„Rodzeństwo nie podało mamie szklanki wody na starość, a dziś chcą oskubać mnie ze spadku. Po moim trupie”

oszukana kobieta fot. iStock, stockfour
„Potraktowali mnie jak obcą osobę, z której naiwności skorzystali, wynajdując furtkę do wyciągnięcia pieniędzy. Byłam naiwna”.
/ 17.09.2023 13:14
oszukana kobieta fot. iStock, stockfour

Rodzeństwo jest rodziną, dopóki mieszkają razem. Kiedy każde zaczyna żyć własnym życiem, nierzadko stają się dla siebie obcymi ludźmi. Jestem najstarsza z trójki rodzeństwa. Marysia jest cztery lata młodsza, a Michał jest między nami. Taki rodzynek w babskim świecie. Kiedy ojciec od nas odszedł, Michał miał pięć lat i chyba go nawet nie pamięta.

Nasz dom to prawdziwy babiniec. Wychowywały nas mama i babcia, a często pomagała młodsza siostra babci Jadwiga, którą nazywaliśmy Wija. Mama nie wyszła drugi raz za mąż. Jeśli nawet zraziła się do małżeństwa, to tylko do swojego. Cały czas podkreślała, że marzy o dobrych mężach dla mnie i Maryni i dobrej żonie dla Michałka. Nieoczekiwanie, pierwsza jej marzenie spełniła nasza mała siostrzyczka. Ledwie skończyła dziewiętnaście lat, kiedy zakochała się na zabój i przyjęła oświadczyny Kuby, który kompletnie zwariował na jej punkcie.

Mama i obie babcie miały bzika na punkcie Michałka i uważały, że zasługuje na księżniczkę. Z tego, co wiem, to on nie szukał księżniczki, tylko dobrej pracy za granicą. I dość szybko znalazł. Podejrzewam, że miał dość nadopiekuńczej mamy i zapatrzonych we wnuka babć. Ku rozpaczy mamy oświadczył, że wyjeżdża do Grecji, gdzie z kolegą zamierzają pracować w nadmorskim pensjonacie. Zostałam sama z mamą, babcią i Jadwigą. Oczywiście wszystkie trzy zamartwiały się o moją przyszłość.

– Madziu – mówiła ze smutkiem mama – ja już chyba nie doczekam twojego wesela. Kiedy ty wreszcie przyprowadzisz jakiegoś chłopaka? – dopytywała.

– Mam czas – machałam ręką.

– No nie bardzo – kręciła głową. – Skończyłaś już dwadzieścia sześć lat!

– U nas zawsze się mówiło – wtrąciła się babcia – że dziewczyna po dwudziestce to już po drugiej przecenie.

– Poczekam na wyprzedaż – odburknęłam i wyszłam z domu.

Od kilku tygodni spotykałam się z Marcelem, ale nie chciałam go na razie przyprowadzać do domu. Bałam się, że nie przetrwa, gdy znajdzie się w krzyżowym ogniu pytań, jakie z pewnością mają przygotowane moje kochane trzy czarownice. Nasz związek nie był zbyt płomienny, ale dobrze nam było ze sobą. Pasowaliśmy do siebie pod każdym względem.

Kiedy przyjęłam oświadczyny Marcela, nadszedł czas, żeby wyznaczyć datę ślubu. Ponieważ nie planowaliśmy wielkiego wesela, nie ograniczały nas terminy wynajmu sal weselnych, na które trzeba było czekać po kilka miesięcy. Uroczystość miała się odbyć za dwa miesiące. Niestety, zmarła babcia, i wszystko trzeba było odłożyć.

Już na pogrzebie moje rodzeństwo okazało całkowity brak zainteresowania powrotem do domu. Marysia i Kuba mieli swoje mieszkanie w Krakowie, dokąd przenieśli się zaraz po ślubie. Michał radził sobie coraz lepiej w Grecji i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie zamierza wrócić do Polski. Po pogrzebie oboje poprosili mnie o chwilę rozmowy na osobności.

– Magda – zaczęła Marynia – postanowiliśmy z Michałem zrzec się praw do tego domu – poinformowała.

– Ty jesteś z mamą, opiekujesz się nią – dodał Michał. – My jesteśmy daleko…

– Ten dom będzie dla ciebie rekompensatą za to, że opiekujesz się mamą za całą naszą trójkę – podsumowali i odetchnęli z ulgą, kiedy przyjęłam ich propozycję.

Kiedy miesiąc przed następnym terminem naszego ślubu odeszła Wija, uznałam, że ciąży nade mną jakieś fatum.

– Aż się boję wyznaczać następny termin – żaliłam się Marcelowi. – Tym bardziej że mama jest w kiepskim stanie i powinnam się nią zająć – dodałam.

– Kochanie – uspokajał mnie – będziemy zajmować się nią razem.

Mama uznała, że mimo trwającej żałoby powinniśmy się jak najszybciej pobrać i zamieszkać z nią.

– Posłuchajcie, ten dom jest za duży dla mnie samej – przekonywała.

Marynia i Michał przyjechali na nasz ślub i jeszcze raz w obecności Marcela potwierdzili, że dom uważają za mój.

– A jak kiedyś zmienicie zdanie? – zapytałam trochę żartem, ale mimo wszystkim podszytym obawą.

– Dobra – rzucił Michał. – Damy ci to na piśmie – zapewnił.

– Jasne – zgodziła się Marysia.

Rzeczywiście godzinę później wręczyli mi kartkę papieru, na której oboje zgodnie oświadczali, że nie mają żadnych roszczeń do rodzinnego domu i wszelkie prawa cedują na mnie.

Wprowadziliśmy się od razu po ślubie

Wiedzieliśmy, że doprowadzenie tego domu do porządku nie będzie łatwe. Przez dwa lata trwał niekończący się remont. Trzeba było wymienić rury, naprawić dach, od początku zrobić łazienki. Stare spróchniałe deski na tarasie wymieniliśmy na kamienne płyty. Zrobiliśmy nowe zadaszenie. Kosztowało to wszystko niemało, ale warto było. Efekt robił wrażenie.

Kiedy urodziła nam się córka, postanowiliśmy urządzić huczne chrzciny. Nie zrobiliśmy przyjęcia w restauracji, ale w domu. Szczerze mówiąc, chcieliśmy się pochwalić naszym odnowionym domem. Byliśmy z niego naprawdę dumni.

– No, no – Michał mruczał z podziwem, oglądając nasze gniazdko. – Zrobiliście z tej rudery prawdziwy pałac.

– No nieźle – zaśmiała się Marynia. – Nie poznaję własnego domu!

Nie wiem dlaczego, ale to „własnego domu” zabrzmiało jakoś nieprzyjemnie. Przyjęcie udało się wyśmienicie. Goście byli zachwyceni i efektami remontu i ucztą, jaką przygotowałam z pomocą mamy. Na odjezdnym mój brat i siostra jeszcze raz pozachwycali się domem i ciągle nie mogli się nadziwić, że coś takiego udało się nam zrobić z niemal rozpadającej się ruiny.

Następnym razem spotkaliśmy się na urodziny mamy. Dopóki żyła, tradycją było, że to święto spędzaliśmy wszyscy razem. Dla Michała zwykle to był jedyny raz w roku, kiedy przyjeżdżał do Polski.

– Już zapomniałem, jak w Polsce wygląda jesień – żartował.

I skończyły się dobre relacje

Ostatni rok był dla nas bardzo trudny. Mama poważnie zachorowała i wymagała stałej opieki. Zdiagnozowany rak trzustki nie dawał żadnych nadziei. Kolejne pobyty w szpitalu, naświetlania i chemioterapia nie pomagały. Wiedzieliśmy, że mama umrze. To była tylko kwestia czasu.

W czasie jej choroby Marysia i Michał nie przyjechali ani razu. Obiecywali, że już w przyszłym tygodniu mamę odwiedzą. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że dla niej może już nie być przyszłego tygodnia. Mama zmarła trzy miesiące temu. Maryśka i Michał od razu po pogrzebie przystąpili do szturmu.

– Trzeba jak najszybciej przeprowadzić postępowanie spadkowe i rozliczyć się
– oświadczyli zgodnie.

– Z czego się rozliczyć? – zdziwiłam się. – Przecież poza domem mama nie zostawiła żadnego innego majątku…

Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i pokiwali głowami.

– Przecież zrzekliście się praw do domu na moją rzecz… – przypomniałam im.

– Do domu tak – potwierdził Michał. Ale nie do działki, na której stoi!

– Doskonale się orientujemy – włączyła się moja siostra – jaka jest jej wartość.

– Znacznie większa niż samego domu – sprecyzował mój sprytny braciszek.

– Dom jest twój – zgodzili się. – Ale działka po jednej trzeciej należy do każdego z nas – podsumowali.

– Nie rozumiem – popatrzyłam na nich w osłupieniu. – Wy chcecie podzielić działkę, na której stoi mój dom?

– No nie – zaprzeczyli. – Wystarczy, że nas spłacisz i możesz tu sobie mieszkać…

Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Kiedy zrzekali się praw do domu, nawet nie pomyślałam, że jest w tym jakiś haczyk. Włożyliśmy z Marcelem w przebudowę kupę forsy. Wartość domu znacznie się podniosła, a tym samym wartość całej posesji. Żeby spłacić brata i siostrę, musielibyśmy sprzedać dorobek kilku lat. Moje kochane rodzeństwo nie włożyło w remont grosza, a teraz chcą czerpać zyski z tego, co my zbudowaliśmy.

Złożyliśmy do sądu wniosek o nabycie spadku i podział majątku. Nie wiem, jak podczas rozprawy zachowa się moje pazerne rodzeństwo. Gdyby mieli odrobinę przyzwoitości, nie dochodziliby swoich praw do domu po mamie. Wystarczyłoby, żeby w sądzie zrzekli się spadku w oparciu o podpisany kilka lat wcześniej dokument.

– Nie licz na to – mój mąż był realistą. – Słyszałem, jak Michał rozmawiał z kimś przez telefon. Potwierdzał wejście z kimś do spółki i obiecywał, że jak tylko skończy się sprawa spadkowa, wpłaci swój wkład.

– Co zrobimy? – poczułam się bezradna.

– Sprowadzimy rzeczoznawcę – powiedział spokojnie. – I zobaczymy, jaka naprawdę jest wartość działki. Najwyżej weźmiemy kredyt i ich jakoś spłacimy – rozłożył ręce w geście rezygnacji.

Nie mam pojęcia, jak ta sprawa się skończy. Wiem za to, że skończyły się dobre relacje między mną a moim rodzeństwem.

Czuję się przez nich oszukana i zraniona

Potraktowali mnie jak obcą osobę, z której naiwności skorzystali, wynajdując furtkę do wyciągnięcia pieniędzy. Byłam naiwna. Marcel kilka razy namawiał mnie, żebym porozmawiała z mamą na temat przepisania na mnie domu jeszcze za jej życia.

– Po co? – protestowałam. – Przecież po śmierci mamy dom i tak będzie mój. Marynia i Michał zrzekli się go na moją rzecz. Sam widziałeś ten papier.

– Zrobisz, jak uważasz – poddał się. – Ale w życiu może być różnie. Notarialna darowizna to znacznie lepsze zabezpieczenie niż taki świstek papieru.

Nie posłuchałam go, ponieważ byłam przekonana, że zawarta z moim rodzeństwem dżentelmeńska umowa wystarczająco mnie zabezpiecza na przyszłość. Ale – jak to mówią – przy takiej umowie potrzeba dżentelmenów z obu stron.

Czytaj także:
„Na studiach lubiłem bawić się kobietami. Po latach jedna z nich została moją szefową. Bałem się, że się zemści”
„Babcia najpierw nas testowała, a potem wyrolowała ze spadkiem. Miały być diamenty, a jest figa z makiem”
„Myślałem, że to kochanek sąsiadki, tymczasem on przychodził do mojej żony. Miała przede mną sekret”

Redakcja poleca

REKLAMA