Miałem 22 lata. Firma, w której pracowałem, wysłała mnie, początkującego zaopatrzeniowca, na targi do Poznania. Miałem umówione spotkania u trzech wystawców. Nic jednak nie przebiegło tak, jak sobie zaplanowałem, dlatego gdy kończył się dzień mojej delegacji, byłem wykończony. A wszystko zaczęło się już w pociągu. Okazało się, że do Kutna musiałem stać w korytarzu. Pociąg był zatłoczony, bo podstawili krótszy skład.
– Mniej wagonów, więcej ludzi, i tłok gotowy – mówił z rozbrajającą logiką konduktor, kiedy podałem mu bilet do kontroli.
Pociąg wlókł się niemiłosiernie
Na pierwszą rozmowę spóźniłem się prawie godzinę. Później na szczęście wszystko dało się jakoś wyprostować i człowiek, z którym spotkałem się na koniec, pochwalił mnie, że jak na takiego młodzika nieźle sobie radzę. Do dziś pamiętam straszny głód, jaki mi wtedy doskwierał. W teczce miałem kanapki i termos z herbatą, i jak tylko udało mi się znaleźć spokojny kąt, zjadłem cały żelazny zapas. Dopiero później przypomniałem sobie, że mam talon na obiad w restauracji. Gdy jednak tam trafiłem, obiadu już nie wydawali… Na szczęście w centrum znalazłem bar mleczny, w którym skusiłem się na naleśniki z serem. Do wieczora kręciłem się trochę po mieście. W tamtych czasach stolica Wielkopolski nie przypominała metropolii. Ot, szaro i ponuro jak w całej Polsce.
To był 1964 rok. Zmęczony kręceniem się bez celu, postanowiłem iść wreszcie do hotelu. Trochę błądziłem, bo zdawało mi się, że hotel to będzie jakieś okazałe gmaszysko, tymczasem przechodziłem tamtędy dwa razy i nie zauważyłem szyldu. Po sąsiedzku była cukiernia. Ucieszyłem się, bo znów mnie ssało w żołądku. Udało mi się kupić dwa czerstwe pączki, ale i tak byłem zadowolony; na żadną kolację w restauracji nie miałem pieniędzy. Gdy wszedłem do hotelu, poczułem wielką ulgę, że nareszcie się położę. Byłem wykończony i oprócz głodu – w tamtych czasach mogłem jeść niemal bez przerwy – czułem znużenie i senność. Gdy jednak podszedłem do lady w recepcji, całe zmęczenie wyparowało ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: moim oczom ukazała się przecudnej urody dziewczyna. Miała ciemne oczy, zmysłowe grube usta pociągnięte czerwoną szminką, długie czarne włosy zebrane w koński ogon. Biała bluzka opinała jej zgrabne ciało…
Ożywiłem się natychmiast
– Poproszę pana o dowód osobisty – głos miała piękny, dźwięczny…
Wydała mi się jakąś cudowną boginią. Nie pamiętam już, co dokładnie mówiłem, ale robiłem wszystko, aby przeciągnąć jak najdłużej naszą rozmowę. Nie mogłem jednak tkwić tam w nieskończoność i gapić się w oblicze nieziemskiej recepcjonistki. Wziąłem więc klucz i ruszyłem schodami na drugie piętro. Pokój był ciasny, z dwoma łóżkami. W kącie przy wejściu była umywalka. Łazienka w korytarzu. Rzuciłem się na łóżko i zacząłem się zastanawiać, jak to zrobić, żeby poznać bliżej uroczą recepcjonistkę. Jednocześnie poczułem straszne pragnienie. Uświadomiłem sobie, że od wielu godzin nic nie piłem, a w termosie nie została nawet kropla herbaty. Mogłem się napić kranówki… Już zamierzałem to zrobić, gdy zobaczyłem na szafce przy łóżku telefon. Podniosłem słuchawkę i po chwili usłyszałem znajomy głos pięknej recepcjonistki:
– Słucham?
– Ja tylko… – zacząłem niepewnie.– Chciałbym się napić herbaty, czy… czy restauracja jest czynna? – z trudem wydusiłem logiczne pytanie.
Byłem strasznie spięty i onieśmielony.
– Może pan zamówić do pokoju – powiedziała moja bogini.
– To ja zamawiam… znaczy poproszę!
Rozłączyłem się i zacząłem gorączkowo myśleć, co będzie dalej. „Ona przyniesie herbatę, a ja zaproszę ją do pokoju… Przedstawię się… Psia krew! Przecież ona zna moje imię i nazwisko! No to spytam, jak ona się nazywa… Potem pogawędzimy sobie. Poproszę ją o adres, powiem, że wyślę jej pocztówkę z Warszawy”. Rozmyślając o niespodziewanym sam na sam, wyjąłem z teczki ręcznik i obmyłem twarz nad umywalką. Z powrotem włożyłem krawat i nerwowo spoglądając na zegarek, czekałem na jej przyjście. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, siadałem i wstawałem na przemian. Gdy usłyszałem pukanie do drzwi, poderwałem się na równe nogi i ruszyłem, żeby otworzyć. Uśmiechnąłem się, lecz po chwili zdębiałem. Najpierw rzuciły mi się w oczy muskularne nogi w przydeptanych kapciach.
– Zamawiał pan herbatę? – usłyszałem chropowaty głos wydobywający się z gardła tęgiej kobiety.
Miała pewnie z 50 lat!
Jej głowę wieńczył gigantycznych rozmiarów kok. W odpowiedzi zdołałem tylko kiwnąć głową. Weszła do pokoju z blaszaną tacą, na której stała szklanka z płynem w kolorze słomkowym i cukiernica.
– Zapłaci pan przy wymeldowaniu – oświadczyła i zostawiła mnie samego.
Zjadłem dwa pączki, wypiłem herbatę i się położyłem, lecz mimo ogromnego zmęczenia długo nie mogłem zasnąć. Rano w recepcji siedziała starsza pani z kokiem na głowie. Wyjechałem z Poznania z uczuciem wielkiego zawodu. Minęło ponad 60 lat, a ja ciągle o niej myślę. Nigdy z nikim się nie związałem. Przyjaciele mówili, że straciłem rozsądek, przecież nawet z nią nie porozmawiałem, nie pocałowałem, praktycznie jej nie znałem! Ale ja wiedziałem, że to przeznaczenie postawiło ją na mojej drodze i przez te wszystkie lata czekałem, aż zrobi to znowu...
Czytaj także:
„Randki traktuję jak przesłuchanie. Bajerantów eliminuję na starcie, szukam tylko bogatych i mądrych kandydatów”
„Zaprosiłem córkę na randkę. Chciałem, żeby pomimo rozwodu rodziców, nadal miała prawidłowy wzorzec męskości”
„Nie wiem, czy dam radę być samotną matką. Może powinnam przymknąć oko na to, że mój facet przespał się z eks?”