„Jestem na usługach całej rodziny, skaczę wokół męża i dzieci. Nikogo nie obchodzę. Nie mam nawet dnia dla siebie”

Przemęczona kobieta fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Czułam, że muszę coś zmienić w życiu albo zwariuję. Owszem, byłam idealną żoną, matką, teściową i babcią, ale czy wciąż byłam tą samą Barbarą? Nie mam dla siebie czasu, bo cała rodzina mnie wykorzystuje. Gdy mówię, że padam z nóg oni tylko zadają durne pytanie: >>Po czym?<<”.
/ 17.11.2021 07:23
Przemęczona kobieta fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Basiu, o której maja przyjść goście? – półnagi Tadzio wychylił się z łazienki z pianką do golenia na policzkach i brodzie.

– Zaprosiłam ich na dziewiętnastą – sapnęłam znad masy do tortu. – Ale mam nadzieję, że wszyscy się spóźnią, bo się nie wyrobię… Jeszcze muszę posmarować i udekorować tort, sprzątnąć łazienkę, odkurzyć przedpokój…

…i zająć się sobą – przebiegło mi przez myśl, ale tego już nie dodałam.

To przecież najmniej istotne. Ważne, żeby nasi synowie, ich żony i dzieci oraz zaproszeni przyjaciele usiedli do pięknie zastawionego stołu i mogli delektować się posiłkiem. Kogo by tam obchodziło, czy ja mam świeżo umyte włosy i dokładnie odprasowaną sukienkę. Ważne, żeby jubilat, czyli Tadzio, brylował w dniu swoich sześćdziesiątych urodzin!

Goście jednak zawiedli moje nieśmiałe nadzieje i minutę po siódmej usłyszałam dzwonek do drzwi. Na szczęście to był tylko Irek z żoną i dzieciakami. Natalia, moja synowa, była jednak zbyt elegancko ubrana, by pomóc mi w kuchni, więc dalej uwijałam się jak w ukropie. Wcześniej udało mi się jakoś uprzątnąć łazienkę i zamieść przedpokój, zdołałam też umyć włosy i nakręcić je na wałki. Niestety, teraz te wałki wciąż tkwiły na mojej głowie, a goście zaczynali się schodzić.

– Basiu, podasz korkociąg? – w progu kuchni stanął Tadzio z butelką wina w ręce.

Szybkim ruchem wyciągnęłam z szuflady potrzebny przedmiot i wcisnęłam mężowi w rękę, równocześnie wstawiając do lodówki dzbanek z lemoniadą.

– Mamo, mogę jakąś ścierkę dla Małgosi? – to zjawiła się synowa z najmłodszą wnuczką w ramionach. – Nie wzięliśmy śliniaczka, a oczywiście mała się upaćkała…

Obsłużyłam ją, mieszając lukier w miseczce.

– Babciu, rozsypałem cukier… – wnuk dobił mnie tą informacją. – Nasypiesz nowego?

I tak w koło Macieju…

Każdy coś chciał, każdy myślał, że jego prośba jest najważniejsza, a ja mogę poświęcić mu sekundkę. Ale sekundki się sumowały i kiedy przyszła moja przyjaciółka z mężem, musiałam przywitać ich w wałkach na głowie. Adela oczywiście zrozumiała, w czym rzecz, i natychmiast wysłała mnie do łazienki, żebym się wyszykowała, a sama przejęła zarządzanie kuchnią.

Szkoda, że nie usiadłaś z nami przy stole, mamo

Musiałam się jednak spieszyć, a wiadomo, że kok robi się albo szybko albo porządnie. Ja zrobiłam wręcz błyskawicznie i niestety, czułam, że jest zbyt luźno upięty. Sukienki nie doprasowałam na zakładkach, ale uznałam, że z tyłu i tak nikt nie zauważy, a z przodu będę mieć fartuszek. Na dobór biżuterii miałam jakieś trzydzieści sekund, więc zdecydowałam się na podwójny sznur pereł. Kompletnie nie pasował do sukienki, ale nie miałam czasu przymierzać nic innego. I tak zdążyłam akurat, by otworzyć drzwi kolejnym gościom. W momencie, kiedy przekręcałam zasuwę, uświadomiłam sobie, że nie zdążyłam zrobić sobie manikiuru…

– Cudowne przyjęcie, zresztą jak zwykle, Basieńko, u ciebie! – trzy godziny później goście zaczęli się żegnać.

– Szkoda tylko, mamo, że nawet na chwilkę nie usiadłaś i z nami nie porozmawiałaś… – wytknął mi starszy syn.

– No, było przemiło, ale musimy lecieć, dzieci padają z nóg – dodała synowa.

– Z mamy to jest dopiero perfekcyjna pani domu! Dziękujemy!

Żadne z dzieci ani mąż nie zaproponowali mi, że pomogą przy sprzątaniu i zmywaniu. Kiedy goście poszli, Tadzio usiadł przed telewizorem z kieliszkiem niedopitego wina i prezentami, które dostał, a ja wróciłam do kuchni. Wróciłam? Czułam się, jakbym w ogóle z niej nie wychodziła…

Kiedy kładłam się obok chrapiącego już smacznie męża, ledwie czując ręce i nogi ze zmęczenia, w uszach ciągle dzwoniły mi słowa synowej: „Z mamy to jest dopiero perfekcyjna pani domu!”. Uśmiechałam się do siebie, bo właśnie na taki komplement liczyłam. Przecież po to to wszystko robiłam. Całe to pucowanie mieszkania, gotowanie, pieczenie, krojenie sałatki z imbirem i zawijanie nadzienia w liście winogron – to wszystko właśnie po to, by było perfekcyjnie! I udało mi się! Jubileusz Tadzia był wyjątkowo udany, wszystkie potrawy pyszne, stół udekorowany jak w luksusowej restauracji, a goście…

Nie pamiętam, co jeszcze pomyślałam, bo zasnęłam, kiedy tylko przyłożyłam głowę do poduszki. Byłam tak koszmarnie zmęczona, jakbym przebiegła maraton. Przyjęcie odbyło się w niedzielę, ale nie zdołałam po nim odpocząć w tygodniu. Musiałam zawieźć moją wiekową teściową do lekarza, a potem do kościoła, wezwać elektryka, bo wysiadło gniazdko przy pralce.

Musiałam też wyprać dywan, na który zsikał się kot. No i oczywiście, jak zwykle, posprzątać, przygotować obiad dla męża, podlać kwiaty na tarasie i zrobić wiele innych rzeczy, które Tadzio i reszta rodziny określali „siedzeniem na emeryturze w domu.”

– Nie cierpię cię – powiedziałam do kota, szorując fragment dywanu wodą z miski, aż rozbolały mnie ramiona. – Mało mam obowiązków, żeby jeszcze po tobie sprzątać?!

Kot był młody i nie rozumiał, o co mi chodzi. Właściwie nie tylko on. Chyba nikt nie rozumiał. Kiedy mówiłam Tadziowi, że wieczorem jestem zbyt zmęczona, by iść z nim na spacer, pytał „A niby czym? Przecież przez cały dzień siedziałaś w domu?”. Kiedy usiłowałam poskarżyć się synom albo synowym, zawsze reagowali prychnięciem, po czym recytowali listy swoich obowiązków w pracy i przy dzieciach. Tak, dla wszystkich byłam tylko emerytką, która miała całe dni dla siebie, i nie wiadomo dlaczego ciągle narzekała, że jest zmęczona…

– Basiu, wylałem herbatę na pościel… – właśnie miałam wchodzić do wanny, kiedy mąż obwieścił mi tę katastrofę. – Możesz przyjść?

– Zdejmij poszewki i załóż nowe. Są w szafie na samej górze! – odkrzyknęłam z jedną nogą zanurzoną w ciepłej wodzie.

– Nie ma! – zawołał po chwili.

– Są, są! Za ręcznikami! – właśnie siadałam w pianie. – Albo zostaw, ja zmienię, jak wyjdę… – poddałam się.

Oczywiście tylko na to czekał, bo kiedy weszłam do sypialni, okazało się, że nawet nie zdjął zalanych poszewek. Zamiast więc zająć się wmasowywaniem kremu, musiałam zmieniać i namaczać pościel…
Potem rozchorowała się Małgosia i synowa zadzwoniła z pytaniem, czy mogę z nią posiedzieć przez tydzień, bo oni z synem muszą chodzić do pracy. Oczywiście się zgodziłam, choć nie zaniedbałam własnego domu – Tadzio nadal miał obiadki na stole i czystą koszulę każdego dnia.

Uwielbiam swoje wnuki, ale dwuletnia Małgosia potrafiła każdego doprowadzić do chęci uduszenia jej poduszką. Teraz, dodatkowo niezdrowa, stała się jeszcze bardziej marudna i wymagająca. Nie miałam przy niej chwili spokoju, a kiedy wracałam do domu, biegiem musiałam obierać ziemniaki i kroić ogórki na mizerię. Zaraz po Małgosi rozchorował się Szymek, jej brat i syn ubłagał mnie, bo znowu do nich przychodziła z nim zostawać.

– Mam dość – zwierzyłam się kotu podczas kolejnego wypełnionego gonitwą i obowiązkami popołudnia. – Od siódmej rano jestem u dzieci, a potem wracam tutaj i zamiast się zrelaksować, muszę się zajmować gotowaniem, praniem i sprzątaniem petów, które sąsiedzi rzucają na balkon… A ty jeszcze rozwłóczyłeś kości po całej kuchni! A psik! Sio! – zakończyłam tę męczeńską tyradę i kot czmychnął z urażoną miną.

Tego samego dnia powiedziałam mężowi, że przez jakiś czas będzie jadł odmrażane obiady, bo nie mam siły codziennie stać przy kuchni.

– Basiu, ale jak to? – zdziwił się jak dziecko, któremu ktoś mówi, że ulubiona zabawka przestała działać. – Będziemy jeść mrożonki? Przecież sama mówiłaś, że mrożonki…

– Tak, mówiłam – westchnęłam ciężko.– Ale zrozum, Tadziu, jestem przemęczona …

– Kochanie, to chwilowe – cmoknął mnie w czubek głowy. – A ty przecież jesteś idealną gospodynią, dobrze wiem, że te mrożone obiady szybko ci się znudzą.

Na widok kota kucającego na wykładzinie zamarłam

Zrozumiałam, że on po prostu ode mnie oczekuje, że codziennie będzie miał na talerzu coś ciepłego i świeżego. Wciąż chodził do pracy, więc uważał, że należy mu się obsługa ze strony niepracującej żony. Pewnie to samo myśleli synowie angażujący mnie do pomocy przy wnukach i podrzucający je nieraz na całe weekendy. Skoro nie pracuję zawodowo, to znaczy, że mam nieodpłatnie pracować na rzecz rodziny. I być w tym „perfekcyjna”!

Czułam, że muszę coś zmienić w swoim życiu albo zwariuję. Owszem, byłam idealną żoną, matką, teściową i babcią, ale czy wciąż byłam tą samą Barbarą co kiedyś…?

– Jeśli chcesz wiedzieć, to dawno temu bardzo ładnie malowałam – kot wybaczył mi psykanie na niego i znowu był moim wiernym (i jedynym) słuchaczem. – Widziałam ostatnio takie farby do malowania na szkle, strasznie bym chciała spróbować… Tylko że zupełnie nie mam czasu – westchnęłam.

Tadzio miał rację: mrożone obiady się nie sprawdziły, jeśli chodzi o darowanie mi kapki czasu. Głównie dlatego, że ciągle ja musiałam je odgrzewać i po nich sprzątać. Któregoś dnia właśnie wycierałam talerze, kiedy Tadzio zajrzał do kuchni z pilotem do telewizora w ręku.

– Basiu, gdzie mamy zapisany numer do kablówki? Chyba coś wysiadło, chodź zobaczyć – poprosił.
Sekundę później zadzwonił telefon i synowa numer dwa zaczęła opowiadać, że najstarsza wnuczka ma jakiś pokaz tańca i trzeba ją zawieźć do domu kultury, ale nie ma kto i czy ja bym mogła… Dokładnie w tej samej chwili zobaczyłam, jak kot ostrożnie wącha wykładzinę pod drzwiami, a potem kuca na niej i…

– Basiu, no przyjdziesz wreszcie…? – dobiegł mnie zniecierpliwiony głos Tadzia.

– Nie!!! – huknęłam w stronę kota. – Przestań, do ciężkiej cholery!!! Natychmiast przeeeeeeestaaaaań!!! – darłam się dobre kilka sekund, uwalniając całą złość, frustrację i zmęczenie sytuacją. – Mam tego dosyć!

Na uratowanie wykładziny przed zasikaniem było za późno, ale o dziwo, uzyskałam zupełnie inny, nieoczekiwany efekt.

– Ojej, przepraszam, mamo – usłyszałam przy uchu głos synowej.

Mój wrzask musiał ją dosłownie ogłuszyć.

– Ja rozumiem, że mama ma dużo obowiązków. To ja zadzwonię do swoich rodziców. I przepraszam, że zawracałam głowę…

W kuchni pojawił się mąż.

– Och, Basiu, wybacz… – nim też musiał wstrząsnąć mój potworny ryk. – Ja oczywiście sam znajdę ten numer i zadzwonię do kablówki… I może skończę wycierać te talerze, a ty sobie odpocznij, co?

Wciąż bolało mnie gardło, które najwyraźniej zdarłam, krzycząc na kota, do tego trzęsły mi się nogi ze zdenerwowania. Pozwoliłam więc Tadziowi łagodnie się objąć i zaprowadzić na kanapę. Podłożył mi poduszki pod plecy i z lekkim przestrachem zapytał, czy wciąż jestem na niego zła. Pojęłam, że podobnie jak synowa, uznał, że mój dziki wrzask był skierowany do niego, i poczuł się winny. Przez moment chciałam mu wyznać, że krzyczałam na kota, ale nagle uznałam, że wcale nie muszę mu tego mówić. Synowej też nie. Jeśli moje dramatyczne „przeeestań!” wzięli do siebie, to znaczy, że dobrze wiedzieli, iż mnie wykorzystują. Przestraszyli się i bardzo dobrze! Zamierzałam zrobić z tego użytek.

Proste kanapki, gołąbki ze słoika – niebo w gębie!

Wieczorem weszłam do posprzątanej kuchni i usiadłam z mężem do kolacji, którą przygotował. Niby same kanapki, ale smakowały wybornie, bo nie musiałam ich szykować. Około dziesiątej zadzwonił starszy syn, który najwyraźniej dowiedział się od bratowej o moim wybuchu, bo bardzo ostrożnie zapytał, czy w czymś może mi pomóc. Zastanowiłam się przez chwilę, a potem powiedziałam, że chciałabym, by kupił mi farbki do malowania na szkle.

Przywiózł je następnego dnia wraz z szablonami witraży. Zapytałam, czy dzieci zdrowe i odpowiedział, że nie bardzo, ale może wziąć zwolnienie i z nimi posiedzieć. Ugryzłam się w język, by nie zapytać, dlaczego wcześniej nie mógł. Podziękowałam za farby i podreptałam na balkon, żeby je wypróbować. Po południu przyszedł Tadzio i odgrzał gołąbki ze słoika, które kupił po drodze. Oczywiście nie były tak perfekcyjne jak moje, ale dały się zjeść. Podziękowałam i wstałam od stołu, zostawiając mu zmywanie.

– Chodź, mam coś dla ciebie – szepnęłam do kota, który usiłował łapać „zajączki” puszczane przez mój witrażyk stojący na balkonie. – Tak, jesteś paskudnym sierściuchem i nie wolno ci sikać na dywany, ale załatwiłeś za mnie coś, czego nie umiałam sama załatwić, więc masz! – rzuciłam mu spory kawałek boczku. – Dobre, co?

Kot nie odpowiedział, ale wiedziałam, co by wymruczał, gdyby potrafił. Pewnie, że boczek jest idealny. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zabrałam za malowanie absolutnie nieidealnego obrazka na szkle.
Jaki będzie, taki będzie – pomyślałam – to ma być moja przyjemność, a nie kolejny obowiązek do zaliczenia! 

Czytaj także:
„Mój facet zapomniał powiedzieć, że do naszego domu wprowadziła się jego kochanka. Ona nie miała o mnie pojęcia...”
„Córka ukochanego mściła się na mnie i sabotowała nasz związek. Poszczułam ją moją mamą i małolata spokorniała”
„Syn bez skrupułów mnie okradał, by przypodobać się nowym znajomym. Wystraszył się, gdy wspomniałam o policji”

Redakcja poleca

REKLAMA