Kiedy dostałam pracę w kancelarii mecenasa byłam wniebowzięta. Dobre warunki, świetna pensja... Wtedy jednak nie wiedziałam jeszcze, za co będą mi płacić.
Nie miałam szczęścia do pracodawców
Zaraz po studiach znalazłam co prawda dobrą posadę, jednak nie minął nawet rok, a mój były szef zwinął interes. Później przez jakiś czas pracowałam jako sekretarka w małej, rodzinnej firmie prowadzonej przez dwie siostry, jednak tam też nie dopisało mi szczęście – po dwóch latach jedna z sióstr wyszła za Szkota i wyjechała do Glasgow. Druga, nie radząc sobie sama, zamknęła firmę i przeszła na etat do urzędu gminy.
Znów zostałam na lodzie. W dodatku nie spodziewałam się wymówienia i nie odłożyłam zbyt wiele kasy. Mieliśmy bieżące wydatki, więc co miesiąc beztrosko trwoniłam pensję co do grosza.
– Znajdziesz sobie coś, zobaczysz – pocieszał mnie mąż, ale wiedziałam, że się martwi. Mieliśmy przecież kredyt, którego Mateusz nie dałby rady spłacać sam.
– Jeśli w najbliższych tygodniach nie znajdę pracy, możemy nawet stracić mieszkanie! – wypłakiwałam się siostrze przez telefon. – Na razie Mateusz pożyczył trochę kasy od znajomych, ale jak długo można tak żyć?
Ola zaproponowała, że zbierze jakąś okrągła sumkę i pożyczy nam, ale to przecież nie rozwiązywało sprawy. Potrzebowałam etatu. I to jak najszybciej. I wtedy stał się cud. Robiłam właśnie zakupy. Poszło szybko, bo mając w portfelu tylko jakieś zaskórniaki, kupiłam kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Chleb, mleko, najtańszą wędlinę i margarynę… „Ostatnio żyjemy na granicy nędzy” – myślałam przygnębiona.
Nie chciało mi się wracać do domu – całe przedpołudnie spędziłam na rozsyłaniu do firm moich CV i byłam zwyczajnie zmęczona. W ramach rozrywki postanowiłam pochodzić sobie jeszcze po markecie. Obejrzałam kilka witryn z wiosennymi ciuchami, weszłam do obuwniczego, a w końcu do saloniku prasowego.
„Przejrzę jeszcze kilka gazet z ogłoszeniami pracodawców” – zdecydowałam, chociaż, prawdę mówiąc, byłam już bardzo zniechęcona. Cztery miesiące poszukiwań i żadnego sukcesu. Miałam za sobą jedynie trzy nieudane rozmowy o pracę i masę rozesłanych CV, którymi najwyraźniej mało kto się interesował.
Sięgnęłam po gazetę wystawioną na najbliższym stojaku i mój wzrok padł na jedno z pilnych ogłoszeń. „Kancelaria prawnicza przyjmie sekretarkę! Od zaraz” – przeczytałam. Pod spodem były wymogi. Spełniałam je wszystkie – prawo jazdy, angielski, doświadczenie w pracy na podobnym stanowisku. Nigdy co prawda nie pracowałam w kancelarii, ale przecież w poprzednich firmach należało do mnie prowadzenie sekretariatów! Wyjęłam z torebki notes i pospiesznie zapisałam numer do kancelarii.
– Wypadałoby kupić gazetę, a nie przepisywać sobie ogłoszenia w kiosku – syknęła farbowana na wściekłą oberżynę kobieta sprzedająca prasę.
– Bardzo panią przepraszam, ale obecnie oszczędzam każdą złotówkę – powiedziałam i babę zatkało.
Potulniejszym tonem bąknęła nawet coś o ciężkich czasach i zajęła się układaniem przy kasie batoników.
Wyszłam na zewnątrz. Idąc w kierunku samochodu, zastanawiałam się, czy dzwonić tam od razu, czy może poczekać, zebrać myśli, przygotować się na jakieś podchwytliwe pytania. Zdecydowałam, że zadzwonię od razu. Byłam zmęczona tym szukaniem i prawdę mówiąc, chyba nawet nie wierzyłam, że tak po prostu znajdę etat.
Wybrałam numer i z bijącym sercem czekałam, aż ktoś się odezwie. Odebrał mężczyzna, sądząc po głosie bardzo pewny siebie. Powiedziałam, że dzwonię w sprawie pracy i zapytałam, czy mogłabym ewentualnie podrzucić mu moje CV.
– A może przyjedzie pani teraz? Mam akurat dwie wolne godzinki, moglibyśmy się spotkać – zaproponował.
Spanikowałam. Miałam na sobie sprane dżinsy i różową bluzę, włosy spięte w kucyk, zero makijażu. „Tak mam się zaprezentować przyszłemu pracodawcy?” – myślałam, tymczasem mój rozmówca poprosił mnie o decyzję. Powiedziałam, że w zasadzie jestem w trakcie zakupów, ale nie wydawał się przejęty.
– Garsonkę i szpilki będzie pani nosić w kancelarii. Teraz chcę jedynie wiedzieć, co ma pani do powiedzenia – powiedział, dodając, żebym zapisała sobie adres.
Po kwadransie byłam na miejscu
Było widać, że klientela mecenasa nie należała do byle jakich… Rozmawialiśmy przy kawie – opowiedział mi o nagłych kłopotach swojej dotychczasowej asystentki, nadmieniając, że w zasadzie szuka kogoś od zaraz.
– Mogłabym zacząć chociażby jutro – zapewniłam go i ku mojemu zaskoczeniu się zgodził.
Oszalałam z radości. Kupiłam sobie nawet śliczną, sukienkę w biurowym stylu, choć wiedziałam, że na razie nie powinnam szastać pieniędzmi. Później pojechałam do firmy męża i opowiedziałam mu
o mojej nowej posadzie.
– Zaczynam już jutro, wyobrażasz sobie?! Elegancka kancelaria w centrum, rewelacyjna pensja. Jak usłyszałam, ile mi proponują na początek, prawie z krzesła spadłam! W życiu tyle nie zarabiałam! – paplałam.
Mateusz bardzo się ucieszył. Wieczorem zabrał mnie na kolację, aby uczcić mój sukces. A dzień później ubrana w mój najlepszy, kremowy kostium, na szpilkach i w pełnym makijażu zasiadłam za recepcyjnym kontuarem kancelarii.
Pierwsze dni były dobre, a nawet świetne. Szef nie obarczał mnie nadzwyczajnymi obowiązkami – wymagał ode mnie uśmiechu, prawidłowo wypełnionych dokumentów, grzecznego podejścia do klientów i jednej jedynej porannej kawy. Czarnej, bez cukru – żadna filozofia.
Po tygodniu zaczęły się problemy
Którejś środy w kancelarii pojawiła się wysoka, ruda piękność w czerwonej garsonce. Pewna siebie, powiedziałabym nawet władcza i chłodna.
– Mecenas u siebie? – zapytała, nawet się ze mną nie witając.
– Tak, zaraz zapytam, czy może pani…
– Słonko, zapamiętaj sobie to raz na zawsze, ja zawsze mogę tam wejść – wycedziła ruda i, posyłając mi lodowaty uśmieszek, bez pukania wparowała do gabinetu mojego szefa.
Siedziała tam chyba z pół godziny, a tymczasem do kancelarii weszła młoda blondynka ubrana w błękitną, ciążową sukienkę.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się, dodając, że musi się widzieć z moim szefem – To dość pilne – dodała.
Poprosiłam, żeby usiadła i zaproponowałam szklankę wody. Podziękowała i dodała, że odrobinę się spieszy.
– Na którą była pani umówiona? – zapytałam, pospiesznie wertując terminarz.
– Jestem jego żoną – uśmiechnęła się blondynka, którą cała sytuacja chyba wyraźnie rozbawiła.
– Żoną. Oczywiście, przepraszam! Już tam zajrzę, mecenas ma teraz spotkanie, ale… Proszę dać mi chwilkę – powiedziałam, ruszając w stronę gabinetu szefa.
Nieśmiało pchnęłam drzwi, zastanawiając się, kim jest ruda piękność i czemu siedzi tam aż tyle czasu. Szef był zazwyczaj konkretny – załatwiał sprawy w ekspresowym tempie, a tymczasem… Na widok sceny, jaka rozgrywała się w gabinecie, aż mi zmiękły kolana. Ruda w dość jednoznacznej pozycji leżała na ciężkim, dębowym biurku, na niej mecenas – w rozchełstanej koszuli, z komicznie opuszczonymi do kostek spodniami. Dokumenty leżały na podłodze, czerwony żakiet rudej również.
– Gdzie się tutaj ładujesz?! Chyba można się było domyślić, że nie życzę sobie niczego – huknął na mnie mecenas.
– Przepraszam, ale w poczekalni jest pana żona – wyjąkałam.
– Jasna cholera – krzyknął mecenas, pospiesznie się ubierając. – Sorry, skarbie, wynagrodzę ci to – pocałował rudą w szyję, przy okazji zapinając koszulę i poprawiając krawat.
– Powiedz mojej żonie, że mam tutaj ważne spotkanie, każ jej czekać. Będę tam za pięć minut. I na Boga, niech mi tutaj nie wparuje, słyszysz?! – wysyczał mecenas rozwścieczonym tonem.
– Oczywiście, zaraz to załatwię – obiecałam szeptem.
Wróciłam do poczekalni. Blondynka siedziała w fotelu, spokojnie przeglądając gazetę.
– Mąż kończy spotkanie z klientem, prosi o chwilę cierpliwości – powiedziałam, nie patrząc jej w oczy.
Co za żenująca sytuacja. Czułam się po prostu fatalnie, ale co mogłam zrobić? Po krótkiej chwili w korytarzu pojawił się mecenas B.
– Słuchaj, skarbie. Klient właśnie przegląda dokumenty, mam tylko chwilkę. Co się dzieje? – pocałował żonę, całkiem przekonująco odgrywając rolę kochającego mężulka.
– Nie, to nic. Po prostu wracam z USG i chciałam pokazać ci zdjęcie.
– Pokaż, pokaż mi zaraz naszą córeczkę – mój szef obsypał żonę pocałunkami, gładząc ją po zaokrąglonym brzuchu.
– Słuchaj, chodź, odprowadzę cię do samochodu – zaproponował, wyprowadzając żonę z kancelarii.
Sumienie nie pozwalało mi na takie kłamstwa
„Co za gnida!” – pomyślałam, nie mogąc uwierzyć w to, czego byłam świadkiem. Tymczasem ta ruda jawnogrzesznica wyszła z gabinetu mecenasa i podeszła do mojego kontuaru.
– Chyba zdążyłaś się zaznajomić z sytuacją, złotko? Kiedy ja wchodzę do Konrada, dla nikogo innego go nie ma. A żonką się nie martw, zjawia się tutaj nie częściej niż raz na kilka miesięcy. Konrad dobrze ją wychował! – zaśmiała się szyderczo.
– Oczywiście, proszę pani. Będę pamiętać – powiedziałam grzecznie, chociaż szlag mnie trafiał.
Najchętniej powiedziałabym jej prosto w tę wypacykowaną gębę, co o niej myślę, jednak głupia przecież nie byłam – podpaść tej ladacznicy znaczyło pożegnać się ze świetnie płatną pracą. A ja byłam dopiero na okresie próbnym… Roześmiała mi się w nos, przy okazji mierząc mnie pełnym wyższości spojrzeniem.
– Na kawę pójdę sobie do kawiarni naprzeciwko, nie kłopocz się – prychnęła.
– Widzę, że się poznałyście, dziewczyny – ucieszył się mecenas, który właśnie wrócił na górę. – Takie sytuacje zdarzają się niezmiernie rzadko. Mam nadzieję, że jest pani dobrą aktorką, bo takiej tutaj potrzebuję – mrugnął do mnie.
Zaczęłam już mieć pojęcie, jak będzie wyglądała moja praca – jednak koszmaru, jaki miałam przeżyć, jeszcze wtedy nawet sobie nie wyobrażałam. Przez kolejny miesiąc sprawy się nie komplikowały – mecenas dużo pracował, a kiedy robił sobie przerwy, znikał w gabinecie z rudą pięknością. Jednak któregoś dnia wrócił z sądu w towarzystwie bardzo ładnej, szczupłej brunetki i już od progu zaznaczył, żebym nikogo do niego nie wpuszczała.
– Nikogo, pod żadnym pozorem – powiedział, posyłając brunetce wymowny uśmieszek.
„Matko jedyna, czy on z nią też zamierza zabawiać się na biurku?” – przeraziłam się, zamykając za sobą drzwi. Nerwy miałam w strzępach. Wyobraziłam sobie, że znowu zjawia się żona mecenasa, a ja muszę kłamać jej w oczy… Zerknęłam na zegarek. Dopiero kwadrans? „Boże, niech ona już stamtąd wyjdzie, zanim się wykończę nerwowo” – modliłam się bezgłośnie. I wtedy drzwi do kancelarii otworzyły się z impetem i do środka wpadła ruda kochanka mojego pracodawcy.
– Ależ skwar, a ma być jeszcze gorzej. Zrobi mi pani herbaty, pani Asiu? – zaszczebiotała i pewnym krokiem ruszyła w kierunku gabinetu mojego szefa.
Dopadłam tam w kilka sekund.
– Przepraszam, nie może pani! – chwyciłam ją za rękaw. – Mecenas ma wyjątkowo trudnego klienta i…
– Znamy się z mecenasem 10 lat, złotko. Konrad nie ma przede mną tajemnic – prychnęła ruda, chwytając za klamkę.
Musiałam działać. Odepchnęłam ją...
– Pani oszalała – uniosła się ruda – Proszę się odsunąć.
W drzwiach pojawił się mecenas. Bezczelny jak zwykle, na moich oczach wmówił rudej, że ma klienta z Niemiec i że potrzebuje jeszcze trochę czasu.
– Poczekaj na mnie w tej naszej kawiarence za rogiem, okej? Przyjdę za parę minut, obiecuję – wymruczał w jej włosy, przejeżdżając dłonią po jej pośladku.
Wyglądała na rozanieloną. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mecenas zabawia się w gabinecie z inną. Ze śpiewem na ustach wyszła z kancelarii, mnie za to nieźle się dostało.
– Na drugi raz w takiej sytuacji powiedz jej, że mnie nie ma. Rozumu ci brakuje, dziewczyno, czy jak?! – syknął mecenas.
– Przepraszam, to wszystko działo się tak szybko… – wyjąkałam.
– Całe moje życie dzieje się szybko, kochanie – powiedział mecenas.
Jego żona zaczęła rodzić
Wróciłam za biurko. Godzinę później zadzwoniła żona mecenasa, płacząc, że zaczęła rodzić.
– Od kilkunastu minut dzwonię na komórkę męża, ale jest wyłączona. Czy Konrad jest w kancelarii?
– Przykro mi, pojechał gdzieś z klientem – skłamałam bez wahania, świetnie wiedząc, że mecenas pije za rogiem kawę ze swoją rudą kochanką.
„Co ja mam robić?” – zastanawiałam się, kiedy żona szefa się rozłączyła. „Zostawić kancelarię i szukać mecenasa w kawiarni, czy wyluzować się i po prostu przekazać mu wiadomość, kiedy wróci?” – myślałam. Wybrałam opcję drugą.
Mecenas wrócił po godzinie – uśmiechnięty i zadowolony z siebie.
– Pana żona rodzi – oznajmiłam mu.
– Nie może być, przecież jeszcze trzy tygodnie do terminu – mruknął, po czym pogwizdując wszedł do siebie.
– Mecenasie, pana żona jest w szpitalu. Rodzi– podniosłam głos.
– No to niech rodzi. Za kwadrans mam ważne spotkanie, przygotuj proszę dokumenty. A wieczorem mam kolację z pewną kobietą. Zrób nam rezerwację na dwudziestą w tej włoskiej knajpie w centrum – polecił mi szef.
– Nie pojedzie pan do szpitala? – wyjąkałam.
– Pojadę, jasne! Ale nie będę tam przecież siedział przez całą noc, na litość boską – prychnął.
Szukając papierów pomyślałam, że pracuję dla wyjątkowej gnidy. Wyobraziłam sobie następne miesiące – ciągłe oszukiwanie jego młodej, naiwnej żony, kamuflowanie kolejnych romansów, sprytne kłamstewka, wyrachowane gierki…
Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że choćby nie wiem co, nie mogłam stracić tej pracy. Mieliśmy przecież z Mateuszem kredyt... Więc kłamałam, z uśmiechem na twarzy oszukując kolejne kobiety przewijające się przez kancelarię mecenasa. Brzydziłam się nim i coraz bardziej nie znosiłam tej pracy, ale czy miałam inne wyjście? Pensja była bajeczna. Tylko że teraz już przynajmniej wiedziałam, za co mój szef mi płacił.
Ta sytuacja trwa już od kilku lat. Uodporniłam się na kłamstwa mecenasa, ale czasem wyrzuty sumienia dają mi się we znaki i nocami nie mogę spać, myśląc o tym, w jakim procederze muszę uczestniczyć...
Czytaj także:
Tomek mnie oszukał. Był striptizerem
Spadek po babci prawie doprowadził mnie do ruiny
Wdałam się w romans z kolegą z pracy
Ojciec zostawił nas, gdy miałam 3 lata
Grzegorz udawał miłość, aby zmusić mnie do prostytucji