Naszym życiem rządzi przypadek. Czasami drobne, pozornie nieważne zdarzenie, oddana komuś niewielka przysługa, może zmienić bieg wydarzeń. I potem przez lata człowiek się zastanawia, co by było, gdyby wtedy postąpił inaczej.
Robiłam to z pasją
Kiedy kilka lat temu przeszłam na emeryturę, postanowiłam wykorzystać swoją wiedzę i umiejętności pedagogiczne, no i nieco dorobić. Jako nauczycielka geografii zostałam przewodnikiem po naszym regionie i powiem szczerze, że uwielbiam swoją pracę. Mogę zarażać młodzież miłością do naszej małej ojczyzny, ale trochę inaczej niż w klasie. Teraz zamiast mapy i zdjęć pokazuję im żywą przyrodę i zabytki.
Nie wszystkie są zainteresowane jednakowo tym, co się wokół nich dzieje, ale są i takie, w których oczach widać pasję. Taki właśnie był tamten dwunastoletni chłopiec. Niewysoki jak na swój wiek, ale o inteligentnym spojrzeniu. Zadawał mi wiele pytań, co bardzo lubię, bo kiedy padają to wiem, że młodzież mnie słucha i nie zdzieram sobie gardła na darmo.
Miał smykałkę do zdjęć
Chłopiec robił zdjęcia dobrym aparatem. Znam się na tym, bo mój syn jest zawodowym fotografem. Ten uczeń, Mateusz, powiedział, że swój pożyczył od brata.
– Bo ja, proszę pani, będę robił szkolną gazetkę! – zwierzył się z dumą.
– A zdjęcia są najważniejszą dokumentacją.
To właśnie z powodu tej „dokumentacji”, kiedy wracaliśmy już do autokaru po zwiedzaniu jednego z zamków, zadał mi pytanie, czy może wyjątkowo usiąść z przodu, na moim miejscu.
– Teraz będzie taki piękny widok z okna, a tam z tyłu trudno jest zrobić dobre zdjęcie – powiedział z prośbą w głosie.
Mam miejsce tuż obok kierowcy. Siedzę tam ze względu na mikrofon, ale akurat mieliśmy tylko przejechać od jednego zabytku do drugiego. Droga była krótka, chociaż kręta. Wiedziałam, że za kwadrans będziemy na miejscu i przez ten czas chciałam dać dzieciakom wypocząć, nie męczyć ich nowymi informacjami. Jednym słowem mikrofon nie był mi potrzebny, więc w porozumieniu z nauczycielką pozwoliłam Mateuszowi zająć moje miejsce.
Był mi bardzo wdzięczny i obiecał, że przyśle mi swoje najlepsze zdjęcia mejlem.
– Ma pani skrzynkę mejlową? – zapytał.
– Mój syn ma – stwierdziłam, dodając, że na koniec wycieczki napiszę mu adres.
Działo się coś złego
Ruszyliśmy z przystanku. Autokar nabierał tempa. I to zbyt szybkiego. Naprawdę nie wiem, ale nagle drzewa za oknami zaczęły mi tak dziwnie migać. Dzieciaki gadały miedzy sobą, w autokarze był gwar i naprawdę nie wiem, czy oprócz mnie jeszcze ktoś zauważył, że jedziemy niebezpiecznie szybko.
Jedna z nauczycielek zawołała do kierowcy, aby zwolnił – i wtedy zobaczyłam we wstecznym lusterku przerażoną twarz pana Zbyszka. I już wiedziałam, że stało się coś strasznego, bo nasz kierowca to wcale nie był żaden młokos. Tylko poważny człowiek w sile wieku. Na pewno by nie szarżował, narażając życie 50 osób.
Teraz już wiem, że wysiadły hamulce w autokarze, i że pan Zbyszek ostatkiem sił walczył, aby opanować tę wielotonową bestię na ostrych zakrętach. Ale przecież jechaliśmy z górki i w pewnym momencie jego wysiłki po prostu musiały spalić na panewce.
Autokar na kolejnym zakręcie nie wyrobił się i… spadł ze skarpy. Nie wiem, ile metrów leciał, zanim wbił się w pierwsze drzewa. Niewiele pamiętam z tamtej chwili, to działo się tak szybko. Byłam w szoku. Przez kilka sekund słychać było wokół tylko huk i brzęk tłuczonego szkła, aż nagle zapanowała cisza.
Rozejrzałam się dookoła. Wszystko wydawało mi się takie nierzeczywiste… To wnętrze zasypane drobinkami szyby, te ranne dzieci, których głosów nie słyszałam, chociaż wszystkie miały otwarte buzie. Dopiero potem zrozumiałam, że stres wyłączył w mojej głowie dźwięk, bo te dzieci na pewno krzyczały.
To moja wina
Nie wiem, kto pierwszy wstał i zaczął ewakuację. Działałyśmy wszystkie jak we śnie – ja i dwie nauczycielki. Podeszłam do kierowcy. Pan Zbyszek leżał na kierownicy, krwawił i miał rozcięte czoło. Sprawdziłam, że oddycha.
Kiedy ucieszyłam się, że żyje, nagle zdałam sobie sprawę, że… miejsce obok niego jest puste! A przecież powinien siedzieć na nim Mateusz! I już wiedziałam, że wydarzyła się tragedia.
Ten przemiły chłopiec okazał się jedyną ofiarą wypadku. Wyleciał przez wybite okno i zginął na miejscu. Kiedy się o tym dowiedziałam, nie mogłam powstrzymać łez, wiedząc, że to ja, stara kobieta, powinnam zginąć zamiast niego. Przecież to było moje krzesło i to ja przeżyłam już tak wiele na tym świecie, a on jeszcze wszystko miał przed sobą. Nie mogę sobie wybaczyć, że ta moja jedna spontaniczna decyzja doprowadziła do takiej tragedii. Teraz będę żyć z wyrzutami sumienia, a jemu życia już nikt nie zwróci.
Podobno odnaleziono potem także jego aparat. Słyszałam, że zrobił piękne zdjęcia. Ale już nie miał mi ich kto przysłać.
Czytaj także: „Przez niespełnione ambicje męża prawie straciłam syna. Zimny egoista robił z niego ofermę przy kolegach”
„Trafiłam do więzienia za kradzież i cieszyłam się z tego. Miałam czas na czytanie książek i przewartościowanie życia”
„Przez własną głupotę omal nie doprowadziłem do tego, że córka miałaby pogrzeb na własnym weselu”