„O mały włos, a moja mała córeczka przyszłaby na świat w aucie. Pomoc przyszła z całkiem nieoczekiwanej strony”

para z dzieckiem fot. iStock by Getty Images, StefaNikolic
„Zatrzymałem się na poboczu dość gwałtownie, co spowodowało głośny jęk Iwonki, po czym wyprysnąłem z auta i podbiegłem w stronę radiowozu, który mnie zatrzymał. Policjanci wysiedli z samochodu i kazali mi się zatrzymać. Jeden z nich zaczął coś mówić o czerwonym świetle i przekroczeniu prędkości”.
/ 28.08.2023 16:30
para z dzieckiem fot. iStock by Getty Images, StefaNikolic

Każde zwierzę w przyrodzie ma swojego naturalnego wroga. To może tłumaczyć dążenie do walki pomiędzy grupami chuliganów czy pseudokibiców…”

– Iwonka, weź to wyłącz! – krzyknąłem do żony, bo facet z telewizji działał mi na nerwy tym swoim naukowym bełkotem.

Co on może wiedzieć o kibicach?! Kochamy sport, każdy z nas dałby się pokroić za swoją drużynę, a naszym jedynym „naturalnym wrogiem” wcale nie jest kibic innej drużyny, tylko „pies”, czyli policjant. To z gliniarzami mamy największe porachunki. Nie, żebym ja miał osobiście, bo nigdy nie byłem nawet zatrzymany, ale moi koledzy nieraz siedzieli na dołku, a czasem dostawali tak zwane pouczenie z przedłużeniem, czyli po prostu obrywali policyjną pałką jedynie za to, że cieszyli się głośno, wracając z wygranego meczu. Glin więc nie lubię i specjalnie się z tym nie kryję.

Za to mecze kocham! A jak gra moja drużyna, to już nic mnie w domu nie zatrzyma! Choćby stadion otaczał kordon gliniarzy, i tak tam pójdę i zedrę sobie gardło, dopingując naszych!

– Kiedy ten mecz? – zapytała Iwonka.

Westchnąłem. Wścieka się, że zapominam o naszej rocznicy, a sama nie pamięta, kiedy jest najważniejszy dla mnie dzień sezonu!

Wiedziałem, że muszę być przy niej

– W piątek – odpowiedziałem jednak spokojnie, bo Iwonka była w ósmym miesiącu i denerwować jej nie należało. – Dzwoniłaś, żeby mama przyszła, czy sobie poradzisz?

– Jestem w ciąży, a nie sparaliżowana! – zirytowała się – A ty się zachowuj na tym meczu, żebym ja w środku nocy nie musiała odbierać telefonu, że w areszcie siedzisz!

– A kiedykolwiek odebrałaś już taki telefon? – teraz to ja się zniecierpliwiłem, bo naprawdę spokojny ze mnie chłopak i unikam stadionowych burd. 

Zaraz jednak przypomniałem sobie, że Iwonka nie może się denerwować, i dodałem:

– Kotuś, ja ci przyrzekam, że jak tylko jakiś dym się zacznie, od razu lecę prosto do domu. Nic się nie martw, nie dam się przymknąć przed narodzinami Lidusi.

Zerknęła na mnie podejrzliwie, ale zaraz wróciła do przeglądania zawartości wielkiej torby z ubrankami niemowlęcymi, którą przywiozła jej moja kuzynka. To była trzecia taka torba – poprzednie dwie przywiozły koleżanki Iwony. Nasza córeczka Lidka najwyraźniej potrzebowała sześćdziesięciu par śpioszków i dwudziestu czapeczek. Nie komentowałem tego jednak, bo zaraz by mi się oberwało, że się nie znam, a mądrzę.

Na szczęście w dniu meczu żona czuła się dobrze i zostawiłem ją ze spokojem. Fakt, wysyłałem do niej esemesy co kwadrans, żeby się upewnić, że na pewno wszystko w porządku, ale przecież takie prawo męża. W końcu odpisała mi, że mam machać szalikiem i krzyczeć „Gol!”, a nie jej głowę zawracać, bo ma ochotę się zdrzemnąć, więc przestałem. Koledzy odetchnęli z ulgą i przestali na mnie patrzeć jak na stukniętego.

Mecz był wyrównany, ale pod koniec drugiej połowy tamci strzelili gola i kibicom naszej drużyny to się nie spodobało.

– Spalony! Sędzia! Spalony! – zaczął się pomruk na trybunach, ale sędzia nie podzielał tej opinii i dał znać, żeby zawodnicy kontynuowali grę.

Wtedy pomruk przeszedł w ryk i zorientowałem się, że właśnie rozpoczyna się bitwa stadionowa. Pomyślałem o mojej brzuchatej żonie czekającej na mnie w domu i czym prędzej skierowałem się do wyjścia. Okazało się, że bramki są pozamykane, a siły policyjne właśnie wkraczają do akcji z pałkami i gazem. Cholera, nie mogli się zająć łapaniem prawdziwych przestępców?!

Czułem, jak krew wrze mi w żyłach ze złości! Na szczęście udało mi się przetrwać zamieszanie gdzieś z boku i nie oberwać ani od glin, ani od kibiców wrogiej drużyny. Do domu wróciłem więc w całkiem przyzwoitym stanie i Iwonka nawet się nie zorientowała, że o mały włos, a by mnie pobito albo zatrzymano na czterdzieści osiem.

Przez kolejne dwa tygodnie żona mi puchła, co chwila płakała i kazała chyba codziennie sprawdzać, czy w jej torbie do szpitala jest wszystko, co trzeba. Byłem więcej niż pewien, że tak, bo sam ją pakowałem i przepakowywałem chyba z milion razy. Starannie też zawsze odwieszałem kluczyki do samochodu zawsze w to samo miejsce i pilnowałem, żeby bak zawsze był pełen. Słowem – zamierzałem być opanowanym mężem, który w stosownym momencie przejmie odpowiedzialność za żonę i dziecko i nie spanikuje.

No nie! Mandat w takiej chwili?!

Ale gdy nocą żona obudziła mi słowami:

 – Misiek, nie czujesz? Wody mi odeszły… – spanikowałem jak cholera!

Iwona stękała, opierając się o ścianę, a ja biegałem po mieszkaniu w popłochu, szukając jej czegoś do ubrania, żeby nie jechała w koszuli nocnej.

 – Misiek, szybciej, skurcze mam… – jęczała, co jeszcze pogarszało sprawę i już kompletnie nie mogłem znaleźć żadnych jej odpowiednich ciuchów.

W końcu jakoś pomogłem Iwonce się ubrać w moje spodnie dresowe i koszulkę mojej drużyny, na ramiona zarzuciłem jej kurtkę, złapałem kluczyki oraz torbę i niemal doniosłem żonę do auta.

W zdenerwowaniu odpaliłem silnik dopiero za trzecim razem i obtarłem bok wyjeżdżając z garażu. Iwona stękała obok z półprzymkniętymi powiekami, więc przejechałem na czerwonym świetle, korzystając z tego, że ulice są niemal puste. Miałem wizję, że za chwilę będę odbierał poród w samochodzie, więc tylko dociskałem pedał gazu, pędząc do szpitala.

– Misiek, daleko jeszcze? Nie dam rady… – jęknęła, zwijając się z bólu.

Jeszcze docisnąłem. Strzałka na prędkościomierzu dotknęła setki.

– Niedaleko! Trzymaj nogi razem! – krzyknąłem, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy. – Zaraz cię dowiozę!

– Czuję, że to już…

– Cholera! No nie! Teraz? – wrzasnąłem nagle na widok niebieskiego błysku w lusterku. – Iwona, jeszcze nie przyj!

Zatrzymałem się na poboczu dość gwałtownie, co spowodowało głośny jęk Iwonki, po czym wyprysnąłem z auta i podbiegłem w stronę radiowozu, który mnie zatrzymał. W USA pewnie za coś takiego gliniarze by mnie zastrzelili, ale ci nasi po prostu wysiedli z samochodu i kazali mi się zatrzymać. Jeden zaczął coś mówić o czerwonym świetle i przekroczeniu prędkości, ale mu przerwałem.

– Tak, tak, wiem, wszystko zapłacę! Piszcie, panowie, szybko ten mandat, bo żona mi rodzi w samochodzie!

– Żona rodzi? – zainteresował się drugi funkcjonariusz i podszedł do mojego wozu. – Dobry wieczór pani, jak się pani… O rany, faktycznie rodzi! Alek, szybko, musimy panią zawieźć do szpitala!

To tacy sami ludzie jak wszyscy...

Myślałem, że po prostu będą nas eskortować przez miasto, ale ich nie doceniłem.

– Człowieku, ty jesteś kompletnie spanikowany. Nie możesz prowadzić w takim stanie, bo żonie i dziecku jeszcze jaką krzywdę zrobisz – rzucił ten nazwany Alkiem. – Siadaj do tyłu, ja prowadzę!

A potem wskoczył za kierownicę mojego samochodu, odpalił i ruszył łagodnie, jakby wiózł kopę jajek luzem. Po chwili wyprzedził nas radiowóz na sygnale kierowany przez jego partnera i przemknęliśmy przez miasto w tempie karetki, chociaż nasz „szofer” prowadził niezwykle płynnie i przez cały czas spokojnie przemawiał do Iwony, uspokajając ją i obiecując, że dojadą na czas.

Pod izbą przyjęć wyskoczyłem z samochodu, pomogłem wydostać się Iwonie i zacząłem już z daleka krzyczeć, że potrzebny jest lekarz i wózek.

Zdążyliśmy! Lidka urodziła się niecały kwadrans później! Piękna dziewczyna, dziesięć w skali Apgar!

Kiedy wreszcie wypuściłem ją z ramion, oddając położnej, podeszła do mnie pielęgniarka z dyżurki.

– Pan ma czerwoną skodę fabię i przywieźli pana policjanci? – zapytała, a ja potwierdziłem oszołomiony. – No więc samochód stoi zaparkowany na trzecim miejscu od końca przy bramie. Tutaj są kluczyki.

– Położyła mi na je dłoni. – Panowie z policji przesyłają gratulacje panu i żonie.

I wtedy dotarło do mnie, że wyskoczyłem z samochodu, nie dbając o to, gdzie stoi, i nie zamykając drzwiczek. Gliniarze go ładnie zaparkowali, zamknęli, a potem przynieśli kluczyki na oddział. Po czym odjechali, przesyłając nam pozdrowienia.

– Serio? – zdumiała się Iwonka, kiedy jej to wszystko opowiedziałam. – Widać policjanci też ludzie i do tego naprawdę fajni. A ty czasami tak na nich nadajesz…

Mruknąłem coś w odpowiedzi, ale obiecałem sobie, że nigdy więcej nie będę bluzgał na gliniarzy… Znaczy, na policję. Na stadionach po prostu wykonują swoją robotę, taka praca i tyle. A poza tym to przecież normalni ludzie, tacy jak wszyscy inni.

Czytaj także:
„Kumple myśleli, że skoro wstąpiłem do policji, to po znajomości wyciągnę ich cztery litery z tarapatów. Co za tupet”
„Dzisiejsza policja to jakiś żart. Ignorują pędzące samochody, bo wolą wlepić mi mandat za brak dzwonka przy rowerze!”
„Jego żona rodziła, a on kazał mi umawiać spotkanie z kochanką. Szef płaci krocie, żebym okłamywała jego żonę i kochanki”

Redakcja poleca

REKLAMA