Moja młodsza siostra Marta zakochała się po raz kolejny, chyba już dwudziesty. Nie, żebym jakoś specjalnie liczył, chociaż z wykształcenia jestem inżynierem. Po prostu odnotowałem fakt. Ale teraz to chyba coś poważniejszego. Skoro zaprosiła mnie wraz z żoną na grilla, żeby przedstawić nam swojego nowego wybranka…
Ten jej Maciek okazał się całkiem sympatyczny
Polubiłem go od razu, trochę wbrew sobie, bo staram się nie zaprzyjaźniać z „narzeczonymi” mojej siostry; zbyt szybko się zmieniają. Ale on przypadł mi do gustu i podświadomie zacząłem im kibicować.
Pojedliśmy, popiliśmy, poplotkowaliśmy i całkiem miło spędziliśmy czas. Kiedy zapadł zmierzch, nadal nie spieszyło nam się do domu. Przy szklaneczce wina dziewczyny zaczęły żartować na temat naszej pracy.
– Mój mąż… – zaczęła Majka – ma taką robotę, że wstyd opowiadać, a wąchać strach. – zachichotała.
– Ale ta robota ma sens, chociaż jest gówno warta – dodała uszczypliwie moja siostra.
Maciek wyglądał na zdezorientowanego. Pewnie myślał, że poczułem się urażony.
– Spoko – posłałem mu porozumiewawczo-uspokajające spojrzenie. – Jestem inżynierem ochrony środowiska, projektuję i buduję oczyszczalnie ścieków. Skończyłem politechnikę i robię coś ważnego. Dbam o środowisko. A one tylko tak sobie głupio żartują, he he.
Wreszcie zrozumiał i też się zaśmiał.
– Czekajcie, teraz ja! – zawołała Marta. – I to będzie prawdziwa zagadka.
Chwilę myślała, po czym powiedziała:
– A mój przyszły mąż… – zrobiła przerwę, żeby go pocałować – jest humanistą do trzeciej potęgi. Przez całe życie się uczył czytać, żeby teraz pisać. Zawsze bowiem chciał być pisarzem, a mimo to ma fabrykę…
Maciek spojrzał na nią ze zdziwieniem
– W dodatku jest to fabryka młotków! – zakończyła triumfalnie.
– Metaforycznych młotków? – spytałem na wszelki wypadek. Jakoś nie wyobrażałem sobie humanisty produkującego na masową skalę narzędzia do wbijania gwoździ.
Marta pokiwała głową.
Zaczęliśmy z żoną kombinować, wymyślać coraz to dziwniejsze profesje, ale nie daliśmy rady. Wreszcie po kwadransie zwróciłem się do samego zainteresowanego, który siedział z tajemniczą miną.
– Dobra, powiedz, bo naprawdę nie mamy pojęcia, czym się zajmujesz.
Trochę się krygował, w końcu wyznał:
– Piszę prace naukowe. Od referatu do doktoratu – uściślił. – Takie mam hasło reklamowe.
Zapadła długa cisza, w której jakoś nikt się nie roześmiał. Jakby chłodem powiało… Moja Majka pierwsza zadała pytanie uściślające.
– W jakim sensie? Piszesz je na zlecenie?
Lekko podchmielony Maciek uśmiechnął się krzywo i stwierdził:
– Możemy sobie kpić, drwić i żartować, sam wiem, jak to brzmi, i prawdę mówiąc, wcale nie jestem dumny z tego, co robię. Ani się tym specjalnie nie chwalę, jak już tak szczerze sobie rozmawiamy. No ale owszem, piszę prace, głównie magisterskie, dla innych i za innych.
– Da się z tego żyć? – spytałem.
Westchnął.
– Owszem, nawet nieźle. W tym problem. Gdyby się nie dało, nie miałbym tylu zleceń. Co chcę skończyć z tym procederem, pojawia się nowy klient, bo reklama szeptana działa i mam już jakąś tam – zrobił palcami znak cudzysłowu – renomę.
– Czyli jesteś dobry? – upewniłem się.
Wzruszył ramionami.
– W ciągu pięciu lat, hm, mojej zawodowej kariery napisałem jakieś dwieście prac magisterskich. Minimalna cena to trzy tysiące, maksymalna sześć. Średnia to cztery koła, bo jednak najwięcej jest tych najtańszych. Ludziom chodzi o to, żeby zdać, zapić i zapomnieć, ale pisać im się nie za bardzo chce. Więc ja to robię za nich.
– O to mi chodziło, kiedy mówiłam o fabryce młotków – wtrąciła Marta.
– Matko Boska… – wyrwało się Majce. – Produkujesz pseudomagistrów w tempie czterdziestu rocznie!
– Muszę przyznać, że nawet gorzej – westchnął Maciek. – Przez te pięć lat napisałem też kilkanaście doktoratów.
Spojrzałem na niego z podziwem
Napisać doktorat to już spore wyzwanie, a napisać ich kilkanaście? Szacun.
– Wiem, że to proceder naganny moralnie, do tego nielegalny – kontynuował Maciek, uzupełniając nasze kieliszki. – Choć to nie ja popełniam przestępstwo, tylko ci, którzy zamawiają u mnie pracę. A dokładniej ci, którzy się finalnie podpisują pod czymś, czego sami nie stworzyli, więc… No, to jest jakby ich sprawa, ich sumienia. I oczywiście nie zdam za nikogo egzaminu, nawet jeśli to tylko formalność. To oni muszą tej pracy bronić.
– A tak z ciekawości spytam, zdarzyło się, że któryś z twoich… podopiecznych… nie zdał?
Kiwnął głową.
– Kilka razy – potwierdził. – Ale nie poczuwam się do winy. Sami potem przyznali, że nawet nie mieli czasu, żeby pracę przeczytać czy choćby przejrzeć. To już szczyt niefrasobliwości albo głupoty – nagle się zdenerwował. – Niektórzy ludzie są naprawdę bezwstydni. Myślą, że wszystko ktoś za nich zrobi.
To jest chore!
– Niemniej robisz za nich całkiem sporo – zauważyłem z przekąsem. – Masz coś jeszcze na swoje usprawiedliwienie? – dodałem tym samym tonem.
Spojrzał mi w oczy.
– Piszę tylko prace z zakresu humanistyki. Nie wydaje mi się, żebym bardzo szkodził społeczeństwu, produkując takich nie do końca prawdziwych magistrów filologii polskiej, historii czy socjologii.
– A te doktoraty?
– No, tu sprawa jest i poważniejsza, i nie. Powiedzmy, że raczej im pomagam w ogarnięciu całości, żeby to miało ręce i nogi, no i wykonuję prace sekretarskie. Tak czy siak, oszukańczy doktor humanista to nie taka tragedia jak doktor medycyny z lewym dyplomem. Tym się pocieszam i tłumaczę.
– Dobra – moja żona klasnęła w ręce, by zmienić nieco minorowy nastrój, jaki się wkradł w nasze spotkanie. – Skoro jest nisza rynkowa, to ktoś ją prędzej czy później zajmie. Jako ekonomistka się na tym znam. I to taka, która obie prace, magisterską i doktorską, napisała sama – dodała dla pełnej jasności.
Ja milczałem. Maciek spojrzał na mnie.
– Od razu mówię, że za sprawy techniczne w ogóle się nie zabieram – powiedział. – Mam swój kodeks. Pozy tym pewnie nie dałbym rady.
– A zdarzyło ci się kiedyś odmówić?
Zaśmiał się tak jakoś gorzko.
– Tylko raz, i to przy doktoracie. Dla księdza.
– Ksiądz? Taki…? – brwi podjechały mi do nasady czoła.
– Tak, taki prawdziwy ksiądz. A odmówiłem, jak przeczytałem, że tematem pracy ma być pojęcie prawdy w ujęciu dwóch filozofów Kościoła. Uznałem to za zbyt duże przegięcie.
– Właśnie za to cię kocham, kochanie – ucięła Marta. – A teraz zmieńmy temat. Macie ochotę na kawę i lody?
Do domu wróciliśmy sporo po północy
Majka w taksówce przysypiała, ale ja czułem, że trzeźwieję z każdym przejechanym kilometrem. Kiedy dotarliśmy na miejsce, żona wzięła szybki prysznic, po czym padła na łóżko jak nieżywa. Ja udałem się do drugiego pokoju. Zdjąłem z półki moją oprawioną pracę magisterską. Przeszedłem do kuchni, zrobiłem sobie mocną kawę i zacząłem czytać. Powoli, strona po stronie.
Dziś zrobiłbym to dużo lepiej. No i osobiście…
Robiłem to drugi raz w życiu. Pierwszy był tuż przed obroną. Konkretniej, dwie godziny przed. Bałem się, że nie zdążę przeczytać, i może być wpadka, ale jakoś mi się udało. Obroniłem się na „bardzo dobry” i byłem wreszcie magistrem inżynierem. Mogłem zacząć pracę w wybranej przez siebie firmie.
Maciek nie tykał się prac magisterskich z dziedzin ścisłych i technicznych, co nie oznacza, że inni tego nie robili. Stawki były niższe niż jego, ale to było osiem lat temu. Pewnie teraz jest drożej, choć to już nie moje zmartwienie. Wtedy owszem…
Poznałem Majkę na ostatnim roku polibudy, zakochałem się na zabój, chciałem z nią spędzać każdą wolną chwilę i byłem gotów za to zapłacić. Szkoda mi było czasu nawet na pisanie pracy, więc zrobił to za mnie ktoś inny.
Poza tym byłem dobry w swoim fachu, usprawiedliwiałem się sam przed sobą, o czym najlepiej świadczy moja obecna kariera. To, że nie napisałem osobiście swojej pracy magisterskiej, o niczym nie świadczy, to wyłącznie moja sprawa. Zapłaciłem, zdałem i zapomniałem.
To spotkanie z Maćkiem przypomniało mi o wszystkim
I nie byłem z tego powodu dumny ani szczęśliwy. A najbardziej bolało mnie to, co powiedziała moja siostra: że Maciek ma fabrykę młotków. Bo ja, w swojej chęci usprawiedliwiania się, doszedłem do tego, że całkiem szczerze pogardzałem chłopakiem, który napisał za mnie pracę.
Wydawało mi się, że to mi pomoże, takie patrzenie na niego z góry, jak na wyrobnika. I przez długi czas pomagało.
Dopiero dzisiaj zrozumiałem, że prawdopodobnie on gardził mną jeszcze bardziej. Kiedyś nie przyjąłbym tego do wiadomości, ale naprawdę byłem już innym człowiekiem.
Skończyłem czytać o trzeciej i uff – doszedłem do wniosku, że dzisiaj napisałbym tę pracę sam. Bez niczyjej pomocy i dużo lepiej. Co nie zmienia faktu, że nie przyznam się ani żonie, ani siostrze, ani tym bardziej Maćkowi, że jestem jednym z „młotków”.
Czytaj także:
„Moja mama uważa, że rozwód to najgorszy grzech. Muszę jej w końcu wyznać prawdę, dlaczego chcę się rozstać z mężem”
„Rodzina nie rozumiała, że nie chcę mieć dzieci. Miałam dość pytań o rozmnażanie i plany na przyszłość”
„Wredny współpracownik uprzykrzał mi życie. Zmiękł dopiero wtedy, gdy odkryłam jego pilnie strzeżoną tajemnicę”