„Byłem pewien, że żona mnie zdradza, bo jestem bezpłodny. Zbierałem szczękę z podłogi, gdy odkryłem, że stoi za tym... mój ojciec”

Zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, goodluz
„Nie wiedziałem, co robić. Porozmawiać z żoną szczerze? Nie czułem się na siłach. A może to zwykły skok w bok? Zacząłem zwracać uwagę na to, jak Kasia okazuje mi swoje uczucia. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie widzę żadnej różnicy – wciąż jest czuła, troskliwa i chętna. Tak jak dawniej. Jakby nie miała gacha na boku”.
/ 19.09.2022 15:15
Zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, goodluz

Moja żona mnie zdradza – tak pomyślałem, jak zobaczyłem, że zlikwidowała jedną ze swoich lokat na pięć tysięcy złotych. I nic mi o tym nie powiedziała – a przecież zawsze mówimy sobie o wszystkim. Ciekawe, co zrobiła z tymi pieniędzmi – z pewnością nie wykupiła nam wczasów zimowych w górach, bo jedziemy z jej bratem i jego dzieciakami.

Wyraźnie czułem, że coś tu nie gra

To nie był pierwszy niepokojący sygnał. Jesienią żona kupiła fajny męski sweter. Przez przypadek zobaczyłem go w jej torbie, nic nie mówiłem, bo myślałem, że da mi go na urodziny, ale nic z tego. Innym razem zniknęły zakupy spożywcze – widziałem je w torbie, ale nigdy nie trafiły do naszej lodówki czy spiżarki. I jeszcze te tłumaczenia, dlaczego wraca później z pracy – że nawał roboty, brak ludzi, jak to w ZUS-ie…

Kocham moją żonę i wydawało mi się, że ona też wciąż kocha mnie. Jesteśmy razem od piętnastu lat. Miałem nadzieję, że oboje pogodziliśmy się z tym, że nie możemy mieć dzieci, ale może to tylko pobożne życzenia. Latem byliśmy na działce u mojego szefa, który zrobił grilla na dziesięciolecie firmy. Zaprosił wszystkich pracowników z rodzinami: żonami i dziećmi. Moja Kasia przez pół imprezy bawiła się z dzieciakami. Maluchy od razu oblazły ją jak mrówki.

– Musi być wspaniałą matką. Która z pociech jest wasza? – spytała żona szefa, która stanęła obok, patrząc, jak Kasia bawi się w ciuciubabkę.

Do tej pory przyglądałem się żonie z uśmiechem, ale bez żadnej refleksji, jak bardzo musi ją boleć to, że sama nie może być matką. Uwaga żony szefa wyrwała mnie z letargu.

– Nie mamy dzieci – powiedziałem i coś ścisnęło mnie w gardle.

– No to już najwyższy czas – poradziła mi z wdziękiem słonia w składzie porcelany, a na koniec jeszcze mnie dobiła: – Nie widzi pan, że instynkt macierzyński aż się z niej wylewa? Tik-tak, panie Wojtku, tik-tak.

I poszła sobie, dumna ze swojej mądrej życiowej rady.

Chciałem przyłapać ją z tym gachem!

Tyle że ja byłem bezpłodny. I wiedziałem o tym od dawna, od kiedy skończyłem trzynaście lat i przeszedłem świnkę. Jako nastolatek byłem z tego powodu nawet zadowolony – nie musiałem się obawiać, że jakaś dziewczyna zajdzie ze mną w ciążę. Ale w końcu do mnie dotarło, że wiele kobiet nie zechce mnie za męża właśnie z powodu tej bezpłodności.

I gdzieś tak koło dwudziestego drugiego roku zacząłem z tego powodu odczuwać rozpacz i wstyd. Przez pewien czas unikałem kontaktów z dziewczynami, potem na początku znajomości od razu mówiłem, że ze mną to dzieci mieć nie będą. Wreszcie dojrzałem i jakoś pogodziłem się z sytuacją.

Kiedy zakochałem się w Kasi, dwa tygodnie chodziłem, nie wiedząc, co robić – chciałem, by była moją dziewczyną, ale bałem się, że jak usłyszy o mojej niepłodności, odejdzie szukać szczęścia gdzie indziej. Tak się nie stało.

– Daj spokój – powiedziała. – Nigdy nie byłam fanką pieluch. Na razie o dzieciach nie myślę, a jak nas przypili, to coś wymyślimy.

Po ślubie na wszelki wypadek zrobiliśmy badania, bo nie mieliśmy warunków na dzieci. Myślałem, że byłoby zabawnie (i cudownie!), gdyby się okazało, że jednak nie strzelam ślepakami. Ale nadzieja okazała się płonna. Kiedy tak patrzyłem na żonę bawiącą się z dziećmi na trawniku szefa, pomyślałem, że Kasia musi bardzo pragnąć dziecka. I zrobiło mi się smutno.

Gdy zacząłem podejrzewać, że żona ma romans, pomyślałem sobie: pewnie szuka ojca dla swojego dziecka. A skoro nic mi o tym nie powiedziała, z pewnością nie bierze mnie pod uwagę i planuje dalsze życie w prawdziwej rodzinie z biologicznym potomstwem.

Nie wiedziałem, co robić. Porozmawiać z żoną szczerze? Nie czułem się na siłach. A może to zwykły skok w bok? Zacząłem zwracać uwagę na to, jak Kasia okazuje mi swoje uczucia. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie widzę żadnej różnicy – wciąż jest czuła, troskliwa i chętna. Tak jak dawniej. Jakby nie miała gacha na boku.

Od tego myślenia i wyobrażania sobie żony w ramionach tamtego (gach w mojej wyobraźni zawsze miał na sobie tamten czekoladowy sweter, który niesłusznie uznałem za swój, kiedy go tylko zobaczyłem), dostawałem obłędu. Chętnie bym z kimś porozmawiał, ale nie miałem z kim. Znajomi odpadali, bo nie chciałem robić plotek, zaufanego przyjaciela od serca nie miałem z wyjątkiem Kasi, a rodzina…

Znałem to zdjęcie! Niemożliwe!

Gdyby żyła mama, pewnie wypłakałbym jej się w mankiet. Ale ojciec wpędził ją do grobu dwadzieścia lata temu. Zresztą z tego powodu zerwałem z nim wtedy wszelkie kontakty. Zostało mi więc tylko jedno – dowiedzieć się, z kim moja żona się widuje, i jak daleko sprawy już zaszły.

Tak więc pewnego dnia czekałem na nią w samochodzie pod pracą. Rano oznajmiła mi, że wróci później. Nawet się nie zdziwiłem, jak zobaczyłem, że z pracy wyszła o normalnej porze, pożegnała się z koleżankami i poszła na przystanek. Gdy wsiadła do autobusu, moja nadzieja na to, że mam paranoję, zbladła. Żona wcale nie jechała do domu, ale w przeciwnym kierunku. Podążałem za nią dyskretnie, tak, żeby mnie nie zauważyła.

Wysiadła na starym osiedlu mrówkowców z lat osiemdziesiątych. Szła pewnie, bez wahania, jak ktoś, kto pokonywał tę trasę już nie raz. Szedłem za nią jak tropiciel. W pewnej chwili weszła do osiedlowego sklepu. Przez szybę widziałem, że robi zakupy – chleb, mleko, jakieś warzywa i owoce. Hm, dziwne, pomyślałem. Gdybym czekał na kochankę, to sam bym przygotował kolację. Co za palant! I zrobiło mi się jeszcze smutniej, a jednocześnie byłem coraz bardziej zły.

Kasia dotaszczyła zakupy do jednego z dziesięciopiętrowych bloków, równie ponurego jak inne. Drzwi na klatkę schodową otworzyła kluczem – jak to zobaczyłem, ciarki przeszły mi po plecach, bo to świadczyło o dużej zażyłości. Podszedłem do drzwi – było tam zbyt wielu lokatorów, w dodatku bez listy nazwisk, żebym mógł trafić tam, dokąd poszła, albo chociaż dowiedzieć się, na które piętro.

I co teraz? Poczekać, aż wyjdzie? Spróbować śledzić ją następnym razem w nadziei, że przyłapię ją z gachem na gorącym uczynku? Jednak buzujące we mnie emocje nie pozwoliły mi odwlec konfrontacji. Wyjąłem komórkę i wybrałem numer żony. Zajęte – no, przynajmniej dzwoni do kogoś, a nie obściskuje się z tym gachem, pomyślałem. Odczekałem chwilę i znów zadzwoniłem. Wciąż zajęte. Po pięciu minutach spróbowałem jeszcze raz. Gdzieś niedaleko usłyszałem dźwięk karetki. Kasia wreszcie odebrała. Jej głos był napięty, pełen niepokoju.

– Och, Wojtuś, przepraszam, ale mam tu sytuację alarmową, nie mogę rozmawiać. Zadzwonię później.

– Ale co się… – wydukałem, tyle że żona przerwała połączenie.

Ambulans zatrzymał się przy podjeździe do klatki, sanitariusze wyskoczyli, wyciągnęli nosze i energicznie ruszyli do drzwi. Dodałem dwa do dwóch. Poszedłem za nimi.

– Drugie piętro! – usłyszałem, jak jeden z sanitariuszy mówi do drugiego, kiedy zamykały się drzwi do windy.

Ruszyłem biegiem po schodach. Na drugim piętrze sanitariusze wchodzili  właśnie do mieszkania, a Kasia stała w progu. I wtedy mnie zobaczyła, a  szczęka jej dosłownie opadła.

Przez moment wyglądała na zmieszaną

– Co ty tu… – machnęła ręką. – Później. Panowie, do sypialni – zawołała do sanitariuszy i weszła do mieszkania. A ja, oczywiście, za nią.

To było jakieś biedne mieszkanie, nieremontowane od lat. Starość i biedę było aż czuć w powietrzu. Dwa pokoje z kuchnią. Na blacie zobaczyłem niewypakowaną torbę z zakupami. Zajrzałem do dużego pokoju. Zobaczyłem stary drewniany stół przykryty serwetą i cztery krzesła. Stara kanapa, fotel i odrapana serwantka podobna do tej, która stała w moim rodzinnym domu. Na niej ramki ze zdjęciami. Podszedłem bliżej… Wziąłem jedno do ręki. Roześmiana kobieta z dzieckiem na ręku. Obok niej mężczyzna. O Boże! Znałem to zdjęcie. Niemożliwe!

– Sprowadził się tu dziesięć lat temu – usłyszałem za sobą głos Kasi. – Poznałam go, gdy przyszedł do ZUS-u donieść pewne dokumenty. – Stanęła obok mnie. – Ma głodową emeryturę, a do tego problemy z sercem. Właśnie zabrali go do szpitala, zaraz też tam pojadę. Chciałam ci powiedzieć, że poznałam twojego ojca, ale błagał mnie, żebym jeszcze tego nie robiła. „Wyrzekł się mnie i ja go nie winię”, powiedział. „Byłem draniem. Kanalią. Ale odsiedziałem swoje, przepracowałem i przecierpiałem. Mogę żyć wśród ludzi. Chcę tylko być blisko mojego syna, czasem go zobaczyć, choćby z daleka. Tylko on mi został”. Może mimo to bym ci powiedziała, gdyby nie to, jak o nim mówiłeś. Z wielką nienawiścią. Dlatego wpadam tu do niego, pomagam, dokarmiam.

– To jemu kupiłaś ten czekoladowy sweter? – spytałem.

– Skąd wiesz… Och, jak zwykle grzebiesz mi po torbach – przytuliła się do mnie. – Tak. Na jego urodziny. Gniewasz się? Wojtek… Ty płaczesz?

Płakałem. Nad sobą, nad ojcem i nad własną głupotą. Z radości, że żona nie ma gacha, i z żalu, że ja nigdy nie będę miał syna. Te wydarzenia zmieniły nasze życie. Pogodziłem się z ojcem, zaopiekowaliśmy się nim razem z Kasią. Umarł cztery lata później, szczęśliwy.

Mam wrażenie, że zabrał ze sobą do grobu wszystkie tkwiące we mnie negatywne wspomnienia i odczucia, dzięki czemu poczułem się wolny. I wszystko to dzięki mojej żonie, zdrajczyni.

Czytaj także:
„W czasie wojny Polacy raczej nie pałali miłością do Niemców. Moja babcia wręcz przeciwnie. Zakochała się w jednym bez pamięci”
„Moje dzieci nigdy w to nie uwierzą, ale w wieku 10 lat, zostałam przemytniczką. Nie ja jedna. Wtedy wszyscy to robili...”
„Znam mojego męża od 3 lat. Gdyby był babiarzem, zauważyłabym... Tylko czemu wszyscy wokół twierdzą, że mnie zdradza?”

Redakcja poleca

REKLAMA