Przez sześć lat byłam przedstawicielem handlowym znanej firmy farmaceutycznej. Od bladego świtu do późnej nocy ganiałam po szpitalach i przychodniach. Przekonywałam lekarzy, żeby wypisywali pacjentom nowoczesne leki. Miałam znakomite wyniki, więc szefowa była zadowolona. Dostawałam pochwały, nagrody, premie. Ale pewnego dnia zachorowałam na nerki. Zrobiłam rutynowe badania i okazało się, że nie funkcjonują jak należy. Pobyt w szpitalu, operacja, czekanie na wyniki badań, niepewność, strach… To był bardzo ciężki czas.
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Po miesiącu leczenia wróciłam do pracy. O Boże, jak ja się z tego cieszyłam! Uśmiechnięta i radosna weszłam do firmy. Nie zdążyłam jednak nawet dobrze się rozejrzeć, gdy zostałam wezwana do szefowej.
– Niestety, musimy się pożegnać. Nie stać nas na utrzymywanie pracowników, którzy lekceważą swoje obowiązki – powiedziała ta kobieta, wręczając mi wypowiedzenie.
Gdy dowiedzieli się o zwolnieniu, byli oburzeni
Byłam w szoku. Ściskałam w ręku zwolnienie lekarskie i zastanawiałam się, o co tu chodzi? Przecież nie zlekceważyłam obowiązków. Nie zapadłam się pod ziemię, nie wyjechałam na Lazurowe Wybrzeże. Zachorowałam! Dzwoniłam i mówiłam, co się ze mną dzieje. Szefowa przyjmowała te wiadomości ze spokojem, życzyła mi zdrowia. A więc dlaczego teraz mnie zwalnia? Próbowałam się tego od niej dowiedzieć, ale w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać.
– Decyzja już zapadła. Nie zapomnij zostawić służbowej komórki i laptopa – wskazała mi drzwi.
Po powrocie do domu rozpłakałam się jak dziecko. Ryczałam całe popołudnie. Dopiero mąż przerwał ten potok łez. Gdy usłyszał, co mnie spotkało, aż poczerwieniał.
– A to bydlaki! Żyły sobie dla nich wypruwałaś, a oni wyrzucają cię jak niepotrzebnego śmiecia! Nie pozwolę na to! – wrzasnął.
– A co niby zrobisz? – chlipnęłam.
– Wynajmę ci adwokata i pójdziesz do sądu pracy. Z tego, co wiem, nie wolno zwolnić człowieka tylko za to, że zachorował – odparł.
Jak obiecał, tak zrobił. Umówił mnie na spotkanie. Kilka dni później siedziałam w kancelarii i relacjonowałam mecenasowi przebieg zdarzenia.
– Sprawa jest jasna, ale przydaliby się świadkowie, którzy zeznają, że dobrze wykonywała pani swoje obowiązki. Możemy kogoś wezwać? – zapytał w pewnym momencie.
Zamyśliłam się. Miałam w firmie kilku serdecznych przyjaciół. Anka, Dominik, Karina, Jacek… Tworzyliśmy zgrany zespół. Gdy dowiedzieli się, że dostałam wypowiedzenie, byli oburzeni i zdziwieni: „Jak to możliwe? Przecież przed chorobą byłaś najlepsza z nas wszystkich! Zwariowali?”– przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Może więc oni?
– Podzwonię, zapytam i dam panu znać – powiedziałam.
Skontaktowałam się z nimi jeszcze tego samego dnia. Wszyscy reagowali tak samo. Współczuli mi, pytali, czy już się pozbierałam, mówili, że zostałam skrzywdzona. Ale gdy tylko pytałam, czy mogę wezwać ich na świadków, natychmiast zmieniali ton. Tłumaczyli, że nie chcą mieć nieprzyjemności, żebym poszukała kogoś innego. Było mi przykro, ale ich rozumiałam. Zadzwoniłam do adwokata.
– Z firmy nikt zeznawać nie będzie. Boją się, że wylecą – westchnęłam.
– Trudno, poradzimy sobie bez świadków. Na szczęście są dokumenty na to, że miała pani znakomite wyniki w pracy – usłyszałam.
– To co teraz? – spytałam.
– Składamy pozew i czekamy.
Oni przeciwko mnie? Nie mogłam uwierzyć...
Po pół roku sąd wyznaczył wreszcie termin pierwszej rozprawy. Spotkałam się z adwokatem.
– Druga strona przysłała odpowiedź na nasz pozew – położył przede mną spory plik kartek.
– Tak? I co tam napisali? – zerknęłam w papiery.
– W skrócie? Że zaniedbywała pani swoje obowiązki i dlatego podtrzymują swoją decyzję o zwolnieniu.
– Niczego innego się nie spodziewałam – prychnęłam.
– Tak, ale oni wezwali świadków, którzy to potwierdzą.
– Doprawdy? A kogo?
– O, tu są nazwiska – przewrócił kilka kartek.
– Szefowa? No tak, a któż by inny! Panienka z kadr? A co ona może wiedzieć o mojej pracy? – dziwiłam się.
Ale gdy doszłam do trzeciego nazwiska, głos mi uwiązł w gardle. Anka? Dominik? Karina? Jacek?
– To niemożliwe… Przecież to moi przyjaciele – wykrztusiłam.
– Pracowała pani z nimi? – dopytywał się adwokat.
– Tak, świetnie się znamy i lubimy. Gdy mnie zwolnili, mówili, że to granda i wielka niesprawiedliwość, że zarzuty wobec mnie są kompletnie wyssane z palca – odparłam.
– Tak? No to miejmy nadzieję, że to samo zeznają w sądzie.
– Na pewno, przecież taka jest prawda! – zapewniłam.
– No to w porządku – poklepał mnie po ręce uspokajająco.
Z jego miny wynikało jednak, że nie bardzo w to wierzy.
Gdy tylko wyszłam z kancelarii, natychmiast chwyciłam za komórkę. Dzwoniłam kolejno do Anki, Dominika, Kariny i Jacka. Chciałam tylko zapytać, czy powiedzą w sądzie prawdę. Nic więcej. Ale żadne z nich nie odebrało. Próbowałam potem jeszcze wiele razy, pisałam esemesy i maile z prośbą o kontakt. Z takim samem efektem. „Eee, to pewnie nic takiego. Pewnie przed rozprawą nie chcą ze mną rozmawiać, żeby nikt nie posądził ich o stronniczość” – łudziłam się jeszcze. Ale byłam głupia…
Anka, Karina, Dominik i Jacek zeznawali na trzeciej rozprawie. Pamiętam, jak przyszłam do sądu. Stali przed salą, śmiali się, o czymś tam rozmawiali. Ale gdy mnie zobaczyli, natychmiast zamilkli i odwrócili się plecami. Jakby w ogóle mnie nie znali. Zrobiło mi się smutno. Zrozumiałam, dlaczego wtedy w kancelarii adwokat miał taką minę. Prowadził wiele podobnych spraw i spodziewał się, że moi „przyjaciele” będą kłamać.
I rzeczywiście. Bez zmrużenia oka opowiadali sądowi, jak się spóźniałam, podawałam w raportach nieprawdziwe dane, siedziałam w domu, zamiast jeździć po przychodniach… Mówili, że nigdy nie słyszeli, żebym dostawała jakieś pochwały i nagrody. Wręcz przeciwnie, szefowa non stop musiała mnie mobilizować do pracy. No, byłam po prostu kulą u nogi, zakałą, której, dla dobra firmy, należało się natychmiast pozbyć.
Świat jest bezwzględny i podły? To nie świat…
– Dlaczego kłamiecie? Kazali wam? – pytałam każdego z nich. – Przyznajcie się! Przecież się przyjaźniliśmy…
Patrzyli na mnie zdziwieni, a potem mówili sądowi, że nikt ich do niczego nie zmuszał, że zeznają prawdę. Z bezsilności chciało mi się wyć. Niestety, nic nie mogłam zrobić. Byłam jedna, a oni stanowili silną grupę. Ich słowo przeciwko mojemu.
Po rozprawie czułam się tak przybita, rozżalona, a jednocześnie wściekła, że postanowiłam się przejść. Bałam się, że jak od razu wsiądę do samochodu, to rozwalę się na pierwszym słupie. Szłam więc przed siebie i próbowałam się uspokoić, zebrać myśli. I wtedy ich zobaczyłam. Siedzieli we czwórkę w pobliskiej kawiarni, popijali kawkę. Nie zastanawiając się długo, wparowałam do środka. Odruchowo włączyłam dyktafon w komórce.
– Jak mogliście tak bezczelnie łgać?! Przecież w waszych zeznaniach nie było nawet słowa prawdy! Mózgi wam wyprali czy co?! – stanęłam nad nimi, a oni zamilkli i spuścili głowy.
– No wiesz… Musieliśmy udowodnić firmie, że jesteśmy lojalni – wykrztusił w końcu Dominik.
– I dlatego zeznawaliście tak, jak oni chcieli? Nie mogę uwierzyć, że upadliście tak nisko! Sami wymyśliliście te wszystkie kłamstwa czy zrobili wam szkolenie: jak udupić Agatę? – zapytałam z przekąsem.
Spojrzeli po sobie znacząco.
– Czego się czepiasz! Nie chcemy stracić pracy! Nie nasza wina, że świat jest taki bezwzględny i podły – wzruszył ramionami Dominik.
Nachyliłam się nad stolikiem.
– To nie świat jest podły i bezwzględny, tylko wy. Ty, ty, ty i ty – wysyczałam, wskazując po kolei palcem.
A potem odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Czułam się dużo lepiej…
Nie wiem, jak zakończy się moja sprawa. Adwokat jest jednak dobrej myśli. Zwłaszcza po tym, jak mu dostarczyłam nagranie z kawiarni.
– No, no, coś mi się wydaje, że wróci pani do pracy. I to szybciej, niż się pani spodziewa – zatarł ręce.
Powinnam się z tego cieszyć, ale nie potrafię. Bo chyba nie chcę już pracować w firmie, w której w imię lojalności, nakłania się ludzi do kłamstwa. A oni się temu podporządkowują…
Czytaj także:
„Przyjaciółka stała się roszczeniową >>madką<<. Wybrała mnie na matkę chrzestną, bo chciała mieć chodzący bankomat”
„Była żona mojego faceta trzymała go na smyczy jak psa. Gabriel na każde jej gwizdnięcie leciał z wywieszonym językiem”
„Mąż wzdychał do koleżanki z pracy, a ja kisłam z zazdrości. Byłam pewna, że widzi we mnie tylko zaniedbaną kurę domową”