Z natury jestem nieufna i niezbyt towarzyska, więc zupełnie nie przeszkadzało mi to, że mieszkam sama w połowie bliźniaka. Druga część budynku stała pusta od czasu, kiedy poprzedni właściciele wyjechali do Anglii, czyli już ze trzy lata…
Nie miałam złudzeń: prędzej czy później ktoś lokum kupi, bo cena była stosunkowa niska jak na tę okolicę. Gdybym mogła, sama bym nabyła drugą część bliźniaka, chociażby po to, żeby nie mieć za płotem żadnego sąsiada. No ale było to zdecydowanie poza moimi możliwościami finansowymi, więc tylko modliłam się o jakąś w miarę spokojną rodzinę. Najlepiej bez dzieci, hałaśliwych z zasady. I bez psa – moja kotka byłaby z takiego szczekającego sąsiedztwa równie niezadowolona jak ja.
Cóż on tam buduje? Samolot jakiś czy co?!
Niestety, sprawdziły się moje najgorsze obawy. Gdy tylko zobaczyłam swojego nowego sąsiada, od razu wiedziałam, że będą z nim same kłopoty. Z nim i z jego wilczurem. Facet sprawiał wrażenie… Co tu dużo mówić: po prostu zbira. Wielki jak dąb, ostrzyżony na jeża, w skórzanej kurtce i wytartych dżinsach. W dodatku na obu rękach miał tatuaże, co zawsze kojarzyło mi się z podejrzanym elementem. I jeszcze jeździł wielkim, czarnym, terenowym samochodem z przyciemnianymi szybami.
Okazało się, że też nie należy do osób towarzyskich. Skinął mi głową przez płot, nawet nie powiedział „Dzień dobry”, gbur jeden. Nie jestem zbyt otwarta, ale zwykłam witać się z ludźmi. Tego wymaga elementarna grzeczność. A ten prostak – ani be, ani me. Tylko skinął ostrzyżoną głową, zostawił psa w ogródku i wszedł do domu. I tyle go widziałam.
Jednak, niestety, słyszałam go aż do późnego wieczora. Z jego garażu dochodziły przez cały czas bardzo podejrzane odgłosy: tłuczenie szkła, walenie młotkiem, piłowanie i syk jakiegoś palnika czy cholera wie czego. Nawet w domu słyszałam wszystko wyraźnie, choć garaż był na samym końcu budynku, i to pod ziemią. Myślałam, że szału dostanę!
Najchętniej poszłabym do niego i zwróciła mu uwagę. Tylko że facet mógł mnie najnormalniej w świecie spławić – wszak wolnoć, Tomku, w swoim domku… „No nic – pomyślałam – przyjdzie mi się przyzwyczaić, choć na pewno nie będzie to proste”. Hałasy produkowane przez sąsiada w garażu były mocno męczące. Tym bardziej że nie miałam pojęcia, co on tam wyczynia, a niezaspokojona ciekawość doskwierała mi jak drzazga w palcu. Ale co mogłam zrobić?
Miałam pójść i jak typowa wścibska baba zapytać: „Drogi sąsiedzie, co pan tam buduje, samolot jaki?”. To nie w moim stylu, zwłaszcza że do tej pory nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Lepiej poznałam jego psa, bo ten wykazywał wyraźne zainteresowanie moją kotką, szwendającą się po ogrodzie i zupełnie go ignorującą. Pies całymi godzinami śledził każdy jej krok, wodząc za nią oczami. I nie wydawał przy tym żadnego dźwięku.
Przyznaję, że to było raczej niezwykłe zachowanie jak na psa, lecz z drugiej strony, co ja wiem o psach? Tylko tyle, że wszystkie próbują dopaść moją buraskę, i to raczej nie po to, żeby się z nią pobawić. Ten też pewnie marzył tylko o tym, aby porządnie Funię wytarmosić. Niedoczekanie!
Prychnęłam na niego, ale nie zwrócił na mnie uwagi, tylko dalej wgapiał się w kotkę. Taki sam gbur jak jego pan! Obrażona weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi na taras. Pies intrygował mnie na równi z jego tajemniczym właścicielem…
Myślałam, że ten pies dopadł moją kotkę...
Byłam w kuchni, kiedy usłyszałam brzęk tłuczonej szyby. A zaraz po nim przeraźliwe miauczenie Funi i wściekłe ujadanie psa. Ten kundel dopadł moją kotkę! Tak jak stałam, wyleciałam z kuchni, z trudem wyhamowując przed okruchami pokrywającymi podłogę w korytarzu. Szyba w drzwiach na taras była rozbita, wszędzie leżało mnóstwo ostrych odłamków. Z ogrodu dochodziło ujadanie psa i miauczenie kota. Z trudem przebrnęłam przez zasypany szkłem korytarz, po drodze sięgając po miotłę, i wypadłam do ogrodu.
Pies, owszem, szczekał. Ale nie na kotkę. Nie wiem, jakim sposobem dostał się do mojego ogrodu. Podobnie jak może 12-letni młodzieniec, który teraz, blady ze strachu, przywierał plecami do jedynego drzewa w pobliżu, czyli do wiekowej czereśni. Pies stał przed nim i groźnie szczekał, smarkacz pocił się ze strachu, a kotka miauczała, chyba dla towarzystwa.
Nagle ze swojego garażu wyprysnął sąsiad. Był w szarym, roboczym drelichu, na szyi miał okulary do spawania.
– Maks! Spokój! Nie rusz! – osadził owczarka tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Pies zamilkł, usiadł i tylko wpatrywał się w dzieciaka.
– Jezuuu… Myślałem, że się skicham ze strachu – wyrwało się chłopakowi. – Pan weźmie ode mnie tego psa, okej?
– A może wyjaśnisz nam, co robisz w ogrodzie tej pani? – zapytał sąsiad groźnie.
– No bo tego… graliśmy w bejsbola i nam piłka poleciała i… No i pacnęła w te drzwi ze szkła. Ja bardzo przepraszam, ale to było całkiem niechcący, słowo honoru! – walnął się na koniec w chuderlawą pierś, aż zadudniło, a Maks zastrzygł uszami.
Teraz go poznałam – to był syn sąsiadów mieszkających po drugiej stronie ulicy.
– I nieźle narozrabialiście – burknęłam. – Kto to teraz posprząta i naprawi? – wskazałam w stronę zniszczonych drzwi.
– Najważniejsze, że nic się nikomu nie stało – chłopak wyraźnie odzyskał rezon, gdy dotarło do niego, że ten groźnie wyglądający pies raczej go nie ugryzie.
– A jak tu wlazłeś? – zapytałam; spojrzał na mnie zdziwiony.
– Normalnie, przez płot, tak jak zawsze… – poniewczasie ugryzł się w język, a potem dodał bohatersko: – Bo ja czasami wpadam do pani na czereśnie. Zanim szpaki wszystkie zjedzą.
Roześmiałam się. Mój sąsiad zawtórował mi basem.
On lubi koty, ale nie każdy kto lubi jego
– Hm, ciekawe – zwróciłam się do niego – jak tu wlazł pana pies?
– Maks, do mnie! – rzucił w odpowiedzi, na co pies poderwał się na równe łapy, zrobił „w tył zwrot” i… jednym susem przesadził ogrodzenie, miękko lądując po drugiej stronie.
– Normalnie – sąsiad zarechotał – przez płot.
Sapnęłam z przejęcia.
– To bardzo się cieszę, że jednak nie pożarł mojej kotki. Skoro w każdej chwili może tu wpaść z wizytą, to czemu tylko ją obserwuje? Jest tak dobrze wytresowany, że bez rozkazu nie ruszy?
– Owszem, jest wytresowany – facet uśmiechnął się, oczy mu pojaśniały i stwierdziłam, że z uśmiechem wcale nie wygląda jak zbir. – Ale głównie chodzi o to, Maks… hmm… bardzo lubi koty. Zdążył się już jednak przekonać, że nie każdy kot lubi jego, więc jest ostrożny w zawieraniu znajomości. Tak jak jego pan – popatrzył na mnie znacząco i puścił oko, a ja spłonęłam rumieńcem jak pensjonarka.
– To ja już pójdę, okej? – wymamrotał chłopak. – Wezmę tylko swoją piłkę. A tacie niech pani nie mówi, bo będę miał prze… rąbane. Ja za szybę zapłacę z własnych oszczędności.
– Dobra – machnęłam ręką.
– Mam jakieś ubezpieczenie. Tylko gdzie ja w niedzielę szklarza znajdę? – zmartwiłam się.
– Niedaleko – odparł mój sąsiad. – A ty, młody człowieku, płacić tej pani nie musisz. Za to pomożesz mi w robocie.
– Pan jest szklarzem? – zdziwiłam się; pasował mi do niego zawód gangstera albo tajniaka, ale nie coś tak trywialnego!
– Niezupełnie – rzekł tajemniczo. – Zajrzyj, proszę, do mojego garażu – gładko przeszedł na „ty”.
Chyba wkrótce… rozbierzemy ten płot
Zajrzeliśmy oboje, ja i Patryk. I okazało się, że nasz gospodarz nie jest zwykłym szklarzem. Jest… witrażystą! W garażu na ogromnej drewnianej konstrukcji stały ołowiane ramy, z których większość była już wypełniona różnokolorowymi szkiełkami. To nie były witraże kościelne, lecz artystyczne, z motywami roślinnymi, kwiatami, widokami górskich strumieni. Po prostu bajeczne.
Robert (bo tak sąsiadowi na imię) podprowadził mnie do jednego z tych stojących dalej i przykrytych jakąś płachtą.
– Ten zrobiłem dla… ciebie – powiedział jakby nieśmiało.
– Przecież my się nie znamy!
– Wiem, ale jakoś tak... – wzruszył ramionami. – Chyba lubisz słoneczniki, prawda? Masz ich w ogrodzie całe mnóstwo.
Zdjął płachtę, a ja oniemiałam z zachwytu. Witraż był prześliczny, przedstawiał słoneczniki żółte jak sierpniowe słońce. Cudo! Razem z Patrykiem załadowali witraż na specjalny wózek i godzinę później siedziałam z Robertem w ogrodzie, popijając kompot z porzeczek, i patrzyłam na swoje nowe drzwi na taras. I na sąsiada. Drzwi bardzo mi przypadły do gustu, sąsiad też. I ja sąsiadowi, bo na tym jednym spotkaniu się nie skończyło.
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Zakochałem się w sąsiadce, którą katował mąż. W końcu zdobyłem dowody na jego niewierność i się go pozbyłem"
„Zakochałam się w nowym sąsiedzie, lecz on wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. To wcale nie na mnie mu zależało”