„Kandydata na męża spotkałam na cmentarzu. Zaczęło się od wypucowanej płyty, a skończyło na gorącym romansie”

zakochana para fot. iStock, EmirMemedovski
„Przyszedł tu do kogoś? Akurat! Pewnie nawet nie wie, kto tam leży. Bardziej czułam, niż wiedziałam, że facet wciąż zerka w moją stronę. Spodobałam mu się, czy co? Jak na kolanach szorowałam płytę? Kto podrywa kobiety na cmentarzu?”.
/ 27.09.2023 14:30
zakochana para fot. iStock, EmirMemedovski

Kilka zdjęć w telefonie – na tle nadmorskiej wydmy, zachodzącego słońca, podczas wypadu do Kołobrzegu. Oto jedyne ślady mojej romantycznej, wakacyjnej miłości. Oczywiście miałam jego numer telefonu, a w uszach jeszcze brzmiało mi zapewnienie o jak najszybszym kontakcie i wspólnej przyszłości. Jednak trzech miesięcy czekania, nawet przy najszczerszych chęciach, nie da się nazwać „szybkim kontaktem”.

Nie mam szczęścia do facetów

Zebrałam się więc na odwagę i sama do niego zadzwoniłam. Kiedy poznał mój głos, zapadła cisza, którą przerwał w końcu nerwowym chrząknięciem i kiepsko udawaną radością. Potem rzucił kilka zdawkowych uwag o wspaniałych, wspólnych chwilach; za to kilka razy upewniał się, czy u mnie wszystko w porządku i czy na pewno jestem zdrowa. Dopiero potem domyśliłam się, że pytał w ten sposób, czy nie zaszłam w ciążę w trakcie naszego krótkiego plażowego zaćmienia umysłu.

– Mogłaś drania postraszyć – stwierdziła Halinka, moja przyjaciółka, zapalając kolejnego papierosa nad parującą filiżanką z kawą. – Za każdy miesiąc czekania zaaplikowałabym mu przynajmniej jeden dzień nerwów. I jeszcze tydzień za złamane serce.

Z Halinką spotykamy się średnio co kilka dni. Średnio, bo to zależy od stanu uczuć Halinki. Niekiedy długo się nie pokazuje, a ja czytam na Facebooku, że znalazła tego jedynego. Wtedy staje się nieosiągalna, nie odbiera komórki, a nawet jak odbiera, jest rozkojarzona i mało komunikatywna.

Potem przychodzi okres smutny, dwóch paczek papierosów dziennie, butelki wina do wieczornego serialu i czas odwiedzin u mnie, gdy gada i gada. O sobie i o innych. Aktualnie Halinka wychodziła z dołka – czyli jeszcze do mnie zaglądała, raz na dwa dni...

Niestety ja nie umiałam się tak łatwo podnosić z życiowych upadków. A okres zaduszkowy sprzyjał nostalgii i użalaniu się nad sobą. Na szczęście to też okres porządków. Do rodzinnej miejscowości wybierałam się dopiero drugiego listopada. Tu był grób ciotki Beaty i miałam za zadanie doprowadzić go do ładu, obłożyć kwiatami i zniczami. Niech kuzynostwo i znajomi ciotki widzą, że w naszej rodzinie pamiętamy o zmarłych i dbamy o ich mogiły.

Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje

Trzydziesty października to dzień robót cięższych – czekało mnie więc szorowanie oraz zdzieranie mchów i porostów. Na trzydziestego pierwszego zostawały prace lekkie, takie jak zamiatanie czy usuwanie opadłych przez noc liści. Instrukcje były jasne i niepodlegające dyskusji. Moja mieszkająca dwieście kilometrów stąd mama czuwała zdalnie nad niemal laboratoryjną czystością płyty nagrobkowej swojej siostry. Chociaż nie musiała; bardzo lubiłam ciotkę i nigdy bym nie zostawiła jej grobu na pastwę losu i akcji typu „ratujemy zapomniane nekropolie”.

Długi energiczny marsz przez park w kierunku cmentarza dobrze zrobił na moje smutki. Szłam po mile szeleszczącym pod nogami dywanie żółtych dębowych liści. W głowie kołatała się sentencja, że wszystko mija – nieszczęścia i zawody miłosne też. Na ramieniu wisiała torba pełna szmat, szczotek, płynów, lateksowych rękawiczek i innych rzeczy niezbędnych do czyszczenia bez niebezpieczeństwa zdarcia paznokci. Po dotarciu do grobu rzuciłam się w wir pracy i pomnik powoli odzyskiwał swoją świetność sprzed roku, a ja w ferworze mycia zapomniałam o całym świecie.

W pewnym momencie poczułam coś jakby mrowienie między łopatkami. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Wyprostowałam się i zerknęłam przez ramię. Nie myliłam się. Kilkanaście metrów ode mnie stał jakiś człowiek w szarej, ortalionowej kurtce, z kapturem naciągniętym głęboko na głowę, tak że niemal nie widać było jego twarzy.

Gdy się połapał, że go zauważyłam, odwrócił się w stronę najbliższego grobu i zaczął udawać modlitewne skupienie. Przyszedł tu do kogoś? Akurat! Pewnie nawet nie wie, kto tam leży. Bardziej czułam, niż wiedziałam, że facet wciąż zerka w moją stronę.

Spodobałam mu się, czy co? Jak na kolanach szorowałam płytę? Nienormalny jakiś? Kto podrywa kobiety na cmentarzu?! „A niby kto powiedział, że cię podrywa?” – zbeształam się w duchu. Może po prostu lubi się gapić na ludzi, tak jak Halina uwielbia o nich gadać. Niemniej czułam się mało komfortowo z obserwatorem za plecami.

Skończyłam właśnie główną część pracy i postanowiłam zostawić wszystkie pozostałe czynności na następny dzień, a teraz wracać czym prędzej do domu. Nie podobał mi się ten typ. Czemu się chował pod kapturem? Przecież nie padało… Wyciągnęłam rękę – na dłoni pojawiło się kilka kropel. Hm, w szale sprzątania nie zauważyłam, że zaczęło mżyć. Ale to i tak go nie usprawiedliwia, taki kapuśniak nie zasługiwał na kaptur.

Wrzuciłam sprzęt do torby i szybkim krokiem ruszyłam ku cmentarnej bramie. Kątem oka zobaczyłam, że tamten się przeżegnał i wolnym krokiem również skierował się ku wyjściu. Zapadał zmrok. Jeszcze dwie godziny temu cmentarz był pełen ludzi, ale teraz świecił pustkami. Poza mną i zakapturzonym cichociemnym wokół ani żywego ducha. Zaczęłam biec.

Droga powrotna dłużyła się niemiłosiernie. Przyjemna, relaksująca przechadzka wśród dębów stała się odległym wspomnieniem; teraz nerwy miałam napięte jak struny i ciężko dyszałam, pędząc ku światłu, ku ludziom. W końcu wybiegłam z parku. Jeszcze nigdy tak się nie ucieszyłam na widok ulicy z przechodniami spiesznie przemykającymi w deszczu.

Następnego dnia postanowiłam pójść na cmentarz w południe i dokończyć sprzątanie za dnia, kiedy będzie się tam krzątać wiele osób, więc nie narażę się na samotne spotkanie z prześladowcą w kapturze. Znowu kroczyłam aleją wśród dębów. Niby wszystko było jak wczoraj, ale z sercem w gardle rozglądałam się nerwowo na boki, szukając zakapturzonej postaci wśród mijających mnie ludzi.

Chyba dziś się nie zjawił

Zbliżyłam się do nagrobka, rzuciłam cały ekwipunek na ziemię, już zabierałam się do pracy i… zamarłam z zaskoczenia. Grób był czyściutki, wysprzątany do ostatniego liścia i igiełki z pobliskiej sosny; równy rządek zapalonych zniczy jaśniał na kamiennej płycie. Rozejrzałam się wokół siebie, szukając kogoś z rodziny, choć nikt z kuzynów dotąd nie raczył choćby zamieść, dlatego zdziwiło mnie to niespodziewane odkrycie.

I wtedy go zobaczyłam, stał przy tym niby „swoim” grobie, ale zerkał w moją stronę. Tym razem jego oczy maskowała czapka z daszkiem, ale znów miał na sobie szarą kurtkę. Przyłapany, nie odwrócił się jak wczoraj, tylko zaczął iść w moim kierunku.

Oblał mnie zimny pot. I co z tego, że wokół było pełno ludzi? On szedł wprost na mnie! W nagłym przypływie paniki, poderwałam się do biegu. Chyba coś za mną wołał, ale nie zamierzałam się zatrzymać. Znowu pędziłam jak szalona dębową aleję, by po chwili skryć się w miejskim tłumie.

– Chciał cię dopaść? Coś ci zrobić? Na cmentarzu, wśród masy ludzi? Już bez przesady – Halinka prychnęła wątpiąco.

– No, ale kto normalny podgląda kobiety na cmentarzu?

– A potem sprząta groby ich zmarłych ciotek. Faktycznie zboczeniec.

– Nadal nie rozumiem, czemu się gapił… – upierałam się.

– A byłaś w tych swoich wygodnych, spranych dżinsach? Tych obcisłych?

Kiwnęłam głową, rumieniąc się lekko.

– No. Więc się nie dziw, że gość gapił się jak sroka w gnat, skoro pucowałaś na kolanach płytę, wypinając wprost na niego swój nieprzyzwoicie zgrabny tyłek. Kamień by ruszyło, a co dopiero żywego faceta. Pewnie nieśmiały. Chciał zagadać, może na kawę zaprosić, ale się wstydził. A ty zwiałaś jak spłoszona łania, by nie powiedzieć jak histeryczka.

Halina nie przejęła się zbytnio moją opowieścią, bo dla niej zaczepki mężczyzn – nawet w najdziwniejszych miejscach – stanowiły codzienność. Ale ja nie byłam Halinką i zakapturzony podglądacz przeraził mnie niemal na śmierć. Czułam, że długo nie odwiedzę grobu ciotki. Na razie pojechałam do rodziny.

Nie chciałam nic od tego natręta

Minęło kilkanaście dni, Halina od ostatniego spotkania nie dała znaku życia – czyli znowu się zakochała – a ja wróciłam do szarej normalności. Pewnego popołudnia, w drodze z pracy, zatrzymałam się przed wystawą sklepu. I naraz zobaczyłam w szklanym odbiciu dziwnie znajomą postać stojącą za mną.

Odwróciłam się i spojrzałam prosto w oczy faceta z cmentarza. Znów był w kapturze, ale z bliska nie wyglądał tak groźnie, poza tym otaczało nas mnóstwo ludzi. Ale jak mnie znalazł? Skąd się tu wziął? Śledził mnie?

– To pani zguba? – wyciągnął przed siebie moją torbę ze sprzętem czyszczącym. Zostawiłam ją przy grobie ciotki i spisałam już na straty.

– Tak – mruknęłam, ale nie wyciągnęłam ręki.

Nie chciałam nic od tego natręta. Wyczuł to i uśmiechnął się zachęcająco, potrząsając torbą. Capnęłam ją, bąknęłam: „Dziękuję” i ruszyłam szybkim krokiem. On szedł za mną.

– Długo pani szukałem. Chciałem oddać zgubę i przeprosić, jeśli panią przestraszyłem. Nie celowo, tak jakoś wyszło. Posprzątałem za panią, żeby zatrzeć złe wrażenie. Nie sądziłem, że znowu trafimy na siebie, a pani przerazi się jeszcze bardziej.

– To po co pan tam przyszedł, co?

– Mój przyjaciel zginął w wypadku. Był w moim wieku, długo się zbierałem, by go odwiedzić…

Nie chciałam mu współczuć, więc zaatakowałam ponownie:

– A jakim cudem mnie pan znalazł? I co pan tu robi? Śledzi mnie?

Randka na cmentarzu

Zatrzymałam się i obróciłam, stając z nim twarzą w twarz. Zdjął kaptur, odsłaniając wysokie czoło. Podobało mi się, że krótko obcinał włosy. W ogóle mi się spodobał. Był niewiele wyższy ode mnie, ale nieźle zbudowany… Chyba odgadł moje myśli, bo uśmiechnął się figlarnie, a ja spiekłam raka.

– Nie śledziłem, lecz czekałem, aż pani skończy pracę. Moja kuzynka zna niejaką Halinkę, która opowiadała, że jej przyjaciółkę jakiś natręt gonił na cmentarzu. Pomyślałem, że może mam szczęście i mówiła o pani, więc poprosiłem ciotkę, by zdobyła pani namiary i… oto jestem. W ramach dodatkowych przeprosin chciałbym zaprosić panią na kawę.

Nigdy nie sądziłam, że będę zawdzięczać szczęście gadulstwu Halinki. Bartek może nie umie prawić miłych słówek, nie roztacza wizji świetlanej przyszłości – jak pewien podrywacz znad morza – ale to świetny facet, na którym można polegać. I nawet Halince wybaczyłam, że rozpowiada na prawo i lewo nasze tajemnice. W końcu na coś się to przydało.

Czytaj także:
„Do żony szacunku nie miałem za grosz, bo sobie nie zasłużyła. Wypadek to zmienił”
„Ryzykowałem więzieniem, by zdobyć spadek po dziadku. Dałem się oszukać jak ostatni dureń i fortuna przepadła”
„Przeczytałam pamiętnik męża i zdębiałam. Całe życie grał twardego faceta, żeby mnie nie rozczarować”

Redakcja poleca

REKLAMA