Jesteś za bardzo łatwowierna — stwierdził mąż, kiedy wróciłam kompletnie załamana z pracy. — Po co idziesz ludziom na rękę? Wykorzystują to, jak chcą!
To prawda, chyba jestem zbyt miękką szefową. Ale kto powiedział, że kierowniczka musi być bez serca? Ja do tej pory uważałam, że jeśli do ludzi podejdzie się życzliwie, to oni odpłacą nam tym samym. No i właśnie się przekonałam, że nie wszyscy.
Konrad przyszedł do mojej firmy trzy lata temu. Pracuję w sklepie internetowym sprzedającym AGD; potrzebny był ktoś, kto pakowałby zakupione rzeczy i wysyłał je do klientów.
Praca może nieskomplikowana, ale wymagająca uwagi, bo naprawdę łatwo pomylić zamówienia. Poprzedni pracownik narobił nam takiego bałaganu, że głowa mała! Dzwonili wściekli klienci, pytając, czyśmy na głowę upadli, że nam się piekarnik z odkurzaczem pomylił. A potem zamawiali kuriera na nasz koszt, często złośliwie wybierając najdroższą opcję.
Szefa kosztowało to tyle pieniędzy i nerwów, że chłopaka wyrzucił dyscyplinarnie. I długo wybierał następnego.
Jak oni sobie dadzą radę w tej sytuacji?
Konrad wydawał się idealnym kandydatem na to stanowisko. Małomówny, skupiony, uważny. Pakował zakupy z precyzją maszyny, dopełniał wszystkich wymogów BHP. Byłam z niego naprawdę zadowolona i szef także nie miał żadnych uwag.
W sumie to przez te trzy lata niewiele ze sobą rozmawialiśmy. Ja pracowałam w biurze, on w magazynie. Częściej słyszałam Konrada przez telefon, ale jakoś go naprawdę polubiłam.
Dlatego, kiedy dowiedziałam się o jego tragicznym wypadku, pierwszą moją myślą było: „Jak mogę temu chłopakowi pomóc?”. Tym bardziej że jego młoda żona — w piątym miesiącu ciąży — przyszła do nas we łzach.
— W drodze do domu Konrad potknął się, jak wchodził na kładkę dla pieszych. Spadł ze schodów, uderzył się w tył głowy i uszkodził kręgosłup! — dowiedziałam się.
Znałam te metalowe schody. Mokre lub oblodzone stanowiły prawdziwą pułapkę, a tamtego dnia akurat strasznie lało i wiało.
Kiedy zadzwoniłam do Konrada, aby poznać szczegóły, głos miał pełen rozpaczy.
— Czeka mnie operacja, potem gorset i wiele miesięcy rehabilitacji… Poza tym lekarze mówią, że nie ma szans, żebym wrócił do pełnej sprawności — powiedział chłopak. — W każdym razie nie będę mógł wykonywać pracy stojącej i na pewno będę miał problem z rękami. Mogą drętwieć…
Nie brzmiało to najlepiej, a już na pewno nie w wypadku młodego mężczyzny, który był magazynierem i wysyłkowym zarazem.
W naszym sklepie nie sprzedajemy przecież rzeczy lekkich.
Wprawdzie Konrad nie ładował największego sprzętu do ciężarówki, ale musiał wspinać się na regały, zdejmować kartony. Zresztą samo opakowanie głupiej kuchenki mikrofalowej to już jest problem dla kogoś, kto ma niesprawny kręgosłup. A bywa, że takich kuchenek trzeba opakować kilka dziennie…
Pojawiła się więc sprawa ewentualnego odszkodowania, a może nawet i renty. Jeśli nie przyznanej do końca życia, to przynajmniej na jakiś czas, bo przecież Konrad i jego rodzina musieli z czegoś żyć!
Tymczasem on nie miał dziecięciu lat okresu składkowego w ZUS. Praca u nas była jego pierwszą, a wcześniej podobno pracował gdzieś za granicą, na czarno. Po prostu nie zadbał o ubezpieczenie…
Pech!
— I tak się to właśnie kończy! — kiwał głową mój mąż, kiedy martwiłam się w domu, co z tym wszystkim zrobić. — Dziś smarkaczom się wydaje, że będą wiecznie młodzi, zdrowi… A przecież to się w sekundę może zmienić! Bezmyślność z ich strony, ot co. Czysta bezmyślność!
Wiedziałam, że w słowach Sławka jest wiele racji. Potrafił sprawę ocenić na zimno, a ja nie bardzo. Byłam w nią emocjonalnie zaangażowana, bo naprawdę polubiłam Konrada.
Sęk w tym — jak się okazało — że chłopak nie uszkodził sobie kręgosłupa w drodze z pracy do domu. Jego wypadek zdarzył się około dziewiątej wieczorem, prawie trzy godziny po zamknięciu magazynu. I dlatego nie mógł być potraktowany jako wypadek przy pracy ani w drodze z pracy do domu. Gdyby tak było, Konrad dostałby 100 procent pensji podczas zwolnienia chorobowego.
Wtedy mógłby też ubiegać się o odszkodowanie i miałby prawo do renty bez względu na okres składkowy.
Sławek skomentował te informacje krótko: „Pech!”. Ale moja główka już zaczynała pracować.
Często przecież zdarzało się, że pakowacz musiał zostać dłużej, bo nadeszło więcej zamówień od klientów. A gdyby tak było i tamtego dnia…?
— Normalnie z pracy wracasz tą samą trasą, prawda? — zaczepiłam Konrada, a on przytaknął.
Wiedziałam, że chłopak ma swój klucz do magazynu, który zabiera ze sobą do domu. Z komputera mógł przecież wcześniej się wylogować, kiedy tylko wydrukował sobie kartkę z adresami, pod które miał przesłać paczki. Tak naprawdę nie było większej możliwości stwierdzenia, czy faktycznie miał tamtego dnia nadgodziny.
— Możemy więc przyjąć, że je miałeś… — stwierdziłam ostrożnie i w oczach Konrada zobaczyłam błysk wdzięczności.
Krótko mówiąc, poświadczyłam nieprawdę. Kiedy mój podwładny wypisał dokumenty do ZUS, podpisałam je bez zmrużenia oka, odnotowując, że siedział tamtego dnia w naszym magazynie do ósmej wieczorem, więc wypadek miał miejsce „w drodze z pracy do domu”.
Zrobiłam to, bo zrobiło mi się żal i chłopaka, i jego rodziny. Problem w tym, że Konrad ukrył przede mną jedną ważną sprawę. A mianowicie, że w chwili wypadku był… kompletnie pijany!
To przechodnie wezwali pogotowie
Nie wiem, dlaczego to zrobił. Czy naprawdę miał nadzieję, że nigdzie nie zostało to odnotowane, i jego stan upojenia alkoholowego nie będzie miał wpływu na wypłatę odszkodowania?
Przecież doskonale wiedział, że kiedy pogotowie przywozi do szpitala pijanego pacjenta z wypadku, lekarz ma obowiązek poinformować o tym policję! Ta zaś przyjeżdża na oddział i bada delikwenta alkomatem.
Tak właśnie się stało w jego przypadku.
Konrad miał w wydychanym powietrzu 0,8 promila alkoholu. To więcej niż jedno niewinne piwo! A poza tym, nawet gdyby to było tylko jedno, tylko pół piwa, to i tak z miejsca wygasło mu prawo do odszkodowania, pełnej wypłaty i… do renty.
Po fakcie dowiedziałam się także, że upadek Konrada ze schodów nie wyglądał wcale tak niewinnie, jak mi to opisali on i jego żona.
Konrad wcale nie był wtedy sam, tylko szedł z dwoma kolegami. Wszyscy trzej w pewnym momencie się pokłócili i zaczęli się szarpać. On miał pecha, bo ucierpiał najbardziej.
Kiedy zleciał ze schodów i leżał na dole, jego kumple się przestraszyli i uciekli. Żaden z nich nie wezwał pogotowia, więc czeka ich teraz sprawa o nieudzielenie pomocy poszkodowanemu.
Konrada znaleźli przechodnie i to oni wezwali pogotowie.
Kiedy wszystko się wydało, od Konrada nie usłyszałam nawet słowa „przepraszam”! A przecież ryzykowałam dla niego swoją reputację i pracę!
Ma szczęście, że nie grozi mu więzienie
Na szczęście mojemu szefowi nie przyszło do głowy, że kłamałam świadomie, chcąc pomóc Konradowi, i dlatego podałam późniejszą godzinę jego wyjścia z pracy.
Uznał automatycznie, że to ten chłopak jest wszystkiemu winien, że mnie oszukał, nabrał.
— Czy muszę kupić do biura wykrywacz kłamstw, żeby w końcu zatrudnić uczciwego pracownika? — ciskał się szef, gdy przyszli do nas kontrolerzy z ZUS-u.
Konrad musi teraz oddać wszystkie nieprawnie pobrane świadczenia wraz z odsetkami. W wyniku swojego głupiego czynu chłopak wylądował więc tylko na bruku, a mogło się to skończyć gorzej.
Właściciel naszego sklepu bowiem zapowiedział, że go zwolni dyscyplinarnie, jak tylko Konrad pojawi się w pracy, bo nie chce mieć w swoim zespole oszusta.
Czytaj także:
„Moja żona miała poważny wypadek, gdy wracała od kochanka. Mimo to kocham ją i nie dam jej odejść”
„Mąż wolał imprezować niż mi pomagać. Zawsze będę pamiętać, że to przez niego spowodowałam wypadek ze zmęczenia”
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”