„Miałam być damą z bogatego domu, a nie szlajać się po trybunach. Tylko to właśnie tam zaczęłam prywatny mecz o miłość”

szczęśliwa para fot. Adobe Stock, goodluz
„To był idealny początek sezonu, nie tylko dla drużyny, ale także dla mnie, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dokładnie 105 minut temu wydarzyło się coś, co miało wpłynąć na moje dalsze życie. A wszystko za sprawą kibica przeciwnej drużyny”.
/ 17.09.2023 20:45
szczęśliwa para fot. Adobe Stock, goodluz

Przynależność do wyższych sfer wiąże się z pewnymi powinnościami i nie dotyczy to wyłącznie dorosłych. Dzieci wysoko postawionych rodziców muszą mieć nienaganne maniery, potrafić uśmiechać się na zawołanie i wzbudzać zachwyt w towarzystwie. Pewne zainteresowania po prostu nie są akceptowane w kręgach, w których dorastałam.

Rozrywki na poziomie

Gra na pianinie, lekcje jazdy konnej i wszelkie zajęcia pozaszkolne – właśnie tak panienka z dobrego domu powinna spędzać wolny czas. Wyjście na mecz piłki nożnej w towarzystwie przyjaciół? Gdy pierwszy raz poprosiłam mamę o zgodę, dostałam niezłą burę. „Nie bądź niemądra, Julio. Ten cały futbol to rozrywka prostych ludzi, którzy za nic mają swoją przyszłość. Ty, moja droga, grasz o wyższą stawkę i nie będziesz bratała się ze stadionowymi łobuzami. Jak niby miało by ci to pomóc w życiu? Proszę cię, więcej nie wspominaj o tym w mojej obecności” – usłyszałam. Od tej rozmowy minęło 15 lat i dziś mogę powiedzieć, że moja mama nie miała racji, bo to właśnie na stadionowej trybunie zmieniło się całe moje życie.

Może wam wydawać się, że trochę przesadzam. Przecież dorastanie w zamożnej rodzinie nie musi być równoznaczne z brakiem normalnego dzieciństwa. Wierzcie mi, nie naciągam nawet jednego zdania i żeby lepiej wam to wytłumaczyć, muszę pokrótce opisać dom, z którego pochodzę.

Rodzinny majątek zaczął rosnąć już w okresie międzywojennym, kiedy mój pradziadek otworzył niewielką tkalnię. Mądre decyzje biznesowe sprawiły, że szybko zmonopolizował lokalny, a później krajowy rynek.

Wraz ze zmianą pokoleń rósł nie tylko stan kont w banku. Powiększały się też rodzinne wpływy. W naszym domu gościły wszystkie osoby, od których dużo zależało w tym kraju. Od majętnych przedsiębiorców, przez samorządowców i polityków z centralnego szczebla, aż po dostojników kościelnych. Mówiąc krótko, moja rodzina wiedziała, jak zachować swoją pozycję.

Czy dziecko urodzone w takiej rodzinie może wykazywać choćby odrobinę wolnej woli? Ja i mój brat od najmłodszych lat byliśmy przygotowywani do ról, które mieliśmy objąć w dorosłym życiu. Maksymilian miał przejąć stery w rodzinnym przedsiębiorstwie, ja miałam być jego prawą ręką. Ojciec ponad wszystko pragnął, żeby firma pozostała pod wyłączną kontrolą rodziny.

Panienka z dobrego domu

Moje dzieciństwo mijało mi w katolickich szkołach i szkółkach jeździeckich. Dwa razy w tygodniu w naszym domu zjawiał się nauczyciel muzyki. Wszystko to miało przygotować mnie do bycia damą o nienagannych manierach. Rodzicie próbowali nawet wybrać mi kierunek studiów i choć nigdy nie powiedzieli tego wprost, jestem przekonana, że zanim osiągnęłam wiek nastoletni, mieli już upatrzonego kandydata, który w przyszłości miał otrzymać moją rękę. 

Rodzinne rozrywki? Tak, potrafiliśmy się bawić, ale nie w taki sposób, jak sobie to wyobrażacie. Piknik w parku? Wyjście na hamburgera i do kina? Nic z tych rzeczy. Czas dzieliliśmy między yacht clubami, operami i galeriami sztuki. Pamiętam, że mama często zabierała nas do stolicy, gdzie z trybun toru wyścigów konnych niemal bezdźwięcznie, jak przystało na prawdziwą damę, oklaskiwała dżokejów.

Mój brat nigdy nie buntował się przeciwko takiemu stylowi życia. Ja jednak byłam inna. Nie interesował mnie rodzinny biznes. Już jako nastolatka miałam jasno sprecyzowane priorytety zawodowe. Dorastałam w czasie, gdy wybuchła internetowa bomba i wiedziałam, że marketing online jest dokładnie tym, czym chcę zająć się w przyszłości. Nie interesowały mnie też rozrywki dla wyższych sfer.

Kochałam piłkę, ale w tajemnicy

Gdy pierwszy raz zobaczyłam w telewizji mecz piłki nożnej, zapałałam szczerą miłością do tego sportu. Pot lejący się po skroniach piłkarzy, ból malujący się na ich twarzach i zawziętość, którą zobaczyłam w ich oczach – to wszystko było takie prawdziwe.

Jako dziecko ukradkiem oglądałam mecze w telewizji. Gdy byłam już na tyle duża, by móc wejść na stadion bez opieki, postanowiłam zrealizować swoje największe marzenie. Wiecie już, jak skończyła się próba uzyskania zgody mamy. Nie myślcie jednak, że mnie to zniechęciło. Gdy grała drużyna z mojego miasta, zawsze znajdowałam dobry pretekst, żeby wyjść z domu. Zwykle mówiłam, że idę do biblioteki, ale zamiast książek i zeszytów, w plecaku miałam klubową koszulkę i szalik. Tak oto dziewczyna z dobrego domu stała się wierną kibicką.

Prawda wyszła na jaw

Wyjścia na mecz były moją małą tradycją. Na stadionie poznałam fantastycznych ludzi, którzy stali się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Nasza mała paczka zawsze najgłośniej dopingowała z trybun. Gdy jednak wrzawa opadała, mnie dopadały wyrzuty sumienia. Mimo że nie robiłam niczego złego, czułam się źle, że okłamywałam rodziców. Nie miałam jednak innego wyjścia. 

Mały przełom w moim życiu nastał w dniu, w którym odebrałam dowód osobisty. Skoro mogłam już głosować w wyborach, mogłam też decydować o sobie, przynajmniej w pewnym stopniu.

– A co ty masz na sobie? – zapytała mnie mama, kiedy w pewne sobotnie popołudnie zeszłam do hallu w klubowej koszulce i z szalikiem na szyi.

– To koszulka naszej miejskiej drużyny, mamo. Idę na mecz, choć wiem, że jesteś temu przeciwna.

Odpowiedziała mi głucha cisza. Matka obróciła się na pięcie i zamknęła się w swoim gabinecie. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Później czekała mnie trudna rozmowa, ale postawiłam na swoim. Dobrze się stało, bo to ośmieliło mnie do podjęcia kolejnych niełatwych tematów.

Powiedziałam rodzicom, co chcę robić w życiu. Pewnie myślicie, że w tamtej chwili postanowili wykreślić mnie z drzewa genealogicznego? Nic z tych rzeczy. Życie to nie hollywoodzki dramat. Nie przyszło im to łatwo, ale w końcu zaakceptowali to, czego nie mogą zmienić. Myślę, że duże znaczenie miał tu fakt, że Maks, mój starszy brat, był gotowy kontynuować rodzinną tradycję. 

Hobby się nie zmieniło

Dziś mam 29 lat i pracuję jako specjalista w prężnie rozwijającej się agencji marketingu internetowego. Wciąż jestem regularną bywalczynią na trybunach. Dopinguję naszych z tymi samymi osobami, z którymi kibicowałam jako nastolatka, a w tym roku emocje sięgają zenitu.

W poprzednim sezonie nasza drużyna wywalczyła awans do ekstraklasy. Zaczęła się gra na innym poziomie, więc nasz doping musi być gorętszy. Myślę jednak, że to mój ostatni sezon w roli kibicki na rodzimym stadionie. Nie, nie straciłam miłości do piłki, ale wszystko wskazuje na to, że czeka mnie przeprowadzka.

To był inauguracyjny mecz sezonu, pierwszy na najwyższym poziomie ligowym. Wszyscy byliśmy niemożliwie podekscytowani i zaczęliśmy głośno skandować nasze hasła jeszcze przed wejściem na stadion. 

– Naiwna dziewczynko, przejedziemy się po was jak walec – usłyszałam głos dochodzący zza moich pleców.

To był kibic przeciwnej drużyny, przystojny, na oko 30-letni brunet. 

– Chyba w twoich snach, niemądry chłopczyku. Nasi mają przewagę własnego boiska i wsparcie najlepszych kibiców na świecie. Dzisiaj zabierzemy was do szkoły futbolu – odparłam pewnym tonem. 

– Jeżeli tak się stanie, ja zabiorę cię na kolację.

– Stoi – zgodziłam się bardziej żartem niż serio.

Nasi wygrali w pięknym stylu 2:0. To był idealny początek sezonu, nie tylko dla drużyny, ale także dla mnie, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dokładnie 105 minut temu wydarzyło się coś, co miało wpłynąć na moje dalsze życie. A wszystko za sprawą tego kibica.

Opuściliśmy stadion w wyśmienitych humorach. Krzysiek, najgłośniejszy kibic z naszej paczki, zaproponował wyjście do klubowego baru.

– Dzisiaj beze mnie, kochani – odpowiedziałam. – Ktoś wisi mi krwisty stek.

Będziemy grać do jednej bramki

Tymi słowami zaskoczyłam sama siebie. Nigdy wcześniej nie szukałam na stadionie nowych znajomości. Wystarczyła mi moja hermetyczna paczka. Uznałam jednak, że nie mogę odpuścić. Chciałam zobaczyć odrobinę pokory w tych zielonych oczach, które przed rozpoczęciem meczu emanowały arogancką pewnością. 

Wypatrzyłam go w tłumie. Podeszłam i położyłam mu dłoń na ramieniu.

– Jesteśmy na moim terenie, więc to ja wybiorę lokal – oznajmiłam z triumfującym uśmiechem.

– Cóż, słowo się rzekło, więc chyba nie mam wyjścia.

Sport ma w sobie coś, co zmienia dorosłych ludzi w dzieci. Na pierwszy rzut oka było widać, że paczka, z którą na mecz przyjechał chłopak mający towarzyszyć mi podczas kolacji, składała się z poukładanych facetów. Ci mężowie i zapewne ojcowie w jednej chwili zapomnieli, że w ich wieku bardziej niż szaleństwo przystoi im powaga. „Bratasz się z wrogiem, nie ma dla ciebie u nas miejsca” – zaczęli się głośno śmiać, a twarz Patryka zalał purpurowy rumieniec.

Podczas kolacji Patryk opowiedział mi trochę o sobie. Kiedyś pracował w korporacji, ale pęd za karierą zaczął go przytłaczać. Porzucił wielkomiejskie życie i przeprowadził się na wieś, gdzie otworzył mały zakład stolarski. Zaimponował mi tym. W końcu ilu facetów potrafi dziś podejmować trudne decyzje? Przegadaliśmy całą noc, a i tak mieliśmy wrażenie, że minęła dosłownie chwila.

Tydzień później spotkaliśmy się ponownie, tym razem z dala od stadionowej wrzawy. Chyba już wtedy zakochałam się w nim. Dziś mija 10. miesiąc od naszego pierwszego spotkania. Patryk zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem. Wiecie co? Chyba się zgodzę. Jego dom nie znajduje się na końcu świata. Do najbliższego dużego miasta jest stamtąd 20 km, a z moim doświadczeniem i referencjami bez trudu znajdę pracę w każdej agencji marketingowej.

Życie na wsi to dla mnie coś nowego, ale przecież od zawsze wolałam przecierać nowe szlaki niż wybierać te, które ktoś dla mnie przetarł. Zresztą, mam obok siebie cudownego faceta, z którym łączy mnie uczucie i pasja. A rodzice? Jeszcze z nimi nie rozmawiałam o tym. Cóż, chyba znów będą musieli się pogodzić z tym, czego nie mogą zmienić.

Czytaj także: „Po 30 latach dowiedziałam się, że mam chorego brata. Rodzice odeszli i zostawili mi w spadku opiekę nad nim”
 „Myślałem, że rany po rozwodzie wyliżę w samotności, ale tak się nie da. Ratunek znalazłem w wyjątkowym miejscu”
„Po trzech latach małżeństwa zostałam wdową. Nie szukałam atrakcji, ale to koleżanki mi je zapewniły. Na całe życie”

Redakcja poleca

REKLAMA