„Byłam wściekła, bo przyjaciółka sprzątnęła mi chłopaka. Jednak los mi to wynagrodził i zesłał nowego, identycznego”

Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Do dzisiaj pamiętam chwilę, w której po raz pierwszy go ujrzałam. Wysoki, przystojny, świetnie zbudowany facet wszedł na salę wykładową. Zrobił piorunujące wrażenie nie tylko na mnie, ale i na reszcie koleżanek z roku. Problem polegał na tym, że nie był jednym ze studentów, tylko… naszym wykładowcą”.
/ 21.09.2022 14:30
Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Wandę znam od szkoły średniej. Siedziałyśmy w jednej ławce i grałyśmy razem w szkolnej drużynie koszykówki. W tamtych czasach prowadziłyśmy bardzo podobny tryb życia: nauka, treningi czasem jakieś prywatki. To wszystko sprawiło, że mimo różnych charakterów, stałyśmy się sobie bardzo bliskie. Można powiedzieć, że się przyjaźniłyśmy, choć Wanda była zawsze dość zamknięta i trudno było naciągnąć ją na zwierzenia. Ja przeciwnie: mówiłam za dwie.

Najwyraźniej ten układ sprawdzał się dobrze zarówno dla niej jak i dla mnie, bo po szkole nie straciłyśmy ze sobą kontaktu. Wiele jednak się u nas pozmieniało. Wanda zdecydowała się na studia na politechnice, bo miłość do przedmiotów ścisłych wzięła górę nad zacięciem sportowym.

Ja natomiast poszłam na AWF. Spotykałyśmy się dość często, choć Wanda wiecznie nie miała czasu, bo na okrągło się uczyła. Kiedy próbowałam ją gdzieś wyciągnąć, słyszałam wciąż, że ma kolokwium albo egzamin. Mimo to udawało nam się utrzymać przyjaźń i obie zbliżałyśmy się do mety – zaczynałyśmy właśnie piąty rok studiów. Wtedy nastąpił w moim życiu uczuciowym punkt zwrotny.

Poznałam mężczyznę, dla którego zupełnie straciłam głowę. Co ciekawe, nigdy wcześniej nie byłam zakochana. Może dlatego do dzisiaj pamiętam chwilę, w której po raz pierwszy go ujrzałam. Wysoki, przystojny, świetnie zbudowany facet wszedł na salę wykładową. Zrobił piorunujące wrażenie nie tylko na mnie, ale i na reszcie koleżanek z roku.

Problem polegał na tym, że nie był jednym ze studentów, tylko… naszym wykładowcą. Nie przeszkadzało mi to! Patrzyłam na niego oczarowana. Był niewiele od nas starszy, a jednak jego wiedza sprawiała wrażenie ugruntowanej. Niewątpliwie był erudytą, ale co ważniejsze, sport to była jego prawdziwa pasja. A do tego miał dar przekazywania informacji i zjednywania sobie ludzi. Po wykładzie wyszłam zauroczona.

Zamarłam, jak tylko ujrzałam ich razem

– Nie uwierzysz, jakiego mamy wykładowcę! – opowiadałam tego samego dnia Wandzie, gdy poszłyśmy razem na kawę. – Jest tak przystojny i sympatyczny, że nie mogę skupić się na zajęciach… Chyba się zakochałam!

– Nie bądź głupia, Anka! Skup się lepiej na nauce! Nie chcę ci przypominać, ale jesteś jeszcze w lesie z pracą magisterską! Niejeden sportowiec potykał się na ostatniej prostej! – Wanda jak zwykle stąpała twardo po ziemi.

Wiedziałam, że całymi dniami uczy się, żeby nie pozostać w tyle. Przez cztery lata otrzymywała stypendium naukowe za doskonałe wyniki w nauce, a mimo to wciąż nie była pewna siebie. Ja, szczerze powiedziawszy, bardziej skupiałam się na tym, żeby dobrze wypaść w testach sprawnościowych niż na sesjach egzaminacyjnych.

Teoria i historia sportu wydawały mi się mniej istotne od praktyki. Jednak na wykładach u doktora starałam się nie tylko wyglądać najlepiej ze wszystkich studentek, ale i zawsze być przygotowana. Czasami zostawałam po zajęciach, żeby zadać mu kilka dodatkowych pytań albo podzielić się z nim swoją opinią. Liczyłam na to, że zwrócę jego uwagę.

Na próżno – odpowiadał zawsze miło, ale z dystansem właściwym dla profesjonalisty. Niełatwo było przebić się przez jego pancerz. Zaczynałam tracić nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się porozmawiać z nim prywatnie o czymś innym niż temat wykładu.

W styczniu Wanda miała urodziny. Zwykle nie organizowała przyjęcia z tej okazji, ale tym razem wpadła na pomysł urządzenia prywatki w akademiku. Ucieszyłam się, kiedy mi o tym powiedziała, bo przez ostatnich kilka tygodni była nieosiągalna, jakby zapadła się pod ziemię. Nie miała czasu nawet na nasze tradycyjne spotkania na „czwartkowym ciastku”.

Oczywiście pochwaliłam ten pomysł i obiecałam jej pomóc w przygotowaniach. Co prawda, żadna z nas nie mieszkała w akademiku, jednak miałyśmy tam już tylu znajomych, że nie było problemu z uzyskaniem wejściówki. Zwykle imprezy w akademikach ograniczały się do piwa i paluszków, ale pomyślałam, że z okazji urodzin przyjaciółki mogę postarać się trochę bardziej.

W tajemnicy przed nią upiekłam tort i podprowadziłam rodzicom kilka butelek domowej nalewki. Miałam nadzieję, że to uświetni jej uroczystość. Założyłam nową sukienkę i buty na obcasie. Gdy przybyłam na miejsce, poprosiłam kolegę z roku, żeby pomógł mi to wszystko wnieść.

– Słyszałaś? – szepnął do mnie konspiracyjnie. – Podobno na imprezie jest doktor L.!

– Co ty opowiadasz?! – odparłam z nieukrywanym entuzjazmem.

Poczułam, że to może być moja szansa! 

Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że wykładowca może wpaść na studencką imprezę. Poczułam, że to może być moja szansa! Kiedy weszliśmy do pokoju, w którym miała odbyć się prywatka, osłupiałam. Wanda siedziała na jednym z łóżek tuż obok doktora i wyglądała na niezmiernie rozbawioną i zadowoloną.

Mało tego! Doktor L. także się zaśmiewał, gdy dotykał jej dłoni! Co to miało być?! Nigdy dotąd nie widziałam Wandy tak beztroskiej i swobodnej. Poczułam, że cała sztywnieję. Miałam ochotę zabrać tort i nalewki, odwrócić się na pięcie i uciec czym prędzej! Jak ona śmiała tak bezceremonialnie flirtować z moją platoniczną miłością?!

– O! Anka! – krzyknęła nagle do mnie i podniosła się z miejsca, a on wraz z nią. – Już myślałam, że nie przyjdziesz! Czemu cię tak długo nie było?

– Przyniosłam niespodziankę – wycedziłam przez zęby.

W ostatniej chwili powstrzymałam się przed dodaniem, że ona najwyraźniej nie traciła czasu pod moją nieobecność.

– Poważnie? – wyraźnie się rozczuliła i przytuliła mnie. – Dziękuję! Jesteś najlepsza. Ach… zapomniałabym. Chciałam ci przedstawić Piotrka. Spotykamy się od kilku tygodni. Piotrek, to moja przyjaciółka Ania.

– Cześć! – powiedział z uśmiechem i objął Wandę beztrosko.

Najwyraźniej fakt, że okazuje czułość kobiecie w obecności jego studentki, nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Nie wiedziałam, czy w ogóle mnie poznał. Był zbyt zaaferowany moją przyjaciółką. Ręce mi opadły. Teraz już wiedziałam, czemu Wanda była ostatnio taka nieobecna i dlaczego moje próby zwrócenia uwagi L. spełzły na niczym! To niewiarygodne!

Jak Wandzie udało się z nim spoufalić? Wiedziałam, że to niej jej wina i zapewne nie wie, że to właśnie ten facet, nad którym rozpływam się od kilku miesięcy w rozmowach z nią, jednak czułam, że jestem na nią wściekła. Zostawiłam tort i wino, a sama szybko wymknęłam się z imprezy, wymawiając się bólem brzucha. Nie mogłam tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak się do siebie tulą! Nigdy w życiu nie czułam takiej zazdrości. Dosłownie zżerała mnie od środka. Wciąż wyobrażałam sobie ich razem, roześmianych i szczęśliwych.

Ten obraz pod powiekami nie pozwalał mi zasnąć. Wanda była moją przyjaciółką i nie chciałam jej życzyć źle. Tym bardziej że nie miała lekkiego życia. Jej mama zmarła, gdy Wanda była mała, a tata nie potrafił dać jej matczynego ciepła. Chyba z tego powodu jest dość zamkniętą i pragmatyczną osobą, trudno jej też nawiązywać bliskie relacje z mężczyznami.

Wiedziałam o tym wszystkim, jednak nie mogłam pojąć tego, że ze wszystkich facetów na ziemi musiał spodobać nam się ten sam! Następnego dnia nie miałam siły iść na zajęcia. Nie przespałam nocy. Zbliżała się sesja egzaminacyjna, starałam się skoncentrować na nauce, by nie krążyć wciąż myślami wokół emocjonalnej katastrofy.

Jakoś muszę się z tym pogodzić

Postanowiłam nic nie mówić Wandzie. Zresztą o czym? Nie spodobałam się facetowi, który wpadł mi w oko, a Wanda wręcz przeciwnie. Trudno! Jakoś muszę się z tym pogodzić. Za punkt honoru postawiłam sobie doskonale przygotować się do egzaminu. Skoro L. ma być chłopakiem Wandy, lepiej żeby poszło mi dobrze, bo inaczej będą się ze mnie już zawsze natrząsać.

Uczyłam się bardzo intensywnie, mimo że nie był to najważniejszy egzamin w tym semestrze. Osobiste przesłanki i kwestia honoru okazały się silną motywacją. W dniu egzaminu, wyspana i ubrana na galowo, poszłam na uczelnię. Moi koledzy z roku siedzieli w holu bardzo zestresowani. Większość z nich nerwowo powtarzała materiał i przekazywała sobie pytania, które padły do tej pory.

Podobno nie były łatwe. Ja jednak nie bałam się egzaminu. Nigdy w życiu nie byłam tak dobrze przygotowana. Bardziej się bałam, że wzrok egzaminatora może mnie onieśmielić i sparaliżować. L. wzywał kolejne pary studentów w porządku alfabetycznym. Trafiłam na kolegę, który pomógł mi zanieść tort do akademika.

– Jasny gwint! Nie uzupełniłem indeksu! – wypalił zdenerwowany, gdy zbliżała się nasza kolej. – Masz uzupełniony? Nie pamiętam nawet tej nazwy przedmiotu.

– Tak – otworzyłam szybko indeks na właściwej stronie.

– Antropomotoryka – westchnął ciężko. – Nigdy tego nie zapamiętam! Co to w ogóle jest?
To jak on w końcu ma na imię?!

Podeszliśmy do jego biurka i usiedliśmy, a on wskazał nam wymieszane paski z pytaniami. Wylosowałam pytanie i od razu się rozluźniłam. „Dobrze, że nie padło na Darka” – roześmiałam się w duchu.

– Podaj definicję i cel antropomotoryki – odczytałam głośno.

Darek ciężko westchnął, a doktor spojrzał na mnie wyczekująco. Oczywiście znałam odpowiedź.

– Definicja według D. czy G.? – zapytałam, by podkreślić moje przygotowanie do tematu.

– Jak pani woli.

– Wolę D., jest bardziej merytoryczny. Antropomotoryka to całokształt czynności ruchowych sfery ruchowej aktywności, a więc wszystko, co dotyczy poruszania się w przestrzeni na skutek zmian położenia całego ciała lub jego części względem siebie – zaczęłam pewnie i z każdym zdaniem rozkręcałam się coraz bardziej, a L. aż uniósł brew, miałam wrażenie, że z uznaniem.

Darek jęknął tylko cicho, jakby już było po nim. Na moim tle mógł rzeczywiście blado wypaść, zwłaszcza że nie bardzo wiedział, o co chodzi w zagadnieniu, które miał referować. Wykładowca ciągnął go za język, zadawał pytania pomocnicze, które czasem okazywały się pogrążającymi, ale w końcu student szczęśliwie dobrnął do jako takiej odpowiedzi i odetchnął z ulgą, że jakoś wybrnął. Podaliśmy indeksy i zadowoleni czekaliśmy na wpis, gdy nagle L. spojrzał na nas zdziwiony.

– Doktor P. L.? To niby ja? Ładnie… – skrzywił się lekko i poprawił coś w zapisie.

Wzięłam indeks, nie do końca wiedząc, o co chodzi. Gdy wyszliśmy, otworzyłam natychmiast na stronie przedmiotu. Litera „P” w imieniu była przekreślona i poprawiona na „A”.

– Widziałeś to? – podsunęłam Darkowi indeks pod nos.

– No… piątka, nic dziwnego! Nieźle byłaś obryta, koleżanko. – Darek był tak zachwycony zaliczeniem egzaminu, że na nic innego nie zwracał uwagi.

– Nie o to pytam! Czemu on poprawił „P” na „A”?

– Pewnie jego imię zaczyna się na „A”. Dobrze, że się nie wkurzył – roześmiał się Darek i tyle go widziałam.

Nic z tego nie rozumiałam

Byłam pewna, że Wanda przedstawiła mi go jako Piotra. Podeszłam do witrynki z planem zajęć i numerami sal, żeby upewnić się, czy mam rację.

– Doktor Adam Lewiński? – odczytałam ze zdziwieniem.

– Słucham? – usłyszałam za sobą rozbawiony znajomy głos.

Doktor stał za mną i uśmiechał się, a mnie zamurowało. Nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.

– Świetnie ci poszło, Aniu. Byłem pod wrażeniem. Wiesz… może to trochę nie na miejscu, ale co byś powiedziała na wspólną kawę?

– Yyy – wydukałam tylko.

– Jeśli nie chcesz, to nie ma tematu.

– Bardzo chcę, tylko myślałam, że spotyka się pan z Wandą – wreszcie odzyskałam zdolność mówienia.

– Jaką Wandą?– zapytał zdziwiony.

– Tą, na której urodzinach pan był… – mówiłam, już nic nie rozumiejąc.

– Na urodzinach studentki? To nie mogłem być ja, ale mam pewne podejrzenia. Mój brat wspominał coś o jakiejś Wandzie.

– Jest do pana podobny?

– Jak dwie krople wody! W końcu jesteśmy bliźniakami.

Niewiarygodne! Adam zaczął opowiadać o swoim bracie, który tuż po maturze wyjechał za granicę. Uznał, że szybki zarobek ma dla niego większą wartość niż nauka. Po kilku latach wrócił do kraju, by skończyć politechnikę i dlatego jeden brat był już wykładowcą, drugi nadal studentem.

– Dobrze, że nie wybrał AWF-u. To by było zamieszanie! – zaśmiałam się.

Nasza kawa przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych. Adam wspomniał, że już na początku roku zwrócił na mnie uwagę, ale nie dawał nic po sobie poznać, bo nie chciał, żebym czuła się skrępowana zalotami wykładowcy. Teraz, gdy kończyłam już studia, postanowił zaryzykować. Jak łatwo się domyślić, poszło jak z płatka. Po dwóch latach wzięliśmy ślub. Podobnie jak Wanda z Piotrem. Teraz podczas rodzinnych uroczystości często wspominamy początkowy galimatias i śmiejemy się, obstawiając, której z par urodzą się bliźnięta! 

Czytaj także:
„W 15 minut zniszczyłam swoją karierę nauczycielki. Zgubiłam czyjeś dziecko. Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła”
„Jestem sprzątaczką. Piorę cudze majtki, myję brudne gary i czyszczę zapleśniałe podłogi, ale i tak dla reszty jestem nikim”
„Sądziłam, że chłopak chce mnie uwiązać na smyczy, bo gorzej zarabiam. Nie chciałam mieć w domu sponsora, tylko kochanka”

Redakcja poleca

REKLAMA