„Nowa koleżanka w pracy się panoszy i myśli, że długie nogi wystarczą zamiast kompetencji. Nawet szef ślini się na jej widok”

Strapiona kobieta w pracy fot. iStock by GettyImages, Liubomyr Vorona
„Tak bardzo chciałam utrzeć lafiryndzie nosa, że omal nie doprowadziłam do tragedii. Ale przynajmniej Natasza ma się na baczności, a ja mogę w spokoju wykonywać swoją pracę”.
/ 02.10.2023 07:15
Strapiona kobieta w pracy fot. iStock by GettyImages, Liubomyr Vorona

Nigdy nie lubiłam Nataszy. Są takie osoby, których nie lubi się od pierwszego wejrzenia, i za każdym razem, gdy się je widzi, nieprzyjemne uczucie ściska żołądek, grożąc nudnościami.

Mądry człowiek próbuje unikać niepotrzebnych interakcji, bo mogą prowadzić do konfliktów – szczególnie w pracy, gdzie trzeba przecież zachować pewną dozę profesjonalizmu. Ale jak to mówią: łatwiej powiedzieć, niż wykonać.

Natasza dołączyła do naszego zespołu zaledwie rok temu i przez ten czas udało jej się osiągnąć pozycję równorzędną do mojej – osoby, która pracowała w firmie od samego początku. Nie chodziło o to, że była dużo młodsza ode mnie, szczuplejsza i atrakcyjniejsza; a przynajmniej nie tylko.

Dużo gorsze było to, że mnie antagonizowała. Na każdym kroku. Ilekroć rzucałam jakąś sugestię na spotkaniach strategicznych, Natasza proponowała coś odwrotnego, krytykując niemal każdy aspekt mojego pomysłu. Z początku nie chciało mi się wierzyć, że ktoś może być aż tak przeciwny drugiej osobie
zawsze starałam się żyć ze wszystkimi w zgodzie – ale kiedy upiorna koleżanka zaczęła czepiać się nawet moich pochwał odnośnie zbiórki na schronisko dla psów („ależ kochana, praktycznie po drugiej stronie ulicy mamy dom dziecka, one potrzebują tych pieniędzy o wiele bardziej niż zwierzęta”), wiedziałam, że to nie przelewki.

Ta zołza naprawdę się na mnie uwzięła. Postanowiła zmienić moje życie w piekło i odebrać należny mi awans. Nie pomagał też fakt, że szef przy każdej okazji robił do niej maślane oczy.

Musiałam odreagować, bo byłam już bliska zrobienia w biurze masakry przy użyciu tępego narzędzia. W weekend zostawiłam więc dzieciaki pod opieką męża i wybrałam się do mojej koleżanki, Jadzi. Wypiłyśmy morze wina i jak to się nam zdarzało od czasów studiów, wygłupiałyśmy się.

Jadzia interesowała się horoskopami oraz magią, więc na początek dzwoniłyśmy do wróżbitów (z trudem powstrzymując śmiech, gdy przepowiadali nam spotkania z przystojnymi brunetami, szatynami i blondynami – zależnie od wykręconego numeru), a potem zabrałyśmy się za internetowe testy. Gdzieś w środku zabawy zaczęłam się żalić na Nataszę.

Wysyłając tę wiadomość w eter, poczułam się lepiej

– Mam na to świetne remedium! – zapewniła koleżanka i wyciągnęła jakąś stronę ze swoich ulubionych. – Masz – powiedziała, podsyłając mi adres. – Tylko musisz wejść od siebie, bo nie można tego zrobić dwa razy na jednym urządzeniu. Magia sieci.

Otworzyłam załącznik w telefonie i ujrzałam czarny ekran z czerwonym: „Masz 3 życzenia. Czego pragniesz?”. Zachichotałam.

– Co to, zamknęli dżina na serwerze?

– To tylko taka zabawa. Znając życie, zbierają dane, żeby sprawdzić, czego pragną ludzie. Zrobią na tej podstawie badanie socjologiczne, bla, bla, bla. Nieważne. Wpisz swoje życzenia i wyślij, może się spełnią.

– Ale co mam napisać? – zapytałam, czując się nieco głupio.

– A bo ja wiem… Żeby tej zołzie pypeć na języku wyrósł?

Zaśmiałam się i spełniłam polecenie. Nie pisałam jednak o pypciu, tylko we wszystkich trzech polach wpisałam to samo: „Niech Nataszę spotka nieszczęście”.

Wysyłając tę wiadomość w eter, faktycznie poczułam się lepiej. Chociaż tyle, bo przecież moje przekleństwo nic nie mogło zmienić.

A przynajmniej tak mi się wydawało…

Przez kilka dni chodziłam na spotkania, jakbym nosiła przed sobą tarczę, uśmiechając się pod nosem za każdym razem, gdy Natasza zabierała głos, i wyobrażając sobie, że przytrafia jej się coś nieprzyjemnego. Pomogło mi to zachować spokój i wypadłam lepiej na ważnej prezentacji. Szef mnie pochwalił.

Minął może tydzień i Natasza nie pojawiła się w pracy. W trakcie przerwy na lunch po biurze rozeszła się wieść, że miała wypadek i trafiła do szpitala. Szef zorganizował zbiórkę na kwiaty. Zgłosiłam się na ochotnika, że zaniosę je wraz z kartką z życzeniami powrotu do zdrowia, choć w żołądku czułam tępą pustkę. Czy to wina mojego głupiego życzenia? Czy ta czarna, tajemnicza strona wchłonęła moją nienawiść i sprawiła, że słowo stało się ciałem?

Na miejscu zastałam Nataszę w bandażach. Spała. Lekarz uspokoił mnie, że koleżanka tylko się poobijała i za parę dni będzie pewnie mogła wrócić do pracy. Kiedy kładłam kwiaty na stoliku przy łóżku, Natasza się obudziła i przez długą chwilę wpatrywała we mnie, jakby nie kojarzyła, kim jestem. Pożegnałam się szybko i wyszłam, nie mogąc znieść jej spojrzenia.

Znalazłam zaklęcie, które było banalnie proste i użyłam go

Dwa tygodnie później Natasza wciąż nie pojawiła się w biurze. Próbowałam wypytać szefa, czy wie coś więcej na temat jej stanu zdrowia, ale nie otrzymał żadnych wiadomości poza przedłużeniem zwolnienia lekarskiego. Po pracy natychmiast udałam się do szpitala. Okazało się, że moja znienawidzona koleżanka miała drobny wypadek w drodze do toalety – zakręciło jej się w głowie, spadła ze schodów i złamała nogę. W związku z tym musiała zostać w szpitalu na dłużej.

Posiedziałam z nią przez godzinę, opowiadając jej, co nowego wydarzyło się w pracy. I zerkając co rusz na gipsową skorupę wokół jednej z tych smukłych nóg, które doprowadzały facetów w biurze do szału.

W głowie miałam tylko jedną myśl, że to moja wina. Drugie życzenie zostało spełnione. Następne może ją zabić…

Gdy tylko wróciłam do domu, spróbowałam znowu wejść na tę przeklętą, magiczną stronę. Niestety, tak jak mówiła Jadzia, nie można było zażyczyć sobie z jednego urządzenia więcej niż trzech rzeczy.

Spróbowałam z komputera syna – tym razem się udało. Czując się absurdalnie, napisałam trzykrotnie: „Odwołuję poprzednie życzenia”. Nękało mnie jednak przeczucie, że to nie wystarczy. Nie wiem, skąd brało się moje przekonanie, ale byłam niemal pewna, że nad jej głową nadal wisi miecz Damoklesa. I może spaść w każdej chwili, dopełniając mojego rzuconego w gniewie zaklęcia.

Nie chciałam do końca życia zmagać się z wyrzutami sumienia i poczuciem odpowiedzialności za cudzą krzywdę. Nawet jeśli dotyczyło to kogoś tak wrednego jak Natasza. Pognałam więc do Jadzi i pożyczyłam od niej kilka książek na temat okultyzmu. Zależało mi na czymkolwiek, co odwróci czar i pomoże mi pozbyć się poczucia winy, którym w racjonalnym świecie nie powinnam się w ogóle obarczać. Nataszę tropił pech, niemający nic wspólnego z moimi życzeniami. Ale jeśli istniało choćby minimalne prawdopodobieństwo, że ja wywołam tego pecha, musiałam zrobić wszystko, by naprawić swój błąd.

Znalazłam zaklęcie, które było banalnie proste. Wymagało włosa osoby czarującej i starej monety. Znalazłam w szkatułce pięciogroszówkę z 1962, owinęłam ją swoim włosem i udałam się z wizytą do szpitala.

Natasza zrobiła wielkie oczy, widząc mnie po raz kolejny – szczególnie z bombonierką, którą kupiłam po drodze. Otworzyłyśmy czekoladki i humor momentalnie się nam poprawił. Skorzystałam z okazji, gdy koleżanka sięgnęła po szklankę z wodą i wsunęłam jej zaklętą monetę pod poduszkę. Według książki noc spędzona w „aurze szczęścia” powinna odpędzić wszelkie złe duchy.

Misja spełniona.

Byłam zszokowana

Natasza unikała mojego wzroku. Wystraszyłam się, że mogła coś zauważyć, ale potem usłyszałam, jak pociąga nosem.

– Wiesz, nikt inny mnie nie odwiedził – powiedziała w końcu, ocierając oczy.

– Przez cały ten czas. Tylko ty. A ja byłam dla ciebie taka okropna.

Z wrażenia na kilka sekund zabrakło mi słów.

– To nieprawda, po prostu…

– Prawda – upierała się. – Ale nie chcę tego roztrząsać, bo poczuję się jeszcze gorzej. Mam tylko dwie rzeczy do powiedzenia. Jedna to: przepraszam. Druga to: dziękuję. I na tym skończmy, okej? – pozbierała się zdumiewająco szybko. Twarda babka. Tylko oczy nadal lekko jej się szkliły, gdy podniosła z kolan bombonierkę. – To co, Beatko, jeszcze po jednej?

Nataszy nie przydarzyło się już żadne dziwne nieszczęście – czy to z mojej winy, czy nie. Wróciła do pracy i od tamtej pory jest dla mnie o wiele milsza. Nadal czasem się nie zgadzamy, jeśli chodzi o szczegóły, bo przecież nie żyjemy w idealnym świecie i nie da się uniknąć konfliktów. Ale gdy mówimy jednym głosem i wspieramy się nawzajem, nikt z nami nie wygra.

W komitywie pomaga też wzajemne częstowanie się słodkościami. Obie nigdy nie zapomnimy tego, co jej się przytrafiło. Może zabrzmi to kiczowato, ale wiem, że od tamtej pory łączy nas ze sobą tajemnicza, magiczna siła…

Czytaj także:
„Szefowa perfidnie się na mnie uwzięła i nikt nie chce stanąć po mojej stronie. Mogę się zwolnić, ale to byłyby zbyt proste”
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Kierownik mojego działu wymyślił perfidną intrygę, by wygryźć szefową ze stanowiska. W zamian za pomoc obiecał mi awans”

Redakcja poleca

REKLAMA