Kiedy zaraz po studiach dostałam pracę w bibliotece, bardzo się ucieszyłam. Nie była to bowiem typowa posada bibliotekarki, lecz coś o wiele ciekawszego. Miałam zajmować się digitalizacją zbiorów, czyli przenosić treść papierowych książek na pliki cyfrowe. To było połączenie moich dwóch pasji: miłości do literatury i zainteresowania informatyką. Kończyłam równolegle dwa kierunki studiów – bibliotekarstwo i elektryczne przetwarzanie informacji – właśnie po to, żeby móc robić coś takiego. Pensja może nie oszałamiała, ale jak na moje skromne potrzeby wystarczała. W dodatku miałam elastyczny grafik pracy: mogłam wybierać, czy chcę przychodzić na poranną, czy na popołudniową zmianę. Wydawało mi się więc, że trafiłam idealnie, że to praca wprost stworzona dla mnie.
I na samym początku rzeczywiście było świetnie
Szybko załapałam, na czym polegają moje obowiązki. Byłam dokładna, uważna, kompetentna. Wiedziałam, co mam robić, i robiłam to praktycznie bezbłędnie. Czułam, że jestem na swoim miejscu. I jeszcze do tego okazało się, że mam sympatycznych współpracowników. W moim pokoju oprócz mnie siedziały trzy osoby: cicha i nieśmiała Anita, wesoła i energiczna Renata oraz bardzo koleżeński i uczynny Janusz. Wszyscy troje byli już po trzydziestce, ale nie traktowali mnie z góry, mimo że byłam młodsza wiekiem i stażem pracy. Lubiłam z nimi przebywać. Każdego dnia szłam do pracy z uśmiechem na ustach. Aż do dnia, kiedy zostałam wezwana na rozmowę do szefowej.
Nie miałam żadnych obaw, byłam raczej radośnie podekscytowana. Myślałam, że chce mnie pochwalić albo poszerzyć zakres moich obowiązków i może podnieść pensję. Tymczasem… szefowa udzieliła mi upomnienia za to, że noszę do pracy nieodpowiedni strój!
Osłupiałam, kiedy to usłyszałam
Przecież moje stanowisko nie było związane z obsługą klientów. Nie pełniłam też funkcji reprezentacyjnej, więc tak naprawdę nie miało znaczenia, jak się ubieram. Oczywiście w granicach rozsądku; wiadomo, że nie przyszłabym do pracy brudna, w piżamie lub półnaga. Zabolał mnie nie tyle dziwny zarzut przełożonej, co jej antypatyczny, wrogi ton. I to, że patrzyła na mnie z jawną niechęcią. Dlaczego? Co ja jej takiego zrobiłam?
– Przepraszam, ale byłam pewna, że nie ma u nas dress code’u – wyjaśniłam spokojnie, chociaż w środku cała buzowałam.
– Nie było o tym ani słowa podczas rozmowy o pracę i na pewno nie ma nic na ten temat w umowie. Przeczytałam ją bardzo dokładnie przed podpisaniem – dodałam, by dać do zrozumienia, że nie jestem głupią gęsią, którą można rozstawiać po kątach.
– Cóż, dla ludzi na pewnym poziomie pewne rzeczy są oczywiste – szefowa posłała mi wyniosły, pogardliwy uśmiech.
O nie, pomyślałam urażona i wkurzona, nie dam się tak traktować.
– Dobrze więc. Proszę mi w takim razie dokładnie wytłumaczyć, dlaczego moje dżinsy i wełniany sweter są niestosownym strojem? – spojrzałam jej prosto w oczy i patrzyłam w nie tak długo, aż zmusiłam ją, by to ona pierwsza spuściła wzrok.
I tak się stało.
Być może stawiając się przełożonej, postępowałam nierozsądnie, ale nie bałam się tej małpy: nie ona mnie zatrudniła, więc nie ona będzie mnie zwalniać. Widząc mój spokój i pewność siebie, baba ewidentnie straciła rezon.
– Niedbały strój jest oznaką braku szacunku dla innych pracowników – odparła bez przekonania.
Ledwo się powstrzymałam, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Proszę wybaczyć, ale to chyba żart. Nie sądzę, żeby moich współpracowników obrażały moje ciuchy. Zwłaszcza że jedno z nich najczęściej przychodzi do pracy w dresie, a drugie w mini – wypaliłam bez zastanowienia. Nawet nie pomyślałam, że w ten sposób kabluję na Janusza i Renatę.
– Hm, bardzo dziękuję za tę cenną informację. Będę musiała bliżej się przyjrzeć kwestii ubioru wszystkich osób z waszego pokoju i coś z tym zrobić. Może konieczne będą mocniejsze środki dyscyplinujące. – Dostrzegłam w jej oczach złośliwe błyski i zrozumiałam, że się zemści. Nawet widziałam jak. Będzie próbowała skłócić mnie z zespołem.
Byłam rozczarowana moim zespołem, liczyłam na nich
Mocno zacisnęłam usta, by nie wyrwało się z nich przekleństwo.
Niestety nie pomyliłam się. Szefowa zwołała zebranie, na którym zaserwowała nam pogadankę na temat „strojów roboczych”, a swoje kazanie zakończyła słowami:
– Na problem zwróciła mi uwagę Jolanta. Bardzo doceniam jej zaangażowanie. Pomyślałam: „Nie wrobisz mnie w to, nie ma mowy”.
Wstałam i głośno oznajmiłam:
– Było wręcz przeciwnie. Owszem, rozmawiałyśmy o kwestii ubioru, ale ja optowałam za tym, że wcale nie musi być formalny. Przecież nie ma takiej potrzeby. A wy, co o tym myślicie? Szefowa skrzywiła się i spiorunowała mnie wzrokiem. Jej spojrzenie mówiło wyraźnie: „pożałujesz tego”. Starałam się, by z mojej miny odczytała odpowiedź brzmiącą: „nie nastraszysz mnie, więc daruj sobie”.
Byłam pewna, że Renata, Anita i Janusz mnie poprą i zagłosują za noszeniem wygodnych ubrań do pracy, ale żadne z nich nie kwapiło się do zabrania głosu. Cisza się przedłużała, robiło się coraz bardziej niezręcznie. Byłam rozczarowana moim zespołem.
– A więc nie macie zdania? W ogóle? – rzuciłam z irytacją.
– Eee… mnie tak naprawdę jest wszystko jeeedno – wyjąkała tchórzliwie Anita.
– Ja jestem za tym, żebyśmy zaczęli bardziej dbać o elegancję – powiedziała Renata.
Czy praca marzeń zamieni się w pracę z koszmarnego snu
Uznałam, że stanęła po stronie szefowej z czystego lizusostwa, bo kto jak kto, ale akurat ona była ostatnią osobą, którą można by posądzić o umiłowanie nudnego, poprawnego, biurowego stylu ubierania się. Zwykle nosiła głębokie niemal do pępka dekolty i mini ledwo zakrywające majtki. Można powiedzieć, że eksponowanie wdzięków było jej znakiem firmowym.
– A ja głosuję za swobodą – mruknął pod nosem Janusz.
Posłałam mu pełen wdzięczności uśmiech, ale nawet tego nie zauważył, bo ponuro patrzył w podłogę, skubiąc wąsa.
– Najlepiej mi się pracuje w wygodnych portkach – dodał z rozbrajającą szczerością.
– Proszę państwa, może jednak trzymajmy pewien poziom! – ofuknęła go zniesmaczona szefowa. – Chyba nie muszę wam przypominać, że jesteśmy pracownikami kultury. Czy to nie zobowiązuje do starań? Na tym zakończymy dzisiejsze spotkanie – oznajmiła i wstała.
– Czy coś zostało oficjalnie ustalone? – nie dałam jej tak po prostu uciąć sprawy. – Czy od jutra powinnam wkładać do pracy garsonkę?
– Powiedzmy, że to nie zarządzenie, a sugestia. Zadbajcie o schludność i elegancję, bo nasz wygląd świadczy o was – uraczywszy nas tą złotą myślą, szybko wyszła z pokoju. Zapewne by nie dać mi szansy na sprzeciw.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, moi współpracownicy niemal natychmiast w cudowny sposób odzyskali mowę.
– Jesteś z siebie zadowolona? Musiałaś się jej stawiać? Przez ciebie będzie teraz nam wszystkim zatruwać życie! – napadła na mnie Renata.
– Nie udawaj, że jesteś zła. Przecież tak naprawdę pasuje ci, że znowu będziesz miała okazję się jej podlizać – wtrąciła Anita jadowitym tonem, zupełnie do niej niepodobnym. – Jak ja byłam tu nowa, robiłaś dokładnie to samo! Nie myśl, że o tym zapomniałam.
– Dziewczyny, dajcie spokój, nie wracajcie już do tego – wtrącił pojednawczo Janusz. – A ty, Jolu, powinnaś wiedzieć, że nasza przełożona jest trudna i naprawdę lepiej z nią nie zadzierać.
– Boicie się jej? Dlaczego? – nie mogłam zrozumieć, czemu troje dorosłych ludzi pozwala, by ich besztano jak niesforne przedszkolaki.
– Ona jest niezrównoważona. Ustąp, bo inaczej cię stąd wykurzy.
– I lepiej uważaj, co mówisz. Pamiętaj, że jest z nami donosicielka – rzuciła z przekąsem Anita, patrząc przy tym wrogo na Renatę.
Nikt z nas nie powiedział już nic więcej. Wróciliśmy do pracy, ale do końca dnia byliśmy wszyscy w kwaśnych humorach.
Po powrocie do domu miałam mętlik w głowie
Okazało się, że moi współpracownicy wcale nie byli tacy mili i bezkonfliktowi, za jakich ich do tej pory uważałam. Renata okazała się fałszywą lizuską, Anita była pamiętliwym tchórzem, a szefowa stukniętą harpią. Tylko jeden Janusz wydawał się nadal w porządku. Reszta? Szkoda gadać… Czyżbym trafiła do gniazda żmij? Czy moja praca marzeń stanie się pracą wyjętą z koszmarnego snu? A może przesadzam? Wszędzie zdarzają się konflikty. Po prostu zignoruję tę okropną babę i będę robić swoje. Wszystko jakoś się ułoży. Pocieszywszy się w ten sposób, sięgnęłam po książkę ulubionej autorki, jak zawsze, gdy chciałam oderwać się od problemów.
Następnego dnia przyszłam do pracy w niemal identycznej garsonce jak ta, którą nosiła szefowa. Kiedy to zobaczyła, nie wyglądała na zachwyconą, ale nic nie powiedziała. Za to trzy dni później wezwała mnie do siebie i oskarżyła, że kilka razy rzekomo zerwałam się wcześniej do domu. Absurdalny zarzut! Nigdy nie wychodziłam przed czasem, przeciwnie: nieraz zdarzało mi się zostać trochę dłużej. Oczywiście jej to powiedziałam.
– Jeżeli mówisz prawdę, to zostałam przez kogoś wprowadzona w błąd – mruknęła.
– Jeżeli? Zarzuca mi pani kłamstwo? Przecież to można sprawdzić! – wcześniej obiecałam sobie, że nie dam się sprowokować, ale ta kobieta potrafiła w sekundę wyprowadzić mnie z równowagi.
– Niczego takiego nie powiedziałam. Po co te nerwy? Jedyne, co pani zarzucam, to nieokrzesane zachowanie. Przynajmniej na razie…
Trafiła kosa na kamień!
Rany, co za żałosna osoba!
No nie! Najpierw niesłusznie oskarżyła mnie o niewypełnianie obowiązków, potem zasugerowała, że kłamię i że ktoś z kolegów na mnie doniósł, a na deser rzuciła aluzją straszakiem, że to jeszcze nie koniec. Nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć, więc tylko na nią patrzyłam. Przez dłuższą chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami, aż… odwróciła wzrok. Ha! Już po raz drugi zwyciężyłam w takim pojedynku. Dało mi to sporą satysfakcję, chociaż wiedziałam, że za to zapłacę.
Babka ewidentnie miała ze sobą problem. Była słaba i dlatego tak przeszkadzała jej siła, którą najwyraźniej widziała we mnie. Była zakompleksiona i pełna frustracji, dlatego poprawiała sobie humor i podnosiła samoocenę, gnębiąc swoich podwładnych, a najbardziej mnie. Tyle że trafiła kosa na kamień. Rany, co za żałosna z niej kobieta! Prawie zrobiło mi się jej żal. Jednak politowaniu daleko do współczucia.
Chyba zobaczyła to w mojej twarzy, bo zacisnęła dłonie w pięści i kazała mi wyjść. Gdy to mówiła, drżał jej głos, jakby lada chwila miała się rozpłakać.
Od tamtego dnia niemal codziennie o coś się mnie czepiała. Zarzuty były bezpodstawne, wręcz bezsensowne. Na przykład wydała polecenie, żebym przestała używać perfum, bo ich zapach wszystkim przeszkadza. Tyle że ja nie używałam perfum. Żadnych, w ogóle!
Jako dobry, sumienny pracownik nie dawałam jej powodów do realnych nagan, więc tworzyła te głupoty. Guzik mi mogła zrobić, byłam bezpieczna, ale te durne utarczki coraz bardziej wyczerpywały mnie psychicznie. A kiedy szefowa zaczęła utrudniać mi wzięcie urlopu w wybranym przeze mnie terminie, coś we mnie pękło.
Zrozumiałam, że dłużej tego nie wytrzymam
Miałam dwa wyjścia: albo odejść z pracy, albo oskarżyć przełożoną o mobbing i walczyć o swoje prawa. Pierwsze rozwiązanie było kuszące, bo zapewniłoby mi święty spokój, za który tęskniłam. Ale gdybym je wybrała, żyłabym ze świadomością, że uciekłam, że tamta mnie pokonała. Nie byłabym sobą, gdybym się poddała bez walki. Zatem wyjście tak naprawdę było jedno: poszukam sprawiedliwości w sądzie.
Udałam się do adwokata. Po wysłuchaniu mnie powiedział, że moje szanse w dużej mierzę będą zależeć od zeznań innych pracowników.
– Nie ma pani żadnych twardych dowodów. Pani słowa to za mało, jeżeli nie przedstawi pani wiarygodnych świadków, to raczej przegramy.
Zawahałam się. Wiedziałam, że na Renatę i Anitę nie mam co liczyć. Janusz? Był w porządku, ale czy zechce się narażać z mojego powodu?
Mojego? Przecież ta baba nie tylko mnie zatruwała życie!
I nagle mnie olśniło: znajdę nowych świadków. To babsko na bank miało przede mną inne ofiary. Zachowywała się jak recydywistka. Zatem odnajdę ich i namówię, żeby też zeznawali.
Zaczęłam od wyszukania jej poprzednich miejsc pracy. Potem znalazłam kilkunastu jej byłych podwładnych, a z połową z nich udało mi się skontaktować. Pięć prześladowanych osób zgodziło się pójść do sądu!
Obecnie przygotowujemy się do pierwszej rozprawy. Jestem dobrej myśli, czuję, że wygramy. A nawet gdyby miało być inaczej, nigdy nie pożałuję swojej decyzji. Walczę ze złem i robię to nie tylko dla siebie. Jak trzeba, to trzeba. Świat nie stanie się lepszym miejscem, jeśli będziemy udawać, że nie widzimy brudu. Ktoś musi go posprzątać. Czemu jacyś oni? Czemu nie ja, czemu nie ty?
Czytaj także:
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Wychowałam się w imprezowni. Rodzice kupili na wsi dom, do którego nieustannie zjeżdżali znajomi na imprezy i darmowe spanie”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”