„Oczerniałam wytatuowanego sąsiada, bo wyglądał jak pomiot szatana. Otworzyłam oczy, gdy uratował mi życie”

Mężczyzna, który uratował życie sąsiadce fot. Adobe Stock, Mediteraneo
„Nagle zobaczyłam w nim zupełnie innego człowieka. Dotarło do mnie, że jego >>ogniste<< tatuaże to rodzaj talizmanu. Codziennie walczył z żywiołem, może to była jakaś forma okiełznania naturalnego lęku przed nim? Było mi strasznie wstyd, że tak pochopnie go oceniłam”.
/ 05.07.2022 13:15
Mężczyzna, który uratował życie sąsiadce fot. Adobe Stock, Mediteraneo

Winda zatrzymała się na moim piętrze i już miałam wsiąść, kiedy zobaczyłam w środku tego nowego sąsiada.

– Ojej, zapomniałam wziąć śmieci – powiedziałam szybko i cofnęłam się od drzwi.

Wprowadził się do naszego bloku kilka tygodni wcześniej i byłam pewna, że to jakiś „element”, jak mówiło się u mnie w domu. Był łysy, wielki i jakiś taki ponury. I miał tatuaże na obu rękach. Całych!

– Przesadzasz, mój syn też ma tatuaż – skarciła mnie Hania, sąsiadka z parteru, z którą się przyjaźniłam od wielu lat. – A nawet dwa, bo smoka na plecach i imię żony na klatce piersiowej. A przecież go znasz, to normalny chłopak jest!

– Jeden tatuaż to nie całe wytatuowane łapy! – broniłam swojej opinii. – Zresztą widziałam kiedyś, jak go podwoził drugi taki jak on. Mówię ci, Hania, on jest w jakiejś, jak to się mówi, przestępczości zorganizowanej!

Miałam wrażenie, że mój groźnie wyglądający sąsiad w jakiś sposób dowiedział się, co o nim myślę, bo kiedy przed tą windą powiedziałam, że muszę się wrócić po śmieci, zerknął na mnie, jakby chciał mnie wystraszyć.

Ale jeszcze gorzej było, kiedy spotkałam go w osiedlowym sklepiku. Stał przede mną, wybierając owoce, i nie zauważył, że mu się przyglądałam. Był ubrany w drelichowe spodnie i ciężkie buciory, ale pomimo kilkustopniowej temperatury miał na sobie tylko zwykłą, czarną koszulkę z krótkimi rękawkami.

Nie mogłam oderwać wzroku od tych jego tatuaży. Przeważał w nich motyw ognia i zniszczenia. „Jeśli ten facet nie jest członkiem jakiegoś gangu, to nie znam się na ludziach” – pomyślałam i zaraz potem udałam zainteresowanie plastrowaną szynką, żeby stać do niego tyłem, kiedy będzie wychodził ze sklepiku.

Poczułam, że nie mam czym oddychać

To było przedwiośnie i jak co roku o tej porze bardzo słabo się czułam. Mama lubiła powtarzać, że na przednówku umiera najwięcej ludzi w roku, bo mają serca i płuca osłabione po zimie. Nie przejmowałam się tym, dopóki nie zaczęłam zauważać tej prawidłowości u siebie.

W okolicach końcówki lutego i początku marca zawsze byłam osłabiona, moje serce wpadało w arytmię, a bywało, że miałam wrażenie, że się duszę i nigdy już nie napełnię płuc powietrzem. Lekarka rodzinna, której o tym co roku opowiadałam, kazała mi łykać witaminy, wysypiać się i unikać stresu.

– To tylko wiosenne osłabienie – mówiła. – Przejdzie, jak zrobi się cieplej.

Ale rok temu czułam się gorzej niż zwykle. Wtedy koronawirus zaczynał dopiero się rozkręcać we Włoszech i Hiszpanii, do Polski jeszcze nie dotarł.

Ja jednak zastanawiałam się, czy czasem nie miałam z nim styczności, bo moja córka była na feriach w Alpach, a zaraz po powrocie przyszła do mnie na obiad. Więc ryzyko, że coś mi „sprzedała”, niestety było całkiem spore.

Któregoś dnia już od rana czułam się bardzo źle. Nie planowałam wychodzenia z domu, ale koło południa zeszłam do piwnicy po ogórki. Już otwierając kłódkę, miałam ochotę usiąść, a najlepiej się położyć.

Weszłam jednak do piwnicznego korytarza i poczułam suche, gorące powietrze wionące z węzła ciepłowniczego. Przez moment miałam wrażenie, że nie mam czym oddychać, a potem poczułam, jak moje nogi robią się miękkie.

Upadając, nie straciłam przytomności

Chociaż nie mogłam zebrać myśli, a wszystko dookoła mnie wirowało, widziałam przez wpółprzymknięte powieki, że ktoś otwiera drzwi wejściowe. Chwilę potem usłyszałam tupot ciężkich buciorów prawie przy głowie.

– Halo! Sąsiadko! Słyszy mnie pani? – zawołał jakiś męski głos, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć.

Moje usta, język i mięśnie całej twarzy były bezwładne i jedyne, co mogłam zrobić, to wydać z siebie cichy jęk. Leżałam na brzuchu, bo upadłam do przodu, próbując złapać się ściany. Poczułam na ramieniu i biodrze mocny uścisk, a potem ktoś przewrócił mnie na plecy.

Jeszcze nim udało mi się zogniskować wzrok, dotarło do mnie, że leżałam w ciemnej piwnicy ledwie przytomna, nie mogąc się poruszyć, a nade mną pochylał się mój sąsiad z gangsterskimi tatuażami.

– Słyszy mnie pani? – wołał do mnie jakby spod wody. – Upadła pani. Już dzwonię po karetkę. Coś panią boli?

W odpowiedzi mruknęłam coś tylko, z ogromnym wysiłkiem próbując opanować strach. Nie miałam pojęcia, co ten wielki, wytatuowany facet zaraz zrobi. Przecież miałam przy sobie klucze do mieszkania, a on wiedział, który lokal należy do mnie!

Mógł zamknąć mnie w tej piwnicy, wyjąć mi je z kieszeni swetra, pobiec na górę i zabrać wszystko, co by zechciał. Przecież nigdy bym mu tego nie udowodniła.

Ledwie ta myśl skrystalizowała się z wysiłkiem w moim otępiałym umyśle, poczułam, że rzeczywistość jakby mi ucieka, a płuca znowu nie są w stanie wypełnić się powietrzem. Ocknęłam się, kiedy ratownicy pakowali mnie na nosze. Ktoś świecił mi latarką w oczy, ktoś o coś pytał, czułam, że było mi zimno.

– To moja sąsiadka – usłyszałam znajomy głos. – Dokąd ją wieziecie?

Musiałam ją przed nim ostrzec

W tym momencie znowu straciłam przytomność i nie usłyszałam odpowiedzi. Poznałam ją dopiero przy kolejnym ocknięciu. Byłam w tym samym szpitalu, w którym trzydzieści pięć lat wcześniej urodziłam moją córkę i w którym kiedyś wycinano mi woreczek żółciowy.

Okazało się, że miałam niewydolność serca, przeszłam liczne badania, na które powinnam było już dawno dostać skierowanie. Miałam mnóstwo szczęścia, że ratownicy szybko się mną zajęli, bo każda kolejna minuta leżenia w tamtej piwnicy bez przytomności pogorszyłaby mój stan nieodwracalnie.

Wypisano mnie ze szpitala następnego dnia. Iza, moja córka, była śmiertelnie przerażona całą sytuacją.

– Gdyby nie ten sąsiad, co cię znalazł, mogłabyś tam leżeć przez wiele godzin! – mówiła, jakbym sama tego nie wiedziała. – Muszę iść mu podziękować. Ty się połóż, a ja skoczę po butelkę dobrego wina.

Musiałam jej powiedzieć o moich podejrzeniach co do sąsiada. Opisałam jego wygląd i tatuaże, ale Iza tylko prychnęła, że jak dla niej to facet może być nawet płatnym zabójcą.

– Grunt, że uratował ci życie – zakończyła. – Idę do niego.

Wróciła po kilkunastu minutach, ale nie sama. Razem z nią przyszedł mój wybawca.

– Mamo, to jest pan Piotr – przedstawiła mi mojego własnego sąsiada. – Wiesz, kim jest? Strażakiem!

Okazało się, że zawodowo ratował ludzkie życie!

– Wiem, że czasem mogę się wydawać ponury, ale to dlatego, że jestem zmęczony po służbie – wyjaśnił.

Nagle zobaczyłam w nim zupełnie innego człowieka. Dotarło do mnie, że jego „ogniste” tatuaże to rodzaj talizmanu. Codziennie walczył z żywiołem, może to była jakaś forma okiełznania naturalnego lęku przed nim? A może pamiątka po jakichś szczególnie trudnych akcjach ratunkowych.

Nie ośmieliłam się zadać tych pytań sąsiadowi, ale bardzo wylewnie podziękowałam mu za to, że wezwał pomoc.

– Chciałem wyjąć rower, bo już się sezon zaczyna, i zobaczyłem, że pani tam leży – wyjaśnił, jak mnie znalazł. – Cieszę się, że wraca pani do zdrowia.

Przy okazji okazało się też, że pan Piotr jest abstynentem i nie przyjął wina kupionego przez Izę, więc w ramach podziękowań zaprosiłam go na obiad. Ucieszył się.

– Wie pani, dopiero co się sprowadziłem tutaj, do miasta. Ja jestem z małej miejscowości, tam wszyscy się znali, a tutaj mam tylko kolegów z jednostki – wyjaśnił. – Cieszę się, że mogłem wreszcie poznać kogoś z sąsiadów.

Było mi strasznie wstyd, że tak pochopnie go oceniłam. Hania oczywiście triumfowała, bo jej zdaniem miała bardziej „otwarty umysł” i „od początku wiedziała, że to porządny człowiek”. Wymyśliła nawet, że ona też zaprosi naszego dzielnego sąsiada na obiad, bo przecież „chłopak pewnie się czuje samotny”.

– Zapewniam cię, że wcale nie – uśmiechnęłam się. – I przypuszczam, że nie będzie miał czasu, żeby odwiedzać stare sąsiadki. Zdaje się, że na jakiś czas zostanie dłużej przy kuchni mojej Izy!

Czytaj także:
„Przez wiele lat nie byłem zainteresowany własną rodziną. Wolałem pracę i hobby… Żona i syn tylko mi przeszkadzali”
„Kobieta, którą kochałem nad życie, postawiła mnie pod ścianą. Dała mi ultimatum: albo ona, albo moja mała córeczka”
„Koleżanka wprowadziła się do mojego faceta. Zanim się obejrzałam, już nie był mój. Modliszka perfidnie mnie okłamała”
 

Redakcja poleca

REKLAMA