracowała u mnie piętnaście lat. Ty przejęłaś po niej pałeczkę, i robisz to dobrze. Znasz mnie, raptusem nie jestem. A wy jesteście dla mnie jak rodzina. Więc możesz mówić jak na spowiedzi. Zapłaciłaś, co trzeba skarbówce, czy nie?
Jola wyprostowała się i otwierała usta, by powiedzieć, że oczywiście… Uniosłem dłoń.
– Pamiętaj, prawda jest jak ponton, który przewiezie nas przez wzburzoną rzekę. Kłamstwo jak koło młyńskie przywiązane do nóg. Poza tym, w końcu i tak się dowiem.
Ramiona dziewczyny opadły
– Przepraszam – wyszeptała.
Okazało się, że kilka tygodni wcześniej skorzystała z internetowej oferty szybkiego zarobku. Ale najpierw trzeba było zainwestować, by odebrać trzykrotność wkładu. Co okazało się ściemą i oszustwem. Straciła na tym osiem tysięcy, których nie miała – wzięła je więc z pieniędzy, które miała wpłacić do urzędu skarbowego.
– Byłam pewna, że to legalna okazja, i że zdążę zapłacić – płakała rzewnymi łzami. – Oddam wszystko. Złożyłam w banku podanie o kredyt. Tylko proszę, niech mnie pan nie wyrzuca.
No i co miałem zrobić? Poklepałem ją po ramieniu i wyszedłem. Po drodze do zakładu zadzwoniłem do Moniki, mojej bratanicy, która pracowała jako sekretarka w dziale kredytowym naszego banku. Spytałem, czy coś wie o losach podania Joli o kredyt.
– Marne szanse – powiedziała Monika. – Ona już ma dwa kredyty konsumpcyjne, które spłaca. Dostanie nowy kredyt, jak tamte zamknie. Tak powiedział dyrektor.
Otworzyłem zakład, zapaliłem światło, spojrzałem po maszynach, półkach zastawionych butami do zrobienia, butami czekającymi na odbiór. Za pół godziny miał przyjść mój pracownik, który się tym zajmował. Ja robiłem buty ortopedyczne i na zamówienie. Miałem klientów z całej Polski. To dzięki temu warsztat wychodził na swoje. Ale nie zarabiałem kokosów. I też miałem kredyty na głowie, bo niedawno wymieniłem maszyny i zakupiłem materiały.
Skąd wziąć pieniądze na spłacenie skarbówki?
W liście stało jak byk, że jeśli nie zrobię tego w ciągu tygodnia od odebrania pisma, będę musiał zapłacić wysoką karę. I pojawi się kontrola. Trudno, będę musiał odebrać dług od brata. Trzy lata wcześniej pożyczył ode mnie dziesięć tysięcy na dwa miesiące. I zawsze coś stało na przeszkodzie w spłacie.
A to musiał kupić nowe sadzonki, a to zapłacić za zęby żony. A to sanatorium dla chorej córki. Nie miałem serca żądać spłaty. Teraz jednak byłem pod ścianą. Postanowiłem pojechać do brata, jak przyjdzie Wojtek, mój pracownik.
Kilka minut później usłyszałem sygnał straży pożarnej i przed drzwiami zakładu przemknął czerwony wóz. Po chwili do zakładu wpadł zadyszany Wojtek.
– Szefie, pali się u ogrodnika!
Aż mi serce na moment stanęło
Kazałem Wojtkowi zostać i otworzyć zakład, a sam pobiegłem na drugi koniec miasteczka. Już z daleka widziałem ogień buchający do góry.
Gdy dobiegłem na miejsce, pozostało mi tylko wesprzeć milcząco mojego brata, który jak skamieniały stał i patrzył, jak jego magazyny idą z dymem. Moja żona pocieszała zapłakaną szwagierkę.
I to tyle, jeśli chodzi o odzyskanie długu.
Kilka godzin później wracaliśmy z Hanką do domu w ponurym milczeniu.
– No i mamy stratę w rodzinie – powiedziała. – Jak mówiłam.
Szlag mnie trafił. Stanąłem i odwróciłem się do niej.
– Nigdy wcześniej w moim życiu nie przydarzył mi się taki pech – mówiłem i trząsłem się z jakiegoś wewnętrznego napięcia. – A od kiedy ty łazisz i wypatrujesz znaków, i w dodatku pchasz mi je przed oczy, wszystko się sypie! Jakbyś wypowiadała te wróżby w złym momencie! Jakbyś je… je… – brakowało mi słów, więc machałem rękoma przed twarzą przestraszonej żony.
– Urzeczywistniała? – spytała cichutko.
– Tak! – wrzasnąłem. – Zabraniam! I żebyś chociaż widziała coś dobrego! Ale nie! Straty, oszustwa, pisma urzędowe! Zabraniam! Wracamy do domu i komisyjnie palimy to szmatławstwo! Bez gadania!
I tak zrobiliśmy
Stałem na podwórku i patrzyłem, jak w metalowym kuble ogień pochłania diabelskie pisemko. W pewnej chwili stojąca obok mnie żona kucnęła i zaczęła się przyglądać płomieniom. Znałem ją od ponad trzydziestu lat, doskonale wiedziałem, co oznacza każdy wyraz jej twarzy.
– Hanka – powiedziałem ostrzegawczo. – Cokolwiek to jest, nie wolno ci tego wypowiedzieć na głos. Rozumiesz?
Kiwnęła głową, nie patrząc na mnie.
Następnego dnia rano usiadłem przy stole, by zjeść śniadanie. Na talerzu leżała kartka: dwie gadające twarze w ogniu oznaczają intratny kontrakt.
– Hanka!
– No co, przecież to dobra wróżba, prawda? – żona obróciła się od kuchenki z niewinnym wyrazem twarzy.
Ręce mi opadły. A kiedy Hanka podeszła do mnie, przytuliłem ją do siebie. Bo tak naprawdę bardzo ją kocham. I jak zwykle miała rację.
Jeszcze tego dnia dostałem niespodziewany telefon z Gdańska, a następnego podpisałem kontrakt na dostarczenie kilkudziesięciu par butów na wymiar. Zaliczka pozwoliła na spłacenie długu w urzędzie skarbowym.
Czytaj także:
„Chciałam pomóc koledze z pracy, omal nie wylądowałam na bruku. Nikomu już nie można ufać”
„Odkąd kumpel zaczepił się w korporacji, zamienił się w snoba. Szasta kasą na prawo i lewo, a ja się czuję jak biedak”
„Próbowałem spełnić marzenie z dzieciństwa i omal nie zginąłem. Udawałem wielkiego zawodowca i dostałem za swoje”