Moja dzielnica zrobiła się modna. Kilka lat temu zaczęli tu ściągać artyści, którzy uznali stare, zrujnowane kamienice za bardzo malownicze, i od razu zajęli się ich remontami. Jednak za tymi pięknymi fasadami nadal płynie rynsztok życia, brudny, śmierdzący i wartki. Był taki moment, kiedy zanurzyłam się w nim po szyję i nigdy tego nie zapomnę. Moje myśli wędrują w przeszłość, ilekroć rozbłyskują światła na choince. Co roku od wielu lat.
Byliśmy wtedy z Kubą młodym małżeństwem i mieszkaliśmy z dwójką małych dzieci na niecałych trzydziestu metrach. Kiedy w końcu udało się nam dostać kredyt na mieszkanie, starczyło go zaledwie na trzypokojowe lokum w najgorszej dzielnicy. Ale nam ten nasz nowy dom wydawał się pałacem, a dzielnica najpiękniejszym miejscem na świecie. Napawałam się przestrzenią, ciesząc się, że nie muszę na noc rozkładać materaców na podłodze.
Chodziłam chyba wtedy z głową trochę w obłokach, nie zauważając biedy wokół, pijanych od rana żuli na chodnikach i ich kobiet, które wyglądały na kilkanaście lat więcej, niż miały. Ale przecież kiedyś musiało dojść do zderzenia tych dwóch odmiennych światów – ich i mojego…
Kolega synka budził moje współczucie
Mój pięcioletni synek poznał w przedszkolu Pawełka. Zaprzyjaźnili się ze sobą i Paweł zaczął często u nas bywać. Grzeczny był taki i cichutki, więc czasami nawet nie zauważałam, że przyszedł i bawi się z Olafem w dziecięcym pokoju. Patrzyłam na niego z troską, bo było widać, że pochodzi z biednej rodziny. Mały był i chudziutki, nawet w porównaniu z moim synkiem, który także nigdy nie należał do wielkoludów.
Poza tym to było naprawdę śliczne dziecko. Miał długie rzęsy i czarne jak węgiel oczy, ciemne włosy. Było w nim coś wzruszającego, co kazało człowiekowi go chronić. Niestety, takich uczuć nie żywili chyba jego rodzice, bo nigdy się nim nie interesowali. Pawełek przychodził do nas sam, a potem sam wychodził.
Któregoś dnia przyszedł z gorączką. Sprawdziłam, czoło miał rozpalone, a termometr wykazał 39 stopni .
„Nic dziwnego, przecież to już prawie zima, a on ma tylko tę lekką kurteczkę!” – pomyślałam ze zgrozą.
Wyszukałam jakiś za mały sweter syna i dałam Pawełkowi, postanawiając, że tym razem nie puszczę go samego do domu. Zostawiłam dzieci pod opiekę męża, wzięłam Pawła za rączkę i kazałam się zaprowadzić tam, gdzie mieszka.
Przeżyłam prawdziwy szok
Już na klatce śmierdziało moczem i brudem. A smród, który uderzył w moje nozdrza z mieszkania, kiedy tylko otworzyły się drzwi, omal nie spowodował u mnie mdłości. Zresztą, trudno to było nazwać mieszkaniem… To była jakaś zatęchła ciemna nora.
Na progu stanęła może dwunastoletnia dziewczynka, siostra Pawła.
– A gdzie mama? – zapytałam, mała zaś tylko wzruszyła ramionami.
– Tata?
– Nie ma ich od kilku dni – odparła dziewczynka, pociągając nosem.
Zrozumiałam, że rodzice zwyczajnie poszli w tango! I już wiedziałam, że za nic nie zostawię tam Pawełka. Tylko co z jego siostrą i jeszcze dwójką dzieci, które zobaczyłam w korytarzu? Popatrywały na mnie jak wystraszone zwierzątka. Wszystkich przecież nie mogłam do siebie zabrać…
Zadzwoniłam na policję
Przyjechali, popatrzyli i zadecydowali, że zawiozą dzieciaki do izby dziecka.
– Oprócz tego! – wskazałam na Pawełka. – Bo on jest chory! Będzie u mnie – podałam adres i wróciłam z chłopcem do domu.
Wykąpałam go, nakarmiłam, dałam leki przeciwko przeziębieniu i ubrałam w czyste rzeczy po Olafie, z których mój synek już zdążył powyrastać. Położyłam go spać w pokoju dzieci na dmuchanym materacu. Ledwie przyłożył głowę do poduszki, już spał. A ja odbyłam poważną rozmowę z mężem. Opowiedziałam mu, co tam widziałam, w mieszkaniu chłopca. Ogólny syf i pustą od wielu dni lodówkę, w której walały się jakieś zapleśniałe resztki.
– I żadnego dorosłego człowieka! – zakończyłam dramatycznie.
– Chcesz go u nas zatrzymać? – spytał Kuba, na co otwarcie przyznałam, że tak.
– Ale wiesz, że pewnie jutro, pojutrze po niego przyjdą i trzeba go będzie oddać? Nie jest nasz – mąż był realistą.
Przez następne dni bałam się tego, że ktoś się Pawełkiem zainteresuje i jednocześnie tego chciałam. Bo czy, na Boga, nikogo nie obchodził los tego dziecka?
Przygarnęliśmy go
Wyglądało na to, że nie, bo pies z kulawą nogą do nas nie przyszedł. Ani z policji, ani ze straży miejskiej, ani z opieki społecznej, ani z jakiejkolwiek innej uprawnionej do zajmowania się takimi dziećmi instytucji.
Pawełek mieszkał sobie u nas spokojnie i zdrowiał. Jadł za trzech i nabierał rumieńców oraz brzuszka. Oczywiście nie mogło być tak różowo, żeby nie wtrącili się moi bliscy. Mama od razu zorientowała się, co się święci. Zaczęły się wizyty i telefony, żebym sobie dała spokój z tym dzieciakiem.
– Przecież to jakaś patologia! Kto wie, jakie on ma geny! I lepiej nie wchodź w drogę jego rodzinie. Nie masz pewnie pojęcia, do czego mogą być zdolni po pijaku!
Pomijając jednak histerię mojej mamy, było nam z Pawełkiem dobrze. Olaf miał przyjaciela do zabawy, a trzyletni Oskar był zafascynowany tym, że nagle ma dwóch starszych braci. Paweł nie sprawiał nam kłopotów, donaszał rzeczy po moim starszym synku, które i tak były sto razy lepsze niż jego ubranie, i zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie kupić Olafowi innego łóżeczka.
Widziałam kiedyś takie z wysuwanym zapasowym łóżkiem spod spodu – byłoby idealne dla obu chłopców. Ale ta sielanka nie mogła przecież trwać wiecznie – w końcu znaleźli się jego rodzice. Skruszeni i obiecujący poprawę.
Wtedy im uwierzyłam, że kajają się szczerze. Dzisiaj już nie byłabym taka głupia. Im bowiem wcale nie chodziło o dobro dzieci, tylko o zasiłki, jakie na nie dostawali. Były dzieci, był zasiłek, było picie. Bardzo szybko oboje popłynęli… I Pawełek zaczął znowu przychodzić z wizytami. Najczęściej zostawał wtedy na noc, miał u nas już swoją pościel, przybory do mycia, piżamkę. I czystą bieliznę na rano.
W naszym domu nie było krzyków
Byłam pewna, że Pawełek będzie u nas na wigilii i kupiłam dla niego prezent, wielką kolorową ciężarówkę. Jedną z tych, które tak bardzo go zachwycały u Olafa.
Nie tylko to go zresztą zachwycało… Nie zdawałam sobie tak naprawdę sprawy z tego, jak bardzo dzieciak z patologicznej rodziny, który nie zaznał w życiu rodzicielskiego ciepła, musi się czuć u nas w domu. Jesteśmy bowiem z Kubą oboje bardzo czuli dla swoich dzieci i dla siebie nawzajem. Mąż chyba nawet hołubi wszystkich bardziej niż ja. Nie ma u nas krzyków ani awantur, nie ma bicia, co dla Pawła musiało być niesamowite.
Pamiętam dobrze, jak pewnego dnia stłukł kubek z herbatą. Jak się od razu skulił, zasłonił przed ciosem, który w jego domu z pewnością by padł. Miałam zamiar od razu pogłaskać go po głowie, ale zauważyłam, że przestraszył się mojej ręki! Powiedziałam więc tylko uspokajająco:
– Kochanie, nic się nie stało. Zaraz zrobię ci drugą herbatę, tylko pozbieram te resztki kubka, żebyś się nie skaleczył.
I wtedy zobaczyłam w jego oczach zdumienie, a potem wdzięczność. I przypomniał mi się bezpański pies wzięty kiedyś przez moją siostrę ze schroniska. On także miał takie pełne oddania spojrzenie i kochał moją siostrę bezgranicznie. Myślę, że dla niej byłby w stanie… zabić! A Pawełek? Co ten chłopiec byłby w stanie zrobić, żeby u nas zostać? Jako nasz synek, członek rodziny? Wkrótce poznałam odpowiedź na to pytanie…
Nie mogłam w to uwierzyć
To się wydarzyło na dwa dni przed wigilią, kiedy prezenty leżały już na pawlaczu, zapakowane w ozdobne papiery. Odprowadziłam jak zwykle do przedszkola i Olafa, i Pawła, po czym poszłam do pracy. Denerwowałam się strasznie, czy szef puści mnie wcześniej do domu, bo dzieciaki miały odgrywać dla rodziców Jasełka. Olaf grał w nich jedną z głównych ról i byłam z niego naprawdę dumna. Jednak jak się okazało, niepotrzebnie się martwiłam, bo dyrektor wyjechał w delegację i nasza kierowniczka puściła wcześniej wszystkie babki, aby zdążyły jeszcze „pomyć okna” w domu.
Jasełka w przedszkolu były wspaniałe! Biłam Olafowi brawo jak szalona i w ogóle nie zwróciłam uwagi na naburmuszonego Pawełka stojącego z boku. Ponieważ miał dużą wadę wymowy, grał tylko jednego z pasterzy. Niżej w jasełkowej hierarchii była już tylko… owca.
Po przedstawieniu zrobiło się małe zamieszanie, dzieci pobiegły się przebrać a rodzice przeszli do innej sali na poczęstunek. Jadłam właśnie pyszny sernik, zastanawiając się, dlaczego Olafa jeszcze przy mnie nie ma, gdy wpadła do sali wychowawczyni i kazała mi szybko za sobą iść.
– Paweł dusił Olafa! – wydyszała, niemal biegnąc obok mnie.
– Co robił?! – wysapałam przerażona.
Okazało się, że Paweł dorwał mojego syna w ubikacji i zacisnął swoje dłonie na jego szyi. Ile złości musiało być w tym geście, ile nieprawdopodobnej siły, że Olaf przez dwa tygodnie miał na szyi siniaki, które powoli zmieniały kolor od bordowego, przez zielony, po siny!
– Dlaczego to zrobił? Za co? – nie mogłam uwierzyć własnym oczom. – Czym zawinił Pawłowi mój syn?
– Niczym. Paweł jest po prostu zazdrosny o Olafa. Już jakiś czas temu to zauważyłyśmy, ale żadna z nas nie sądziła, że ta zazdrość może doprowadzić do czegoś takiego! – usłyszałam od wychowawczyni.
Najwyraźniej Paweł zazdrościł Olafowi wszystkiego. Całego jego życia: ciepłego domu, ładnych zabawek, tatusia i braciszka, i mnie, kochającej mamy.
Możliwe, że przytuliłam Olafa na oczach jego kolegi o jeden raz za dużo. I Paweł się wściekł! Postanowił natychmiast wyeliminować rywala, i wyglądało na to, że jeszcze trochę, a by mu się to udało.
Nie było już mowy o spędzeniu przez Pawła świąt Bożego Narodzenia u nas w domu! Mój syn, jak tylko słyszał jego imię, dostawał histerii. Jakub też się strasznie zdenerwował i chociaż wiem, że rozumiał zachowanie Pawła, i to, że jest tylko dzieckiem – stracił do chłopca serce. Do tego wszystkiego dokładały się jeszcze moja mama i teściowa, powtarzając jedna przez drugą:
– A nie mówiłam?! Bandytę żeście do domu wpuścili, wnuka by nam zabił!
Przecież to było tylko dziecko
W przedszkolu Pawła przeniesiono do innej, rok młodszej grupy, aby nie zagrażał już więcej Olafowi. I nie usiadł z nami do wigilii. Ale jakoś nie mogłam się przemóc, aby przeznaczone dla niego auto dać po prostu synkowi. Zostawiłam je na pawlaczu, zupełnie tak jakbym miała nadzieję, że jeszcze kiedyś przyjdzie i je sobie weźmie.
Wigilia tamtego roku przebiegała w dziwnej atmosferze. Niby wszystko było jak zwykle, pięknie i uroczyście, ale siniaki widoczne na szyi Olafka napawały nas dziwnym smutkiem. Nawet nie miałam ochoty iść na pasterkę.
Nie wiedziałam potem, czy powinnam tego żałować, czy się cieszyć, bo… gdybym usłyszała już w nocy o tym, co się stało, pewnie pobiegłabym po Pawła, nie zważając na to, co zrobił mojemu synowi. Czy zachowałabym się wtedy jak wyrodna matka, która bardziej dba o cudze dziecko niż o własne? Nie mam pojęcia. Nie było mi dane się o tym przekonać…
O pożarze kamienicy, w której mieszkał Paweł z rodziną, dowiedziałam się następnego dnia. Policja stwierdziła, że ogień wzniecono przez zaniedbanie, w mieszkaniu ktoś nie domknął drzwiczek od pieca, bo to był dom opalany węglem… To sąsiedzi wracający z pasterki zobaczyli płomienie i wezwali straż.
Żadnemu z dzieci nic się nie stało. Dwoje najmłodszych ojciec wyniósł na dwór, zanim padł nieprzytomny. Zmarł w szpitalu z powodu zatrucia czadem. Dzieciaki trafiły do domów dziecka, a ich matka do noclegowni. Potem udowodniono, że ten pożar to była jej wina, bo tego wieczoru ona rozpalała w piecu i była kompletnie pijana. Nie wiem, jakie postawiono jej zarzuty, ale na pewno pijaczce odebrano prawa rodzicielskie.
Słuch po Pawełku zaginął
To wszystko działo się piętnaście lat temu, a nie ma świąt, abym o nim nie myślała. O tym, co się z nim dzieje. Czy jest szczęśliwy, czy wyszedł na ludzi? Czy też się stoczył, jak przewidywała moja mama? Mam wyrzuty sumienia, że mu nie wybaczyliśmy tego zachowania w przedszkolu. Przecież to było tylko pięcioletnie dziecko! W dodatku przywykłe do przemocy, do załatwiania spraw siłą.
Trzeba było wytłumaczyć i jemu, i Olafowi, że źle się stało, ale nadal mogą być przyjaciółmi. I pracować nad wytłumieniem agresji u Pawła. Ale mnie zabrakło na to determinacji i… miłości. Ta ciężarówka nadal leży na pawlaczu, zupełnie jakby wciąż czekała na Pawła.
Czytaj także: „Zostawię miejsce dla zbłąkanego wędrowca. To mój genialny plan, by zasiąść do wigilijnego stołu z kochankiem”
„W tamtym roku zrobiłam wigilię last minute. Bratowa przywiozła tylko puste pojemniki, by mieć w co zapakować jedzenie”
„Teściowa robi listy prezentów, a w nich perfumy po 600 zł. Myśli, że wolę wydać kasę na nią, niż na własne dzieci?”