„Od dziecka byłam gruba. Nikt nie chciał się ze mną bawić, jakby nadwaga była zakaźną chorobą...”

kobieta z nadwagą która rozmyśla o braku akceptacji fot. Adobe Stock, shurkin_son
Potem koleżanki nie chciały chodzić ze mną pod rękę i zwierzać mi się ze swoich sekretów, bo we mnie nikt się nie kochał, nie kocha i nigdy nie zakocha (w przeciwieństwie do nich). Także dlatego, że nie można było porozmawiać ze mną o ciuchach – przecież i tak w każdym stroju wyglądałam jak balon. Co ja mogłam wiedzieć o modzie czy urodzie?
/ 18.05.2021 12:58
kobieta z nadwagą która rozmyśla o braku akceptacji fot. Adobe Stock, shurkin_son

Od zawsze byłam gruba. Słodkie, pulchne niemowlę. Rozbrajający, okrąglutki bobas. Pocieszny przedszkolak ze sporą nadwagą. Później już nie słodka, tylko ponura, otyła nastolatka. A w końcu – monstrualnie otłuszczona i przeraźliwie smutna młoda kobieta. Groteskowa, komiczna, odrażająca. Potwór.

Nie mogę mieć pretensji do rodziców za to, że mnie utuczyli, bo przecież próbowali mnie odchudzać. Od kiedy pamiętam, chowali przede mną słodycze i pilnowali, żebym nie podjadała między posiłkami. Ale mimo ich wysiłków robiłam i jedno, i drugie. W tajemnicy. Dlaczego? Nie wiem. Jakiś wewnętrzny przymus.

Nie miałam chorej tarczycy ani innej tego typu choroby metabolicznej. Apetyt siedział w mojej głowie. Moja waga była w rodzinie tematem drażliwym i kłopotliwym. Tabu. Była też moją osobistą tragedią. Rówieśnicy dawali mi odczuć, że jestem inna. Brzydsza. Gorsza. Przepłakałam wiele nocy, powtarzając w myślach epitety, którymi mnie obrzucano: tłuścioch, świnia, spaślak, pulpet, kaszalot, hipopotam, pasztet… i dziesiątki innych.

Obelgi bardzo bolały, ale i tak były niczym w porównaniu z towarzyską izolacją

Najpierw koleżanki nie chciały ze mną grać w gumę, bawić się w berka ani skakać na skakance, bo z takim powolnym, niezgrabnym stworem to żadna przyjemność. Za to chętnie mnie przezywały. Dlaczego? Bo je to śmieszyło. Dzieci są okrutne – prawda niezmienna i stara jak świat.

Potem koleżanki nie chciały chodzić ze mną pod rękę i zwierzać mi się ze swoich sekretów, bo we mnie nikt się nie kochał, nie kocha i nigdy nie zakocha (w przeciwieństwie do nich). Także dlatego, że nie można było porozmawiać ze mną o ciuchach – przecież i tak w każdym stroju wyglądałam jak balon. Co taka słonica może wiedzieć o modzie czy urodzie?

Poza tym zadawanie się z grubasem to jak zadawanie się z kimś zawszonym albo trędowatym. Nieopłacalne, wręcz niebezpieczne z towarzyskiego punktu widzenia. Zbyt łatwo stać się obiektem kpin. Kto przebywa z frajerką, może zarazić się frajerstwem – tak rozumują kilkunastoletnie dzieciaki.

W liceum koleżanki nie zapraszały mnie na wspólne imprezy ani nie gadały ze mną o aktorach czy muzykach. Może myślały, że grube dziewczyny nie mają swoich ulubionych zespołów ani nie chodzą do kina. Może sądziły, że nie mamy swoich idoli, a nad łóżkiem wieszamy plakaty przedstawiające zdjęcia hamburgerów.

Były dziewczyny, które okazywały mi współczucie, jednak nie znalazła się ani jedna, która okazałaby mi autentyczną sympatię. Może dlatego, że byłam zakompleksiona, nieśmiała, cicha i wycofana. Bo to chyba niemożliwe, żeby jedyną przyczynę stanowiła moja waga? Grubi ludzie nie składają się wyłącznie z tłuszczu! Mają też swoje charaktery, upodobania, zainteresowania, marzenia. Czemu nikt tego nie widzi? Czy normalni, szczupli ludzie nie rozumieją, że grubasy nie są jakiś odmiennym gatunkiem?

Jesteśmy tacy sami jak oni: myślimy, czujemy, mamy pragnienia i potrzebę bliskości. Przynajmniej w liceum nikt już mi nie dokuczał ani mnie nie przezywał. Przestałam być kozłem ofiarnym, jednak wciąż nie awansowałam do roli człowieka. Po prostu byłam dla wszystkich niewidzialna.

Nie poszłam na studniówkę. Po pierwsze, nie miałam z kim. Po drugie, w czym

Nie chciałam siedzieć samotnie przy stole, kiedy inne dziewczyny będą wirować na parkiecie w ramionach chłopaków. Żadna suknia nie przemieniłaby mnie w księżniczkę. Skoro nie mogłam mieć normalnego życia, żyłam jedzeniem. Pocieszałam się zjadaną po kryjomu czekoladą. Rekompensowałam sobie odrzucenie ciastkami. Koiłam nerwy bułkami z masłem, szynką i majonezem.

Jedzenie było moją grzeszną, potajemną przyjemnością. Było moją największą słabością, ale zarazem dawało mi chwilowe poczucie siły. Pochłanianie tysięcy kalorii na jedno posiedzenie na jedną krótką chwilę przynosiło ogromną ulgę, a zaraz potem powodowało długotrwały wstyd i wyrzuty sumienia. Najłatwiej było ukoić te wszystkie złe emocje, sięgając po kolejną przekąskę. I tak bez końca.

Tyłam więc coraz bardziej. Przez to coraz trudniej było mi się ruszać, więc ruszałam się coraz mniej. I tyłam, tyłam, tyłam… Błędne koło. Nikt normalny nie zrozumie, jak to jest szukać ubrań wyłącznie w sklepach dla puszystych. Komponować garderobę z jedną myślą: żeby strój ukrywał kształt sylwetki. Unikać spojrzeń w lustro. Nigdy nie założyć na plaży kostiumu bikini. Nie patrzeć mijanym na ulicy ludziom w twarze, aby nie wyczytać z nich obrzydzenia, potępienia, czy politowania.

Nie móc przebiec kilku metrów bez zadyszki. Nigdy nie mieć przyjaciółki. Nigdy nie mieć chłopaka. Nigdy nie mieć niczego. Poza tłustym, zwisającym do ud brzuchem. Nienawidziłam samej siebie. I nie potrafiłam nic z tym zrobić.

Wszystko zmieniło się na pierwszym roku studiów, kiedy poznałam Pawła

Był moim kolegą z grupy. Widziałam, że mnie lubi: uśmiechał się do mnie, zagadywał. Zapraszał na piwo, na pizzę, pożyczał notatki. Dał mi na walentynki czekoladki i kwiaty. Długo nie potrafiłam uwierzyć, że chodzi o coś więcej niż lubienie.

Ale podrywał mnie tak ewidentnie, tak szarmancko i tak wytrwale, że w końcu musiałam przyznać, że cud się ziścił: spodobałam się jakiemuś mężczyźnie! „Jakiemuś” to za mało powiedziane. Paweł był wysoki, szczupły… Miał czarne, uroczo potargane włosy i ciemnoniebieskie oczy, w oprawie smolistych rzęs i równie czarnych brwi. Do tego orli nos, wyraźnie zarysowanie kości policzkowe i mocną, nieco kwadratową szczękę. Był autentycznym ciachem.

Widziałam, że dziewczyny z roku za nim szaleją, ale on zdecydowanie odrzucał ich względy. Był zapatrzony tylko we mnie. Niesamowite! Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. A jednak. Na drugim roku studiów byliśmy już oficjalnie parą. Chodziliśmy za rękę, całowaliśmy się, zasypywaliśmy się nawzajem miłosnymi wyznaniami. Straciłam z nim dziewictwo. Zrobiliśmy to u niego na stancji. Najpierw piliśmy szampana, jedliśmy lazanię i słuchaliśmy muzyki, a potem kochaliśmy się na podłodze, na miękkim dywanie.

Paweł był delikatnym, czułym i cierpliwym kochankiem. Mój pierwszy raz wspominam wspaniale, jako piękne i zmysłowe doświadczenie. A kolejne były jeszcze lepsze. Paweł całował i pieścił każdy centymetr mojego ciała. I na każdy patrzył z pożądaniem oraz zachwytem. Bardzo szybko przestałam się wstydzić i zasłaniać, bo zrozumiałam, że jestem dla niego seksowna taka, jaka jestem. Widział we mnie boginię. To było jak sen…

Na trzecim roku studiów zamieszkaliśmy razem w wynajętej kawalerce

To nas jeszcze bardziej zbliżyło: dzieliliśmy ze sobą dosłownie każdą wolną chwilę. Razem sprzątaliśmy, uczyliśmy się, gotowaliśmy, jedliśmy, oglądaliśmy seriale. Wiedziałam, że łączy nas wyjątkowe porozumienie dusz i ciał. Jednak gdzieś na dnie mojej duszy wciąż czaił się cień niepokoju. To było takie ledwo uświadomione niedowierzanie, że taka paskudna grubaska jak ja znalazła kogoś, kto ją pokochał. Czy to nie podstęp? A może jakiś okrutny żart losu? Wiele razy pytałam Pawła, czy nie przeszkadza mu moja waga. Zawsze odpowiadał, że nie, wręcz przeciwnie. Twierdził, że jest miłośnikiem kobiecych krągłości, że „kochanego ciała nigdy za wiele” i że wręcz uwielbia moje duże piersi, pulchne nogi, krągłe biodra, mój mięciutki brzuszek.

Mówił to szczerze, żarliwie, z zapałem, więc w końcu naprawdę mu uwierzyłam. Czułam się całkowicie akceptowana. I po raz pierwszy w życiu atrakcyjna. Przestałam bać się ludzkich spojrzeń i nienawidzić luster. Skoro dla niego byłam ładna, nie obchodziła mnie opinia innych. Paweł uwielbiał przyrządzać różne pyszności i mnie nimi karmić. Potem zawsze patrzył, jak jem. Mówił, że wyglądam wtedy „diabelnie seksownie”.

– No ale nie powinnam już więcej tyć – wzdychałam czasem. – Choćby ze względu na zdrowie.
– Nie utyjesz ani grama, ślicznotko. Wszystko spalisz podczas miłosnych igraszek! – śmiał się i całował mnie w szyję, a potem ciągnął do łóżka.

Jednak pomimo fantastycznego seksu tyłam coraz bardziej. Wszystkie frytki, lody, chipsy i czekoladki, zajadane podczas naszych seansów filmowych, odkładały mi się na ciele w postaci kolejnych wałków tłuszczu. Słodkie koktajle, litry coli, kilogramy wafelków przemieniały mnie w kobietę-górę.

Zaczęłam naprawdę bać się o swoje zdrowie. Miałam odparzenia. Często bolał mnie kręgosłup. Nie mogłam złapać tchu, wchodząc po schodach. Badania krwi wykazały, że mam stan przedcukrzycowy i bardzo wysoki poziom cholesterolu. Doszło do tego, że nie potrafiłam sama zawiązać sobie sznurowadeł – robił to za mnie Paweł. Spójrzmy prawdzie w oczy: to już było kalectwo.

Wiedziałam, że skracam sobie życie, folgując wybujałemu apetytowi. I to wtedy, kiedy zakochałam się z wzajemnością i znalazłam szczęście. Uznałam, że to niewybaczalna głupota. Przecież nie musiałam już pocieszać się jedzeniem. Miałam dla kogo żyć, chciałam kiedyś zostać mamą, chciałam normalnie funkcjonować, a chorobliwa otyłość stawała mi na przeszkodzie.

Podjęłam wreszcie decyzję o odchudzaniu. Poważną

Poszłam do dietetyczki, postanowiłam trzymać się jej zaleceń i do tego codziennie spacerować. Byłam zdeterminowana i pełna optymizmu. Ale wtedy… coś zaczęło się psuć między mną a Pawłem. Widziałam, że drażniła go moja dieta, irytowały moje ćwiczenia. Zniechęcał mnie do nich. Na początku robił to, żartując, potem stał się opryskliwy. Podsuwał mi niezdrowe przekąski i denerwował się albo obrażał, kiedy odmawiałam ich jedzenia. Złościł się, kiedy szłam na spacer, zamiast leżeć z nim na kanapie i oglądać serial.

– Zakochałem się w tobie, bo byłaś normalną dziewczyną, a nie jakąś maniaczką odchudzania!– krzyczał, wbijając we mnie wściekły wzrok.
– Nie jestem żadną maniaczką! Muszę trochę schudnąć.
– Wcale nie musisz! Jesteś idealna taka, jaka jesteś!
– Dla ciebie może idealna, ale dla lekarzy nie!
– Piep*** lekarzy!
– Moje zdrowie też piep****?!
– Jak możesz tak mówić?! Przecież cię kocham! – darł się czerwony na twarzy.

Kłóciliśmy się w ten sposób dziesiątki razy. Na końcu zwykle ja zaczynałam płakać, a on mnie tulił i pocieszał – nie tylko słodkimi pocałunkami, ale też słodkościami spożywczymi. Zjadałam je dla świętego spokoju. Wiedziałam, że to niszczące, złe i jakieś chore, nienormalne, a jednak w to brnęłam.

Nie chciałam złościć Pawła, ale nie chciałam też całkiem porzucić odchudzania

Myślałam, że skoro mnie kocha, to w końcu trochę ustąpi, przywyknie do drobnych zmian. Nie przywykł. Co prawda skończyły się awantury, ale zaczął mnie karać emocjonalnym chłodem. Zjadłam tylko sałatkę na obiad? Odwracał ode mnie twarz, kiedy próbowałam go pocałować. Nie chciałam zjeść na deser kremówki? Wychodził z domu, nie mówiąc, dokąd idzie ani kiedy wróci.

Próbowałam z nim o tym rozmawiać – na próżno. Kiedy pytałam, o co mu chodzi, niezmiennie odpowiadał, że o nic. Kiedy dociekałam, dlaczego jest zły, odpowiadał, że wcale nie jest. Chociaż oboje wiedzieliśmy, że jest zły i oboje wiedzieliśmy, dlaczego. Przygnębiało mnie to wszystko, bo wychodziło na to, że kiedy wreszcie spotkałam mężczyznę swojego życia, który pokochał mnie taką, jaka jestem, ja zaczęłam niszczyć nasz związek. Rosło we mnie poczucie winy.

Tęskniłam za dawnym, zakochanym Pawłem. Za jego ciepłem i czułością

Pewnie w końcu odpuściłabym sobie na dobre jakiekolwiek odchudzanie, byle tylko było między nami jak kiedyś… Ale pewnego dnia, w poczekalni u dentysty, wzięłam do ręki jakieś kobiece czasopismo. Kartkowałam je bez zainteresowania, dopóki w oko nie wpadło mi zdjęcie otyłej dziewczyny. Pewnie kolejny artykuł o samoakceptacji. Uwierz, że jesteś wspaniała, a cały świat też w to uwierzy. Chyba że zanim przekonasz innych o swojej wyjątkowości, wykorkujesz na serce z powodu nadmiaru sadła, myślałam z goryczą.

Jednak tekst był na zupełnie inny temat. Opisywał tak zwanych „feedersów”, inaczej „wypasaczy”. Pod tą okropną nazwą kryli się mężczyźni czerpiący satysfakcję z tuczenia swoich partnerek. Czytałam z pełną grozy fascynacją. To chore i nienormalne podniecać się tuczeniem drugiego człowieka! I nagle poczułam ostre ukłucie niepokoju. Boże, czy mój Paweł jest wypasaczem? Czy jest ze mną tylko z powodu mojej wagi? Nie, to przecież niemożliwe… On mnie naprawdę kocha!

Jednak panika już zdążyła chwycić mnie w swoje szpony. Bolało mnie serce. W głowie miałam mętlik. Wyszłam z poczekalni dentystycznej, nie doczekawszy swojej kolejki. Powlokłam się do parku, usiadłam na ławce i bardzo długo płakałam. Aż dostałam migreny i spuchłam na twarzy, jakby pożądliły mnie osy. Zanim wróciłam do domu, wstąpiłam jeszcze do sklepu spożywczego. Chyba po raz pierwszy w życiu nie kupiłam sobie jedzenia na pocieszenie: wzięłam tylko wodę mineralną. To był jakiś przełom.

Jakby przelała się we mnie czara upokorzenia. Przez całe życie byłam dla innych ludzi wyłącznie grubaską, nie widzieli we mnie niczego poza moim ciałem. Paweł też. Nie potrafiłam się dłużej oszukiwać: on też nie zakochał się w mojej duszy, tylko w kilogramach tłuszczu. Najpierw pokazał mi, czym jest szczęście, żeby później strącić mnie w otchłań rozpaczy. Im wyżej się wzniesiesz do nieba, tym bardziej boli upadek na ziemię. Nie zerwałam z nim tego dnia, przynajmniej nie formalnie. Jednak zaczęłam się od niego dystansować emocjonalnie. To był trudny proces.

Uważnie przyglądałam się Pawłowi i z bezlitosnym obiektywizmem analizowałam jego zachowanie. Manipulował mną. Stosował metodę kar i nagród. Nagradzał mnie czułością, kiedy dużo jadłam, a karał jej brakiem, kiedy próbowałam jeść mniej. Uzależnił mnie od swojej akceptacji, aby zrobić ze mnie swoją niewolnicę. Nie wiem, czy faktycznie był wypasaczem, czy „zaledwie” psychopatą, który chciał, żeby jego dziewczyna była gruba i zakompleksiona, by mógł mieć nad nią całkowitą władzę. Tak czy inaczej, to nie była prawdziwa miłość.

Nie z jego strony, bo z mojej to było szczere, czyste i silne uczucie – które musiałam w sobie zabić, bo inaczej ono zabiłoby mnie. Nie chciałam umrzeć na atak serca przed trzydziestką, dla mężczyzny, który traktował mnie jak swoją zabawkę.

Od tamtych wydarzeń minęły już trzy lata

Udało mi się schudnąć trzydzieści kilogramów i nadal chudnę. Przeszłam terapię, podczas której nauczyłam się, jak sobie radzić z emocjami inaczej niż przy pomocy jedzenia. Przede wszystkim pozwoliłam sobie na ich odczuwanie. Zamiast tłumić uczucia, zajadając je, po prostu je przeżywam. I te dobre, i te złe. Nie boję się już poczuć smutku, złości, rozczarowania. Te emocje są normalne, co więcej, potrzebne. Pokonanie nałogu obżerania się to wielka rzecz – i ja jej dokonałam. Jestem z siebie dumna.

Oczywiście każde uzależnienie jest straszne, ale moje jest wyjątkowe. Alkoholik może nigdy więcej nie wziąć do ust żadnego trunku, a narkoman może całkowicie i na zawsze porzucić ćpanie. Z jedzeniem jest inaczej: nie da się go odstawić. Trzeba nauczyć się jeść na nowo. Wiem, że już do końca życia będę musiała uważać na swoją wagę. Jednak to naprawdę niska cena za odzyskanie zdrowia i radości życia.

Mam dobre wyniki badań i niemal prawidłowe BMI. Odkryłam, czym jest radość płynąca z ruchu: spaceruję, pływam, tańczę, zaczęłam nawet ćwiczyć na siłowni. Ciało nie jest już moim wrogiem. Przestałam je przeklinać, wstydzić się go. Polubiłam nawet kupowanie ciuchów. Nigdy nie czułam się tak lekko. I na ciele, i na duszy.

Czy myślę jeszcze czasem o Pawle? Tak. I te wspomnienia nadal bolą

Czy go nienawidzę? Nie. Bo paradoksalnie toksyczny związek z nim uratował mnie przed zgubą. Ludzie mówią, że co cię nie zabije, to cię wzmocni i że, trzeba sięgnąć dna, żeby móc się od niego odbić”. Mają rację. Gdybym nie spotkała Pawła, możliwe, że dzisiaj ważyłabym dwieście kilogramów. Gdyby nie trauma, spowodowana przez jego zachowanie, nie znalazłabym siły do walki o siebie. I całkiem prawdopodobne, że gdyby nie historia z Pawłem, to dzisiaj nie byłabym z Szymonem.

Z mężczyzną, który pomógł mi posklejać moje połamane na kawałki serce. Poznałam go w terapeutycznej grupie wsparcia. Najpierw się zaprzyjaźniliśmy, zauroczenie przyszło później. Ale kiedy już przyszło, to… ho, ho! Paweł był dla mnie jak orzeźwiający wietrzyk, Szymon jest jak huragan, który mnie porywa i unosi w przestworza. I nie muszę się bać, że upuści mnie z powrotem na ziemię.

Dlaczego? Bo dzisiaj mam własne skrzydła. Wiem, że w razie czego poradzę sobie sama, dlatego bycie z kimś smakuje tak dobrze.I jeszcze jedno: dla Szymona nie muszę mieć figury modelki ani zapaśnika sumo. Dla niego najważniejsze jest moje dobro, a nie mój wygląd. To jest prawdziwa miłość. Codziennie się o tym upewniam, codziennie widzę to w jego oczach.

Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły

Redakcja poleca

REKLAMA