Gdy zdałam do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, moja matka przestała się do mnie odzywać. Jej się ciągle ten zawód kojarzył z rozwiązłym życiem. Dziś, gdy zdmuchnęłam 51 świeczek na torcie, zastanawiam się, czy ona nie miała przypadkiem trochę racji. Jest taka scena w „Modrzejewskiej”, gdy stara aktorka zapomina na scenie tekstu, i bezradnie płacze, rozmazując po policzkach tusz do rzęs. Wie, że nikt jej już nie zatrudni. Nie dość, że jest stara, to jeszcze ma sklerozę i kiepski słuch. I nawet najlepszy sufler nic tutaj nie poradzi. Mam tę scenę w pamięci, odkąd zobaczyłam ten film. Z Grażyną, koleżanką z roku, zawsze żartowałyśmy, że jak już zaczniemy grać tylko pokojówki i służące, to się zwolnimy i zatrudnimy w domu towarowym.
Dziś mówiłybyśmy, że założymy własną firmę
Ale pewnie też nie wiedziałybyśmy, co niby miałybyśmy robić. Może catering? Albo organizowanie imprez dla dzieci? Nie, pomysł chybiony. Przecież nikt by nie chciał, żeby dwie podstarzałe baby tańczyły z dziećmi w kółeczku. Co więc miałabym robić, skoro przez całe życie tylko grałam w teatrze? Prowincjonalnym, ale jednak teatrze. Ze trzy razy trafiła mi się rólka w serialu. Za pieniądze, które dostałam za kilka dni zdjęciowych, wyremontowałam sobie kuchnię. Starczyło, bo nieduża, a brat pomalował za darmo. Gdy byłam młoda, sądziłam, że mam świat u swoich stóp. Pamiętam, jak przyszedł do mnie reżyser i producent w jednym. Przyszedł, bo komórek wtedy nie było. Trudno w to uwierzyć, prawda? Widział mnie w przedstawieniu dyplomowym. Podobno biło ode mnie seksem na kilometr.
– Pani Małgorzato, mam dla pani niesamowitą propozycję – powiedział i potarł z przejęcia łysinę. – Zaczynamy nowy projekt, i widzimy panią w głównej roli. Ale jest trochę rozbieranych scen. Mam nadzieję, że należy pani do tych aktorek, dla który ciało to narzędzie pracy?
Przez moment się zawahałam, ale po chwili przytaknęłam zdecydowanie. Rola okazała się jednak wcale nie taka twórcza i niezwykła, jak ją malował. Miałam zrobić striptiz niemal bez powodu. Na zdjęciach próbnych zrezygnowałam.
– Wie pan, to mnie jednak przerasta – powiedziałam z większą, niż bym tego chciała, skruchą w głosie. – Niech zagra Joanna, wiem, że ją też pan wychwalał.
Producent i reżyser w jednym żachnął się wtedy.
– Popełnia pani błąd, kochana – rzucił protekcjonalnie. – Kiedy się pani będzie rozbierać, jak nie teraz?
I tym mnie potwornie wkurzył.
– Pomylił mnie pan z kimś – syknęłam. – Skończyłam szkołę teatralną. Uczyli mnie najlepsi!
Z rozmachem chwyciłam torbę, płaszcz i wyszłam.
Zagrała, tak jak sugerowałam, Joanna
Teraz sama wykłada w Akademii Teatralnej. A wtedy, o dziwo, tamten film pomógł jej w karierze. Zaczęła dostawać role, i to całkiem niezłe. Ja też miałam kilka dobrych propozycji, ale nigdy nie wyrobiłam sobie nazwiska. A później nastąpił splot niekorzystnych zdarzeń. Najpierw rozstałam się z mężem, miłością mojego życia. Wpadłam przez głupi romans z instruktorem jazdy. Roman dowiedział się przypadkiem i nie wybaczył, zaś ja do dziś nie mogę wybaczyć sobie. Potem poważnie zachorowałam. Całe miesiące spędzałam w szpitalu, a odwiedzał mnie tylko brat i ciotka Halina, siostra mamy. Moja matka zacięła się w sobie, i tak jak rzekła – przestała mnie znać z chwilą, gdy wpisali mnie na listę studentów na warszawskiej PWST. Halina przynosiła mi kompoty, pieczony schab i wieści od rodziny. Zanim się wykaraskałam, miałam już 36 lat, i jak na tamte czasy, nie byłam młódką. Wtedy nie było botoksów, zaś długotrwała choroba zawsze zostawia na człowieku swoje piętno. Propozycja z teatru na prowincji przyszła w samą porę. Dostałam służbowe mieszkanie i świetną rolę na początek. Czułam, że zaczynam nowe życie. Czekałam na miłość, ale chyba ją przegapiłam, wikłając się w głupie romanse.
Jacek, nauczyciel polskiego z podstawówki nosił kraciastą koszulę i wąsy. Dziś to podobno obciach, ale wtedy wyglądał tak co drugi facet. Poznaliśmy się, gdy zorganizował dla swojej klasy spotkanie z aktorką. Przyszedł do mnie z kwiatami i bardzo prosił, żebym ich zaszczyciła i opowiedziała o kulisach swojej pracy. Zrobiłam to chętnie. Może to głupio zabrzmi, ale miałam niedosyt popularności, owacji, pochwał. Miło mi było, gdy się we mnie wpatrywało z uwielbieniem dwadzieścia par oczu. On też patrzył na mnie z fascynacją. Dałam się zaprosić na kolację. Potem do kina i na wycieczkę za miasto. Nawet się tam całowaliśmy. Był potwornie staroświecki, mieszkał z matką. Chciał ze mną spędzić noc i wynajął pokój w najlepszym hotelu w mieście. A ja nie przyszłam, bo po spektaklu razem z całym zespołem nieźle się napiłam.
Miał żal, ale szybko mu przeszło
Zaczął wystawać pod teatrem, wydzwaniał, wysyłał kwiaty. W końcu mi się oświadczył.
– Małgosiu – klęknął przede mną, gdy wybraliśmy się do parku na randkę. – Zostań moją żoną. Będę cię nosił na rękach.
Nie powiem, schlebiała mi ta jego miłość, ale nie miałam zamiaru się z nim wiązać. Podobali mi się młodsi. Przewinęło się ich sporo przez moje łóżko. Dwóch tancerzy, choreograf, szczylowaty rekwizytor, pomocnik konserwatora i kelner. A Jacek wciąż trwał i miał nadzieję, że zgodzę się z nim dzielić życie. Po prostu mnie kochał. Nie wiem, co sobie myślałam. Chyba to, że się muszę wyszaleć, że mam czas. Późno poczułam tęsknotę za dzieckiem i smakiem macierzyństwa. Skończyłam 39 lat, i moja dobra passa w teatrze powoli się kończyła. Przyjęli dwie młode, śliczne dziewczyny, zaś mnie zaczęli obsadzać w rolach matek i służących. Poczułam się sfrustrowana, ale co mogłam zrobić? Wtedy zdawało mi się, że nic. Dziś wiem, że mogłam wszystko. Jedyne, co się wtedy dobrego wydarzyło, to fakt, że pogodziłam się z matką. W odruchu tęsknoty zadzwoniłam do niej, a ona się rozszlochała, że była głupia, że straciłyśmy tyle lat. Pytała, czy mam kogoś i czy może liczyć na wnuki.
Pojechałam do niej
Dwa miesiące później już nie żyła. Zawodowo wiodło mi się coraz gorzej. Czułam, że popadam w dołek. Jacek przestał dzwonić, a mnie było głupio się odezwać. Zwłaszcza, że gdy raz zatelefonowałam, odebrała jego matka, która była mi wyraźnie niechętna. Poprosiłam, by do mnie oddzwonił. Czekałam, ale się nie odezwał. Pewnie mu nie powtórzyła. Latem spotkałam go w pizzeri, na rynku. Był z kobietą, ładną blondynką. Poczułam w sercu głupie uczucie zazdrości. Dlaczego głupie? Bo chyba go nie kochałam. Ale zaczęło mi zależeć na stabilizacji, spokojnej miłości. Chciałam mieć dziecko. On też tego chciał, z nim miałabym mieszczańskie, może trochę nudne, ale jednak rodzinne życie. Gdy skończyłam 41 lat, straciłam nadzieję. Żyłam, jakbym nie żyła. Kolejne, coraz bardziej rozpaczliwe romanse, coraz słabsze role.
Teraz mi się odrobinę poszczęściło. Jakimś cudem wygrałam casting do reklamy. Kilka zdjęć było w Maroku. Odżyłam tam, opaliłam się, trochę zarobiłam. Wróciłam i po raz kolejny przekonałam się, jaka jest siła mediów: znów mnie rozpoznają, znów mi się kłaniają. Z powodu głupiej reklamy. Doszło do mnie, że Jacek rozwiódł się z tamtą blondynką i został dyrektorem liceum. Może do niego zadzwonię? Może znów będzie chciał urządzić spotkanie z aktorką? Nie musi się we mnie wpatrywać ileś tam uczniowskich oczu. Chodzi mi tylko o niego. Może znajdę w jego spojrzeniu tamtą prawdziwą miłość sprzed lat...?
Czytaj także:
„Randki traktuję jak przesłuchanie. Bajerantów eliminuję na starcie, szukam tylko bogatych i mądrych kandydatów”
„Zaprosiłem córkę na randkę. Chciałem, żeby pomimo rozwodu rodziców, nadal miała prawidłowy wzorzec męskości”
„Nie wiem, czy dam radę być samotną matką. Może powinnam przymknąć oko na to, że mój facet przespał się z eks?”