„Obiecałam babci, że odzyskam jej dom. Nie sądziłam, że ta stara rudera pomoże mi napchać portfel forsą”

szczęśliwa kobieta fot. iStock, Westend61
„Był piękny, letni dzień, obie szły dawną alejką, płacząc ze szczęścia i smutku, że tego dnia nie dożyli ich bliscy”.
/ 02.10.2023 20:30
szczęśliwa kobieta fot. iStock, Westend61

Pierwszy raz straciliśmy majątek przez mojego pradziadka, uzależnionego od gry brydżysty. Uwielbiał swą rodzinną posiadłość, dworek utrzymany w szlacheckim stylu, i przyległy do niego park. A jednak nałóg okazał się silniejszy od przywiązania i w ciągu jednej, szalonej nocy w oparach cygar Jan stracił wszystko.

Dworek, park, ogród i kilka wsi

Nowy właściciel był na tyle wspaniałomyślny, że mianował swojego dłużnika zarządcą. Pozwolił zostać w majątku pradziadkowi, prababci i ośmiorgu ich dzieciom, tyle tylko że odtąd mieli żyć w stojącym tuż za jej murami domku z ogródkiem, w którym ledwie dało się wyhodować marchew i cebulę.

Prababcia podobno z godnością zniosła przeprowadzkę i wykluczenie z kręgów towarzyskich. Bo któżby chciał się zadawać z żebrakami, jak zaczęto ich określać, prócz najbliższej rodziny i księdza. Zajęła się prowadzeniem malusieńkiego gospodarstwa i dziećmi. Sprzedała ostatnie obrusy i suto haftowane pościele ze swojego wiana, aby kształcić maluchy. W wiedzy upatrywała dla nich jedyną szansę na ponowne wybicie się. Nie rozdrapywała więc ran, nie gdybała ani nie wspominała pięknych czasów; starała się żyć najlepiej jak umiała, w przeciwieństwie do męża…

Utrata dworku, odtrącenie przez szlachtę okazała się ciosem ponad jego siły. Nie umiał zmienić trybu życia ani wybaczyć sobie, że doprowadził rodzinę do ruiny, i wkrótce zapił się na śmierć.

Wyszła za mąż, na przekór wszystkim

Prababcia Amelia była niezwykle dzielną kobietą. W tamtych czasach, pod koniec XIX wieku, nie mogła pracować, chociaż jak nikt znała się na prowadzeniu ksiąg i gospodarstwa – przy mężu hulace musiała szybko dojrzeć i nauczyć się prostych zasad ekonomii. Widząc jej umiejętności i litując się nad niełatwą sytuacją wdowy, hrabia, który wygrał majątek, uczynił ją pomocnicą nowego zarządcy, Niemca.

Amelia skrzętnie wykorzystała wszelkie swoje atuty i nie tylko wprowadziła starego kawalera w arkana posiadłości, ale również rozkochała go w sobie tak bardzo, że wkrótce został jej mężem. Większość rodziny odsunęła się od niej. Któż to słyszał w tamtych czasach wychodzić za Niemca?! Lecz dla prababci ważniejsze było dobro dzieci niż puste gesty, a już tym bardziej nie chciała umierać z głodu.

Alfred okazał się miłym i skromnym człowiekiem, kochał pasierbów i pasierbice na równi ze swoimi bliźniętami, które nie najmłodsza już Amelia wkrótce mu powiła. Oprócz uczucia i wspólnej, ekonomicznej pasji, tych dwoje połączyła jeszcze chęć odzyskania majątku.
Odkładali na ten cel każdy zarobiony grosz, ale ich wspólny wysiłek niewiele pomógł. Prababcia zmarła w domku nadzorcy, marząc o swoich lipach i dębach. Majątek odzyskał dopiero Gustaw, mój dziadek i najmłodszy syn z pierwszego małżeństwa Amelii.

Z charakteru bliżej mu było do ojczyma niż własnego ojca. Spokojny, oszczędny i rzeczowy chłopak postawił wszystko na naukę, a następnie zajął się handlem. Otworzył sklep z meblami i przedmiotami domowego użytku w mieście, w którym studiował handel. Potem przerzucił się na import tkanin, a gdy ruszyły pierwsze fabryki w Łodzi, zaczął pośredniczyć w kontaktach producentów z innymi sprzedawcami.

Pewnie gdyby Gustaw został w mieście, bylibyśmy dzisiaj obrzydliwe bogaci. Ale on miał duszę ziemianina i romantyka. Umierającej mamie obiecał, że odzyska rodzinne dobra, i słowa dotrzymał.

Z radością opuścił miejską zgniliznę i pierwszym parowozem przyjechał na rodzinną wieś. Stanął w hrabiowskim dworze, przed arystokratami, i niczym równy z równym podpisał z jego obecnym właścicielem umowę kupna. Podobno zapłacił za swoje marzenie sumę równą kosztom wybudowania dużej fabryki. Dla Gustawa cena nie grała roli. Wierzył, że majątek przyniesie mu szczęście.

Róża usychała z nudów i braku towarzystwa

Już na początku srodze się pomylił. Bo o ile on z łatwością opuścił swoje dotychczasowe życie, o tyle jego żona, Róża, ani myślała wynieść się z miasta. Awanturowała się kilka miesięcy, nim wreszcie złożyła broń i wraz z ostatnimi kuframi przyjechała do majątku.
Tak jak Gustaw kochał wieś, tak Róża jej nienawidziła. Latem drażniły ją muchy
i komary, kumkanie żab nad stawem doprowadzało do białej gorączki. Podczas jesiennych deszczy popadała w melancholię, zimą drżała niczym osika i żadne futra nie mogły jej ogrzać.

A przy tym wszystkim nudziła się! Nużyły ją zachwyty Gustawa nad przyrodą, opowieści stojącego nad grobem Alfreda i ich rodzinne spotkania. Bo Róża była stworzona do życia w mieście i zachwytów. Nad nią, rzecz jasna. No więc gdy tylko mogła, wdawała się w romanse. Z dzierżawcą, z żonatym sąsiadem, z młodym paniczem…

Dziadek przez jakiś czas żył nieświadomy swoich rogów, ale gdy tylko się dowiedział, wyrzucił żonę za drzwi. Tak jak stała w jesienną, znienawidzoną przez nią słotę. Dzień później odesłał jej rzeczy i pismo rozwodowe. Wkrótce wybuchła I wojna światowa. Dziadek ściągnął do majątku jedną z przyrodnich sióstr bliźniaczek, a sam zaciągnął się do Legionów Piłsudskiego i wyruszył na front… Cztery lata później wrócił, niesiony na rękach szczęśliwych chłopów.

Bo Gustaw był panem mądrym i szczodrym, a więc i lubianym. Lecz jego majątek nie prezentował się już tak dobrze, jak wcześniej. Zniszczony park i dwór wymagały poważnego remontu, a na ten nie było pieniędzy. Wojna pochłonęła wszystkie oszczędności Gustawa. Ale dziadek odziedziczył sporo cech po swojej matce
i zamiast załamywać ręce, wziął się do pracy. Pomogli mu też znajomi z wojska i ich koneksje. Podpisał kilka dobrych kontraktów, wkrótce mógł ruszyć z pracami polowymi. Po kilku latach dworek odzyskał dawny blask, a ziemie dziadka znacznie się powiększyły.
Gustaw zachłysnął się wolnością i nowymi możliwościami. Kupował coraz więcej i więcej. Maszyn, ziaren i bydła.

Przez kilka lat wiodło mu się dobrze

Wkrótce w tym właśnie dworku, podczas jednego z przyjęć, poznał o 20 lat młodszą Julię. Moja babcia była całkowitym przeciwieństwem Róży. Cicha, spokojna, wykształcona na opiekunkę ogniska domowego, wielbiła swojego dojrzałego męża całym młodym sercem. Powiła mu czwórkę dzieci i świata nie widziała poza dworkiem.

Z pamiętników babci Julii, które jakimś cudem ocalały po tylu latach, wyłania się obraz szczęśliwego i zgodnego małżeństwa, które potrafiło cieszyć się chwilą: spacerem wśród pól, wschodem słońca, poranną rosą, śpiewem ptaka. Julia oprócz świeżości wniosła do dworku nowe pomysły. Wydzieliła część parku na sad owocowy, w którym kazała posadzić jabłonie i grusze. Sprowadziła z Francji krzaki czarnej porzeczki, a do ogrodu eksperymentalne krzewy z Japonii i Chin. Tak powstał piękny i jedyny w okolicy ogród botaniczny.

Chciała zmienić okoliczne wsie. Wprowadzić plantacje porzeczek, namówić chłopki do wyrabiania z nich przetworów, które można by sprzedać w mieście. Zamierzała zorganizować spółdzielnie produkcyjne, o których być może Julia przeczytała w jednej z gazet. Niestety, jej plany nie ziściły się, bo przyszedł krach na giełdach zbożowych i kryzys 1929 roku. Żeby przetrwać, dziadek musiał się wyprzedawać, lecz ziemia nie była wówczas w cenie.

Bardzo wówczas przydał się sad Julii, którego owoce nieraz ratowały ich w zimie. Nie byli biedni, ale zubożeli na tyle, że zaczęli się bać o przyszłość swoją i dzieci. Gustaw podejmował dramatyczne próby poprawienia sytuacji, lecz zmarł pół roku przed wybuchem wojny. Julia została sama z czwórką nastolatków.

Z bólem serca wyznawała w pamiętnikach, że myśli o przeprowadzce do miasta, aby dać swoim pociechom szansę na rozwój i dobre posady w przyszłości. Miała nawet podpisać umowę sprzedaży posiadłości i za tę kwotę kupić upatrzone w mieście mieszkanie, ale
w dniu spotkania u notariusza wojska III Rzeszy przekroczyły nasze granice. Pierwsze bomby spadły na majątek kilka tygodni później, a zaraz po nich wtoczyli się uciekinierzy z zachodnich ziem.

Babcia ani myślała iść z nimi. Wysłała do rodziny w mieście młodsze dzieci, a sama została z najstarszymi. Wkrótce jednak dwór zajęło niemieckie wojsko. Przerażona kobieta skryła się u swojej siostry, lecz w mieście trudno było wykarmić czworo dzieci. Rodzina rozdzieliła się, by przetrwać.

W czasie wojny straciła wszelkie złudzenia

Babcia zamieszkała z najmłodszą córką w jednym pokoju z kuchnią, bo pozostałych nie była w stanie ogrzać. Czasem odwiedzały ją dzieci, wiedziała więc przez całą wojnę, że żyją, a to dla niej było najważniejsze. Gospodarzyła skromnie, przeżyła jednak wojnę, ucieczkę Niemców, wyzwolenie przez Armię Berlinga i powrót dzieci. Tak się cieszyła, że może znowu je zobaczyć.

W swoim mniemaniu nie była kułakiem, bogaczem żerującym na biednych chłopach, ale dla nowej władzy nie miało to znaczenia. Wkrótce dokwaterowano rodzinie Julii repatriowane rodziny. Znowu żyli w pokoju z kuchnią… Nie minął rok, a do drzwi jej skromnego teraz mieszkanka zapukała i milicja. Najpierw aresztowano najstarszego syna, potem obie córki, a wreszcie i samą Julię. Zdążyła tylko wysłać moją mamę, wówczas 10-letnią, do wsi, do tego samego zaufanego człowieka, który sprowadził je z Krakowa…

Po miesiącu wróciła osłabiona, schorowana. W czasie wojny straciła złudzenia, teraz popadła w całkowitą rezygnację. Babcia nigdy już nie odzyskała dawnego wigoru, choć w przeciwieństwie do wielu matek, nie straciła dziecka. Wszystkie wróciły z więzień, wygnania.

Repatriantów wywieziono, w dworku urządzono zaś biuro państwowego gospodarstwa rolnego. Babcia nawet nie śmiała protestować. Przeprowadziła się z najmłodszą córką do pobliskiego miasteczka, a reszta dzieci znowu rozjechała się po Polsce w poszukiwaniu szczęścia. Przed śmiercią prosiła je tylko, aby nie zapominały o swych korzeniach.

– Nie o ziemię tu chodzi, lecz o nasze dziedzictwo. Tradycję, miłość, to wszystko, co tam zostawiliśmy. Wierzę, że to odzyskacie. Zawsze tak było. Traciliśmy tę ziemię, a potem znowu do nas wracała… Teraz też tak będzie.

Gdy zmarła, opiekę nad najmłodszą Jadwisią, czyli moją mamą, przejęła najstarsza siostra; zabrała ją do siebie, na północ Polski. W nowym miejscu Jadwisia skończyła studia, zaczęła pracę, poznała młodego inżyniera i zaczęła żyć po swojemu, nie przestając jednak marzyć o rodzinnym majątku. Podobnie jak jej starsze rodzeństwo.

Majątek jeszcze mocniej scalił rodzinę

Prawie pięćdziesiąt lat czekali na zwrot odebranego przez PRL mienia. A kiedy to się stało, ja byłam już dorosła. Nigdy nie zapomnę, jak przyjechali do miejsca swojego dzieciństwa.
Z całej czwórki dzieci Gustawa i Julii żyło jeszcze tylko dwoje – moja mama i wychowująca ją siostra. Był piękny, letni dzień, obie szły dawną alejką, płacząc ze szczęścia i smutku, że tego dnia nie dożyli ich bliscy.

Z majątku nie pozostało nic. Ogród zdziczał, mur rozebrano, drzewa pocięto być może na opał, dom rozpadł się, strasząc niczym w horrorach. Ale wysiłkiem całej rodziny odbudowaliśmy go. Dzisiaj moja kuzynka próbuje odtworzyć ogród botaniczny babci, kuzyn ma już pierwsze osiągnięcia w sadzie, gdzie właśnie zakwitły dorodne ekologiczne jabłonie i grusze.

Ja prowadzę pensjonat, na który przerobiliśmy część dworku. Dotrzymaliśmy słowa danego babci. Znowu jesteśmy właścicielami naszego rodowego majątku.

Czytaj także:
„Teściowa wie, że jej syn to bawidamek. Podstawiła mu pod nos kochankę, żeby się mnie pozbyć”
„Kandydata na męża spotkałam na cmentarzu. Zaczęło się od wypucowanej płyty, a skończyło na gorącym romansie”
„Teściowa miała mieszkać z nami tylko chwilę, a mijają 3 lata. Wepchnęłam ją w ramiona rubasznego sąsiada”

Redakcja poleca

REKLAMA