„Kierownik mojego działu wymyślił perfidną intrygę, by wygryźć szefową ze stanowiska. W zamian za pomoc obiecał mi awans”

kobieta martwi się pracą fot. iStock by Getty Images, Liubomyr Vorona
„Wiem, że ona już nie pracuje w mojej dawnej firmie. Za to Mariusz osiągnął, co chciał. Jest teraz prawdziwą szychą. Ale niech się nie cieszy. Po latach, kiedy się zestarzeje i zdziadzieje, pojawi się jakaś młoda ambitna osoba, która będzie miała chrapkę na jego stołek i go wykiwa, jak on kiedyś swoją szefową. Jestem tego pewna. Nie życzę mu źle, ale chciałabym, żeby zebrał, co zasiał. Należy mu się”.
/ 17.06.2023 10:30
kobieta martwi się pracą fot. iStock by Getty Images, Liubomyr Vorona

Bardzo mi zależało na awansie. Miałabym lepsze pieniądze, służbowy samochód, możliwość wyjazdów szkoleniowych, w tym także zagranicznych. Ale przede wszystkim udowodniłabym samej sobie, że jestem coś warta. Mam dyplom dobrej uczelni, znam trzy języki, jestem kreatywna i dyspozycyjna – to moje zalety. A wady? Nieśmiałość, brak wiary w siebie i całkowita, wręcz chorobliwa niezdolność do robienia świństw innym. Głupia, niedzisiejsza, nieopłacalna uczciwość, wyniesiona z domu rodzinnego.

Szczególnie ważną dla mnie osobą była siostra mojej babci – Zuzanna, której w zakonie nadano imię Zenobia. Nigdy nie poznałam jej osobiście, ale ciągle się o niej rozmawiało w rodzinie, więc była mi bliska, jakbyśmy się doskonale znały. Tym bardziej że nad komodą wisiała jej fotografia z młodości. Miała szczupłą, bardzo ładną twarz, wesołe oczy i kędzierzawe włosy rozdzielone przedziałkiem.

– Taka śliczna i tak się pogrzebała za murami – kręcili głowami wszyscy, którzy znali historię bardzo młodej dziewczyny, która wstąpiła do zakonu klauzurowego o wyjątkowo surowej regule.

Do dzisiaj w rodzinie opowiada się, jak prababcia zemdlała, patrząc na swoją córkę leżącą krzyżem na posadzce kościoła i nakrywaną czarnym całunem – co miało znaczyć, że właśnie umiera dla świata. Wtedy rodzice i wszyscy krewni widzieli Zuzannę po raz ostatni. Siostra Zenobia nigdy nie opuściła murów klasztoru. Żyła siedemdziesiąt kilka lat i dopiero po jej śmierci dostaliśmy skromne pamiątki: różaniec, obrus własnoręcznie wyhaftowany i książeczkę do nabożeństwa z dedykacją – dla Zosi, czyli dla mnie.

Między kartkami był obrazek św. Klary, a na jego odwrocie napis: „Kochaj Miłość”. Miałam piętnaście lat, nie bardzo rozumiałam, o co cioteczna babcia mnie prosi, ale te słowa stały się ważne dla mnie i wracały przy różnych okazjach. Czułam, że nie chodzi o zwyczajne zakochanie się w chłopaku, że ta Miłość pisana wielką literą musi oznaczać coś większego, istotniejszego, ale na razie nie chciało mi się nad tym głowić.

Kompletnie straciła dla niego głowę

Dopiero po latach, kiedy poznałam Mariusza, słowo miłość nabrało dla mnie szczególnego znaczenia. Przyszedł do naszej firmy z opinią znakomitego fachowca, który na pewno zrobi wielką karierę. Wcale nie ukrywał, że o tym marzy. Pracował z pasją, miał świetne pomysły, był energiczny i dyspozycyjny. W ciągu roku przeskoczył dwa szczeble w górę, byliśmy pewni, że to nie koniec. A jednak coś zazgrzytało.

Drogę na szczyt zatarasowała mu kobieta, do tej pory uznawana za filar przedsiębiorstwa. Ominąć się jej nie dało, zawodowo była nie do ruszenia, miała opinię niezastąpionego fachowca. Można było ją zniszczyć tylko prywatnie. I Mariusz postanowił to zrobić!

Była od niego sporo starsza, miała męża i dzieci. Wyglądała całkiem nieźle, ale nie aż tak, żeby młody i atrakcyjny facet nagle dla niej oszalał. Gdyby miała więcej rozumu, byłaby ostrożniejsza, ale doświadczony w uwodzeniu kobiet Mariusz znalazł na nią sposób, więc dostała bzika na jego punkcie. Pewnie się zakochała.

Romanse w pracy nigdy nie są dobrze widziane. U nas także plotkowano bez umiaru, tym bardziej że ona w ogóle nie kryła się ze swoją miłością. Do Mariusza nikt nie miał pretensji, natomiast na niej wszyscy wieszali psy, że głupia, że zdradza męża, zaniedbuje dzieci, że kompletnie jej odbiło na punkcie młodego kochanka.

Raz i drugi zastano ich w niedwuznacznej sytuacji. Plotki latały jak szerszenie, tym bardziej że ona po raz pierwszy miała jakieś zawodowe potknięcia, coś zawaliła, przegapiła ważny termin, nie podpisała kontraktu. Wkrótce w firmie gruchnęła wiadomość, że miała rozmowę dyscyplinującą, i że jest na wylocie.

Widocznie jednak Mariusz potrzebował pewności, że ma otwartą drogę do gabinetu po niej, że ona się już nie wywinie, a może po prostu, nie chciało mu się dłużej czekać. Poza tym, on też mógłby się nadziać na jakiś widelec, dlatego bał się, że w końcu podpadnie. Postanowił więc wbić jej nóż w plecy. Na zimno, perfidnie. Do tego potrzebny był mu pomocnik. Czyli ja.

Poprosił mnie o pewną przysługę

– Potrafię się odwdzięczyć – zaczął. – Jeżeli zrobisz to, o co proszę, masz murowany awans. Może nie natychmiast, ale niedługo. Daję słowo.

Co to za prośba? – zapytałam.

– Sprowokujesz pewną panią, wiesz, kogo… Zależy mi, żeby wyszła z siebie i zrobiła ci publicznie awanturę. Powiem ci, jak, gdzie, i kiedy do tego doprowadzić. Chcę, żeby huczało o tym w całej firmie. Ty masz wyjść na niewinną ofiarę, a ona na wariatkę. To ma być spektakularny skandal. Jasne?

– Ale dlaczego ja?

– Masz sporą szansę, że ci się uda. Ona cię nie lubi.

– Przecież prawie mnie nie zna.

– Zna, zna – pokiwał głową.

– Kiedy cię pochwaliłem, że nieźle pracujesz i w ogóle jesteś fajna, to się wściekła. Ona reaguje alergicznie na wszystkie dziewczyny, jakie mi się podobają, więc masz ułatwione zadanie. A ja cię ostatnio nieustannie wynoszę pod same niebiosa, więc wystarczy iskra, żeby dynamit wybuchł.

– Naprawdę chcesz ją skompromitować przy ludziach? – nie wierzyłam, że mówi poważnie.

– Sama się pogrąży. Ja ją tylko lekko popchnę w odpowiednim kierunku. Przy twojej pomocy.

Śmiał się. Miał piękne białe zęby, nosił drogi garnitur i modną koszulę. Był zabójczo przystojny.

Jakiś czas temu prawie się w nim zakochałam na śmierć i życie. Marzyłam, żeby zwrócił na mnie uwagę, żeby z nim siedzieć w gabinecie i rozmawiać o różnych problemach firmy i nie tylko, żeby miał do mnie jakąś sprawę, i żebym śpiewająco ją załatwiła. I oto wszystko się spełniło.

Nie przepadałam za tamtą kobietą. Według mnie dojrzała babka, mająca męża i dzieci, nie powinna się tak beznadziejnie zachowywać. Nie stałam po jej stronie. Zarzucałam jej nieuczciwość, brak kobiecej godności i ambicji. Teraz jeden z moich szefów prosił o przysługę i obiecał, że się odwdzięczy. Powinnam być dumna, powinnam się cieszyć, bo i przede mną otwierały się jakieś drzwi. Zależało mi na awansie. Chciałam być kimś, zarabiać, jeździć za granicę, podejmować ważne decyzje, mieć opinię przydatnej albo niezastąpionej. Byłam na dobrej drodze, wystarczyło zrobić jeszcze jeden mały krok.

Zostawił mi czas na decyzję:

Jutro obgadamy resztę – powiedział, jakby był absolutnie pewny, że się zgodzę, a ja nie zaprotestowałam.

Pewnego dnia zbierze, co zasiał

Wróciłam do domu z ciężkim bólem głowy. Mama zrobiła mi herbatę z cytryną, dała lekarstwo i kazała się położyć. Połknęłam proszki, zasunęłam rolety i próbowałam zasnąć, wiedząc, że to najlepszy sposób na migrenę. Przyśnił mi się najdziwniejszy sen, jaki kiedykolwiek miałam…

Byłam w nieznanym mieście, wśród wieżowców i szerokich ulic, które nagle się zwężały i skręcały to w jedną, to w drugą stronę. Kiedy chciałam zrobić krok w lewo albo w prawo, pojawiała się moja cioteczna babka, ale bez habitu, tylko w zwykłej sukience. Była taka młoda jak na fotografii. Kiwała głową przecząco i tarasowała mi przejście.

– Tutaj nie? – pytałam, a ona, że nie, żebym nie szła tam, gdzie chcę.

Więc próbowałam iść w przeciwnym kierunku, a ona znowu wyciągała rękę i mnie zatrzymywała.

Obudziłam się nad ranem i już wiedziałam, jak mam postąpić. Nie miałam żadnych wątpliwości. Jeszcze tego samego dnia złożyłam wypowiedzenie. Na czas wypowiedzenia poprosiłam o zaległy urlop. Nie chciałam ryzykować spotkania z Mariuszem.

Dość szybko znalazłam nową pracę, równie ciekawą i dobrze płatną. Nawet przez sekundę nie żałowałam swojej decyzji. Zrobiłam, co musiałam. O awansie nie marzę. Dostanę go, to dobrze, nie dostanę – trudno. Nie dążę do niego po trupach. Mam do siebie pretensje tylko o jedno: że nie poszłam do tamtej kobiety i nie uprzedziłam jej, co knuje Mariusz. Może by się jakoś zabezpieczyła przed jego podłością?

Wiem, że ona już nie pracuje w mojej dawnej firmie. Za to Mariusz osiągnął, co chciał. Jest teraz prawdziwą szychą. Ale niech się nie cieszy. Po latach, kiedy się zestarzeje i zdziadzieje, pojawi się jakaś młoda ambitna babka, która będzie miała chrapkę na jego stołek i go wykiwa, jak on kiedyś swoją szefową. Jestem tego pewna. Nie życzę mu źle, ale chciałabym, żeby zebrał, co zasiał. Należy mu się.

Czytaj także:
,,Uknułem intrygę, by dostać awans. Julitę zwolniono przeze mnie, a teraz próbuję zdobyć jej wybaczenie i miłość"
„Cieszyłam się, że dostałam pracę, ale szefowa tylko czekała na moje potknięcie. Nie myślałam, że posunie się do intrygi”
„Żeby zdobyć awans w pracy, postanowiłam pozbyć się konkurencji. Uknułam podstępna intrygę, ale wszystko poszło nie tak…”

Redakcja poleca

REKLAMA