Kiedy zginął Krzysztof, myślałam, że moje życie się skończyło. I chociaż miałam dopiero 32 lata, byłam przekonana, że zostało mi już tylko trwanie w oczekiwaniu na koniec mojej ziemskiej wędrówki.
– Pogięło cię – pukała się w czoło moja siostra, Ilona. – Jesteś młoda, całkiem do rzeczy, a tego kwiatu to pół światu!
– Drugiego takiego jak Krzyś nie spotkam – mówiłam, czym zamykałam usta siostruni, bo doskonale wiedziała, że ja i on byliśmy dla siebie stworzeni.
Zresztą ona chyba podobnego uczucia szukała dla siebie
Wymieniała więc narzeczonych i w wieku 40 lat była dwukrotną rozwódką, a trzeciego męża postanowiła wybrać dokładnie, zwracając uwagę na posiadanie przez niego koniecznych cech. Między innymi miał kochać Pampucha, jej siedmioletniego syna, który pojawił się tak jakoś między dwoma małżeństwami.
O jego ojcu Ilona mówić nie chciała, ale ja czułam, że gdyby stanął tu pewnego dnia i powiedział, że Ilona ma za niego wyjść, zrobiłaby to bez szemrania. Z tego samego powodu wiedziałam, że trzeciego męża nie będzie – ona czeka na ojca Pampucha. Ale Ilona ma przynajmniej pamiątkę po swojej miłości, a ja jestem sama jak palec, bo, kretynka, z narodzinami dziecka ciągle zwlekałam. A to wyjazd, a to mieszkanie, a to jeszcze jakaś inna durnota.
Aż pewnego dnia na autostradzie do Poznania, w czasie gęstej mgły, nasz samochód znalazł się w centrum karambolu. Nieświadomy niebezpieczeństwa Krzysztof wysiadł z samochodu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wtedy najechało na niego inne auto. Zginął na miejscu. Zabrał ze sobą moje serce i zdolność kochania. I chociaż minęły już trzy lata, mój żal wcale nie maleje wraz z upływającym czasem.
Wręcz przeciwnie – tęsknię za mężem coraz mocniej
Tamtego dnia, kilka miesięcy temu, jakoś w listopadzie, szłam rankiem uliczkami mojego osiedla. Niebo płakało, a ja w głębi duszy płakałam razem z nim. I wtedy, nie wiedzieć czemu, stanęłam przed słupem ogłoszeniowym przed biurem administracji osiedla i uniosłam głowę. Z plakatu patrzyła na mnie kobieta o blond włosach i miłym uśmiechu. Obok widniał napis: „Duchowy przewodnik – spotkanie z Elizą, autorką bloga ezoteryczno-spirytystycznego. Wieczorem w salce klubu osiedlowego”.
Przeczytałam i poszłam dalej. Wieczorem czekała na mnie książka, może film, cokolwiek, żeby tylko szybciej mijał czas. A jednak informacja o spotkaniu ciągle tłukła mi się po głowie. Nie mogłam się jej pozbyć. Jakby tego było mało, zadzwoniła Ilona, która też widziała to ogłoszenie i wielce podekscytowana namawiała mnie, żebym tam poszła. W końcu się zezłościłam.
– Daj mi spokój – huknęłam na siostrę. – Ja nie wierzę w duchy, opiekunów duchowych i podobne brednie. A ta Eliza to jakaś hochsztaplerka!
A jednak... poszłam wieczorem na to spotkanie. Dlaczego? Nie wiem. Coś mnie tam pchało, nie pozwalało zapomnieć. Salka była wypełniona po brzegi. Spotkanie już trwało od jakiegoś czasu. Na podeście stała Eliza. Nie wyglądała na nawiedzoną. Chociaż… Kiedy zamknęła oczy, sala ucichła, a twarz ezoteryczki przybrała natchniony wyraz. Przypomniało mi to amerykańskie filmy o wędrownych kaznodziejach-mistykach, którzy wykorzystując naiwność tęskniących ludzi i swoją psychologiczną wiedzę, wpierali widzom, że przez nich przemawiają ich zmarli bliscy. Ja taka naiwna nie byłam.
– Marta – usłyszałam głos Elizy.
Drgnęłam. To było moje imię
Cóż, nie jednemu psu…
– Na sali jest kobieta o imieniu Marta, której mąż, Krzysztof, zginął w wypadku trzy lata temu.
Chwila szoku i fala złości. „Ktoś robi sobie ze mnie żarty”, pomyślałam. „Ludzie nie szanują czyjegoś bólu…”. A potem rozejrzałam się po sali. Może to sprawka Ilony. Jednak jej nie zauważyłam. Co jeszcze o niczym nie świadczyło. Może nie miała odwagi się pokazać. Spojrzałam na podest i znów drgnęłam. Eliza patrzyła prosto na mnie. Dowcipnisia oczywiście pokazała jej moje zdjęcie.
– Wiem, że pani nie wierzy w życie pozagrobowe – ciągnęła kobieta. – I dlatego nie słyszy pani tego, co próbuje powiedzieć jej mąż. Dlatego poprosił mnie, bym była pośrednikiem. Jest tu z nami.
Wszyscy ludzie na sali patrzyli już na mnie. Jedni z ciekawością, inni z zazdrością, jeszcze inni ze współczuciem. Ja byłam wściekła, zła, a jednocześnie chciało mi się płakać.
– Nie wolno – powiedziałam, kręcąc głową. – Nie wolno pani… Kto pani powiedział? Moja siostra? Ile pani za to zapłaciła?
Hochsztaplerka przekręciła głowę na bok, jakby kogoś słuchała.
– Mam pani przypomnieć o Marku, któremu łzy skosem leciały za ramiona – powiedziała po chwili niepewnie, jakby nie rozumiała, o czym mówi.
Marek, któremu łzy…? O, Boże! Poczułam się słabo, mgła zakryła mi oczy. Ktoś podtrzymał mnie, ktoś posadził na krześle… Marek, któremu łzy skosem leciały za ramiona. To było nad jeziorem koło Chojnic, gdy po pierwszym roku studiów wyjechałam na obóz. Tam poznałam Krzysztofa. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Siedzieliśmy całą grupą w barze. Drzwi otworzyły się i weszło dwóch studentów z sąsiedniego obozu.
Od razu go zauważyłam. Nie był najwyższy, ani najlepiej zbudowany, ale to nie było ważne. Nigdy wcześniej go nie widziałam, a miałam wrażenie, że znam go od zawsze. On popatrzył na mnie, przechodząc, a potem usiadł z przyjacielem przy barze. A ja koniecznie chciałam zwrócić na siebie jego uwagę. Śmiałam się za głośno i za głośno gadałam głupoty. Na przykład oceniłam jego przyjaciela z zezem, że pewnie jak płacze, to mu łzy skosem lecą poza ramiona.
Taki dowcip niskiego lotu
Usłyszeli to obaj i roześmieli się, a potem przysiedli się do nas. Marek okazał się cudownym człowiekiem. Dwa lata później zmarł na tętniaka. Nikomu o tej historii nie opowiadaliśmy. Była nasza – moja i Krzysztofa. Czy uwierzyłam wtedy, że Eliza naprawdę rozmawiała z moim zmarłym mężem? Nie wiem. Byłam w szoku. Ale gdy przekazała mi jego słowa, słuchałam.
– Krzysztof chce, żeby odpowiedziała pani na zaproszenie, które przed tygodniem nadeszło na pani adres – mówiła.
Skąd… Nieważne. Faktycznie, dostałam zaproszenie na spotkanie absolwentów naszego wydziału. Nie chciałam iść bez Krzysztofa… Po co miałabym spotykać się z ludźmi, którzy przypomną mi lata, gdy byłam zakochana w moim przyszłym mężu – czułam, jak do oczu znów cisną się łzy. Przez ostatnie trzy lata tyle płakałam, że moje kanaliki łzowe powinny dostać premię za nadgodziny.
– To nie ma sensu.
Eliza znów przechyliła głowę na bok, jakby nasłuchiwała czyichś słów. Pomyślałam, że jestem obiektem czyjejś genialnej manipulacji, ale moja irytacja z tego powodu była wyjątkowo słaba. Wbrew sobie czekałam, co oszustka powie.
– Pani mąż mówi, że to będzie jego ostatnia prośba – powiedziała Eliza. – Jeśli pani ją spełni, on będzie mógł odejść w spokoju, bo pani tęsknota i miłość trzymają go przy pani na ziemi. Ma pani pójść na spotkanie. Potem pójdziecie do restauracji, która niegdyś była waszym stałym miejscem spotkań. Ma pani koniecznie zostać tam do godziny 18. – wróżka otworzyła oczy i szepnęła:
– Odszedł.
Poszłam na spotkanie dawnych kolegów ze studiów, a potem z nimi do baru na piwo. Tak jak chciał Krzyś. Było drętwo, ale doczekałam godziny 18. Wtedy przechodzący obok stolika mężczyzna potknął się o moją torbę. Łapiąc równowagę, oparł się o blat stołu i spojrzał mi w oczy. Wiedziałam, że spotkałam drugiego Krzysztofa. Nie mam tu na myśli fizycznego podobieństwa. Myślę o powinowactwie dusz, które wyczuwa się od pierwszego głębokiego spojrzenia w oczy. Kiedy trzy miesiące później powiedziałam siostrze, że wychodzę za mąż, spytała:
– Nie będziesz miała wyrzutów sumienia z powodu Krzysztofa?
– Nie – odparłam. – To przecież on mi to zorganizował.
Nie wyjaśniłam siostrze, co to znaczy. Nie wiem, czy do końca sama to rozumiem. Ale przecież to i tak nie ma znaczenia. Kiedyś zrozumiem. Kiedyś każdy z nas zrozumie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”