„Postanowiłem, że czas, jaki Magdzie pozostał, spędzimy razem. Nawet jeśli będzie próbowała mnie odgonić, nie dam się”

randka z kobietą z sieci fot. Adobe Stock, New Africa
„Wiedziałem, że im bardziej się zaangażuję, tym mocniej będę potem cierpiał, ale wiedziałem też, że żałowałbym dużo bardziej, gdybym uciekł. Zakochałem się. I nie zmarnuję z tej miłości ani chwili”.
/ 17.06.2023 21:30
randka z kobietą z sieci fot. Adobe Stock, New Africa

Po pracy, dla odprężenia, zalogowałem się na jednym z portali randkowych. Samotność czasem mi dokucza, ale nie dlatego lubię sobie popatrzeć na bogatą ofertę różnych pań. Nie mam już złudzeń, że znajdę tam kogoś „dla siebie”.

Kiedyś próbowałem nawiązywać z wybranymi paniami znajomość, jednak po wymianie kilku wiadomości już wiedziałem, że każda z nich szuka albo opiekuna, albo sponsora, albo dostawcy seksualnych uniesień – a najczęściej wszystkich tych trzech opcji naraz.

Zniechęcony wylogowałem się

Otworzyłem piwo i klikałem w najróżniejsze linki, aż trafiłem na jakiś blogowy post z recenzją filmu. Ponieważ też go widziałem, zacząłem czytać. Miło mnie zaskoczyło, że opisywane wrażenia są niemal identyczne z tymi, jakie sam odniosłem po seansie.

Recenzja napisana była lekko, dowcipnie, acz rzetelnie. Zaintrygowany przeczytałem jeszcze kilka postów, z których wywnioskowałem, iż ich autorem jest kobieta. Pisała w zasadzie o wszystkim. O przeczytanych książkach, o potrawach, które ugotowała, o swoich podróżach, obejrzanych spektaklach teatralnych, odwiedzonych wystawach. Jedno było wspólne – z każdego tekstu przebijała pasja.

Zainteresowała mnie autorka, więc kliknąłem w zakładkę „o mnie”. Tutaj, ku mojemu niemiłemu zaskoczeniu, informacji było niewiele, tylko wpis: „Wiele lat, wiele zainteresowań, wiele pasji, czasu coraz mniej”.

Żadnych osobistych wynurzeń, żadnego zdjęcia, danych

Wpatrywałem się bezradnie w te kilka wyrazów, które miały określać ich autorkę. Hm, albo rygorystyczna entuzjastka RODO, albo ktoś, komu absolutnie nie zależy na popularności. Tak czy siak, musiała być nietuzinkową osobą. Może warto ją poznać?

Tylko jak się do takiego poznawania zabrać? Kilka kolejnych wieczorów poświeciłem na przeczytanie bloga „pani tajemniczej” od deski do deski. I to parę razy. A potem z utęsknieniem czekałem, aż pojawią się nowe wpisy.

Wciągały i coraz bardziej intrygowały. Zmuszały do głębszych przemyśleń, zwłaszcza gdy poruszały jakieś kontrowersyjne tematy. Nierzadko bawiły, bo autorka wykazywała się dużym zmysłem obserwacyjnym i subtelnym poczuciem humoru. Złapałem się na tym, że zaczynam o niej myśleć nie w kategorii abstrakcyjnej, ale konkretnej.

Dla własnej wygody nadałem jej imię Mystery

Potem zdrobniłem je do Em. Teraz, kiedy widziałem coś zaskakującego, pytałem sam siebie: ciekawe, co by o tym powiedziała Em?

Zajmowała moje myśli. Lubiłem przed snem sobie wyobrażać, jak wygląda. Blondynka? Brunetka? Wysoka? Niska? Powoli ubierałem swoje wyobrażenie o Em w ciało, co rusz dodając jakieś szczegóły. Obdarzałem ją cechami, które podpatrzyłem u innych kobiet, a które mogłyby do niej pasować.

W końcu stworzyłem sobie obraz kobiety dojrzałej, wysokiej szatynki o wypielęgnowanej fryzurze i marzycielskich ciemnych oczach, w których kryła się tajemnica i obietnica. Po pewnym czasie przestało mi to wystarczać; zapragnąłem skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Ryzykując wyśmianie, postanowiłem zapytać kumpla o radę.

Całkiem normalny to ty nie jesteś – ocenił Franek, wysłuchawszy mojej mało składnej opowieści. – Ale skoro tak ci zależy, to napisz do niej.

– Sam na to wpadłem. Ale gdzie mam napisać? Żadnego adresu…

– Oj, po prostu napisz jako komentarz i poproś o kontakt.

– Myślisz, że odpisze?

– Stary, nie wiem, nie jestem wróżką, ale co ci szkodzi spróbować.

Zrobiłem, jak radził

Z niecierpliwością czekałem na odpowiedź, ale gdy nadeszła, poczułem się zawiedziony jej zdawkową uprzejmością.

– I jak tam twoja internetowa fascynacja? – zainteresował się po kilku dniach Franek. – Odpisała?

– Tak, ale brzmiało jak standardowa odzywka spławiająca – pożaliłem się.

– A co napisałeś? – drążył.

– No takie tam,  że podoba mi się to, co pisze, i że chętnie bym ją poznał…

– Bożeszsz… Gdzieś ty się uchował? – protekcjonalnie poklepał mnie po ramieniu. – Z taką bajerą daleko nie zajedziesz. Musisz ją sprowokować do reakcji. Napisz coś kontrowersyjnego, wciągnij w dyskusję, a potem zaproponuj, abyście kontynuowali ją w prywatnej korespondencji.

Postąpiłem zgodnie z jego sugestiami. Rzeczywiście Em dała się „zmanipulować” i liczba wzajemnie wymienionych komentarzy niepomiernie wzrosła. Po kolejnym podałem swojego maila i poprosiłem, aby swoje uwagi kierowała na ten adres.

O dziwo, podziałało. Po paru dniach na mojej poczcie ukazał się nowy adres „magdas”, i już wiedziałem, że moja Em ma na imię Magdalena.

Otworzyłem pocztę; mail był krótki, ale w ciepłym tonie

Odpisałem szczerze, że bardzo się ucieszyłem, że marzę o tym, aby ją poznać i że to, co pisze, robi na mnie duże wrażenie.

Korespondencja między nami szybko nabrała rumieńców, choć Magda nadal była powściągliwa w zwierzeniach. Jednak z każdym kolejnym listem dowiadywałem się czegoś nowego. Okazało się, że mieszkamy w jednym mieście, ba, czasem nawet bywamy w tych samych miejscach.

Aby zrobić kolejny krok, musiałem się nieco pogłowić. Przemyślałem sprawę i uznałem, że zwykłe zaproszenie na kawę może nie wystarczyć, aby skłonić Magdę do randki ze mną. Postanowiłem załatwić coś takiego, aby nie mogła się oprzeć. Mój wybór padł na gościnny spektakl renomowanego baletu francuskiego. Przedstawienie miało się odbyć za trzy tygodnie.

– Jeżeli na to się nie złapie, to już nie wiem – mruczałem, rezerwując potwornie drogie bilety, które mimo swej ceny szybko znikały z oferty.

Wieczorem napisałem do Magdy, kusząc, iż udało mi się okazyjnie dostać bilety i czy nie miałaby ochoty mi towarzyszyć.

Z duszą na ramieniu czekałem na odpowiedź

Przyszła dopiero po dwóch dniach i ku mojej radości była pozytywna. Umówiliśmy się przed teatrem, ustalając „znaki rozpoznawcze”. Ona miała mieć błękitną sukienkę i czerwoną torebkę, ja bukiecik żółtych różyczek. O te cholerne różyczki niemalże rozbiła się cała sprawa, bo kiedy w dzień spektaklu poszedłem do najbliższej kwiaciarni, okazało się, że akurat tego koloru nie było.

W popłochu odwiedziłem jeszcze kilka kwiaciarni i wreszcie w ostatniej dostałem żółte róże. Nieco zdyszany, bo auto musiałem zostawić na odległym parkingu, zjawiłem się przed teatrem i wśród tłumu wyczekujących wypatrywałem kobiety w niebieskiej sukience i z czerwoną torebką.

Niestety nie widziałem żadnej. Czas mijał, a Magdy nie było. Tłum przed gmachem rzedniał, niknąc we wnętrzu. Kiedy zrezygnowany miałem już samotnie podążyć za ostatnimi widzami, usłyszałem za sobą głos:

– Przepraszam za spóźnienie…

Odwróciłem się i zobaczyłem niską blondynkę, faktycznie ubraną w jakieś błękity z czerwonym akcentem torebeczki. Co więcej, wydawało mi się, że skądś ją znam, że gdzieś już ją widziałem...

– Magda. – Wyciągnęła do mnie szczupłą, kruchą dłoń. – Czy my się skądś znamy?

Czyli nie wydawało mi się.

– Robert – przedstawiłem się. A potem mnie olśniło. – Dziś wyglądam nieco inaczej. Zwykle mam na sobie biały kitel…

Już wiedziałem, skąd ją znam

Widywałem Magdę wysiadującą na korytarzach kliniki, w której pracowałem. Była pacjentką przychodni onkologicznej.

– O, pan doktor! – uśmiechnęła się promiennie. – Miło mi.

Po teatrze dała się zaprosić na kolację, podczas której oboje mało jedliśmy, a dużo rozmawialiśmy. Magda opowiedziała mi o swojej chorobie. Niechętnie, ale przecież już i tak się wszystkiego domyśliłem, więc nie kryła, że parę lat temu stoczyła heroiczną walkę o życie.

– Dlatego na blogu nigdy nie zamieszczałam swoich zdjęć. Bez włosów nie wyglądałam dobrze. – Uśmiechnęła się znowu, a ja poczułem, że ten uśmiech trafił prosto do mojego serca. – Ale nie mówmy o tym…

Wieczór minął błyskawicznie. Kiedy odwiozłem Magdę do domu, czułem wielki niedosyt. Chciałem dowiedzieć się o niej jak najwięcej, być z nią jak najdłużej. Chciałem stać się dla niej kimś ważnym.

Następnego dnia przed pracą poszedłem do rejestracji przychodni onkologicznej i pod jakimś pretekstem zerknąłem w kartę Magdy.

To, co z niej wyczytałem, zmroziło mi krew

Dotarł do mnie dosłowny sens wpisu: czasu coraz mniej… Nie przestraszyłem się. Wiedziałem, że im bardziej się zaangażuję, tym mocniej będę potem cierpiał, ale wiedziałem też, że żałowałbym dużo bardziej, gdybym uciekł.

Postanowiłem, iż czas, jaki Magdzie pozostał, spędzimy razem. Nawet jeśli będzie próbowała mnie odgonić, nie dam się. Zakochałem się. I nie zmarnuję z tej miłości ani chwili.

Czytaj także:
„Zostałem niesłusznie oskarżony o próbę kradzieży. Tylko przypadek sprawił, że uniknąłem spędzenia nocy za kratkami”
„Serce mi pęka, gdy patrzę na mojego synka. On snuje plany na przyszłość, a ja wiem, że nie dożyje dorosłości”
„Po 40-tce zaszłam w ciążę z kolegą z pracy. Takiego scenariusza się nie spodziewałam. Marek zachował się jak dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA