Nieraz słyszałam o problemach rodziców z pozbyciem się dorosłych dzieci z domu. Uściślijmy – synów. To zawsze są synkowie. Wychowany jeden z drugim na książątko, bez żadnych obowiązków od dzieciaka, z podstawianym obiadkiem pod nos i składanymi przez mamusię skarpetkami. Dokładać do rachunków też się nie musiał, no bo jak to – podliczać własne dziecko za wodę i prąd do komputera, na którym gra całymi nocami.
Obiecałam sobie, nie wychowam pasożyta!
Ja miałam córkę i obiecałam sobie, że nie dopuszczę do takiej sytuacji we własnym domu, nie wychowam pasożyta. Kasia miała swoje obowiązki od małego, wiedziała, ile pieniędzy kosztuje nas utrzymanie domu, na studiach sobie dorabiała i odciążała nas, kupując jedzenie dla siebie albo dorzucając się do rachunków.
Z początku dziwnie się czułam, biorąc pieniądze od dziecka, ale z drugiej strony to był przejaw jej dojrzałości i powód do dumy dla nas obu. Wreszcie nadszedł ten czas, gdy nasze dziecko skończyło studia, znalazło pracę i wynajęło mieszkanie.
Na początek razem z koleżanką i swoim chłopakiem Danielem, ale zawsze. Z domu zniknęła jedna osoba z całym majdanem, więc przestrzeń nam się zauważalnie powiększyła. Mieliśmy teraz z mężem do dyspozycji całe dwa pokoje!
– W jednym urządzimy prawdziwy salon, a w drugim przytulną sypialnię – planowałam, mogąc wreszcie wprowadzić w życie moje skryte marzenie.
Za komuny dostaliśmy dwupokojowe mieszkanko. W jednym toczyło się życie rodzinne, a wieczorami zamienialiśmy go w naszą sypialnię; drugi pokój zajmowała Kasia. Wiadomo, że w takiej salono–sypialni nie mogliśmy mieć swojskiego bałaganu. Nie mogliśmy swobodnie się położyć, gdy źle się poczuliśmy, bo koleżanki Kasi wpadały pooglądać telewizję i kręciły się po naszym terenie.
Teraz kupimy sobie duże łóżko, z porządnym materacem, zamiast rozkładanej wersalki, wstawimy szafki nocne i dużą szafę. Pięknie będzie. Na stare lata urządzimy mieszkanie pod siebie i tylko dla siebie, żeby było ładnie i wygodnie, a nie tylko funkcjonalnie.
Postanowiliśmy, że uzbieramy więcej pieniędzy i od razu zrobimy remont całego mieszkania. Może nie generalny, ale odświeżymy ściany w salonie, może kupimy nową kanapę, coś zmienimy w łazience i kuchni.
– To będzie nowy etap w naszym życiu! – mówił Sławek, zadowolony jak ja.
Zresztą nie tylko w naszym
Moja córeczka wychodziła za mąż. Daniela poznała jeszcze na studiach, a skoro pozytywnie zdali test ze wspólnego mieszkania, postanowili się pobrać. Część oszczędności odłożonych na remont podarowaliśmy im w prezencie ślubnym.
Cieszyliśmy się, że nasze dziecko idzie w świat, układa sobie życie. Mieliśmy nadzieję, że będzie radziła sobie tak dobrze jak do tej pory. Bo na razie wyglądało to wspaniale. Skończyła studia, znalazła pracę, usamodzielniła się, wychodziła za mąż. Po cichu liczyliśmy na wnuki, ale zostawialiśmy to ich woli i decyzji.
Pamiętałam jeszcze irytujące komentarze i docinki rodziny, gdy nie chcieliśmy się zdecydować na kolejne dzieci. Więc córki i zięcia nie zamierzaliśmy w żaden sposób ponaglać czy motywować. Zbyt dobrą mieliśmy z nimi relację.
Inaczej niż wielu naszych znajomych, którzy wciąż narzekali na swoje dorosłe już dzieci. Wiecznie na ich garnuszku, podrzucające im wnuki bez pytania, pożyczające kasę na wieczne nieoddanie… Współczułam, pocieszałam, doradzałam, jak potrafiłam, a w duchu cieszyłam się, że nas to nie dotyczy.
Dwa lata po ślubie Kasi i Daniela pojawiła się w naszym życiu kolejna radość. Wieść, że będzie wnuczka. O Boże, cóż to było za szczęście! Kasia promieniała, Daniel puchł z dumy i swoją ciężarną żonkę chciał na rękach nosić. Czekaliśmy z niecierpliwością na maleństwo, by je rozpieszczać do granic rozsądku. Przeszłam na wcześniejszą emeryturę, bo z nauczycielskiej pensji i tak kiepsko się żyło, a zdrowie zaczynało mi szwankować. Myślałam, że kiedy Kasia wróci do pracy po macierzyńskim, zajmę się Haneczką. Przecież mogę…
– Mamo, tyle lat zajmowałaś się dziećmi, nie masz dosyć? Odpocznij wreszcie – tłumaczyła mi córka. – Zawsze będziesz mogła odwiedzać Hanię, chętnie też skorzystam w razie potrzeby z twojej pomocy, ale nie zamierzam wykorzystywać cię codziennie. Postanowiliśmy, że pójdę na wychowawczy. Damy sobie radę, małej oszczędzimy żłobka, a tobie bycia babcią na etacie niani – zażartowała na koniec swojej wyczerpującej odmowy.
To było… miłe. Moje dzieci – bo Daniela uważałam za swojego przybranego syna – okazały się rozsądne, odpowiedzialne i empatyczne. Oczywiście, czasem zostawałam z Hanią, gdy Kasia musiała coś załatwić albo chcieli z Dankiem pójść na randkę, i uwielbiałam się zajmować wnusią. Przez… parę godzin.
Kasia miała rację, po tylu latach pracy cudownie było mieć czas tylko dla siebie, bez żadnych dzieci. Mogłam poświęcić się moim małym przyjemnościom albo poszukać jakieś dorywczej pracy, by dorobić do emerytury. Mogłam wreszcie zająć się mężem i naszym małżeństwem, na co wcześniej nie mieliśmy wiele czasu.
Byliśmy głównie rodzicami, i to uchodzącymi za wzór. Wielu nam zazdrościło tego, jak wspaniale wychowaliśmy córkę. Na szczęśliwą i dobrą kobietę. Dlatego gdy Kasia zadzwoniła z płaczem, że Daniel ją rzucił, przez chwilę myślałam, że to jakiś niemądry żart. Zwyczajnie nie mogłam uwierzyć, by coś tak absurdalnego było prawdą!
Niestety. Daniel – o którym myślałam, że go dobrze znam – stwierdził, że ma dość żony mamki, płaczącego dziecka, zapachu pieluch i bałaganu w domu. Więc spakował się i wyprowadził. To jego znudzenie życiem rodzinnym miało konkretne imię, jak się okazało, innej kobiety.
Kasia była zrozpaczona
Została sama z Hanią, co gorsza, odkryła, że Daniel wyczyścił ich wspólne konto. Ponoć uznał, że to jego pieniądze. Co prawda adwokat, do którego natychmiast się udaliśmy, twierdził coś przeciwnego, ale dodał, że odzyskanie należnej córce połowy zajmie miesiące, jeśli nie lata.
Byliśmy wstrząśnięci. Nie spodziewaliśmy się, że coś takiego może spotkać naszą Kasię. Kasia też niczego nie podejrzewała, gdy starała się robić wszystko, co mogła, żeby dom działał wzorowo, a ich córeczka miała jak najlepszą opiekę. Jakiekolwiek rozmowy z Danielem nie przynosiły skutku. W końcu przestał odbierać od nas telefony.
Kasia musiała przełknąć dumę i z małą Hanią, która niczego nie rozumiała, wprowadzić się znowu do nas. Bez pracy nie opłaciłaby czynszu i opłat za wynajem mieszkania, które dotychczas zajmowali. Znowu straciliśmy sypialnię, którą wyremontowaliśmy, a później z takim pietyzmem dobierałam do niej meble i dodatki.
Kasia w pośpiechu szukała pracy, jakiejkolwiek, byle miała za co utrzymać siebie i córkę, przynajmniej do czasu, gdy sąd orzeknie rozwód i przydzieli alimenty na małą. Na dawne stanowisko nie mogła wrócić. Ktoś już został zatrudniony na jej miejsce, więc gdy tylko wspomniała o powrocie, dostała wypowiedzenie.
Życie mojego dziecka sypało się jak domek z kart, a ona sama z poukładanej i energicznej kobiety zmieniła się w rozbitą, zastraszoną, niepewną siebie porzuconą żonę i samotną matkę. Nie miałam do niej pretensji – na jej miejscu też nie tryskałabym optymizmem. Chciałam jej pomóc i w tej chwili mogłam to zrobić tylko w jeden sposób: będąc przy niej, przyjmując ją pod swój dach, karmiąc i pomagając w opiece nad Hanią.
Znajomi już nas nie chwalili, już nam nie zazdrościli. Każdy miał swoje problemy i niekoniecznie chciał słuchać o naszych. Moje dziecko, które kilka lat wcześniej się wyprowadziło, wróciło pod nasz dach i na nasz garnuszek. Może chwilowo, może na dłużej, póki co nie wnikałam i nie stawiałam granic. Starałam się po prostu ją wspierać, choć szczerze mówiąc, ciężko nam było przyzwyczaić się na powrót do braku całkowitej swobody.
Kochamy się. Wspieramy
Znowu musieliśmy spać na rozkładanym narożniku. Teraz na dokładkę należało wziąć pod uwagę obecność dziecka. Za stara już na to byłam, swoje młode odchowałam, gdy miałam siły i cierpliwość. Byłam zmęczona całą sytuacją, a córka często nas za nią przepraszała.
– Przestań, to nie twoja wina, i to nie ty powinnaś nas przepraszać – powtarzałam.
Tak już bywa w życiu. Jednego dnia masz wszystko pod kontrolą, a drugiego po potężnej burzy nie masz czego zbierać. Liczę, że Kasia wkrótce się otrząśnie, podniesie, otrzepie z kurzu i uzna, że jest gotowa znowu zmierzyć się ze światem, zawalczyć o dobre życie dla siebie i Hani.
Jest młoda, wykształcona, pracowita i silna – da radę. Wiem to, w końcu ja ją wychowałam. Do tego czasu jakoś się razem pomęczymy. Pewnie będą też momenty pełne wzruszeń i radości. Przecież jesteśmy rodziną. Kochamy się. Wspieramy. Nieważne, ile lat ma dziecko, na zawsze pozostaje naszym dzieckiem.
Czytaj także:
„Na starość odkryłam, że całe życie trwałam w kłamstwie. Matka prawie zabrała do grobu tajemnicę, kto jest moim ojcem"
„Myślałam, że mam w pracy przyjaciół, którzy staną za mną murem. Ale kiedy mnie zwolniono, obrócili się przeciwko mnie”
„Przestrzegałam dziadków przed złodziejami, a sama wpadłam w sidła oszusta. Złapałam się na metodę... >>na babcię<<”