Czy byłam kiedykolwiek szczęśliwa? Tak. Przez krótką chwilę narzeczeństwa. I teraz – po rozwodzie. Czas małżeństwa z Andrzejem był natomiast tak potworny, że najchętniej wymazałabym go z pamięci. Na szczęście to już przeszłość…
Nigdy nikogo nie bałam się tak, jak własnego męża
Czasami, gdy leżałam obolała po tym, jak kolejny raz mnie dotkliwie pobił, myślałam, jak w ogóle doszło do tego wszystkiego. W mojej głowie pojawiała się wówczas myśl, że gdybym mogła cofnąć czas, nie związałabym się z Andrzejem.
Jednak wtedy od razu przypominałam sobie, że nie miałabym mojej córki, a jej nigdy w życiu nie pozwoliłabym sobie odebrać. Była jedynym szczęściem i iskierką nadziei na przyszłość w marazmie i beznadziei mojego życia. Andrzej zawsze odznaczał się zdecydowanym charakterem. Miał zdanie na każdy temat i nie lubił, kiedy ktoś się z nim nie zgadzał. Gdy byłam młoda, imponowało mi to. Był ode mnie o dziesięć lat starszy.
W porównaniu z rówieśnikami wydawał się odpowiedzialnym, poważnym mężczyzną i doskonałym kandydatem na męża. Moim rodzicom także się spodobał, więc bez cienia wątpliwości powiedziałam „tak”, gdy się oświadczył. Gdy po ślubie razem zamieszkaliśmy, zauważyłam, że moje zdanie nie bardzo się dla niego liczy.
Na wszystkie sugestie zmian w mieszkaniu, wyjazdów na weekendy czy nawet zwykłych zakupów z pobłażaniem odpowiadał, żebym się tym nie zajmowała, bo się nie znam.
– Na zakupach się nie znam? A kto się ma znać, jak nie kobieta? – próbowałam obracać w żart jego docinki.
Ale on się tylko irytował i odpowiadał, że nad budżetem rodziny czuwa on. Nie podobało mi się to, ale nie potrafiłam się z nim kłócić. Był trudnym przeciwnikiem, bo zawsze potrafił mi dopiec do żywego. Był złośliwy, łatwo wpadał we wściekłość i za każde moje słowo sprzeciwu wyżywał się na mnie całymi tygodniami.
Szybko nauczyłam się, że lepiej z nim nie zadzierać, bo nie miał do siebie za grosz dystansu i każdy żart traktował jak obrazę majestatu. Pewnego dnia nie wytrzymałam. Były moje imieniny. Nie oczekiwałam od niego prezentu, bo wiedziałam, że uważa to za bezsensowne wydatki. Kupiłam więc sobie sama czerwoną szminkę i ładną bieliznę. To miał być prezent dla mnie i dla niego. Taka miła niespodzianka… Przebrałam się i czekałam na jego powrót.
– A ty co tak siedzisz wypindrzona? – wrzasnął na mój widok.
Nie takiej reakcji się spodziewałam. Andrzej zaczął ironizować, że może wyszedł ode mnie kochanek. Nie… nie był zazdrosny. Przeciwnie. Lubił powtarzać, że gdyby on nie zainteresował się mną, póki jako tako wyglądałam, nigdy w życiu nie znalazłabym męża. Wciąż podkreślał, jakie miałam szczęście, że zechciał się ze mną związać.
– Mam imieniny! Chciałam ci zrobić niespodziankę! – odparowałam wkurzona i okryłam się szlafrokiem, bo straciłam już chęć na romantyczny wieczór.
– I po to wydałaś pół swojej nędznej pensji na takie szmaty? Niespodziankę byś zrobiła, gdybyś ugotowała jakiś porządny obiad zamiast makaronu albo kaszy.
Ubrałam się i wyszłam wściekła
Pojechałam do mojej mamy, żeby się wyżalić. Jednak nie otrzymałam od niej wsparcia, którego potrzebowałam. Kazała mi się uspokoić i postukać w czoło, po czym powiedziała, że nie jestem już podlotkiem, żeby wyprawiać takie harce.
Miałam wrażenie, że to żart, zważywszy na to, ile razy mi powtarzała, że czeka na wnuki. Myślała, że jestem wiatropylna?! Starałam się zwrócić jego uwagę! Ale Andrzeja nic nie kręciło. Nie lubił seksu albo po prostu go nie pociągałam, bo odkąd się pobraliśmy, w naszej sypialni niewiele się działo.
Kiedy wróciłam do domu, Andrzej był pijany i wściekły. Powiedział, że to ostatni raz, kiedy wyszłam z domu bez jego pozwolenia. Po czym, śmierdzący piwem i nieczuły, rzucił się na mnie, sycząc, że dostanę to, czego chciałam. Po tej nocy zaszłam w pierwszą ciążę. Moja mama nie posiadała się ze szczęścia.
Ale ja nie potrafiłam cieszyć się rozwijającym we mnie życiem. Wspomnienie nocy, kiedy powstało, nie było miłe. Wiedziałam też już wtedy, że nigdy nie będę z Andrzejem szczęśliwa. Kilka dobrych wspomnień z okresu narzeczeństwa już niemal zatarło się w pamięci.
W naszym małżeństwie nie było gorszych i lepszych momentów. Wszystkie były złe. Andrzej wracał po pracy zawsze wkurzony, wyzywał szefów od najgorszych, mówił, że go nie doceniają, a ja nie potrafiłam go wesprzeć, bo wiedziałam dobrze, że to nie wina szefów. Ktoś tak leniwy i przekonany o własnej racji, nie mógł być dobrym pracownikiem.
Przypuszczałam, że to tylko kwestia czasu, kiedy go zwolnią, ale się myliłam. Kolega z pracy, którego Andrzej całymi latami krył, kiedy się upijał, został awansowany i pociągnął za sobą mojego męża. Kiedy otrzymał w hucie kierownicze stanowisko, nie było już na niego siły. Stał się jeszcze bardziej pewny siebie i buńczuczny, a w domu rozładowywał na mnie każdy stres.
W ogóle nie interesował go fakt, że powinnam się w ciąży oszczędzać. Kiedy zobaczyłam w filmie scenę, jak mąż biegnie po ogórki kiszone i lody dla żony, miałam ochotę się popłakać. Andrzej nigdy by dla mnie czegoś takiego nie zrobił.
Miałam wrażenie, że mnie nienawidzi
Kiedy urodziła się Ania, dostał furii.
– Miał być chłopiec! A tu kolejna bezużyteczna baba! – takimi słowy przywitał na świecie swoje pierworodne dziecko.
Nie mogłam mu tego wybaczyć. Pokochałam córeczkę całym sercem i wiedziałam, że muszę ze wszystkich sił chronić ją przed Andrzejem. W tamtym czasie zaczął podnosić na mnie rękę. Po pierwszym razie mu wybaczyłam, bo mnie przeprosił.
Po drugim – uciekłam z Anią do mojej mamy, ale przyjechał po nas, a mama namówiła mnie na powrót. Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak mogła oddać własną córkę na pastwę tyranowi i sadyście. Choć patrząc z drugiej strony, nie byłam lepszą matką, bo przecież zabrałam swoje dziecko do jego domu.
Nie wiedziałam, gdzie szukać pomocy, a przy tym wciąż naiwnie liczyłam, że może jeszcze uda się coś zmienić. Nie chciałam rozwodu, bo w głowie miałam zakorzenione przekonanie, że złączył nas Bóg, a ja przysięgałam, że nie opuszczę męża aż do śmieci.
Obawiałam się jednak, że szybciej on mnie zabije
Pewnego dnia, kiedy Ania rozlała sok na jego koszulę, wstał i podniósł rękę, jakby chciał ją uderzyć, ale wtedy rzuciłam się na niego z pięściami i zaczęłam go okładać. Oczywiście mi oddał. Nie mogłam jednak pozwolić na to, by zrobił krzywdę dziecku.
Wieczorem, leżąc obolała, przysłuchiwałam się spokojnemu oddechowi córeczki i wiedziałam już, że jeśli czegoś nie zrobię, będę tak samo winna jej cierpienia, jak on. Musiałam odejść. Tylko dokąd?
Nagle przypomniało mi się, że kiedyś w telewizji mówiono coś o niebieskiej linii – pogotowiu dla ofiar przemocy w rodzinie. Wymknęłam się z sypialni najciszej, jak potrafiłam. Znalazłam w internecie numer i zadzwoniłam, choć serce biło mi jak młotem. Nie wiedziałam, czy po drugiej stronie usłyszę tylko słowa wsparcia, czy też spotkam kogoś, kto będzie w stanie udzielić mi realnej pomocy, ale w tamtej chwili wiedziałam, że muszę zrobić jakikolwiek krok, żeby ratować siebie i dziecko.
Nie robiąc nic, tylko nas pogrążałam. Nie chciałam takiej przyszłości dla Ani. Chciałam stworzyć jej spokojny, bezpieczny dom. kobieta pod drugiej stronie słuchawki wysłuchała mojej wyszeptywanej historii i zapewniła, że mi pomoże.
Oferowała bezpłatną pomoc prawną, psychologiczną, a nawet pokrycie kosztów dojazdów. Powiedziała, że mają całą listę przytułków dla samotnych matek z dziećmi. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że faktycznie mogę liczyć na czyjąś bezinteresowną pomoc. Następnego dnia, gdy Andrzej wyszedł do huty, zadzwoniłam do pracy z prośbą o urlop na żądanie.
Nigdy dotąd go nie brałam, więc mogłam sobie na to pozwolić. Spakowałam Anulkę, siebie i wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi raz na zawsze. Wiedziałam, że to Andrzej powinien być tym, który zastanie pod domem spakowane walizki, ale w tamtym czasie nie miałam na to siły i za bardzo się go bałam.
Wolałam uciec i przyjąć pomoc z zewnątrz
Otrzymałam wszystko, co mi obiecano – adwokat reprezentował mnie w sądzie podczas rozwodu i wywalczył dla mnie mieszkanie i sądowy zakaz zbliżania się Andrzeja. Mieszkanie sprzedałam. Bałam się, że były już mąż nie będzie respektował postanowień sądu. Wyprowadziłam się do innego miasta, znalazłam pracę i zaczęłam życie na nowo. Z byłym mężem nie mam już kontaktu.
Nie związałam się też dotąd z nikim innym. Nie wiem, ile czasu jeszcze musi upłynąć, zanim znów zaufam jakiemuś mężczyźnie.
Moja mama odwiedza Anię kilka razy w roku. Nad naszymi relacjami wciąż pracujemy. Mam nadzieję, że uda nam się w końcu zrozumieć siebie nawzajem. Zależy mi na tym ze względu na moją córkę. W końcu dziadkowie są jej jedyną rodziną poza mną. To ode mnie córka uczy się, jak układać relacje z ludźmi i radzić sobie w życiu. Mam nadzieję, że lekcję odwagi już jej dałam…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”